Joanna Rybak - Klan nieśmiertelnych.pdf

(521 KB) Pobierz
162298043 UNPDF
JOANNA RYBAK
KLAN NIEŚMIERTELNYCH
PROLOG
Śmiertelni w najmniejszym stopniu nie zdają sobie sprawy z otaczającej ich rzeczywistości.
Nie wierzą w nic, co mogłoby wydawać się dla nich odmienne. Odmienne od ich tępej monotonii,
która komplet nie zdominowała ich krótkie i prawdę mówiąc, bezsensowne życie.
A ten, kto uwierzy? Zostanie wyszydzony, potępiony bądź nazwany szaleńcem. Przeciętni
ludzie nie potrafią choć trochę uwierzyć legendom, albo po prostu nie chcą im uwierzyć.
„Bo po cóż zaprzątać sobie głowę takimi bredniami?”.
Dlaczego nie spojrzą chociaż w przestrzeń otaczającą ich układ słoneczny?
„A na cóż nam kosmos skoro mamy własne problemy na ziemi?”.
Czy człek naprawdę jest aż tak arogancki, aby myśleć, że jest jedyną rozumną rasą na
świecie?
„A niby dlaczego miałoby być inaczej?”.
A może po prostu boi się o swój status społeczny?
„A o cóż by innego?”.
Większość ludzi potrafi jedynie liczyć swoje pieniądze, bez których nie przeżyliby nawet
miesiąca. Całe ich życie opiera się na pieniądzach i na karierze zawodowej.
„No i cóż z tego? Czy jest na świecie coś ważniejszego od pieniędzy?”.
Większość nie potrafi nawet spojrzeć na to najdrobniejsze piękno, jakie ich otacza. Na
magię (która ponoć nie istnieje) sprawiającą, że na świecie rodzi się życie, że każdy człowiek jest
inny, posiada własną niepowtarzalną duszę, sprawiającą, że świat mimo tak wielu wad to... to i tak
jest piękny.
I ostatnia magia - kres naszych dni. Czy jakikolwiek naukowiec potrafi to wyjaśnić? Czy
jakikolwiek naukowiec potrafi wyjaśnić pojęcia: dusza, śmierć czy miłość?
„Nie”.
Bo czym tak naprawdę jest życie?
Ile istnień na Ziemi, tyle odpowiedzi...
(J. Rybak 09.2008)
ROZDZIAŁ 1
15 marca 2008 (sobota)
Życie Sophie Evans już nigdy nie będzie takie same. Już nigdy, ale to przenigdy nie spojrzy
na świat z perspektywy zwykłego śmiertelnika. Jej przełom zaczął się w najzwyklejszy deszczowy,
ponury dzień na południu Wielkiej Brytanii.
- Cudownie! Znowu się spóźnię! - Sophie spojrzała ukradkiem na zegarek i mocnym
pociągnięciem szczotki przeczesała długie, falowane kasztanowe włosy. Ostatni raz przejrzała się w
lustrze. Mimo iż naprawdę była ładną dziewczyną, to miała o sobie niską samoocenę.
Ludzie zbyt często mówią jej, że jest urocza jak mała dziewczynka.
I to wcale nie za sprawą wzrostu, a ogromnych piwnych oczu, małego noska i odrobiny
dziecięcej buzi. To trochę uporczywe, zwłaszcza gdy ma się dziewiętnaście lat. Co do wzrostu to
nie ma co narzekać - 170 cm. To naprawdę idealny wzrost dla „dziewczyny.
Sophie na jednej nodze wybiegła z domu prosto na deszcz. Krople bębniły w markizę
zawieszoną nad sklepem warzywnym wybudowanym naprzeciwko domu jej rodziców. Przez ulicę
przejechała taksówka, o mało co nie chlapiąc ją wodą z kałuży.
- Tylko nie to! - dziewczyna szybko wróciła się do środka po parasol. Biegnąc, ze
zdenerwowaniem spoglądała na zegarek.
- Świetnie. Już pięć po szóstej! - przyśpieszyła.
Sophie Evans mknęła przez angielskie deszczowe ulice Harlow.
W mieście, w którym się urodziła, chodziła do szkoły oraz z którego nie ma zamiaru się
ruszyć.
Teraz pędziła na spotkanie z chłopakiem, który najprawdopodobniej siedzi na deszczu już
jakieś pół godziny.
W końcu dostrzegła zmoknięte „biedaczysko” stojące pod drzewem, rozglądające się na
boki. Nawet jakby miał tak stać przez godzinę, nie ruszyłby się stamtąd.
- Billy. Wybacz... Długo czekałeś? - wydyszała.
Wysoki brunet z krótko przystrzyżonymi włosami, wątłej postury, mimo iż był kompletnie
przemoknięty uśmiechał się szeroko, mrużąc przy tym zielone jak liście dębu, oczy.
- Ależ skąd, dopiero przyszedłem - skłamał, nie chcąc martwić swojej dziewczyny.
„Mój kochany Billy” - pomyślała. - No to gdzie możemy pójść? - zapytała.
Deszcz przestał padać. Przez chmury, powolutku przebijały się promienie słoneczne.
Pojedyncze krople zsuwały się z liści drzew. Na chodniku lśniły kałuże, a w powietrzu unosił się
miły zapach.
- A może po prostu się przejdziemy? Akurat przestało lać. - Billy nabrał głęboko w płuca
powietrze. - Ach. Uwielbiam ten zapach po deszczu. A ty?
Sophie kiwnęła głową. Ujęła jego rękę. Oboje ruszyli przez uliczki miasta. Przechodząc
niedaleko parku, zauważyli ambulans oraz dwóch funkcjonariuszy pogotowia ratunkowego.
Jeden z nich był mężczyzną z długimi, kruczoczarnymi włosami sięgającymi poniżej
ramion. Drugim funkcjonariuszem była kobieta. Miała znudzony wyraz twarzy i krótkie włosy w
tym samym kolorze co jej kolega z pracy. Na ramionach mieli białe przepaski z czerwonym
krzyżem. Gdy mężczyzna zorientował się, że jest obserwowany, podszedł do pary.
- Dzień dobry - mężczyzna wykrzywił usta w uśmiechu, widać było, iż zmusza się do
uprzejmości. Wyglądał na dwudziestolatka, miał wąskie, czarne oczy i idealne rysy twarzy, był
naprawdę bardzo przystojnym mężczyzną.
- Ja i moja partnerka organizujemy akcję krwiodawczą na rzecz chorych i umierających
ludzi - jego głos był kompletnie znudzony.
Mówił tak, jakby czytał z kartki. - Jeżeli mają państwo dobre serce i odrobinę współczucia,
moglibyśmy pobrać od państwa krew. Zabieg jest krótki i niebolesny, a dzięki temu uratujecie życie
wielu ludziom.
Sophie pracowała rok temu jako wolontariuszka w szpitalu, uwielbiała pomagać ludziom, a
w przyszłości miała zamiar zostać lekarzem.
Zawsze wszystkim współczuła. Dlatego myśl o oddaniu swojej krwi zachęciła ją.
- Ja bym chętnie się zgłosiła - odpowiedziała ożywiona. - Hej, no, Billy, nie daj się prosić -
dziewczyna zauważyła zielony odcień skóry chłopaka. Widać było, iż panicznie boi się igły.
- N - no do - dobrze... - wyjąkał w końcu.
- To wspaniale - odparł mężczyzna. Klasnął w dłonie, po czym potarł tak, jakby chciał je
ogrzać. - Mam na imię George i jestem wolontariuszem - ujął dłoń Sophie, potem Billy'ego.
„Rany, jemu rzeczywiście musi być zimno w ręce” - pomyślała Sophie. „Jego ręce są
kompletnie skostniałe z zimna, tak jakby były z lodu”.
A tam stoi moja wspólniczka Anne - ciągnął George. - Jest tylko mały problem... Eee...
Właśnie w karetce popsuł się nam sprzęt, więc bezpieczniej będzie zawieźć państwa do szpitala.
Dojazd potrwa tylko 5 minut i możemy potem tutaj z powrotem was odwieźć. No i proszę pamiętać,
że właśnie ratują państwo ludzkie istnienie. To cudowne widzieć ludzi, którzy z chęcią oddają krew
tym... którzy jej potrzebują.
Możemy jechać, a co nam szkodzi - odparła Sophie. Spojrzała na Billy'ego, który westchnął
zrezygnowany.
Doskonale. Pani może usiąść z przodu, a pana prosimy do tyłu, gdzie siedzi już Anne. Z
przodu nie ma raczej miejsca.
Wolontariusz George po raz kolejny wymusił uśmiech, po czym wsiadł do samochodu.
Sophie usiadła po lewej stronie i zapięła pasy.
Wolontariusz nawet na nie nie spojrzał. Od razu ruszył na pełnym gazie. Evans po paru
minutach jazdy miała ochotę upomnieć mężczyznę za to, że jeździ za szybko i krótko mówiąc, tak
jakby wczoraj pierwszy raz odebrał prawo jazdy. Jednak wolała skupić się na tym, aby nie zwrócić
własnego obiadu. Było jej tak niedobrze, że nawet nie zauważyła, iż jakieś pięć minut temu minęli
szpital. Jechali teraz asfaltową drogą w lesie. Sophie miała coraz gorsze przeczucia.
- Proszę pana, ale my przecież już dawno minęliśmy szpital!
Mężczyzna nawet się nie odezwał. Kierował dalej furgonetką, która co chwila przechylała
się na każdym ostrym zakręcie. Sophie poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Wiele razy widziała takie
sytuacje na filmach.
Młode kobiety porywane przez chorych zboczeńców. Ta karetka musi być kradziona!
Dyskretnie próbowała otworzyć drzwi pędzącego pojazdu, jednak klamka była zablokowana.
- PROSZĘ NATYCHMIAST SIĘ ZATRZYMAĆ! - krzyknęła.
George ani drgnął.
- Ty łajdaku! ZBOCZENCU! - Evans miała już tego dość, podkurczyła pod siebie nogi.
Zamachnęła się jedną i z całej siły kopnęła go w szczękę. Poczuła ostry ból w stopie. Poczuła się
tak, jakby kopnęła w betonowy słup. Kierowca nawet nie drgnął.
„Co tu się dzieje?! Dlaczego on jest taki twardy?! Czy to jakiś robot?” - Sophie przeraziła
się. To nawet nie jest człowiek!
Wolontariusz prychnął i spojrzał w lusterko. Miał teraz wściekły wyraz twarzy, wcześniej
był rozluźniony. To raczej niepodobne do porywaczy. Jednak teraz jego czarne włosy przykleiły się
do spoconego czoła. Nerwowo spoglądał na lusterko i wyraźnie przyśpieszył furgonetką.
Sophie również sprawdziła, czy ktoś za nim jedzie. Może to policja? Ku jej rozczarowaniu
za karetką pędził czarny sportowy samochód, wyprzedził ją i jechał teraz tuż przed nią.
Najwyraźniej było to BMW.
George zaczął plugawie kląć pod nosem. Spróbował wyprzedzić auto, ten jednak zajechał
mu drogę na prawym pasie. Spróbował od drugiej strony i znowu nic. Kierowca czarnego
samochodu musi być obdarzony świetnym refleksem. Droga, którą jechali, była kompletnie pusta.
Byli jedynymi kierowcami niknącymi, jak szaleni po czarnym i wilgotnym jeszcze asfalcie. BMW
wyraźnie próbowało jakimś cudem zatrzymać karetkę. Gdy sportowe auto zwalniało, George
próbował wbić się karetką w bagażnik. Nagle auto przyśpieszyło, tak że byli teraz oddaleni jakieś
10 metrów. I wtedy BMW zahamowało, wykonując przy tym obrót o 180 stopni. Wolontariusz w
ostatniej chwili wcisnął hamulec tak, że porządnie zarzuciło tyłem karetki. Zjechała do rowu, w
ostatniej chwili zatrzymując się przed drzewem.
Sophie ze strachu nie mogła się ruszyć, była spocona. Czuła jak jej serce łomocze w klatkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin