Andy McDermott
Tajemnica Ekskalibura
The Secret of Excalibur
Przekład: Jan Hensel, Miłosz Urban
Sycylia
Mały kościółek strzegł wioski San Maggiori tak jak przy każdym zachodzie słońca od siedmiu stuleci. Piaszczysta droga wiodąca z położonej niżej wsi była stroma i kręta, lecz wierni byli na tyle dumni ze swojej świątyni i jej długiej historii, że nie narzekali na tę niedogodność. A w każdym razie nie narzekali zbyt często.
Ojciec Lorenzo Cardella również był dumny z kościoła. Wiedział wprawdzie, że duma jest grzechem, lecz to miejsce należało do Boga, a z pewnością nawet Stwórca pozwoliłby sobie przez chwilkę podziwiać budowlę. Mimo skromnego wyglądu i rozmiarów przetrwała wszelkie kaprysy pogody, wojny, najeźdźców i powstańców aż od czasów Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Bóg najwyraźniej polubił ten kościółek na tyle, by zachować go na dłużej.
Jeszcze chwilę ksiądz delektował się wspaniałym zachodem słońca, po czym odwrócił się do starych dębowych drzwi świątyni. Miał je właśnie zamknąć na klucz, gdy usłyszał chrzęst opon samochodu, biorącego ostatni zakręt na drodze. Ukazał się duży czarny SUV.
Ojciec Cardella stłumił westchnienie. Wóz – amerykański, jak zgadywał po jego rozmiarach i szpanerskim chromie – miał zagraniczną rejestrację. Fakt, że kościoły mają godziny otwarcia tak jak każda inna instytucja, zawsze zdawał się umykać turystom, którzy traktowali cały świat jak prywatny park rozrywki. Cóż, ta grupa będzie musiała odjechać zawiedziona.
Samochód z rykiem silnika wspiął się na wzgórze i stanął. Ojciec Cardella przybrał uprzejmy wyraz twarzy, czekając, aż podróżni wysiądą. Szyby były tak przyciemnione, że nie mógł się nawet zorientować, ile osób jest w środku. Za kogo ci ludzie się uważali, za gwiazdy Hollywood?
Stanowczo nimi nie byli. Ojciec Cardella nie mógł oprzeć się myśli, że dawno już nie widział takiego nagromadzenia brzydoty. Pierwszy wysiadł kierowca, ogolony na zero facet o ziemistej, chorobliwej cerze. Wyglądał na żołnierza... albo na więźnia. Z drugiej strony wyłonił się olbrzym, umięśniony gigant, który z trudem wydostał się nawet z tak przestronnego wnętrza wozu. Krzaczasta broda nie mogła w pełni zamaskować twarzy usianej bliznami. Największa z nich, placek zniekształconej tkanki skórnej, znajdowała się pośrodku czoła. Chyba miał szczęście, że w ogóle przeżył.
Trzecią osobą, która wysiadła, była kobieta. Ojciec Cardella uznałby ją za atrakcyjną, gdyby nie hardy wyraz twarzy i włosy ufarbowane na jaskrawo-niebieski kolor, które wyglądały tak, jakby ich właścicielka, zamiast skorzystać z usługi fryzjera, własnoręcznie obcięła je nożem, bez pomocy lusterka. Kobieta rozejrzała się uważnie po okolicy, a potem wbiła w niego nieprzyjemnie ostry wzrok.
Przez chwilę wszyscy troje stali nieruchomo, wpatrzeni w księdza. Potem kobieta zapukała dwukrotnie w okno samochodu. Z wnętrza wyłonił się ostatni pasażer.
Był starszy od pozostałych, miał krótko ostrzyżone siwe włosy, lecz charakteryzowała go ta sama hardość, pancerz uformowany w licznych walkach, jakie musiał stoczyć w życiu. Ojciec Cardella domyślał się, że ten mężczyzna przywykł do traktowania innych tak samo brutalnie, jak traktowano jego samego. Niepokój księdza wzrósł, gdy mężczyzna ruszył w jego stronę, a pozostali ustawili się za nim niczym żołnierze podczas natarcia. Cofnął się trochę, sięgając ręką do klamki.
– Czy... mogę w czymś pomóc?
Szerokie, żabie usta starszego mężczyzny niespodziewanie ułożyły się w coś, co można było nazwać uśmiechem, chociaż przeszywające błękitne oczy pozostały zimne jak lód.
– Dobry wieczór. To kościół San Maggiori, tak? – Mówił po włosku całkiem dobrze, ale z silnym obcym akcentem. Chyba rosyjskim.
– Owszem.
– Dobrze. – Mężczyzna pokiwał głową. – Nazywam się Aleksiej Krugłow. Przyjechaliśmy, żeby obejrzeć tutejsze... – Zawiesił głos i zmarszczył na moment brwi, szukając właściwego słowa. – Tutejsze relikwie – dokończył.
– Przykro mi, ale kościół jest już zamknięty – odparł ojciec Cardella, wciąż z ręką na klamce. – Będzie otwarty jutro od dziesiątej rano. Wtedy mogę państwa oprowadzić, jeśli chcecie.
Znów ten zimny uśmiech.
– Niestety, to nam nie odpowiada. Chcemy zobaczyć relikwie teraz.
Czując wzrastający niepokój, ojciec Cardella otworzył drzwi i wycofał się do wnętrza świątyni.
– Przykro mi, ale kościół jest już zamknięty. Chyba, że chcecie się wyspowiadać? – dorzucił, siląc się na żartobliwy ton.
Ku jego przerażeniu, uśmiech Krugłowa zmienił się w sadystyczny grymas.
– Niestety, ojcze, nawet Bóg byłby wstrząśnięty tym, z czego musiałbym się wyspowiadać. – Skinął ręką, dając towarzyszom znak do działania.
Ledwie ojciec Cardella zatrzasnął drzwi, zamykając zasuwę, gdy ktoś uderzył w nie z zewnątrz. Żeby nie dopuścić do wyważenia drzwi, oparł się plecami o dębowe deski, starając się stłumić narastający strach, próbując zebrać myśli. Jego telefon komórkowy znajdował się w kancelarii w głębi kościoła. Gdyby zadzwonił, pomoc z wioski nadeszłaby w ciągu paru minut...
Następne uderzenie w drzwi było tak mocne, że ojciec Cardella upadł na posadzkę, a zasuwa pękła. Wielkie niczym bochen chleba łapsko wsunęło się do środka, żeby powiększyć szparę.
Ksiądz kopnął w drzwi z całej siły. Zamknęły się, przytrzaskując dłoń intruza. Z zewnątrz dobiegło ciche westchnienie. Ojciec Cardella czekał na okrzyk bólu.
Na próżno. Zamiast tego usłyszał śmiech.
Podźwignął się na nogi. Idąc chwiejnym krokiem w głąb nawy, obejrzał się za siebie. Wejście do kościoła wypełniła postać olbrzyma, jego obnażone zęby lśniły w dzikim uśmiechu.
Na zewnątrz kobieta krzyknęła coś po rosyjsku. Ojciec Cardella pobiegł do kancelarii.
– Z drogi, Buldożer! – zawołała kobieta z niebieskimi włosami. – I przestań szczerzyć zęby, przygłupie!
– Ale fajne uczucie! – mruknął olbrzym, ignorując obraźliwy epitet. Cofnął się od drzwi, przyglądając się własnej dłoni. Przez grzbiet ręki biegła szrama, krew kleiła się do obfitego owłosienia. – Stary kopie jak osioł!
Krugłow pstryknął niecierpliwie palcami.
– Dominiko, Josarin, zajmijcie się księdzem. – Skinął ręką na olbrzyma. – Maksimow, ty idziesz ze mną.
Kobieta i ogolony na łyso mężczyzna pokiwali posłusznie głowami i wbiegli do kościoła.
Maksimow otarł krew z dłoni.
– Dokąd idziemy, szefie?
– Po relikwię. Jeśli badania Niemca się...
MOON_o_LIT