Świat Nocy 3 L.J.SMITH Rozdział 1 To proste - powiedziała Jez w noc ostatnich łowów w swoim życiu. - Wy uciekacie. My gonimy. Jak was złapiemy, giniecie. Damy wam trzy minuty przewagi. Stojący przed nią przywódca gangu skinheadów nawet nie drgnął. Miał ziemistą twarz i oczy rekina. Stał w napięciu i starał się robić wrażenie twardego, ale Jez zauważyła, że nogi mu leciutko drżą. Uśmiechnęła się do niego. - Wybierz sobie broń - powiedziała. Szturchnęła stopą stos na ziemi. Leżało tam mnóstwo różnych rzeczy : pistolety, kije bejsbolowe, nawet kilka włóczni. - A wiesz, co? Weź sobie więcej niż jedną. Weź, ile chcesz. Mam dziś gest. Za jej plecami rozległ się zduszony chichot, ale Jez machnęła ręką, żeby go uciszyć. Zapadła cisza. Dwie bandy stały naprzeciwko siebie - sześciu łysych oprychów po jednej stronie i gang Jez po drugiej. Tyle że ludzie Jez nie byli typowymi członkami gangu. Szef skinheadów zerknął na stos broni. Nagle rzucił się do niego i chwycił pistolet. Zawsze wybierają pistolety. Tego konkretnego modelu nie można było kupić legalnie w Kalifornii w ostatnich latach - wielki kaliber, broń półautomatyczna. Skinhead wymierzył prosto w Jez. Odchyliła głowę i się zaśmiała. Wszyscy na nią patrzyli, i bardzo dobrze. Wyglądała rewelacyjnie i doskonale o tym wiedziała. Z rękoma na biodrach, rudymi włosami opadającymi na ramiona i spływającymi po plecach, z idealnymi rysami - zgadza się, wyglądała świetnie. Wysoka, dumna i niebezpieczna... i bardzo piękna. Oto Jez Redfern, łowczyni. Spojrzała przywódcy gangu prosto w twarz oczami, które nie były ani srebrne, ani niebieskie, Braianowi Nelsonowi i Justinowi Lauffenburgerowi ale gdzieś pomiędzy. Nigdy w życiu nie widział podobnych oczu, bo żaden człowiek takich nie miał. Nie zorientował się. Raczej nie należał do bystrych facetów. -Goń sobie za tym -powiedział i strzelił. Jez poruszyła się w ostatniej chwili. Oczywiście metal przeszywający klatkę piersiową nie zrobiłby jej wielkiej krzywdy, ale impet strzału mógłby ją przewrócić, a tego nie chciała. Dopiero co odebrała Morgeadowi dowodzenie gangiem i wolała nie okazać najmniejszej słabości. Kula przeszła przez lewą rękę. Trysnęła krew i Jez poczuła ostry ból, kiedy pocisk naruszył kość, zanim przebił się na wylot. Zmrużyła oczy, ale nadal się uśmiechała. A potem zerknęła na rękę i mina jej zrzedła. Syknęła. Nie pomyślała o rękawie. Teraz miała w nim dziurę. Dlaczego zawsze zapominała o takich rzeczach? -Masz pojęcie, ile kosztuje skóra? Wiesz, ile kosztuje kurtka North Beach? Podeszła do skinheada. Chłopak tylko zamrugał. Oddychał nerwowo. Próbował zrozumieć, jakim cudem dziewczyna poruszała się tak szybko i dlaczego nie wyła z bólu. Znowu wycelował i strzelił. I jeszcze raz. Za każdym razem strzelał coraz bardziej na oślep. Jez uskakiwała. Nie chciała następnych dziur w ubraniu. Ręka już się goiła, rana zamykała się, a skóra wygładzała. Szkoda, że kurtka tak się nie zrośnie. Złapała skinheada, unikając kolejnej kuli, i przytrzymała go za zielono-czarną kurtkę pilota. Uniosła go jedną ręką, aż stalowe noski jego martensów oderwały się od ziemi. -Lepiej zacznij uciekać, chłoptasiu - syknęła. I cisnęła nim. Przeleciał niezły kawałek i odbił się od drzewa. Z trudem wstał, z przerażenia wytrzeszczając oczy i ciężko dysząc. Spojrzał na nią, spojrzał na swój gang, a potem odwrócił się i zaczął biec przez sekwojowy las. Pozostali skinheadzi chwilę gapili się na niego, a zaraz potem rzucili się na stos broni. Jez patrzyła na nich, marszcząc brwi. Dopiero co się przekonali, jak mało skuteczne są pociski przeciwko takim ludziom jak ona, ale mimo to łapali pistolety, ignorując doskonałe noże bambusowe, cisowe strzały i przepiękny kostur z egzotycznego drewna. Zrobiło się głośno, kiedy skinheadzi odskoczyli od stosu i zaczęli strzelać. Gang Jez z łatwością uskakiwał, ale w jej głowie odezwał się poirytowany głos. Możemy już zacząć ich gonić? Czy zamierzasz dalej się popisywać? Zerknęła za siebie. Morgead Blackthorn miał siedemnaście lat, był od niej rok starszy i był jej największym wrogiem. Zarozumiały, porywczy, uparty i żądny władzy - i nie pomagał mu fakt, że to samo mówił o niej. -Powiedziałam im, że dostaną trzy minuty - odpowiedziała na głos. - Chcesz, żebym złamała słowo? - warknęła i na chwilę zapomniała o uskakiwaniu przed kulami. W następnej chwili Morgead przewrócił ją na plecy. Wylądował na niej. Coś świsnęło tuż nad nimi i uderzyło w drzewo, aż kora trysnęła. Zielone jak szmaragdy oczy Morgeada błyszczały złością. -Ale... oni... nie... uciekają - wycedził, siląc się na cierpliwość. - O ile sama nie zauważyłaś. Znalazł się zbyt blisko. Oparł ręce po obu stronach jej głowy. Leżał na niej całym ciężarem. Jez zrzuciła go kopniakiem, wściekła na niego i zaszokowana własną reakcją. -To moje łowy. Wszystko sobie przemyślałam. Rozegramy to po mojemu! - wrza- snęła. Zresztą skinheadzi zaczęli się już rozbiegać. Nareszcie zrozumieli, że strzelanie nie ma sensu. Uciekali, przedzierając się przez paprocie. -No dobra, teraz! - dała sygnał Jez. - Ale szef jest mój. Rozległy się okrzyki i nawoływania myśliwskie. Val, największy i zawsze najbardziej niecierpliwy, pierwszy śmignął z dzikim wrzaskiem. Zaraz za nim rzuciły się Thistle i Raven -drobna blondynka i wysoka brunetka, które jak zwykle trzymały się razem. Pierce został w tyle, patrząc spokojnie i czekając, aż jego zwierzyna zacznie się łudzić, że ma szansę uciec. Jez nie sprawdziła co robi Morgead. Czemu miało ją to obchodzić? Ruszyła w kierunku, w którym uciekł przywódca skinheadów. Nie pobiegła dokładnie jego śladem. Wybrała napowietrzną drogę, przeskakując z jednej sekwoi na drugą. Sekwoje olbrzymie były najlepsze - miały najgrubsze gałęzie, ale musiała przyznać, że na naroślach nadmorskich sekwoi też doskonale się lądowało. Jez skakała, łapała się gałęzi i znowu skakała, od czasu do czasu robiąc akrobatyczne fikołki dla zabawy. Uwielbiała park narodowy Muir Woods, chociaż całe to drewno wokół było śmiertelnie niebezpieczne. A może właśnie dlatego? Lubiła ryzyko. A las był przepiękny - wszędzie cisza jak w katedrze, zieleń mchów i zapach żywicy. W zeszłym tygodniu polowali na siedmiu członków gangu w parku Golden Gate. Było naprawdę przyjemnie, chociaż brakowało prywatności i nie mogli pozwolić ofiarom powalczyć. Strzały w parku przyciągnęłyby za dużo uwagi. Muir Woods to był jej pomysł mogli porwać członków gangu i zawieźć ich tutaj, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał. Mogli dać im broń. Dzięki temu to byłoby prawdziwe polowanie, naprawdę niebezpieczne. Jez przykucnęła na gałęzi, żeby złapać oddech. Świat nie jest wystarczająco niebezpieczny, pomyślała. Nie jak za dawnych czasów, kiedy w Bay Area nadal działali prawdziwi łowcy wampirów. Rodzice Jez zostali zabici przez łowców wampirów. Ale teraz już wszystkich łowców wybito i nie istniało nic, czego naprawdę można by się bać... Zamarła. Przed nią rozległ się niemal niesłyszalny trzask sosnowych igieł. Natychmiast ruszyła. Bez lęku zeskoczyła z gałęzi i na przygiętych nogach wylądowała na sprężystym materacu igieł. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze skinheadem. -Cześć - powiedziała. Rozdział 2 Skinhead wykrzywił twarz ze strachu, a oczy miał okrągłe jak spodki. Gapił się na Jez, ciężko dysząc jak ranne zwierzę. -Wiem- powiedziała Jez. - Biegłeś szybko. Nie rozumiesz, jak mogłam cię dogonić. -Ty.,. nie jesteś... człowiekiem - wydyszał. Przy tej okazji wyrzucił z siebie mnóstwo innych słów, których ludzie lubią używać, gdy się denerwują. -Zgadłeś - radośnie odpowiedziała Jez, ignorując wulgaryzmy. - Nie jesteś taki tępy, na jakiego wyglądasz. -Czym, u diabła, jesteś?! -Śmiercią. - Uśmiechnęła się do niego. - Będziesz walczył? Mam nadzieję. Znowu zaczął majstrować przy pistolecie. Ręce tak bardzo mu się trzęsły, że ledwo zdołał wycelować. -Coś mi się wydaje, że wystrzelałeś już wszystkie naboje. A poza tym gałąź będzie lepsza. Złamać dla ciebie jedną? Nacisnął spust. Cyngiel tylko kliknął. Skinhead spojrzał na broń. Jez uśmiechnęła się do niego, odsłaniając zęby. Czuła, jak rosną - weszła w fazę żerowania. Kły wydłużały się i zaginały, aż stały się ostre, delikatne i półprzezroczyste jak u kota. Lubiła, kiedy wbijały się w dolną wargę, gdy rozchylała usta. Nie tylko to się zmieniło. Wiedziała, że jej oczy wyglądają teraz jak płynne srebro, a usta stają się czerwieńsze i pełniejsze, gdy napływa do nich krew w oczekiwaniu na pożywienie. W całym ciele czuła przypływ energii. Skinhead patrzył, jak staje się coraz piękniejsza i coraz mniej ludzka. I nagle jakby zapadł się w sobie. Oparty plecami o drzewo osunął się i usiadł na ziemi między bładobrązowymi boczniakami. Patrzył prosto przed siebie. Jez spojrzała na podwójne błyskawice wytatuowane na jego szyi. Akurat... tam, pomyślała. Skóra była względnie czysta, a zapach krwi kuszący. Płynęła tamtędy, nabuzowana adrenali ną, w błękitnych naczynkach tuż pod powierzchnią. Już na samą myśl o wgryzieniu się Jez poczuła zawrót głowy. Strach był dobry. Dodawał pikanterii smakowi. Jak słod-ko-kwaśne drażetki SweeTarts. Zapowiadała się prawdziwa uczta... I wtedy usłyszała cichy, słaby dźwięk. Skinhead płakał. Nie ryczał na głos. Nie mazał się i nie błagał. Po prostu płakał jak dzieciak; łzy spływały mupo policzkach, a on sam cały się trząsł. -Miałam lepsze mniemanie na twój temat - żachnęła się Jez. Z pogardą odrzuciła włosy. Ale coś się w niej zacisnęło. Nic nie powiedział. Po prostu patrzył na nią - a raczej poprzez nią - i płakał. Jez wiedziała, co chłopak widzi. Własną śmierć. -Och, daj spokój - odezwał...
hazet1954