Przeblyski pamieci - Palmer Michael(1).txt

(1476 KB) Pobierz
PALMER MICHAEL Przeblyski pamieci




Opowiesc ta jest fikcyjna. Nazwiska,postacie, tlo akcji
i wydarzenia sa wytworem wyobrazni autora. Wszelkie
podobienstwo do rzeczywistych zdarzen,
miejsc i osob, zyjacych lub zmarlych, jest jedynie
przypadkowe.


Prolog

10 stycznia

Dwa... trzy... cztery...

Lezac na plecach, Toby Nelms liczyl przesuwajace sie nad jego glowa swiatla. Mial osiem lat, lecz byl maly jak na swoj wiek; mial geste, rudobrazowe wlosy i piegi, pokrywajace gorna czesc policzkow i nasade nosa. Przez pewien czas po tym, jak jego ojciec zostal przeniesiony z polnocnej czesci stanu Nowy Jork do TJ Carter Paper Company w Sterling, w stanie New Hampshire, byl dla swoich kolegow klasowych w Bouquette Elementary School popychadlem. Przezywali go "indyczym jajem" albo "komisem". Sytuacja zmienila sie na lepsze dopiero wowczas, gdy postawil sie Jimmy'emu Barnesowi, szkolnemu tyranowi, za co zreszta dostal od niego przy okazji ciezkie lanie.

Piec... szesc... siedem...

Toby podrapal sie po guzie, ktory zrobil mu sie obok siusiaka - u nasady nogi i byl zrodlem uporczywego bolu. Lekarze powiedzieli, ze zastrzyk sprawi mu ulge, lecz bol nie ustepowal.

Nie pomagala rowniez muzyka, ktora, jak obiecywaly pielegniarki, powinna go zrelaksowac. Melodia byla przyjemna, ale brakowalo slow. Drzacymi rekami siegnal do glowy i sciagnal z uszu sluchawki.

Osiem... dziewiec... Swiatla zmienialy barwe: biale, potem zolte, rozowe, w koncu czerwone. Dziesiec... jedenascie...

W nastepstwie bojki z Jimmym przestal byc popychadlem; po lekcjach koledzy zaczeli go zapraszac do wspolnych powrotow do domu. Wybrano go nawet na przedstawiciela klasy w radzie uczniowskiej. Przyjemnie bylo znow chodzic z ochota do szkoly, po miesiacach udawania roznych dolegliwosci, byle tylko zostac w domu. Teraz, z powodu guza, straci caly tydzien. To nie fair.

Dwanascie... trzynascie... Przesuwajace sie nad jego glowa czerwone swiatla stawaly sie coraz jasniejsze. Toby z calych sil zacisnal powieki, lecz czerwien robila sie coraz goretsza i intensywniejsza. Sprobowal przyslonic oczy ramieniem, lecz to nic nie pomoglo. Palace, krwiste swiatlo przewiercalo reke i coraz bardziej klulo go w oczy. Zaczal cicho plakac.

-Nie placz, Toby. Doktor zoperuje ci ten maly guzek i przestanie bolec. Nic chcesz

sluchac muzyki? Wiekszosc naszych pacjentow twierdzi, ze przynosi im ulge.

Toby potrzasnal glowa, nastepnie powoli opuscil reke. Swiatla nad glowa zniknely, w ich miejscu pojawila sie twarz pielegniarki, ktora usmiechala sie do niego. Byla siwa, pomarszczona i stara - tak stara jak ciotka Amelia. Miala pozolkle konce zebow, a na policzkach plamy jasnoczerwonego makijazu. Kiedy na nia patrzyl, skora na jej twarzy napiela sie, policzki zapadly, zmarszczki zniknely, a miejsca pod makijazem i powyzej, gdzie znajdowaly sie oczy, zrobily sie puste i czarne.

-Spokojnie, Toby, no...

Toby ponownie przyslonil oczy reka i znow to nie pomoglo. Skora na twarzy

pielegniarki napinala sie coraz bardziej, nastepnie zaczela odpadac platami, odslaniajac biale kosci. Czerwien makijazu splywala jak krew po kosciach policzkow, a miejsca, gdzie kiedys byly oczy, promieniowaly swiatlem

-N o, no, Toby, uspokoj sie...

-Pozwol mi wstac. Prosze, pozwol mi wstac.



Toby chcial wykrzyczec te slowa, lecz z gardla wydobyl mu sie jedynie niski pomruk, jak zgrzyt, gdy po plycie przesuwa sie palcem igle adapteru.

-Pozwol mi wstac. Prosze, pozwol mi wstac. Okrywajace go przescieradlo zostalo sciagniete i Toby zadrzal z zimna.

-Zimno mi - krzyczal bezglosnie. - Przykryjcie mnie. Pozwolcie mi wstac, prosze. Mamo! Chce do mamy!

Odezwal sie meski glos - niski i spokojny. Toby poczul rece wokol swoich kostek i pod pachami, unoszace go coraz wyzej z wozka na kolkach, na ktorym lezal. W pokoju rozbrzmiewala ta sama muzyka. Teraz ja slyszal bez sluchawek.

-Ostroznie, przyjacielu. Rozluznij sie!

Toby otworzyl oczy. Zobaczyl nad soba zamglona twarz. Zamrugal raz i drugi, lecz

twarz ponizej niebieskiego czepka pozostala zamglona. Wlasciwie to nic byla twarz, tylko skora, w ktorej powinny sie znajdowac oczy, nos i usta.

Krzyknal ponownie i znow odpowiedziala mu cisza. Unosil sie bezsilnie w przestrzeni. Chce do mamy!

-Kladziemy cie, przyjacielu powiedzial mezczyzna bez twarzy.

Toby poczul pod plecami zimna plyte. W poprzek jego piersi zacisnal sie szeroki pas.

Tylko guz, zaskowyczal bezglosnie. Nie skaleczcie mojego siusiaka. Obiecaliscie, ze go nie skaleczycie.

-W porzadku, Toby, teraz cie uspimy. Odprez sie, sluchaj muzyki i zacznij liczyc od stu wstecz w nastepujacy sposob: sto... dziewiecdziesiat dziewiec... dziewiecdziesiat osiem...

-Sto... dziewiecdziesiat dziewiec... - Toby wypowiadal po kolei slowa, lecz zdawal sobie sprawe, ze nikt ich nie slyszy. - Dziewiecdziesiat osiem... dziewiecdziesiat siedem... -Poczul dotyk lodowato zimnej wody pomiedzy brzuchem a szczytem uda, w miejscu gdzie byl guz, a potem na siusiaku. - Dziewiecdziesiat szesc... dziewiecdziesiat piec. - Przestancie. To mnie boli. Prosze!

-W porzadku, spi. Jestes gotow, Jack? Zespol? - Meski glos, ten sam, ktory Toby juz kiedys slyszal. Ale gdzie? Gdzie? - Marie, podkrec odrobine muzyke. Dobrze, wystarczy. W porzadku, zaczynajmy. Poprosze skalpel...

Glos lekarza. Tak, to byl on. Lekarz, ktory go badal na oddziale pogotowia. Mial lagodne oczy. Doktor, ktory obiecal, ze nie...

Skalpel? Jaki skalpel? Po co?

W tym momencie zobaczyl refleks swiatla w malym, srebrzystym ostrzu, ktore zblizalo sie do guza nad jego pachwina. Probowal sie poruszyc, odepchnac je, lecz pas zacisniety mocno w poprzek piersi unieruchamial mu rece wzdluz bokow.

Z poczatku nie czul strachu, jedynie zaskoczenie i ciekawosc. Obserwowal cienkie ostrze, ktore obnizalo sie, a w koncu dotknelo skory obok siusiaka. W tym momencie wstrzasnal nim bol, jakiego nigdy dotad nic zaznal.

-Czuje go! Czuje go! - wrzasnal. - Przestancie! Boli mnie!

Skalpel wniknal glebiej, nastepnie zaczal ciac. Przecial guz, po czym zawrocil ku

nasadzie siusiaka. Z przecietej skory plynela obficie krew. Toby nie przestawal krzyczec.

-Gotowe. Odsysaj! - uslyszal spokojny glos doktora.

-Boli mnie! Czuje wszystko! Prosze przestancie! - blagal Toby. Wierzgal nogami, probujac z calej sily uwolnic sie od krepujacego pasa.

-Mamo, tato, pomozcie mi! Blyszczace ostrze, teraz usmarowane krwia, wynurzylo sie z przecietego guza. Toby

zobaczyl, jak w miejsce noza zaglebiaja sie w ranie nozyce, ktore otwieraja sie, zamykaja, otwieraja, zamykaja... zblizajac sie coraz bardziej do nasady siusiaka. Kazdy ich ruch sprawial potworny bol prawie przekraczajacy granice ludzkiej wytrzymalosci. Prawie...



-Nie rozumiecie? krzyczal Toby, probujac argumentowac jak dorosly. - Jestem

przytomny. To boli. To mnie boli!

Nozyce powedrowaly dalej, obejmujac nasade jego siusiaka.

-N i e! Nie dotykajcie go! Nic dotykajcie go!

-Gazik! Predko, gazik. Dobrze, tak jest lepiej. Teraz jest dobrze. Nozyce posunely sie dalej. W miejscu gdzie byl siusiak i jadra, Toby czul teraz pustke. Nie robcie mi tego... nie robcie... Nie wypowiedzial tych slow glosno - zabrzmialy

jedynie w jego mozgu.

Zebrawszy wszystkie sily, ponownie sprobowal uwolnic sie od krepujacego go pasa. Zobaczyl nad soba doktora, tego o lagodnych oczach, ktory obiecal mu, ze nic poczuje bolu. Trzymal cos w reku... cos krwawego... pokazujac to wszystkim obecnym. Toby glowil sie, co to jest jaka rzecz jest warta takiego zainteresowania. Naraz wszystko stalo sie dla niego jasne. Przerazony spojrzal na miejsce, w ktorym byl guz. Guza nic bylo, ale nie bylo rowniez siusiaka... ani jader. Zamiast nich dostrzegl jedynie krwawa ziejaca dziure.

W tym momencie zapiecie pasa, krepujacego jego piers, puscilo. Wywijajac na oslep rekami i nogami, uciekl ze stolu, kopiac po drodze lekarzy, pielegniarki i wszystko, co mu stanelo na drodze. Roztrzaskal zrodlo oslepiajacego swiatla nad glowa tace z blyszczacymi stalowymi instrumentami pospadaly na podloge.

-Zlapcie go, zlapcie! - uslyszal krzyk doktora.

Tlukac piesciami i nogami, Toby wywrocil polke z butelkami. Krew z jednej z rozbitych

butelek obryzgala mu nogi. Zaczal uciekac w strone drzwi... jak najdalej od twardego stolu... jak najdalej od pasow.

-Zatrzymac go!... Zatrzymac!

Czyjes silne rece zlapaly go za ramiona, ale paroma kopniakami zdolal sie uwolnic. Po

chwili rece znow go objely. Meskie, silne ramiona zacisnely sie wokol jego piersi i pod broda.

-Uspokoj sie, Toby - powiedzial doktor. - Wszystko w porzadku. Jestes bezpieczny.

To ja, twoj tata.

Toby przekrecil sie, probujac z calej sily sie wysliznac.

-Toby, przestan, prosze. Posluchaj mnie. Przysnil ci sie koszmar. To byl tylko sen, nic

wiecej. Po prostu zly sen.

Glos byl inny niz doktora. Toby dalej walczyl, choc mniej zawziecie.

-W porzadku, synu, uspokoj sie. Jestem twoim tata. Nikt nie zrobi ci krzywdy.

Toby przestal sie wyrywac. Ramiona opasujace mu piers i przyciskajace podbrodek

rozluznily uscisk. Ktos bardzo powoli odwrocil go ku sobie. Otworzywszy oczy, zobaczyl zatroskana twarz ojca.

-Toby, widzisz mnie? Jestem twoim ojcem. Poznajesz mnie?

-Ja tez tu jestem Twoja mama. Toby Nelms spojrzal wpierw na ojca, potem na zmartwiona twarz matki. Nastepnie z

przerazeniem, ktore wciaz odczuwal, pomacal reka z przodu pidzamy. Siusiak byl na swoim miejscu. Jadra takze.

Czy to byl sen?

Zawstydzony, zbyt slaby, zeby plakac, polozyl sie na podlodze. W pokoju panowal straszny balagan. Wszedzie lezaly porozrzucane zabawki i ksiazki. Drzwi do biblioteczki byly otwarte, a rzeczy z gornej polki wyrzucone. Radio i male akwarium, mieszkanie zlotej rybki, Benny, lezaly roztrzaskane na podlodze. Wsrod okruchow szkla spoczywala m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin