rw.pdf

(186 KB) Pobierz
Filozofia Polska XX Wieku
Filozofia Polska XX Wieku
Ryszard Wójcicki
Filozofia polska XX wieku (1897–1995)
Komentarz do kalendarium zdarzeń, cz. 1 (wersja robocza)
Początek okresu, do którego odniosą się moje rozważania, stanowi rok 1887,
kiedy to Władysław Weryho wydaje pierwszy numer Przeglądu Filozoficznego.
Jego koniec, rok 1995 — data VI Ogólnopolskiego Zjazdu Filozoficznego w
Toruniu. Ze Zjazdu tego — wspomnę przy okazji, że zorganizowany był
znakomicie – zachowałem wspomnienia dość szczególne.
Mój referat Przeszłość i przyszłość filozofii polskiej przygotowany na życzenie
jego organizatorów pomyślany był pierwotnie jako przeglądem przeszłego i
zastanego stanu rzeczy. Już w czasie Zjazdu przygotowany tekst zastąpiłem innym.
Skłoniły mnie do tego zdarzenia, których nie oczekiwałem. Sesja poświęcona
Szkole Lwowsko-Warszawskiej okazała się — ku memu zaskoczeniu — sesją
wywołującą spore emocje. Oto, nieoczekiwanie, osią debaty staje się teza o
rzekomo negatywnym wpływie, jaki Szkoła wywarła na rozwój myśli filozoficznej
w Polsce. Szkoda, że Prof. Skarga, na której poglądy powoływali się zwolennicy
owej tezy, nie mogła wziąć udziału w Zjeździe. Bez względu na to,czy bez
zastrzeżeń podtrzymałaby zarzuty przeciwników Szkoły, czy nie, z pewnością nie
podpisałaby się przed wysuniętym przy tej okazji żądaniem dokonania bilansu
„osiągnięć filozofii marksistowskiej”.
Może warto zatem przypomnieć niektóre z owych „osiągnięć”. Zanim jednak
tego dokonamy sięgnijmy myślą nieco głębiej. Zdarzenia, jakie miały miejsce w
filozofii polskiej w latach 1887–1950 prześledzić można wertując cztery główne
pisma filozoficzne tego okresu: wspomniany już Przegląd Filozoficzny (rok
założenia 1897, redaktor naczelny Werycho), Ruch Filozoficzny (1911, K.
Twardowski), Kwartalnika Filozoficznego (1923, W. Heinrich) oraz, wydawanego
w językach międzynarodowych, Studia Philosophicae (1935, K. Twardowski, K.
Ajdukiewicz, R. Ingarden).
22202508.001.png
2
Wiele z prac opublikowanych we wspomnianych tu pismach to prace, które nie
straciły na znaczeniu. To przecież w Studia Philosophicae wydrukował Tarski swą
rozprawę o pojęciu prawdy. Stała się ona przedmiotem niezliczonych analiz i
kontrowersji filozoficznych. Spierano się o granice stosowalności metod
badawczych użytych przez Tarskiego. Wyjaśnić należało czy rezultaty dociekań
Tarskiego mogą być użyteczna również i wówczas, gdy pojęcia analizowanego
języka nie są pojęciami matematycznymi, nie odnoszą się zatem do obiektów
będących wytworem ludzkiego intelektu. Spory o to, jak dalece chwytają one
„istotę” prawdy, pojmowanej jako zgodność sądu ze stanem faktycznym, trwają po
dzień dzisiejszy. To przecież na łamach Przeglądu ogłosił Kotarbiński pracę, która
była zalążkiem koncepcji logik wielowartościowych — koncepcji, której
ostateczny wyraz formalny nadał Łukasiewicz. Nie jest ona jedynie konstrukcją
czysto logiczną. Wyrosła z rozważań filozoficznych tyczących się pojęcia prawdy
oraz pojęcia istnienia, a więc kwestii filozoficznych o podstawowym znaczeniu. To
właśnie w przedwojennych czasopismach filozoficznych rozwijał prezentował
rezultaty swych dociekań filozoficznych Ingarden. A były to dociekania
zmieniające w istotny sposób podstawy ontologiczne fenomenologii Husserla. Dziś
pierwszoplanowa planowa rola Ingardena dla rozwoju idei Husserlowskiej
fenomenologii jest powszechnie doceniana.
Nie, Ingarden nie należał on do uczni Kazimierza Twardowskiego, nie był
zatem jednym z tych, których zalicza się do Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Ale
był jednym z tych, który wspólnie z Twardowskiem i jego uczniami uczestniczył,
grając zwykle role kluczową, w wielu inicjatywach organizacyjnych i
wydawniczych. Ani publikacje ani dokumenty działań praktycznych nie
potwierdzają „niemądrej”, bo to jest właściwe słowo, tezy o monopolizowaniu
filozofii przez przedstawicieli Szkoły.
A Chwistek (może warto porównać jego koncepcję wielu rzeczywistości z
Popperowską koncepcją trzech światów), czyż nie jest jeszcze jednym przykładem,
trudnych zapewne, ale raczej wzbogacających intelektualnie, niż niszczących
stosunków oponentów Szkoły z jej przedstawicielami? Był przecież Chwistek
jednym z głównych krytyków Szkoły. A Ludwik Fleck, którego koncepcja „stylu
myślowego” staje się wzorcem Kuhnowskiej koncepcji paradygmatu? To jeszcze
jeden nieprzejednany przeciwnik Szkoły Lwowsko-Warszawskiej, którego
przedstawiciele Szkoły nie rozumieli (nie mogli — wina, jeśli można tu mówić o
winie była po obu stronach) lecz przecież nie bojkotowali. On również swe
rozprawy stanowiące zapowiedź późniejszej, już we pełni dojrzałej koncepcji
ogłosił w Przeglądzie Filozoficznym. A Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)?
Trudno o postać dalszą kanonom metodologicznym, których przestrzegania
domagali się (i jakże słusznie!) Twardowski i jego uczniowie. A przecież właśnie o
nim Kotarbiński napisze we wspomnieniu pośmiertnym.
Natura niewątpliwie genialna. Gdybyż ten człowiek tak wspaniale i tak
wielostronnie uzdolniony, przeszedł był w okresie młodzieńczym dobrą solidną
szkolę. Może byłby pozostawił po sobie dzieła o wartości niewzruszonej. Jeśli
3
pamiętamy jak wiele uwagi poświęcał Kotarbiński koncepcjom Witkiewicza, i na
swoich seminariach i w publikacjach w których do nich nawiązywał,
uprzytomnimy sobie, że ta tak bardzo wysoka ocena możliwości twórczych
Witkacego nie stanowiła konwencjonalnej pochwały kogoś kto już nie żyje.
Powróćmy jednak do osób związanych ze tradycją lwowsko-warszawską. To
przede wszystkim Kotarbiński. Dziś koncepcje jego — i z pewnością słusznie —
uważa się za naznaczone w sposób nieznośny piętnem pozytywistycznego
minimalizmu. Nie akceptujemy nie tylko skrajnego nominalizmu, którego
Kotarbiński bronił wspierając się teoretycznymi konstrukcjami Leśniewskiego.
Przypomnijmy zresztą, że Kotarbiński w znacznym stopniu złagodził — głównie
pod wpływem krytyki Ajdukiewicza — swe pierwotnie radykalne stanowisko. Nie
akceptujemy również, a może tym bardziej, założeń na których Kotarbiński
usiłował budować swój system etyczny. Bliższe nam dziś zdają się być koncepcje
Elzenberga, jeszcze jednego z wielkich polskich myślicieli. Ale przecież, przy
wszelkich oporach jakie poglądy Kotarbińskiego mogą budzić, trudno o lepszą
szkołę filozofii, jej istoty i jej metod, niż ta jaką zyskuje się studiując
Kotarbińskiego.
To również Ajdukiewicz. Mam wrażenie, że ani czasy w jakich przyszło mu
żyć, ani jego temperament (jego nieustanna skłonność do krytycznego namysłu nad
tym co sam stworzył) nie pozwoliła mu osiągnąć tego, co potrafiłby. A przecież
osiągnął ogromnie wiele. W świecie znany jest dziś przede wszystkim jako twórca
gramatyki formalnej. Gramatyka Ajdukiewicza jest jednym z podstawowych
systemów wykładanych w podręcznikach lingwistyki matematycznej.
Przedmiotem jego wnikliwych dociekań była koncepcja znaczenia. Ciągle domaga
się właściwego oświetlenia Ajdukiewiczowska koncepcja radykalnego
konwencjonalizmu, jedna z koncepcji, którą Ajdukiewicz stworzył po to by ją
następnie odrzucić. Nie uda się obronić, lecz bynajmniej tego nie sugeruję.
Rozwijając idee radykalnego konwencjonalizmu, podejmował Ajdukiewicz
problemy, które nadal są przedmiotem debat filozoficznych i których znaczenie
nadal jest ogromne. A logika pragmatyczna? Mam wrażenie, że teoretyczne
powody, dla których Ajdukiewicz ją tworzył (już w latach powojennych) ciągle
pozostają przez logików niedocenione.
To również Maria i Stanisław Ossowscy. Pamiętamy ich dziś głownie jako
socjologów. Marię jako socjologa etyki. Stanisława jako teoretyka podstaw
socjologii. Oboje byli jednak wnikliwymi znawcami problematyki filozoficznej, tej
zwłaszcza, która mieści się w obrębie szeroko rozumianej filozofii języka. Warto
raz jeszcze sięgnąć do ich filozoficznej spuścizny. Analiza roli konwencji
terminologicznych, by podać jeden tylko przykład, którą Ossowski zawarł w
rozprawie Struktura klasowa w świadomości społecznej jest bodaj najbardziej
wnikliwą analizą tego problemu jaką znaleźć można w literaturze metodologicznej.
Dodajmy tu zresztą, że socjologiczne badania systemów etycznych, jakie
zawdzięczamy Marii Ossowskiej, nie należąc do filozofii mają dla dociekań
filozoficznych podstawowe znaczenie.
4
To również Władysław Tatarkiewicz. Postać, której nie muszę przypominać,
bo jego zainteresowania teoretyczne prowadziły w obręb problemów bliskich
ludziom kultury, w tym teoretykom sztuki. „Naukowe” skrzydło filozofii, ten
obszar dociekań filozoficznych, które mają znaczenie dla badań szczegółowych
(przyrodoznawstwa, nauk społecznych czy teorii języka) jest znacznie bardziej
hermetyczny. Outsider zapuszcza się na te tereny raczej niechętnie. Tatarkiewicz
znany jest również jako autor trzytomowej Historii filozofii, której posiadanie w
domowej bibliotece jest obowiązkiem każdego, o kim można by utrzymywać, że
odebrał staranne wykształcenie uniwersyteckie.
Powtórzmy nazwiska, jaki wymieniłem. Oto one, w tej kolejności w jakiej się
pojawiały: Alfred Tarski, Jan Łukasiewicz, Roman Ingarden, Kazimierz
Twardowski, Leon Chwistek, Ludwik Fleck, Stanisław Ignacy Witkiewicz,
Tadeusz Kotarbiński, Stanisław Leśniewski, Henryk Elzenberg, Kazimierz
Ajdukiewicz, Władysław Tatarkiewicz. To tylko najwięksi z wielkich. Przejdźmy
obecnie do „osiągnięć marksizmu”.
Rok 1951 to data I Kongresu Nauki Polskiej. Ktoś, kto chciałby dowiedzieć
dlaczego przypominam to zdarzenie, sięgnąć powinien do pierwszego numeru
Myśli Filozoficznej — pisma, które powstaje w miejsce Przeglądu Filozoficznego ,
Kwartalnika Filozoficznego oraz Studia Philosophicae . Z czterech przedwojennych
czasopism, utrzymał się jedynie Ruch Filozoficzny, zredukowany do roli biuletynu
sprawozdawczego Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Redaktorem Myśli, a
również człowiekiem któremu władze polityczne powierzyły zadanie budowy
„frontu ideologicznego” był Adam Schaff.
Nie zamierzam przeprowadzać analiz psychologicznych. Nie zamierzam
odgadywać motywów, jakimi kierował się Schaff oraz ludzie z jego otoczenia (a
byli wśród Kołakowski, Baczko, Bauman, a więc ludzie których nazwiska znaczą
we współczesnej filozofii wiele) podejmując zadania zbudowania, na gruzach
starej „burżuazyjnej filozofii”, filozofii, która będzie służyć potrzebom
„przodującej klasy społecznej”. Pewien jestem natomiast, że ani Schaff ani
Kołakowski, ani Baczko, ani Bauman, bez względu na stopień żarliwości, z jaką w
owych czasach wyznawali doktrynę marksistowską nie byli tępymi politrukami,
pozbawionymi wiedzy o tym czym jest filozofia polska i jak ogromne są jej
dokonania.
Tyle — na razie — o bohaterach dramatu, którzy grać będą rolę
przedstawicieli „sprawiedliwości dziejowej”. Rzućmy okiem na drugą część sceny.
Nie sądzę aby Ajdukiewicz, Ingarden, Kotarbiński, Kokoszyńska, Ossowscy,
ktokolwiek zresztą kto w ten lub inny sposób zetknął się z realiami
komunistycznego systemu, mógł nie zdawać sobie sprawy z grozy sytuacji.
Margines działania, jaki im pozostawał był raczej nieduży. Mogli albo „robić
swoje”, odżegnując się zdecydowanie od jakichkolwiek kontaktów z władzami
komunistycznymi (tę drogę obrał Elzenberg) albo „robić swoje” szukając jakiegoś
modus vivendi z narzuconą przez Moskwę władzą. Tę ostatnią drogę obrali m.in.
Ajdukiewicz, Kotarbiński. Wymieniam akurat te dwa nazwiska ponieważ właśnie
5
przeciwko nim skierowane zostały publikacje najpierw Schaffa i Baczki a później
również Kołakowskiego i ... Chałasińskiego (o którym chciałoby się powiedzieć,
używając żargonu dziś już zapewne zapomnianego, że „się do nich dołączył”).
Celem tych publikacji było wykazanie teoretycznej błędności i jednocześnie
ideologicznej wsteczności poglądów krytykowanych myślicieli.
Ktoś, kiedyś, w dyskusji, odbytej już po zjeździe toruńskim, której
przedmiotem był mój referat zjazdowy, wyraził przekonanie, iż „kolaborując” z
systemem Ajdukiewicz i Kotarbiński umacniali ów system. Zdaniem owego
dyskutanta, umacniali go nawet tym tylko, że skorzystali z raczej niezwykłej, jak
na zwyczaje obowiązujące w systemach bloku komunistycznego, szansy
ustosunkowania się do postawionych im zarzutów. Trudno mi zrozumieć ten punkt
widzenia. Z podglądami zaś których zdecydowanie nie podzielamy, które jawią się
nam jako wręcz niedorzeczne, dyskusja jest ogromnie trudna. Niestety nie zawsze
można je ignorować. Przekonanie, która tu wspominam traktuję jako smutny
przejawem znikomej wiedzy o czasach, które mamy za sobą. A nieznajomość
przeszłości, tej zwłaszcza przeszłości, która ciąży na dniu dzisiejszym, jest zawsze
brzemienna w skutki niepożądane, nieraz fatalne.
Problem wyboru właściwej postawy wobec kataklizmu, jakim była
komunizacja Polski jest jednym z głównych problemów, podejmowanych przez
Michnika w książce Z dziejów honoru w Polsce, książce którą wielu zaleciłbym
jako lekturę obowiązkową. Wspomina tam z ogromnym szacunkiem Elzenberga i z
nie mniejszym Hannę Malewską. Do wspomnień o Malewskiej, jej postawie i jej
poglądach odsyłam tych, którzy skłonni są oskarżać Ajdukiewicza, Kotarbińkiego,
a tym samym również Ingardena, Tatarkiewicza, Ossowskich, Kotarbińską,
Kokoszyńską i wielu innych, oskarżać o wspieranie komunistycznego systemu.
Czy ludzie ci nigdy nie popełnili pomyłki, nie dali słowem lub chociażby
milczeniem przyzwolenia na coś na co przyzwolenia dawać nie powinni? O
niczym takim nie wiem. Ale cóż za sens ma zadawanie tego pytania wobec faktu,
iż wystawiani tak często na różne próby dawali świadectwo swojej budzącej
najwyższy szacunek postawie. Oto tylko jeden przykład, mający tę wartość, iż jest
udokumentowany. W jednym z zeszytów Myśli Filozoficznej z 1952 roku obok
ataków Marka Fritzhanda na „burżuazyjną” etykę, Andrzeja Nowickiego na
„ideologię watykańską” pojawia się też artykuł, w którym Henryk Holland
rozprawia się w sposób wyjątkowo obrzydliwy z „Legendą O Kazimierzu
Twardowskiem”. Reguły gry obowiązujące w tym okresie nakazywały milczenie.
A jednak Kotarbiński, uczeń Twardowskiego, uważa za właściwe wystosować list
do redakcji. Redakcja zamieszcza list wraz z „pryncypialnym” komentarzem, w
którym list Kotarbińskiego potraktowany jest jako jeszcze jeden dobitny wyraz złej
woli jego autora wobec prób wyperswadowania mu „niesłusznych” poglądów.
To nie oznacza, że w owych czasach nie zdarzały się intelektualistom postawy,
które, używając eufemizmu, można określić jako „budzące zdziwienie”. Pojąc dziś
nie sposób co skłoniło Chałasińskiego, wybitnego przecież socjologa, do wzięcia
udziału w atakach na Kotarbińskiego. Swój artykuł, w którym wyrażał dezaprobatę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin