eBooks.PL.Karol BUNSCH. Rok Tysięczny(2).pdf

(2671 KB) Pobierz
Rok Tysięczny
KAROL BUNSCH
ROK TYSIĘCZNY
Powieść z czasów Bolesława Chrobrego
uzupełniona opowiadaniem
“OBRONA NIEMCZY”
▼Spis rozdziałów▼
Część pierwsza
I
Na ciemnym niebie bezksiężycowej nocy migotały niezliczone gwiazdy. Ich
odblask iskrzył się w zamyślonych oczach wtopionego w mrok człowieka. Głuchą
ciszę górskiej pustaci zakłócał tylko chrzęst końskich żuchw. Przerwał ją niski głos
Stoigniewa:
- Powiadasz, Zyńka, że o śmierci kniazia Mieszka Zbrozło wiedział? Nie czas
go szukać. Samemu trzeba powziąć postanowienie.
W głosie jego brzmiał zawód i wahanie. Po chwili dorzucił:
- Jeno jakie?
- Boże drogi są jasne i proste - padła z mroku odpowiedź. Stoigniew żachnął
się niecierpliwie:
- Gdy własnego jeno szukać zbawienia. Iście trafiłem tu, choć po bezdrożach
i w mroku. Jeno mi ostać i poniechać sprawy. Alem ja przysiągł w całości utrzymać
Mieszkowe dziedzictwo, by na marne nie poszła praca mych przodków i krew mego
rodzica. Obce odrośle na Piastowym pniu jeno soki żywe wyssą, jako jemioła z dębu.
Adelajdziem przyrzekł, że nie zwolę, by je zaszczepiono. Tyś nikomu nic nie dłużen,
tu siedzisz zali nad Mosiną - za jedno. Ale co byś sam rzekł o rodzicu, który w czas
moru małżonkę i dziatki porzuci, by ratować jeno siebie? Lubo o żupanie, co z
oblężonego grodu uciecze, powierzonych sobie wojów na przepadłe ostawując? Zali
nie winni trwać, choćby na zatratę?
Pytał sam siebie. Gdy składał przyrzeczenia, nie było Ody i jej potomków,
kraj jednoczył się w jednym ręku. Dotrzymać ich dziś to wywołać wojnę
wewnętrzną, gdy grożą postronne. Wracał myślą do tej chwili, gdy przed dwudziestu
laty rannemu w bitwie pod Cydzyną Mieszkowi składał to przyrzeczenie. Tam
poznał siłę zdolną znieść od jednego zamachu wszystko, co jest obcego w kraju, i
omal jej nie rozpętał. Od tego czasu zmieniło się wiele, zmienił się i on sam. Sięgnąć
do tych sił byłoby łatwo i dziś, ale to, co wtedy uczynił bez wahania, teraz budzi w
nim wątpliwości. A jeśli tego nie uczyni, czy zdoła dopełnić, co przyrzekł?
Jakby zgadując przyczynę rozterki wojewody, pustelnik rzekł:
- Tyle człek dłużny, na ile go stać, i tam powinność swą pełnić winien, gdzie
go Bóg postawił. Wszędy grzechu ustrzec się można. Ja ludzi nie szukam, ale nie
uciekam przed nimi. Boże słowo głoszę tym, którzy chcą go słuchać, bez nijakiej
przemocy czy nakazów. Łacniej wierzą, gdy widzą, że żadnej z tego nie czekam
korzyści, nawet ci, co je za niemieckie szalbierstwo uważać zwykli. I dotrę z nim
tam, gdzie żaden nakaz nie dotrze.
Stoigniew ważył coś w sobie. Odezwał się wreszcie:
- Tak, jak ty, zacząć należało. Aleć siłą ochrzcili Niemce Połabian, orężem
ochrzcił Wtóry Otto Swena. I u nas, jako sam mówisz, chrzest dotarł tam, gdzie
nakaz książęcy. Zda mi się, za późno ze słowem iść, gdy siłą chybiono. Zwalił się
Kościół na Załabiu, w Danii nie ostało ni jedno biskupstwo. Jako Wacław w
Czechach i duński Harald życiem przypłacił, że się przy chrześcijaństwie upierał. Bo
gdy misja a podbój i ucisk to jedno, dzieckiem być trzeba lubo niewolnikiem, by
przeciw mieczowi nie podnieść miecza. Kto siłą dobywa, siłą trzymać musi. Cóż
zdziałają tacy jak ty? Prosto mówiąc, przed biskupem tu uszedłeś, bo prawa nie masz
apostołować. Jako lenna misje rozdają, nie darmo.
- Chrystus rzekł, że bramy piekielne nie przemogą Jego Kościoła. Nie wróci
pogaństwo nigdzie, dokąd raz dotarło słowo Boże.
- Nie wróci, mówisz? A czemuż to Wojciech Sławnikowic cisnął swą trzodę i
mnichem ostał? Po cóż mu pogan daleko szukać, gdy doma ich najdzie bez liku? A u
nas? My mamy podpierać, co na sile jeno książęcej stoi, gdy na co inne potrzebna?
Niechaj się zwali obcym na głowy. Nikt rozsądny nie czeka, aż spiętrzona woda jaz
przerwie. Sam go zburzy, by mu fala nad głową nie poszła.
Urwał, ale Zyńka wiedział, o czym myśli Stoigniew. Kraj znał, może lepiej
od wojewody, wiedział, że na uroczyskach i żalnikach po staremu pogańskie obrzędy
się odprawują. Raz już przeżył próbę nawrotu pogaństwa, której początek dał
młodociany wówczas Stoigniew. Gdyby dziś doświadczony i zażywający powagi
zarówno w kraju, jak i u młodego księcia wojewoda znowu dał hasło nawrotu,
zadepce wątły, dopiero wschodzący nieśmiały siew nowej wiary. Zapytał cicho:
- Zali wy nie wierzycie w jedynego Boga?
- Wolałbym wierzyć, że Go nie ma, niż że jest zły. Że krzywdzić zezwala
słabych, że władzę daje okrutnikom, którzy burzą jeno stary ład, nowego nie
wprowadzając. Ale nie w tym rzecz, zali ja wierzę, czy nie wierzę.
Zyńka w zamyśleniu zapatrzył się w niebo. Wskazując na nie, powiedział
cicho:
- Spójrzcie na ten ład i piękno. Nie może być zły ten, co to stworzył.
- Ja muszę patrzeć na ziemię - szorstko odparł Stoigniew. - Szukam silnego
sprzymierzeńca.
Zyńka zaczął po chwili milczenia:
- Kniaź Mieszko mądry był. Też szukał silnego sprzymierzeńca. Kraj
ochrzcić postanowił nie z miłości do Boga, bo Go nie znał. Jeno w Jego Kościele
widział ład i moc. Wyście w Rzymie bywali, nieobce wam pismo. Sami wiecie, zali
jeno w mieczu jest siła.
- Kniaź Mieszko pozór chciał odebrać wrogiej napaści. Wżdy przymierza
szukał i z cesarstwem, choć nie miłował Niemców. Ale ninie w Rzymie
Krescencjusz rządzi, przed którym papież uchodzić musiał, sam pozbawiony oparcia,
w Niemczech zasię rządzi ten, kto cesarskiego wyrostka ma w ręku. Raniej Kłótnik,
ninie stara cesarzowa wraz z mogunckim Willigizem. Dla nich Kościół sługą i
narzędziem. Ład, mówisz? Iście, na niebie, gdzie każda gwiazda, wielka czy mała,
swoje miejsce i drogi ma. Patrzysz w nie, a nie wiesz, co się na ziemi dzieje. Ład i
moc! Łońskiego roku na synodzie w Reims Arnold z Orleanu wszem wobec głośno
powiedział, jaki to ów ład: Kościół galijski posłuszeństwa Rzymowi odmówił.
- Jedna ma być owczarnia i jeden pasterz.
- Jeden pasterz! Iście, jak pamięcią sięgnę, jeden czestny człek, godzien tej
nazwy, na Piotrowej stolicy siedział - Benedykt, piąty tego imienia. Dlatego na
wygnaniu zmarł. A inni? Antychrysty - jako rzekł ów Arnold. Nie masz zbrodni,
która by nie skalała Piotrowej stolicy. Jeden pasterz drugiego wyklina i wygania lubo
głodem morzy, a trupa włóczy po ulicach.
Zaległo milczenie. Przerwał je przejmujący głos pustelnika:
- Zbliża się tysięczny rok. Antychryst uprzedzić ma przyjście Chrystusa.
Znaki będą na ziemi i niebie...
Urwał. Smuga jaskrawego światła spadającej gwiazdy przekreśliła niebo od
wschodu na zachód i roztopiła się w zielonawej poświacie, która oddzielać zaczynała
ciemny widnokrąg od jaśniejącego już nieba. Długo milczeli, wstrząśnięci
niezwykłym zjawiskiem.
Ciszę przerwały nieśmiałe zrazu głosy budzącego się ptactwa, krótka
czerwcowa noc ustępowała przed dniem. Stoigniew wstał:
- Konie rozstawne czekają, czas mi jechać, droga daleka.
Nie odchodził jednak. Zapytał cicho:
- Ty wierzysz, że skoro już przyjdzie Chrystus i sprawiedliwość uczyni?
- Wierzę, że przyjdzie. Jeno nie wiemy dnia ni godziny. Ale jak one panny
mądre - każdy winien iść Mu naprzeciw, niosąc kaganek sprawiedliwości, nim jej
słońce wzejdzie.
Stoigniew nic nie odrzekł. Zadumany dosiadł konia i ruszył w dół po stoku.
Bolesław patrzył czerwonymi z bezsenności oczyma na zwłoki ojca, złożone
na wysokich marach w chłodnym cieniu poznańskiej katedry. Zdało mu się, że chłód
ten wieje od rodzica; daleki już jest i obojętny. Nie odpowie na pytanie, które cisnęło
się na usta młodego księcia:
- Cóżeś mi ostawił?
Wieść o śmierci ojca doszła Bolesława w dalekim Krakowie, gdy gotował się
właśnie do odparcia zagrażającej napaści kijowskiego Włodzimierza. Rzucił
wszystko i pognał do Poznania, nie śpiąc i nie jedząc, nie tylko by oddać rodzicowi
ostatnią posługę, ale by uprzedzić knowania wewnętrznych wrogów, nie dopuścić do
wykorzystania przez nich wstrząsu po śmierci Mieszka. Prócz macochy, której
nienawiść do czasu obezwładniona niedojrzałością synów, nie brak i innych, od
krewniaków do dawnych szczepowych i plemiennych książątek, którym podział
Mieszkowego dziedzictwa przypomni nie zadawnioną jeszcze samodzielność. Dotąd
uginać się musieli przed władcą wszystkich plemion lechickich. Teraz dzielnicowi
książęta o ich przychylność zabiegać będą zmuszeni, wzajem przeciw sobie szukać
sprzymierzeńców. Oda szukała ich już za życia małżonka. Przybywój i Odylen
wiedzą, że los ich i życie związane są z jej zwycięstwem.
A zewnętrzni wrogowie? Jak szerokie rubieże Mieszkowej dziedziny, nie
masz miejsca, skąd nie wyciągałyby się wraże ręce po jego spuściznę. Nie tylko
Mieszko swoje państwo budował, budują wszyscy dokoła, każdy rad cudzy kamień
w węgieł swej budowli wmurować. Czeski Bolesław odebrać zechce
wielkomorawskie dziedzictwo, Morawy, Śląsk i kraj Wiślan, Gejza Słowaczyznę.
Włodzimierz jeszcze za życia Mieszka wykorzystał walkę między dziewierzami o
spuściznę po Mojmirze, by zająć Grody Czerwieńskie, teraz sięga po dalsze
zdobycze, bo tędy łatwiejsza droga ku Morzu Czarnemu niż przez ziemie zajadłych
Pieczyngów. Mazowsze szarpane przez Jadźwież i Prusaków. Grożą Prusacy i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin