Philip K Dick - Inaczej Nizby sie Zdawalo.doc

(67 KB) Pobierz
Philip K

Philip K. Dick
INACZEJ NIŻBY SIĘ ZDAWAŁO
 

   - Nie chcę go widzieć, panno Handy. Ta pozycja jest już w druku. Nawet jeżeli w tekście znajduje się błąd, teraz nie możemy nic na to poradzić - powiedział drażliwie podstarzały, rozzłoszczony dyrektor wydawnictwa "Obelus".
   - Ależ panie Masters - jęknęła panna Handy - to bardzo poważny błąd, proszę pana. A jeżeli on ma rację... Pan Brandice uważa, że cały ten rozdział...
   - Czytałem jego list. Rozmawiałem z nim również przez wideofon i wiem, co on uważa. - Masters podszedł do okna swego gabinetu i zaczął wpatrywać się markotnie w wypaloną, porytą kraterami powierzchnię Marsa, co zresztą oglądał na własne oczy przez wiele dziesiątków lat. Pięć tysięcy wydrukowanych i oprawionych egzemplarzy - pomyślał. Z czego połowa w skórze marsjańskiego futrzaka, wytłaczanej i pociągniętej złotem. Najelegantszy i najdroższy surowiec, jakiego można użyć. Straciliśmy już majątek na to wydanie, a teraz jeszcze ta historia.
   Na biurku leżał egzemplarz książki Lukrecjusza "O naturze wszechrzeczy", w dokonanym, stylem podniosłym i wzbudzającym podziw, przekładzie Johna Drydena. Barney Masters ze złością przewracał świeżutkie, kruche i białe kartki. Kto by się spodziewał, że ten starożytny tekst znany będzie na Marsie tak dobrze, aż zachodził w głowę. Człowiek, który czekał poza gabinetem, był tylko jednym z ośmiu, którzy pisali albo dzwonili do "Obelusa" w sprawie spornego fragmentu.
   Spornego? Nie było o co się spierać. Ośmiu miejscowych łacinników miało rację. Teraz chodziło po prostu o to, żeby ich spokojnie odprawić i zapomnieć, że kiedykolwiek wczytywali się w wydanie "Obelusa" i że znaleźli ten cholerny fragment.
   - W porządku, przyślij go - powiedział Masters do sekretarki. naciskając przycisk stojącego na biurku interkomu. W przeciwnym razie nigdy by nie odszedł. Charakter kazałby mu czekać. Uczeni na ogół są właśnie tacy - mają świętą cierpliwość.
   Drzwi otworzyły się i wyłonił się wysoki, siwy mężczyzna w staromodnych okularach w stylu z Terry i z teczką w ręku.
   - Dziękuję, panie Masters - powiedział wchodząc. - Pozwoli pan, że wyjaśnię, dlaczego moja organizacja uważa ten właśnie błąd za tak poważny. - Zasiadł za biurkiem i energicznie rozsunął zamek w teczce. - Jesteśmy przecież planetą-kolonią. Wszystkie uznawane przez nas wartości, zwyczaje, sposoby wytwarzania przychodzą do nas z Terry. SPiPF uważa pańskie wydanie tej książki za...
   - SPiPF - przerwał Masters. Nigdy o czymś takim nie słyszał, ale mimo to jęknął. To z pewnością jedna z tych zwariowanych drużyn czytających uważnie wszystko, co wydrukowano i co pochodzi z Marsa albo dociera z Terry.
   - Straż Przekłamań i Powszechnych Fałszerstw - wyjaśnił Brandice. - Mam ze sobą oryginalne, poprawne terrańskie wydanie "O naturze wszechrzeczy" - przekład Drydena - takie jak to wasze. - Nacisk na słowie "wasze" zabrzmiał pogardliwie. Zupełnie jakby - pomyślał Masters - "Obelus", drukując swe pozycje, robił coś niesmacznego. - Przyjrzyjmy się wstawkom pochodzącym spoza oryginału. Namawiam pana do przestudiowania najpierw mojego egzemplarza, gdzie fragment ten jest poprawny. - Położył na biurku Mastersa starą, zniszczoną, wydaną na Terra, otwartą książkę. - A potem, proszę pana, tego samego fragmentu z egzemplarza pańskiego własnego wydania. - Obok małej, starej niebieskiej książeczki położył jeden z wytwornych, dużych, oprawnych w skórę futrzaka egzemplarzy, które wypuścił właśnie "Obelus".
   - Pozwoli pan, że wezwę redaktora wydania - powiedział Masters. - Powiedz, proszę, Jackowi Sneadowi, żeby do mnie wstąpił - zwrócił się do panny Handy, naciskając przycisk interkomu.
   - Tak, panie Masters.
   - Zacytujmy oryginalne wydanie - powiedział Brandice - wierszowany przekład z łaciny. - Odchrząknął i zaczął czytać na głos.

Przez sens żalu i bólu wolni się staniemy
I czucia nie zaznamy, bo nas już nie będzie.
Choć ziemię pochłonęłyby morza, a morza niebiosa,
Nie ruszylibyśmy się, lecz miotani byli wszędzie.

   - Znam ten fragment - powiedział szorstko rozdrażniony Masters. Tamten tłumaczył jak dziecku.
   - Tego czterowiersza brakuje w pańskim wydaniu, a w jego miejsce zjawia się następujący, Bóg raczy wiedzieć, jakiego pochodzenia, sfałszowany czterowiersz. Pan pozwoli. - Wziął okazały, oprawny w skórę futrzaka egzemplarz "Obelusa", przerzucił go i odnalazł właściwe miejsce. Następnie zaczął czytać.

Przez sens żalu i bólu wolni się staniemy,
Czego żaden prostak ni dojrzy, ni doceni.
Skorośmy umarli - spójrzmy ponad morza
I o wiecznym szczęściu głośmy więc na Ziemi.

   Brandice, spoglądając na Mastersa, zamknął z trzaskiem oprawną w skórę futrzaka książkę.
   - Najbardziej nieznośne jest to, że ten czterowiersz głosi krańcowo odmienne posłanie od tego, jakie zawiera cała książka. Skąd się wziął? Ktoś musiał go napisać. Dryden tego nie zrobił, Lukrecjusz też nie. - Zmierzył wzrokiem Mastersa, jak gdyby uważał, że to on właśnie zrobił osobiście.
   Drzwi gabinetu otworzyły się i wszedł Jack Snead, redaktor wydania.
   - On ma rację - powiedział z rezygnacją da swego szefa. - Ale to tylko jedna z około trzydziestu zmian w tekście. Przekopałem się przez całą książkę, odkąd zaczęły przychodzić listy. Teraz ruszam do dalszych pozycji z naszej listy katalogowej. W wielu z nich także znalazłem zmiany - dodał chrząkając.
   - Byłeś ostatnim redaktorem, który robił korektę czystopisu, zanim tekst poszedł do składu. Czy te błędy były tam wtedy? - spytał Masters.
   - Oczywiście, że nie - odparł Snead. - Sam osobiście robiłem korektę szpaltową. W odbitkach szczotkowych również nie było zmian. Pojawiły się one dopiero w ostatecznych, oprawionych już egzemplarzach, jeśli to ma jakieś znaczenie. A ściśle mówiąc, w tych oprawionych na złoto, w skórę futrzaka. Egzemplarze w zwykłych okładkach tekturowych są w porządku.
   - Przecież wszystkie pochodzą z tego samego wydania - Masters zmrużył oczy. - Razem wyszły z drukarni. Prawdę mówiąc, nie planowaliśmy pierwotnie ekskluzywnej, kosztownej oprawy. Ustaliliśmy to dopiero w ostatniej chwili i dział sprzedaży zaproponował połowę edycji w skórze futrzaka.
   - Chyba będziemy musieli przeprowadzić dokładne badania skóry marsjańskiego futrzaka - stwierdził Jack Snead.
   W godzinę później mocno postarzały, poruszający się chwiejnie Masters, w towarzystwie redaktora wydania Jacka Sneada, siedział naprzeciwko Luthera Sapersteina, agenta przedsiębiorstwa Flawless i S-ka, pozyskującego skóry zwierzęce. Stamtąd właśnie "Obelus" otrzymywał skórę futrzaka, w którą oprawiał swoje książki.
   - Przede wszystkim - zaczął Masters energicznym, świadczącym o rutynie głosem - co to jest skóra futrzaka?
   - W zasadzie - odezwał się Saperstein - w sensie, w jakim zadał pan pytanie, jest to skóra z marsjańskiego futrzaka. Wiem, że to panom niewiele mówi, ale może służyć przynajmniej jako punkt odniesienia, jako stwierdzenie, z którym wszyscy możemy się zgodzić i od którego możemy wyjść, aby stworzyć coś bardziej przekonującego. Tytułem wyjaśnienia niech mi będzie wolno przekazać panom dodatkowe szczegóły na temat samej istoty futrzaka. Jego skóra jest w cenie między innymi dlatego, że jest rzadko spotykana. Skóra futrzaka należy do rzadkości, ponieważ futrzak bardzo rzadko ginie. Mam przez to na myśli, iż uśmiercenie futrzaka - nawet chorego lub starego - jest rzeczą prawie niemożliwą. Nawet jeżeli futrzak zostanie zabity, jego skóra żyje nadal. Ta cecha dodaje wyjątkowej wartości wykonanym z tej skóry przedmiotom ozdobnym albo, jak w naszym przypadku, oprawianym w nią cennym książkom, które mają przetrwać lata.
   Masters westchnął i patrzył tępo przez okno, podczas gdy Saperstein dudnił dalej swoje. Siedzący obok Mastersa redaktor wydania robił zwięzłe, tajemnicze notatki. Jego młodzieńcza, pełna energii twarz przybrała posępny wyraz.
   - To, co wam dostarczyliśmy, kiedy zwróciliście się do nas - powiedział Saperstein - pamiętajcie, że to wyście do nas przyszli, myśmy was wcale nie szukali - było doskonałą skórą, starannie wybraną z naszych olbrzymich zapasów. Te żyjące skóry lśnią własnym niezwykłym połyskiem. Nie mają sobie równych ani na Marsie, ani na macierzystej planecie Terra. Jeżeli ulegną rozdarciu lub zadraśnięciu, same się regenerują. Rosną całymi miesiącami, stają się coraz gęściejsze, a okładki waszych tomów coraz bardziej zbytkowne i coraz bardziej poszukiwane. Od dziś za dziesięć lat wartość książek oprawionych w skórę futrzaka o gęstej sierści...
   - Skóra zatem nadal żyje - wtrącił Snead, przerywając Sapersteinowi. - Ciekawe. A ten futrzak jest, jak pan mówi, na tyle sprytny, że zabicie go okazuje się praktycznie niemożliwe. - Rzucił szybkie spojrzenie na Mastersa - każda z trzydziestu kilku zmian wprowadzonych w tekstach naszych książek dotyczy nieśmiertelności. Wydanie przejrzane Lukrecjusza wydaje się pod tym względem typowe. Tekst oryginalny głosi, iż człowiek jest śmiertelny. Jeżeli nawet żyje nadal po śmierci, nie ma to znaczenia, ponieważ nic zachowa w pamięci swojej egzystencji. W to miejsce przychodzi inny, sfałszowany fragment, w którym wyraźnie mówi się o życiu przyszłym wyznaczonym przez doczesne, fragment, który - jak pan mówi - pozostaje w całkowitej sprzeczności z całą filozofią Lukrecjusza. Czy uświadamia sobie pan już, co należy przez to rozumieć? Ta przeklęta filozofia futrzaka zdominowała filozofię pierwotnych autorów. To właśnie to, od początku do końca - Snead nagle przerwał i w milczeniu zaczął z powrotem gryzmolić swoje notatki.
   - W jaki sposób skóra zwierzęca, nawet ta wiecznie żywa, może wywierać wpływ na treść książki? - spytał Masters. - Tekst został już wydrukowany, papier pocięty, arkusze sklejone i zszyte - to wbrew rozsądkowi. Jeżeli nawet oprawa, ta przeklęta skóra, naprawdę żyje, trudno mi w to uwierzyć - wlepił wzrok w Sapersteina. - Jeżeli nawet żyje, czym się odżywia?
   - Drobnymi cząsteczkami żywności tworzącymi zawiesinę w powietrzu - odpowiedział uprzejmie Saperstein.
   - Chodźmy już. To absurdalne - stwierdził Masters, wstając z miejsca.
   - Wchłania cząsteczki przez pory - dodał Saperstein dostojnie, niemal z wyrzutem.
   - Niektóre z poprawionych tekstów są fascynujące - powiedział zamyślony Jack Snead, studiując swoje notatki i nie wstając w ślad za swym szefem. - Zmiany są zróżnicowane - wahają się od całkowitego odwrócenia sensu oryginalnego fragmentu, całkowitej odwrotności sensu wyrażonego przez autora (jak w przypadku Lukrecjusza) - do bardzo subtelnych, prawie niewidocznych korekt (jeżeli to właściwe słowo), prowadzących do uzyskania tekstów bardziej zgodnych z doktryną życia wiecznego. Problem polega na tym: czy mamy do czynienia z poglądami tylko jednej określonej formy życia, czy futrzak wie, o czym mówi? Weźmy na przykład poemat Lukrecjusza - jest bardzo wielki, bardzo piękny, bardzo interesujący jako poezja. Ale jako tekst filozoficzny być może jest kiepski. Nie wiem tego. To nie moja sprawa. Ja tylko wydaję książki. Nie piszę ich. Ostatnią rzeczą, jaką mógłby zrobić dobry redaktor, byłoby dopisywanie czegoś na własną rękę w tekście autorskim. A to właśnie robi futrzak, a raczej w jakiś dziwny sposób skóra, która po nim pozostaje - Snead zamilkł.
   - Ciekaw jestem, czy dodała coś istotnego - powiedział Saperstein.
   - W znaczeniu poetyckim, czy też ma pan na myśli sens filozoficzny? Z poetyckiego lub literackiego, stylistycznego punktu widzenia wstawki są ani lepsze, ani gorsze od oryginału. Udaje jej się na tyle zręcznie podrobić autora, że gdyby ktoś nie znał wcześniej tekstu, nigdy by tego nie spostrzegł. Nigdy by nie rozpoznał, że to mówi skóra - dodał Snead po namyśle.
   - Chodziło mi o stronę filozoficzną.
   - No cóż, wciąż to samo posłanie, wygrywane do znudzenia jak na katarynce. Śmierć nie istnieje. Kładziemy się spać, a potem budzimy do lepszego życia. To, co zrobiła skóra w poemacie "O naturze wszechrzeczy", jest typowe dla niej. Jeśli to się przeczyta, to tak jakby przeczytało się wszystko.
   - Ciekawym eksperymentem byłoby oprawienie egzemplarza Biblii w skórę futrzaka - stwierdził pogrążony w myślach Masters.
   - Już to zrobiłem - powiedział Snead.
   - No i?
   - Oczywiście nie starczyło mi czasu, żeby przeczytać całość. Ale przejrzałem listy św. Pawła do Koryntian. Wprowadziła tylko jedną zmianę. Fragment, zaczynający się od słów: "Słuchajcie, przeto wyjawię wam tajemnicę", umieściła cały wersalikami., Wersy: "Śmierci, gdzież twe żądło? Grobie, gdzież zwycięstwo?" - powtórzyła dziesięć razy po kolei, aż dziesięć, wszystko wersalikami. Oczywiście, futrzakowi to odpowiadało - było zgodne z jego własną filozofią, a raczej teologią - Snead ważył każde słowo. - Jest to w zasadzie spór natury teologicznej... między czytelnikami i skórą marsjańskiego zwierzęcia, wyglądającego jak skrzyżowanie wieprza z krową. Niesamowite - powiedział po chwili i znów wrócił do swoich notatek.
   - Czy sądzisz, że futrzak jest w posiadaniu jakiejś wiedzy czy też nie? - spytał Masters po uroczystej pauzie. - Jak już mówiłeś, nie musi to być pogląd tylko jednego określonego zwierzęcia, któremu udało się uniknąć śmierci. To może być prawda.
   - Przychodzi mi na myśl coś takiego - zaczął Snead. - Futrzak nie nauczył się po prostu unikać śmierci. Ale zrobił to, co sam głosi. Przez fakt, że został zabity, obdarty ze skóry, którą - wciąż żywą - przerobiono na okładki książek, zwyciężył śmierć. Żyje nadal. I wydaje się uważać to życie za lepsze. Nie mamy tu do czynienia z zawziętą, jedynie lokalną formą życia. Stykamy się z organizmem, który zrobił już to, w co my wciąż wątpimy. On na pewno wie. Jest żywym potwierdzeniem własnej doktryny. Fakty mówią same za siebie. Jestem skłonny w to wierzyć.
   - Być może to życie bez końca tylko dla niego niekoniecznie dotyczy wszystkich - nie zgodził się Masters. - Futrzak, jak zauważa pan Saperstein, jest wyjątkowy. Skóra żadnej innej istoty żywej ani na Marsie, ani na Lunie, ani na planecie Terra nie trwa wiecznie i nie wchłania mikroskopijnych cząsteczek żywności tworzących zawiesinę w powietrzu. Skoro ta potrafi to zrobić...
   - Bardzo niedobrze, że nie możemy jakoś porozumieć się ze skórą futrzaka - powiedział Saperstein. - Próbowaliśmy to zrobić, tu w Flawless, jak tylko po raz pierwszy zaobserwowaliśmy fakt jej pośmiertnego życia. Jednak nigdy nie znaleźliśmy sposobu.
   - Za to my w "Obelusie" znaleźliśmy go - zauważył Snead. - Prawdę powiedziawszy, sam próbowałem już eksperymentować. Miałem odbity jednozdaniowy tekst - pojedynczy wiersz: "Futrzak, nie tak jak wszystkie inne istoty żywe, jest nieśmiertelny".
   Następnie oprawiłem kartkę w skórę futrzaka i przeczytałem ponownie. Tekst zmienił się. Tutaj - podał Mastersowi cienką, ładnie obłożoną książeczkę. - Czytaj, jak to teraz brzmi.
   - "Futrzak, tak jak wszystkie inne istoty żywe, jest nieśmiertelny" - Masters przeczytał na głos. - No tak, wyrzuciła tylko słowo "nie". To niewielka zmiana, tylko trzy litery - powiedział, oddając Sneadowi próbkę.
   - Za to ze względu na sens to bomba - powiedział Snead. - Jesteśmy odżywiani ponownie poza grobem, można by tak powiedzieć. Uświadomijmy to sobie - skóra futrzaka jest z formalnego punktu widzenia martwa, ponieważ martwy jest futrzak. na którym ona rosła. Stąd cholernie już blisko do dostarczenia niekwestionowanego dowodu na istnienie życia zmysłowego po śmierci.
   - Oczywiście jeszcze jedno - zaczął Saperstein niepewnie. - Nie znoszę do tego wracać. Nie wiem, jaki to ma z tym wszystkim związek. Ale marsjański futrzak, pomimo swej niesamowitej, cudownej wręcz zdolności utrzymywania się przy życiu, jest pod względem umysłowym stworzeniem głupim. Terrański opos, na przykład, ma mózg wielkości jednej trzeciej mózgu kota. Mózg futrzaka stanowi zaś jedną piątą mózgu oposa - Saperstein patrzył ponuro.
   - No cóż, Biblia głosi, że "ostatni będą pierwszymi" - stwierdził Snead. - Być może skromny futrzak znajduje się właśnie wśród nich, miejmy nadzieję.
   - A ty pragniesz życia wiecznego? - spylał Masters, spoglądając na Sneada.
   - Oczywiście - odparł Snead. - Każdy tego pragnie.
   - Ja nie - zaprzeczył stanowczo Masters. - Już i tak mam dość kłopotów. Ostatnią rzeczą, której chciałbym, jest żyć nadal tak jak oprawa książki czy w jakikolwiek inny sposób. - Jednak pogrążył się w rozmyślaniach. Myślał inaczej. W rzeczywistości zupełnie inaczej.
   - Wydaje się, że to by się podobało futrzakowi - zgodził się Saperstein. - Być okładką książki, leżeć sobie wygodnie całymi. latami na półce i wchłaniać drobniutkie cząsteczki z powietrza. No i prawdopodobnie medytować. Albo robić cokolwiek innego, co zwykły czynić futrzaki po śmierci.
   - Stwarzają teologie - powiedział Snead. - Głoszą kazania. Chyba już nigdy więcej nie będziemy oprawiać książki w skórę futrzaka - zwrócił się do swego szefa.
   - Nie w celach handlowych - zgodził się Masters. - Nie na sprzedaż. Ale... - Nie mógł uwolnić się od przeświadczenia, że tkwi w tym jakiś sens. - Zastanawiam się, czy skóra futrzaka zdolna byłaby przekazać swój wysoki współczynnik żywotności czemuś, co byłoby w nią "zawinięte" - powiedział. - Na przykład zasłony okienne... A tapicerka w pojazdach mogłaby wyeliminować ofiary śmiertelne na uczęszczanych szlakach... Albo otuliny hełmów dla oddziałów bojowych... I dla graczy w baseball. - Możliwości wydawały mu się ogromne, ale mgliste. Musieliby to przemyśleć, poświęcając na to sporo czasu.
   - W każdym razie - zaczął Saperstein - moje przedsiębiorst-wo odmawia wam zwrotu pieniędzy. Informacje o właściwościach skóry futrzaka były powszechnie znane i opublikowane w broszurze, którą wydaliśmy w tym roku. Oświadczamy kategorycznie...
   - W porządku, nasza strata - powiedział rozdrażniony Masters i machnął ręką. - Niech i tak będzie.
   - Czy w tych ponad trzydziestu wstawionych fragmentach mówi się wyraźnie, że życie po śmierci jest przyjemne? - zwrócił się do Sneada.
   - Oczywiście! I "... o wiecznym szczęściu głośmy więc na Ziemi!" To stanowi podsumowanie. Ten wers jest wstawiony do poematu "O naturze wszechrzeczy". Dobrze tam pasuje.
   - Szczęście - Masters, kiwając głową, powtórzył za nim jak echo. - Naturalnie obecnie nie znajdujemy się na Ziemi, lecz na Marsie. Myślę, że to wszystko jedno. Chodzi po prostu o życie, gdziekolwiek się je przeżywa. - Znów się zadumał, tylko jeszcze bardziej poważnie. - Przychodzi mi do głowy - powiedział po namyśle - że mówienie abstrakcyjne o "życiu po śmierci" to tylko jedna strona problemu. Ludzie robią to już od pięćdziesięciu tysięcy lat, a Lukrecjusz był dwa tysiące lat temu. Bardziej interesuje mnie nie wielka, ogólna wizja filozoficzna, lecz konkretny fakt istnienia skóry futrzaka, czyli nieśmiertelność, którą ona ze sobą niesie. Jakie jeszcze książki w to oprawiłeś? - zwrócił się do Sneada.
   - "Age ot Reason" Toma Paine'a - odparł redaktor wydania, sprawdzając na swojej liście.
   - Z jakim skutkiem?
   - Dwieście sześćdziesiąt siedem nie zapisanych stronic. Z wyjątkiem jedynego słowa "bleh" w samym środku.
   - Mów dalej.
   - "Britannica". Ściśle mówiąc, skóra niczego nie zmieniła, za to dodała całe hasła. Na temat duszy, wędrówki dusz, piekła, wiecznego potępienia, grzechu, nieśmiertelności. Całe dwudziestoczterotomowe dzieło uzyskało piętno religijności. Czy mam mówić dalej? - spytał, podnosząc wzrok.
   - Oczywiście - powiedział Masters, równocześnie słuchając i rozmyślając.
   - "Summa Theologica" św. Tomasza z Akwinu. Tekst oryginalny skóra pozostawiła nietknięty, ale od czasu do czasu wprowadzała wersy biblijne: "słowo zabija, ale duch daje życie". I tak w kółko.
   "Zaginiony horyzont" Jamesa Hiltona. Shangri-La okazuje się wizją życia po śmierci, które...
   - W porządku - przerwał Masters. - Mamy już wyobrażenie. Powstaje pytanie, co możemy z tym zrobić? Oczywiście nie powinniśmy oprawiać w skórę książek, a przynajmniej tych, z których treścią ona się nie zgadza. - Masters zaczął jednak dostrzegać jakiś inny sens, o wiele bardziej osobisty. Był on o wiele ważniejszy niż wszystko to, co skóra futrzaka mogła uczynić z książkami, a właściwie z dowolnym przedmiotem nieożywionym.
   Wkrótce podszedł do telefonu...
   - Wyjątkowo ciekawa - mówił dalej Snead - jest jej reakcja na zbiór artykułów poświęconych psychoanalizie, napisanych przez kilku najwybitniejszych żyjących współcześnie badaczy freudyzmu. Wszystkie artykuły pozostawiła nietknięte, za to na końcu każdego z nich zamieściła to samo hasło - Snead zachichotał. - "Lekarzu, wylecz siebie". Jest w tym trochę poczucia humoru - dodał.
   - Z pewnością - stwierdził Masters, nieprzerwanie myśląc o telefonie w sprawie najwyższej wagi.
   Masters, będąc już z powrotem w swoim gabinecie w "Obelusie", próbował przeprowadzić wstępny eksperyment, aby przekonać się, , czy pomysł zadziała. Starannie zawinął ulubione przedmioty ze swej prywatnej kolekcji - żółtą kościaną chińską filiżankę "Royal Albert" wraz ze spodeczkiem - w skórę futrzaka. Następnie z drżeniem serca położył zawiniątko na podłodze i z całą nadwątloną już siłą nastąpił na nie.
   Filiżanka nie stłukła się. Przynajmniej na to wyglądało.
   - Rozwinął paczuszkę i dokładnie obejrzał filiżanką. Miał rację - zawinięta w żywą skórę futrzaka nie mogła ulec zniszczeniu. Usiadł zadowolony przy biurku i zamyślił się raz jeszcze. Osłona ze skóry futrzaka sprawiła, że doczesny, kruchy przedmiot stał się niezniszczalny. Filozofia futrzaka zatem dotycząca zewnętrznego przetrwania sprawdziła się w praktyce dokładnie tak, jak Masters przypuszczał.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin