Corey Ryanne - Bogata panna i jej ochroniarz.pdf

(429 KB) Pobierz
355337519 UNPDF
Ryanne Corey
Bogata panna i jej
ochroniarz
355337519.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To była ekstra robota.
Billy Lucas leżał sobie wygodnie na łóżku, oparty na
trzech miękkich poduszkach i opychał się lodami
bananowymi. I lody, i poduszki to były gratyfikacje związane
z tą pracą; Harris Roper powiedział mu, że ma się nie
krępować i mówić, jeśli tylko będzie czegoś potrzebował.
Billy nie należał do ludzi nieśmiałych, więc nie odmówił
sobie tych drobnych luksusów, poza tym była tu śliczna
ciemnoskóra pokojówka, która przynosiła mu z kuchni
jedzenie, kiedy tylko sobie zażyczył. Nie mówiła po
angielsku, ale za to chichotała za każdym razem, kiedy do niej
mrugnął. Billy umiał postępować z kobietami i wiedział, jak
na nie działa. Był to swego rodzaju dar, z którego potrafił
korzystać, lecz którego nie nadużywał. Jednak pomimo to nie
dążył wcale do stworzenia stałego związku; życie było zbyt
ciekawe, aby chciał się ustabilizować i osiąść gdzieś w domku
na przedmieściu. Na samą myśl o tym przechodził go dreszcz.
Jego pokój pierwotnie przeznaczony był chyba dla
szofera. Tu, w Palm Beach, Billy czuł się na razie dość obco.
On, chłopak z Kalifornii, wychowany w kryminogennych
okolicach Oakland, przyzwyczajony był raczej do krat w
oknach i do ogrodzeń najeżonych tłuczonym szkłem niż do
luksusów. Warunki, w jakich wyrósł, nauczyły go sztuki
przetrwania i ciągłej czujności. Nigdy, w ciągu swego
trzydziestotrzyletniego życia, nie zdążył zaznać nudy, jaka,
niestety, malowała się na twarzach tych dzieci dobrobytu,
zamieszkujących rezydencje Palm Beach.
Obecne zajęcie Billy'ego polegało na nieustannym
obserwowaniu Julie Roper, za pomocą systemu pięciu
monitorów połączonych z kamerami, zamontowanych na
suficie nad jego łóżkiem. Jeden z nich pokazywał pełną
panoramę tutejszego pałacu, drugi obejmował dróżkę
355337519.003.png
prowadzącą do pawilonu dla gości, trzeci - wschodnią stronę
posiadłości razem z garażem, piąty, ostatni, a zarazem jego
ulubiony, pokazywał wejście do prywatnych pokoi Julie
Roper.
Śledził więc jej wszelkie posunięcia w dzień i w nocy, a
kiedy czasami gdzieś wychodziła, towarzyszył jej jak cień.
Kiedyś wieczorem poszedł za nią na plażę i z wysokiego
brzegu patrzył, jak biegała boso po piasku, z dziecinną
radością i beztroską. Zdawał już sobie sprawę, że jest to
osóbka dość nieprzewidywalna, ale to czyniło jego pracę tym
ciekawszą. Julie miała klasę. Widać to było w każdym jej
geście, kiedy szła czy kiedy odrzucała włosy na plecy. Billy
nigdy nie widział prawdziwej księżniczki, wyobrażał sobie
jednak, że księżniczka zachowywałaby się właśnie tak jak
Julie. Miała włosy ciemnoblond, z platynowymi pasemkami, a
ubierała się z wyszukaną niedbałością osoby, którą stać na
wszelkie kreacje, ale która nie przywiązuje wagi do tego, co
akurat ma na sobie.
Była drobna i delikatna, ale Billy zaczynał od niedawna
podejrzewać, że w tym wypadku pozory mylą. Miał wrażenie,
że w tym wypadku kruche ciało kryje w sobie niezły
charakterek.
Z jakiejś przyczyny Julie wolała mieszkać w pawilonie dla
gości, a nie w głównej rodzinnej rezydencji, Billy miał
kłopoty z określeniem jej osobowości i charakteru, mimo że
na ogół poznawał się na ludziach dość szybko i bezbłędnie
przewidywał, jak się zachowają w rozmaitych sytuacjach.
Julie Roper była jednak dla niego zagadką. Bieganie po
piasku zupełnie nie pasowało mu do obrazu dziedziczki
wielomilionowej fortuny. Poza tym, dlaczego taka ładna
dziewczyna właściwie stroniła od mężczyzn? Spotykała się
tylko od czasu do czasu z pewnym krępym facetem
przypominającym z postury oficera marynarki. Żadnych
355337519.004.png
pieszczot ani pocałunków, czasem tylko kordialny uścisk na
pożegnanie.
Ale o wilku mowa...
Billy zerwał się z łóżka, widząc na monitorze, że Julie
wychodzi właśnie z pałacu, który Billy na swój użytek nazwał
Hiltonem w Palm Beach. Miała na sobie krótką białą sukienkę
wyszywaną cekinami; skierowała się w stronę swego domku
w ogrodzie. Szła powoli, z opuszczoną głową, sprawiając
wrażenie przygnębionej i bezbronnej, jak mały jasnowłosy
anioł zabłąkany wśród bujnej, tropikalnej roślinności tego
ogrodu.
Billy przez cały czas obserwował Julie na monitorach. Po
chwili doszła do wejścia swego pawilonu, wcisnęła szyfr przy
drzwiach i znikła w środku. Czuł jednak, że coś wisi w
powietrzu i nie spuszczał oczu z monitorów. To właśnie dzięki
swojej intuicji przetrwał żywy i praktycznie bez większego
uszczerbku te osiem lat pracy w komórce do walki z gangami
w Oakland. Z tych czasów pozostały mu na plecach trzy
blizny po ranach postrzałowych. Inna blizna, na brzuchu, była
pamiątką po ciosie nożem, jaki kiedyś otrzymał.
Po trzecim z kolei pobycie w szpitalu przyznano mu
medal za odwagę i został przeniesiony z pracy w tajnej policji
na wczesną emeryturę. Właściwie wcale go to nie zmartwiło;
zdawał sobie sprawę, że od pewnego czasu igrał z losem i jego
życie ciągle wisiało na włosku. Poza tym miał w planie
założenie własnej agencji ochrony. Czuwanie nad
bezpieczeństwem cierpiących na manię prześladowczą
bogaczy łączyło się z małym ryzykiem w porównaniu z jego
dotychczasową pracą.
W oknach widać było przesuwający się tu i tam cień Julie.
W pewnym momencie jej ruchy stały się bardziej celowe,
jakby nagle wpadła na pomysł, co musi zrobić. Billy, nie
zwlekając ani chwili, zaczął wkładać na siebie koszulę i buty.
355337519.005.png
Co ty robisz, siostrzyczko? pytał ją w duchu, ale już po
chwili otrzymał odpowiedź. Drzwi garażu otworzyły się i z
piskiem opon wytoczył się z niego porsche Julie, po czym
natychmiast zaczął nabierać prędkości. Dziewczyna
najwyraźniej śpieszyła się i tym razem nie wyglądało, aby
miał to być tylko wypad na plażę.
Billy zdążył tylko chwycić portfel oraz telefon
komórkowy i rzucił się w pogoń. Zdawał sobie sprawę, że w
wypożyczonym gruchocie trudno mu będzie nadążyć za
porsche. Nie miał już czasu wypełnić pierwszego przykazania
Harrisa Ropera, zgodnie z którym miał go informować
natychmiast, gdy tylko się zorientuje, że coś niezwykłego
dzieje się z jego siostrą.
Dla Julie ten wieczór zaczął się jak wiele innych nudnych
spotkań towarzyskich. Harris wydał przyjęcie, na które
zaprosił swoich nielicznych znajomych, godnych, jego
zdaniem, być towarzystwem dla Julie. Harris miał pod tym
względem bardzo wysokie wymagania, a jego znajomi nie byli
na ogół zbyt towarzyscy. Wszyscy oni jednak potrafili
prześledzić swoją genealogię wstecz, aż do czasów przybycia
„Mayflower" do Massachusetts i wszyscy co do jednego
znajdowali się na liście pięciuset najbogatszych osób w kraju.
Przyjęcie okazało się, jak zwykle, niezbyt udane. Panie
zasiadły na sofie, panowie w smokingach skupili się zaś
wokół baru w pokoju lustrzanym i dyskretnie podziwiali
swoje odbicia w lustrze. Jedyny wyjątek stanowił tu
Beauregard James Farquhar III, dziedzic fortuny z Palm
Beach, nie odstępujący Julie przez cały wieczór. Od dawna
był on przyjacielem rodziny, a Harris darzył go szacunkiem ze
względu na jego rozwagę w sprawach finansowych,
nieskazitelne maniery i łagodne usposobienie. Wyglądał jak
prawdziwy tenisista, opalony, o kwadratowej twarzy i włosach
równiutko obciętych na jeża, co, zdaniem Julie, upodabniało
355337519.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin