Rolofson Kristine - Romans sezonu.pdf

(753 KB) Pobierz
113275682 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
Kristine Rolofson
Romans sezonu
Maximilian Cole nie spuszczał z oka swego najlepszego przyjaciela przemierzającego nerwowo
kamienną posadzkę prezbiterium. W takim tempie pan młody opadnie z sił jeszcze przed rozpoczęciem
ceremonii.
·
Jeśli coś pójdzie nie tak, będzie po mnie.
MoŜe uda ci się wywinąć.
Max wcisnął ręce w kieszenie spodni, nie zwaŜając, Ŝe gniecie biały smoking. Był niemal o głowę
wyŜszy od przyjaciela. Choć byli w tym samym wieku, stanowili zupełne przeciwieństwo. Rudowłosy,
krótko ostrzyŜony i piegowaty Jerry sprawiał wraŜenie chłopca. Max wyglądał na swoje trzydzieści
dziewięć lat; pół Ŝycia na morzu wyryło bruzdy na jego ogorzałej twarzy. Teraz gęste ciemne włosy
opadły mu na czoło, a w oczach koloru morza migotały wesołe iskierki.
Pan młody spojrzał na zegarek.
- Za trzy minuty Barb będzie szła przez kościół.
- Właśnie - podkreślił Max. - Po to się tu dziś zebraliśmy.
śeby ujrzeć was dwoje złączonych świętym węzłem małŜeńskim.
- To nie pora na docinki, Max. Jesteś pewien, Ŝe nie widziałeś, jak wchodziła?
Max domyślił się, Ŝe nie rozmawiają juŜ o pannie młodej.
·
Nawet nie wiem, jak wygląda.
Niska. Ciemne włosy, brązowe oczy. - Jerry rozluźnił kołnierzyk, jakby brakowało mu powietrza.
- Lubi duŜe kolczyki.
Max podszedł do drzwi zakrystii i dyskretnie wyjrzał. Muzyce organowej towarzyszył cichy szmer
rozmów gości, których porządkowi prowadzili na wyznaczone miejsca. Drewniane ławki tonęły w
girlandach białych kwiatów, przez witraŜowe okna sączyło się jasne czerwcowe słońce. Niezłe
przedstawienie, zauwaŜył w duchu, lustrując rzędy zaproszonych na uroczystość.
Wtem spostrzegł drobną kobietę w blado-brzoskwiniowej sukni. Wślizgnęła się na miejsce obok
jednego z braci Jerry'ego. Perłowe kolczyki zwisały jej do ramion, a czarne loki wysuwały się spod
kapelusza z szerokim rondem. Czy to moŜliwe, Ŝeby tak krucha istota była intrygantką, której obawiał
się Jerry?
Max cofnął się i dołączył do zdenerwowanego przyjaciela.
·
Chyba ją widziałem - powiedział. - Po stronie pana młodego, w trzynastym rzędzie. W białym
kapeluszu.
·
O, nie! -jęknął Jerry. - Co mam robić?
Sam się w to wpakowałeś, bracie. Paskudna sprawa. - Poklepał przyjaciela po ramieniu. - Na
pocieszenie mogę ci powiedzieć, Ŝe jest tu przynajmniej sześćdziesiąt kobiet i załoŜę się, Ŝe
wszystkie noszą kolczyki.
·
Nie czas na Ŝarty. Podobno jesteś moim druŜbą. Musisz ją stąd wyprowadzić.
·
Nawet nie wiesz, czy to ona i czy ma złe zamiary.
Ma - upierał się Jerry, znów rozluźniając kołnierzyk. -
Sprawiała kłopoty od pierwszego dnia naszej znajomości.
Max ponownie zaapelował do rozsądku przyjaciela.
Nie sądzisz, Ŝe powinieneś wziąć się w garść?
Jerry rzucił mu strapione spojrzenie.
·
·
·
·
·
113275682.002.png
- MoŜe tak, moŜe nie. Weź się w garść.
Gdy pierwsze akordy towarzyszące orszakowi wypełniły kościół, Jerry aŜ podskoczył.
·
I co?
- Wyprowadź ją stąd..
- Zgoda - westchnął Max. Kiedy ksiądz skinął, by do niego
podeszli, wziął Jerry'ego za łokieć i poprowadził w kierunku
ołtarza. - Powitajmy pannę młodą.
Arianna wreszcie usiadła na twardej drewnianej ławce. Przyglądała się, jak porządkowy prowadzi
starszą panią, zapewne matkę pana młodego, na miejsce z przodu. Kiedy zabrzmiały organy, zapo-
wiadając nadejście druhen, wygładziła wąską spódnicę i posłusznie stanęła twarzą do przejścia. Nie
cierpiała się spóźniać, ale w ostatniej chwili zaczepiła rajstopy. Czuła teraz zakrzepłą kroplę lakieru
przylepioną do uda.
Dyskretnie rozejrzała się wokół w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na próŜno. Siedem lat to kawał
czasu - ciotki i wujowie postarzeli się, a ich dzieci dorosły. Dlaczego dała się namówić na przyjście?
To, Ŝe mama jak zwykle nagle musiała zająć się wnukami, nie oznaczało, Ŝe Ari była zobowiązana do
przychodzenia tu zamiast niej. Sama jestem sobie winna, uznała. Powinnam znaleźć jakąś wymówkę.
- Śluby - mawiała matka - są takie urocze i inspirujące.
Inspirujące jak diabli. Ari zmarszczyła brwi, ale udawała, Ŝe
się dobrze bawi, co nie przychodziło jej łatwo.
W pobliŜu wejścia dreptała nerwowo panna młoda w lawendowej sukni. Wyglądała, jakby dopiero
co ukończyła szkołę średnią. Ari nagle poczuła się dwa razy starsza, niŜ na to wskazywały
jej trzydzieści dwa lata. Jak tylko orszak druhen minął ławkę, rozbrzmiały dźwięki marsza weselnego.
Doskonale, zauwaŜyła w duchu Ari. Teraz wuj Harry poprowadzi jedną z sześciu córek wzdłuŜ nawy i
odda ją temu jak mu tam.
Kiedy panna młoda i jej ojciec zbliŜyli się do jej ławki, Ari wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. To
nie był wuj Harry. Chyba Ŝe stracił kilkadziesiąt kilo i odrosły mu włosy. Kuzynka Effie według słów
matki była „dorodna". Młoda kobieta w welonie miała smukłą talię i nawet na obcasach była niŜsza od
Ari.
Niewłaściwe miejsce w niewłaściwym czasie. Czy w jej Ŝyciu zawsze będzie się to powtarzać? Ari
ponownie obrzuciła wzrokiem tłum z nikłą nadzieją, Ŝe wreszcie kogoś rozpozna, ale zdawała sobie
sprawę, Ŝe to beznadziejne. Mniejsza o to, Ŝe była przekonana, iŜ ceremonia ma się odbyć u Św.
Katarzyny o drugiej po południu w sobotę dwudziestego trzeciego czerwca. Po prostu nie byłoby
grzecznie uczestniczyć w zaślubinach nieznajomych. Zerknęła na pustą ławkę po prawej. Oto droga
ucieczki. Czy uda jej się wymknąć na palcach bez zwracania niczyjej uwagi?
Szybko oceniła sytuację. Na szczęście marsz płynął w wolnym tempie. Ari zakładała, Ŝe minie
jeszcze kilka chwil, zanim panna młoda z ojcem dotrą do ołtarza. Kościół był przepełniony, a poza
tym wszystkie oczy były zwrócone na młodą parę.
Zacisnęła w dłoni malutką torebkę i wyślizgnęła się bokiem, starając się nie dotykać obcasami
posadzki. Kiedy tylko dotrze do bocznej nawy, przyspieszy kroku, moŜe nawet uda, Ŝe się źle poczuła,
w razie gdyby ktoś zauwaŜył jej wyjście.
Tak się stało. Wysoki, ciemnowłosy męŜczyzna w białym smokingu zablokował jej drogę, zupełnie
jakby na nią czekał.
·
Prze... - zaczęła Ań szeptem, ale jej przerwał
O, nie, na pewno nie.
Ari uniosła głowę i spojrzała na niego. Zanim odwróciła
wzrok, zdąŜyła zauwaŜyć falujące włosy i wyrazistą, ogorzałą twarz. Jeden z najprzystojniejszych
męŜczyzn, jakich kiedykolwiek widziała, nie chciał, Ŝeby wychodziła z kościoła? To jakiś nonsens.
Dotarłszy do nawy, spróbowała ponownie.
·
·
Przepraszam.
Tędy - polecił, zniŜając głos. Złapał ją za ramię, tak jak
by chciał ją odciągnąć od ołtarza. Dlaczego sądził, Ŝe szła właśnie tam?
Ari utkwiła wzrok w zimne niebieskie oczy w oprawie czarnych rzęs. Przyszedł jej na myśl zwrot
Nie spuszczaj jej z oka, Max. Jeśli wykona jakiś ruch, daj
mi znać.
·
·
113275682.003.png
„niebezpieczny niczym pirat". Widząc jej wahanie, nieznajomy zacisnął wargi i wzmocnił uścisk.
- W porządku - powiedziała półgłosem, pozwalając się pro
wadzić. Zdaje się, Ŝe nie miała wyboru. MoŜe wiedział o jakichś
drzwiach, które cicho się otworzą i wypuszczą ją na słońce.
Najwyraźniej naleŜał do grona gości; w klapie miał wpięty świeŜy biały goździk. - Nie musi pan tego
robić - szepnęła. - Znajdę
drogę do wyjścia.
Milczenie. Nacisk duŜej ręki na jej ramieniu nie zelŜał. Organy przestały grać i tłum uciszył się
właśnie wtedy, kiedy towarzysz Ari popchnął ją do przedsionka.
- Boczne drzwi - mruknął. - Tylko bez hałasu.
Ari westchnęła. Właściwie powinna być przyzwyczajona do władczych, ogorzałych męŜczyzn. W
Montanie było ich pełno. Ale niewielu nosiło białe smokingi i Ŝaden z męŜczyzn, z którymi się
spotykała, nie wyprowadzał jej znikąd na siłę.
OstroŜnie przekroczyła kartonowe pudło z ulotkami i obserwowała, jak jej towarzysz przekręca
miedzianą gałkę drzwi. Po paru minutach stanęli na miękkim zielonym trawniku okalającym kościół
Św. Katarzyny i męŜczyzna wreszcie puścił jej ramię.
- Słuchaj - powiedział, patrząc na nią z góry. Zawahał się,
ale po chwili podjął: - Nie wiem, jaką grę prowadzisz, ale nawet nie myśl, Ŝe ci się uda.
Miał głęboki, dźwięczny głos, taki, który niesie się na mile. To, co mówił, nie miało sensu.
·
Nie bardzo rozumiem. Chyba bierzesz mnie za kogoś innego.
·
Nie próbuj mnie zwodzić. To na nic.
Przykro mi. - Doszła do wniosku, Ŝe mu ustąpi. Póki nie
uda jej się uciec. - Zdaje się, Ŝe popełniłam błąd.
·
Jeny teŜ. I to duŜy, co nie znaczy, Ŝe musi za niego płacić
przez resztę Ŝycia.
·
Jerry?
Znów zacisnął wargi, wokół których pojawiły się bruzdy. Świetnie wyglądał, nawet kiedy marszczył
brwi.
- Nie udawaj głupiej, mała. Zostaw to na inną okazję.
Ari opanowała gniew. PrzecieŜ postanowiła mu ustąpić. Skierowała się w stronę chodnika z
nadzieją, Ŝe uda jej się minąć nieznajomego i dotrzeć na parking po drugiej stronie kościoła.
·
Masz całkowitą rację. Ten, no, Jerry powinien teraz rozpocząć nowe Ŝycie.
·
Obiecaj mi, Ŝe tam nie wrócisz.
Przysięgam. - Arianna uroczyście skinęła głową i połoŜyła
dłoń na piersi.
Stłumione dźwięki muzyki organowej dotarły aŜ tu. Max spojrzał z miną winowajcy w stronę
kościoła. Jako druŜba powinien stać teraz obok przyjaciela. Dobrze, Ŝe przekazał obrączkę ślubną bratu
Jerry'ego, zanim pognał nawą, by odciąć tej kobiecie drogę do ołtarza.
- MoŜe powinieneś wrócić na ślub - powiedziała ta dziwna
kobieta, zmierzając na chodnik, zupełnie jakby nic jej to nie
obchodziło. Chciał ją puścić, ale nie bardzo podobał mu się obrany przez nią kierunek.
- Trzymaj się z dala od kościoła - mruknął.
Stanęła i zwróciła duŜe brązowe oczy w jego kierunku. Zachwycił go jej kapelusz. Szerokie rondo
ocieniało delikatne rysy i podkreślało cerę koloru kości słoniowej. Wcielenie niewinności, pomyślał,
skłonny uwierzyć, Ŝe się omylił. Właśnie wtedy zaklęła.
·
Co? - Dopadł jej w mgnieniu oka. Nie wierzył własnym
uszom.
·
To co słyszałeś. Mam powtórzyć? '
Zabawne, Ŝe ty to mówisz.
Jej oczy zapłonęły, ale po chwili uśmiechnęła się.
- Musisz mi wybaczyć. Tego popołudnia popełniłam głupią
Grę? - powtórzyła za nim jak echo.
· Nie moŜna gmatwać ludziom Ŝycia, moja pani.
·
·
·
·
113275682.004.png
omyłkę i mam dość znęcania się nade mną. Idę do...
, - Nie. - Max chwycił ją za rękę. Był przyzwyczajony do szybkiego podejmowania decyzji, a ta
sytuacja wymagała działania. - Idziesz ze mną. Nie mogę dopuścić do zrujnowania przyjęcia. - Albo
miesiąca miodowego, dodał w myśli.
Max uznał, Ŝe wszystko jest moŜliwe. Pociągnął ją chodnikiem w kierunku doków Galilee.
- Nie mam zamiaru niczego rujnować - zaprotestowała. -
Pomyślałam tylko, Ŝe w drodze do domu zajrzę do biblioteki.
Niemal w to wierzył. Wyglądała raczej jak skromna bibliotekarka niŜ doświadczona uwodzicielka,
która próbowała zmusić Jerry'ego szantaŜem, Ŝeby się z nią oŜenił.
·
Biblioteka. Niezły wykręt.
·
Mógłbyś zwolnić? Mam wąską spódnicę.
Jasne.
To była rozsądna prośba, zwłaszcza Ŝe Max nie miał zielonego pojęcia, dokąd ją zabrać. Zwolnił
kroku, ale nie wypuszczał z uścisku jej drobnej dłoni.
- Dziękuję. - Ari zaczęła wątpić w swoje zdrowie psychiczne. MoŜe ma złego sobowtóra? Na tę
myśl omal nie wybuchnęła
śmiechem. Skazana w dzieciństwie na towarzystwo pięciu braci,
tęskniła za siostrą, nawet złą. Braciom zawdzięczała, Ŝe nie
tylko klęła jak marynarz, potrafiła się takŜe skutecznie bronić.
Dobrze wiedziała, co ma robić, gdyby nieznajomy okazał się
niebezpieczny. Na razie jednak uścisk jego twardej dłoni pozostał
łagodny.
Ocean pachniał coraz mocniej. ZbliŜali się do serca najbardziej znanej wioski rybackiej w Rhode
Island. WzdłuŜ szerokiej jednokierunkowej ulicy biegnącej wzdłuŜ portu spacerowali turyści. Za
fabrykami konserw, restauracjami i sklepami rybnymi ciągnęły się doki..
Max zawahał się, po czym ostroŜnie poprowadził Bibliotekarkę, jak zaczął ją w myśli nazywać, w
kierunku duŜego białego budynku z napisem „Cole Products". Zerknął dyskretnie w głąb uliczki. Jego
najnowszy nabytek, kuter ,,Lady Million", był wciąŜ na morzu.
- Jeśli myślisz, Ŝe uda ci się zaciągnąć mnie w tę uliczkę, to
się mylisz - powiedziała cicho kobieta.
Spojrzał na nią, ale kapelusz zasłaniał jej twarz, więc ujrzał tylko, Ŝe wysokie obcasy wbiły się w
piaszczystą nawierzchnię parkingu.
·
Jestem druŜbą, nie gwałcicielem.
A ja nie jestem tą, za którą mnie bierzesz. - Odrzuciła
głowę do tyłu i Max znów spojrzał w te brązowe oczy.
·
Nie mogę ryzykować.
No to co zrobimy?
· Zachowujmy się jak turyści - zaproponował. - Widzisz?
Przechodnie uśmiechają się do nas.
·
Jesteśmy trochę zbyt wystrojem.
Minęli otwarte drzwi smaŜalni i Max wciągnął w nozdrza zapach mięczaków w cieście.
·
Musimy jakoś zabić czas. Nie jesteś głodna?
Daj spokój. Odprowadź mnie do samochodu i pozwól pojechać do domu - zasugerowała.
Faktycznie. Mógłby wrócić do kościoła, witać gości na przyjęciu, pić szampana i tańczyć z siostrą
panny młodej, siedemnastoletnią druhną, która chodziła za nim jak szczeniak. Mógł nerwowo
sprawdzać wszystkie wejścia olbrzymiego klubu w nadziei, Ŝe nie pojawi się w nich Bibliotekarka, albo
wypić za duŜo i wrócić do pustego domu. Znowu.
Albo, pomyślał, widząc prom, z którego właśnie wysiadali turyści, on i jego towarzyszka mogliby
się wybrać na przejaŜdŜkę. Wolną ręką szarpnął krawat i rozluźnił kołnierzyk koszuli.
- Płyniemy na Block Island? - Ari nie mogła w to uwierzyć.
Puścił jej rękę, wyciągnął portfel z wewnętrznej kieszeni
smokingu i wyjął kilka banknotów.
·
·
·
·
113275682.005.png
Jak na niewinną kobietę nie opierasz się za bardzo – zauwaŜył, biorąc ją znów za rękę.
· Dobrze się bawię - odparła.
Szalone, ale prawdziwe. Przez parę godzin nikt jej nie oczekiwał w domu, a pogoda była piękna.
Dlaczego nie miałaby się zabawić? Stanęła w kolejce turystów w wakacyjnych strojach. Z pewnością
ktoś by jej pomógł, gdyby o to poprosiła. Spojrzała w górę na szerokie ramiona druŜby. Na oko był
przynajmniej pięć lat od niej starszy. Z jakiegoś niewytłumaczalnego
powodu niemal go polubiła. Naprawdę go polubiła.
·
Dlaczego wybieramy się na Block Island?
Wzruszył ramionami.
·
Potrzebuję świeŜego powietrza.
Ari przytrzymała kapelusz, by wiatr nie zerwał jej go z głowy.
- CóŜ, to wystarczający powód.
Uśmiechnął się do niej. Absolutnie zniewalający uśmiech. Ciepło wreszcie rozświetliło jego
niebieskie oczy.
·
Będziesz się dobrze bawić.
·
A jeśli dostanę morskiej choroby?
Nie dostaniesz. - Spojrzał w kierunku horyzontu. - Jest
całkiem spokojnie jak na czerwiec, mimo chmur.
·
Ostatni raz byłam na Block Island, mając trzynaście lat. To
była szkolna wycieczka. Wszyscy na promie wymiotowali.
·
Ty teŜ? - Pomachał do nastolatka sprawującego opiekę nad
gigantycznym zwojem lin. Ari zauwaŜyła, jak buzia chłopca
pojaśniała.
Tak - odparła. - Mieszkasz tu?
Przytaknął.
·
Tu jest mój dom.
Sposób, w jaki to powiedział, sprawił, Ŝe Ari zawahała się, zanim zadała kolejne pytanie.
- Galilee czy Atlantyk?
- Chyba jedno i drugie. - Puścił jej dłoń, dotknął pleców
i poprowadził ją przez tłum, wymijając turystów z małymi dziećmi, rowerami, meblami ogrodowymi i
plecakami. Ari odniosła
wraŜenie, Ŝe ta wyprawa przypomina bardziej randkę niŜ porwanie. - Chodźmy na górę, stamtąd jest
dobry widok.
Znalazłszy się na górnym pokładzie, stanęli w milczeniu przy relingu. Prom zaczął swą powolną
podróŜ obok skalistych ramion falochronu i wypłynął z portu. Ari zmęczyła się pilnowaniem, by
kapelusz nie sfrunął, i staraniami, Ŝeby nie upuścić maleńkiej atłasowej torebki.
- MoŜe włoŜyłbym to do kieszeni? - zaproponował Max.
Miała ochotę wyrzucić ją za burtę, ale były w niej kluczyki do
samochodu, prawo jazdy, nowa szminka i trzy dolary.
·
CóŜ...
·
Obiecuję, Ŝe będzie u mnie bezpieczna. Naprawdę.
Potrzymasz mi kapelusz?
Wziął delikatnie rondo w palce.
· Chwileczkę. - Ari otworzyła torebkę i wyjęła z niej ban
knoty. Kiedy wsunął ją do kieszeni, odwróciła się, złoŜyła pieniądze w kostkę i wepchnęła je za stanik.
CzyŜ babcia nie uczyła jej,
Ŝe to jedyny bezpieczny schowek na pieniądze? Wreszcie zwróciła się twarzą ku męŜczyźnie, z którym
miała spędzić resztę
popołudnia. - Domyślam się, Ŝe wciąŜ mamy się zachowywać
- Zgadza się.
Ari zawahała się. Mogła uciec albo zrobić scenę i zawołać policję, albo wrócić do domu, gdzie
czekała ją opieka nad bratankami lub krojenie ziemniaków w kostkę na gęstą zupę z ryb i małŜy. W
najlepszym razie mogła liczyć na to, Ŝe uda jej się przeczytać po raz kolejny „Dumę i uprzedzenie".
·
·
·
·
113275682.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin