Norton Andre - Book of the Oak 3 - Odrzucona korona.doc

(1293 KB) Pobierz
Norton Andre

Norton Andre
Sasha Miller

ODRZUCONA KORONA

A Crown Disowned

Tom III cyklu
Dąb, Cis, Jesion i Jarzębina

Przekład Ewa Witecka

Wydanie oryginalne: 2002



Wydanie polskie: 2003


PROLOG

W Jaskini Mrocznych Tkaczek Najmłodsza z Trzech Sióstr siedziała nieco na uboczu, zmagając się z odcinkiem Odwiecznej Sieci, który zdawał się stawiać opór wszystkim jej wysiłkom stworzenia harmonii i ładu. Wzór pod jej palcami jeszcze się nie rozwinął ani nie odsłonił. Wiedziała tylko, że za każdym razem, kiedy usiłowała wydobyć ten szczególny wzór, prawie niewidoczny w mgławicy przypominającej śnieżną zawieruchę, tylko drobna część dodawanych przez nią nici dołączała do Sieci i stawała się jej częścią. Reszta rozpadała się w proch.

– Jeszcze nie pora na to, siostro – powiedziała Średnia z Tkaczek, widząc, jak mocno Najmłodsza koncentruje się na tej części ich odwiecznego dzieła. Średnia siostra zawsze zachowywała kamienny spokój; nie była tak sentymentalna, jak Najmłodsza, ani tak zrzędliwa, jak Najstarsza. – Ale wkrótce nadejdzie. Tak, już wkrótce.

Najmłodsza zerknęła na prawie ukończoną część Sieci. Cały ten fragment stał się biały, jakby pokryty śniegiem, chociaż gdzie indziej wzór było już widać całkiem wyraźnie.

– Powiedziałaś mi, że gdy przejdę przez to miejsce, gdzie połączenie złowróżbnych nici spowodowało zmianę wzoru, ten kawałek stanie się lepiej widoczny.

Najmłodsza wskazała na niezwykły biały odcinek, gdzie Sieć Czasu nie przyjmowała żadnych kolorowych nici oprócz nielicznych czerwonych pasm – koloru krwi – i gdzie straszliwe kształty poruszały się w niezrozumiały i tajemniczy sposób. Niegdyś przeraził ją ich widok. Później, gdy ta część została już ukończona, odkryła ich okropne pochodzenie. Teraz nie mogła zostawić ich w spokoju.

– Wiemy, że tam się kryje coś groźnego, ale Sieć jeszcze musi nam powiedzieć, co to takiego..

– Podejdź i popracuj z nami. Zostaw przeszłość w spokoju i nie zaglądaj w przyszłość. Pracuj nad teraźniejszością. Kiedy przyszłość będzie gotowa, poinformuje nas o tym. Dobrze o tym wiesz.

– Zawsze o tym wiedziałaś – dodała Najstarsza. Podniosła wzrok znad swojej części odwiecznej tkaniny i zmarszczyła brwi. – Ale też zawsze miałaś ochotę wyrwać się do przodu,żeby się dowiedzieć, co czeka tych, których żywoty wplatasz w Sieć Czasu.

– Czy naprawdę nie wolno mi się o nich troszczyć? Są tacy delikatni, żyją tak krótko...

– Powtórzę ci jeszcze raz i mam nadzieję, że tym razem mnie posłuchasz, bo dotąd nie zwracałaś uwagi na moje słowa. Nie możemy przejmować się sprawami śmiertelników. To nic, że są tacy słabi i tak szybko przemijają.

– Sieć Czasu walczy z tobą, ponieważ próbujesz ją zmienić – dodała Średnia Siostra.

– Pozwól, by kształtowała się tak, jak sama chce – oświadczyła surowo Najstarsza. – Nie możemy litować się nad tymi, których nici żywota są w nią wplecione. Gdybyśmy tak zrobiły, powstałaby okropna plątanina, której nigdy nie zdołałybyśmy rozwikłać. Proszę, nie mów już o tym.

Najmłodsza odwróciła wzrok, nie mogąc znieść potępienia sióstr, ale także okropnego fragmentu Sieci Czasu, nad którym się trudziła. Musiała pogodzić się z ich słowami, ale... nie mogła usunąć z serca całego współczucia dla tych śmiertelników, którzy dzielnie stawiali czoło potworom z burzy śnieżnej, i tych, którzy tam polegli, zadeptani przez straszliwe bestie. Te bestie przybyły z przeszłości, gdzie niegdyś zostały uwięzione. Delikatnie dotknęła jednej z nici żywota, zaplątanej w tej walce. Najmłodsza Tkaczka wiedziała, że choć ta nić jest mocna i pełna wigoru, już niedługo pęknie.

– To jeden z wielkich śmiertelników – zauważyła, starając się mówić obojętnym tonem. – A raczej stałby się nim, gdyby był mądrzejszy. I gdyby nie został przedwcześnie zabity.

Zainteresowana mimo woli Średnia Siostra podeszła i zajrzała jej przez ramię.

– Zastanawiasz się teraz, czy jego śmierć była daremna? – zapytała.

– Muszą być tacy, co go opłakują. Pozostawił po sobie zamęt i konsternację.

– Tak bywało po odejściu każdego wielkiego śmiertelnika – dodała Najstarsza z rozdrażnieniem. – Cóż, skoro ta część Sieci Czasu tak nieodparcie cię pociąga, spróbuj nad nią popracować.

– Zgadzam się – odparła Średnia Siostra z westchnieniem – ale pamiętaj, pozwól, aby to ona tobą kierowała i nie wtrącaj się.

– Dziękuję wam, Siostry.

Wdzięczna za pozwolenie Najmłodsza Tkaczka wyprostowała zgarbione plecy i powiodła spojrzeniem po zakończonej części Odwiecznej Sieci. Tam wszystko było w porządku; zapisano życie i śmierć ludzi, powstanie i upadek królestw. Tę część Trzy Mroczne Tkaczki tworzyły w zgodzie i harmonii, aż do powstania tego ostatniego węzła. Kiedy starsze Tkaczki odzyskały spokój, Najmłodsza uświadomiła sobie, że ma już dość sił, żeby zdusić w sobie litość, przed którą dotąd nie umiała się bronić. Nie będzie się litować nad tymi, którzy muszą umrzeć, a przede wszystkim przestanie ingerować we wzór SieciCzasu. Postępując tak głupio, mogłaby zniszczyć całą pracę swoją i Sióstr.

Gdy spokój znów zagościł w jej sercu, Najmłodsza Siostra skupiła uwagę na miejscu, gdzie biały kłąb był najgęstszy i najbardziej splątany. Pod jej palcami zaczął w końcu przybierać kształt i konkretną postać; widok tej postaci zniechęciłby każdego z wyjątkiem Trzech Tkaczek.

A śmiertelnicy tak jak zawsze wierzyli, że mają swobodę podejmowania decyzji i że mogą postępować tak, jak uważają za słuszne. Tymczasem nici ich żywotów plotły zręczne palce Mrocznych Tkaczek.


1

Rohan mocniej ścisnął rękojeść miecza, chociaż nie wyciągnął go z pochwy. Wiele zależało od spotkania jego, przywódcy Morskich Wędrowców, i Tussera, wodza Ludu Bagien.

Zamiast wracać do Rendelsham, jak poleciła mu babcia Zazar, czy do Dębowego Grodu, pojechał na południe do Nowego Voldu, bo zatęsknił za towarzystwem swoich współplemieńców. Tam się dowiedział, że Lud Bagien znów zaczął napadać na farmy i niewielkie posiadłości Morskich Wędrowców.

– Głód ich do tego zmusza – wyjaśnił mu Snolli – ale to nie przysparza nam chleba. Muszą zaprzestać tych ataków.

– Zgadzam się, lecz z innych powodów, niż sądzisz.

– W takim razie podziel się ze mną swoją mądrością, Rohanie.

Rohan zrobił wszystko, by zignorować ironiczny ton swego dziadka.

– Uważam, że powinniśmy zawrzeć z nimi jakiś układ – oświadczył.

– Jak przypuszczam, oznacza to, że mamy również ich karmić – oburzył się Snolli.

– Pamiętaj, że będziemy potrzebowali pomocy Ludzi z Bagien, kiedy z Północy nadciągnie Wielka Ohyda. Odrobina ziarna od czasu do czasu to niska cena – wyjaśnił Rohan. – Ciężkie czasy nastały dla wszystkich.

Snolli pokręcił głową.

– Już prawie uwierzyłem, że to, przed czym uciekliśmy, dało nam spokój. Gdyby Kasai ciągle nie gładził swojego bębna...

Siedzący przy ognisku Dobosz Duchów podniósł na nich wzrok.

– Ciesz się, że to robię, Naczelny Wodzu – rzekł. – Gdyby nie ja, już nieraz napytałbyś sobie biedy.

– No i na co się zdały twoje przepowiednie? – zapytał starzejący się przywódca Morskich Wędrowców. – Na nic!

– Jeszcze nie – mruknął Kasai. – Jeszcze nie. Ale się przydadzą, tak, już wkrótce...

– Bzdury – upierał się Snolli. – Gadasz głupstwa, ot co.

Nie zważając na sceptycyzm dziadka i ciągle mając w pamięci ostrzeżenie Dobosza Duchów, Rohan postanowił odszukać Ludzi z Bagien i zawrzeć z nimi przymierze. Snolli na pewno nie zrobiłby tego z własnej inicjatywy. Młodzieniec bardzo podziwiał i szanował Gaurina, wodza Nordornian, małżonka swojej macochy Jesionny, ale wątpił, aby nawet on pomyślał o takim posunięciu.

Ludzi z Bagien nie lekceważyli zarówno Nordornianie, jak i mieszkańcy Rendelu, gdzie znaleźli schronienie także Morscy Wędrowcy. A Rohan w głębi duszy był pewien, że gdy trzeba będzie stanąć do walki, będą potrzebni wszyscy, którzy zdołają nosić broń.

Z tą myślą zwrócił się do babci Zazar. Chciał, by pomogła mu w załatwieniu spotkania z Tusserem. Chodziły słuchy, że Joal, ojciec Tussera, został żywcem rzucony na pożarcie potworom żyjącym w głębinach bagiennych jeziorek, Rohan jednak wiedział, że to zwykłe kłamstwo, opowiadane, by nastraszyć słuchaczy. Nawet Zazar wierzyła w to, dopóki nie zrozumiała, że ten podstęp umożliwił Tusserowi legalne objęcie stanowiska wodza plemienia. Joal nie umarł; po prostu ukryto go na tak długo, aż wszyscy mieszkańcy wioski zaakceptowali Tussera. Dziadek Rohana Snolli również żył; obaj mężczyźni już dawno nie mieli okazji do wspólnego wojowania.

Rohan miał nadzieję, że będzie to argument, dzięki któremu zdoła dojść do porozumienia z Tusserem. W dodatku, chociaż nie chciał się do tego przyznać sam przed sobą, jego ukochaną Anamarę po raz ostatni widziano wędrującą właśnie w stronę Bagien Bale. Opętana przez czar rzucony na nią przez złą czarodziejkę w Rendelsham, przekonana, że jest ptakiem w ludzkiej postaci, Anamara mogła chcieć wrócić do miejsca, które uznała za swój dom. Albo gdzie spodziewała się odnaleźć Rohana, tak jak on spotkał ją bliską śmierci na zimnych, niebezpiecznych Bagnach. Miał nadzieję, że tak będzie.

Zazar z początku miała mu za złe, że postąpił wbrew jej poleceniom. Gdy jednak Rohan wyjaśnił jej, jak się rzeczy mają między Ludem Bagien a Morskimi Wędrowcami, których zbiory padały coraz częściej ofiarą najeźdźców, przestała się gniewać.

– Nie mogę zagwarantować, że Tusser spotka się z tobą – oświadczyła Mądra Niewiasta. – Nie mogę też zagwarantować, że jeśli się już spotkacie, zgodzi się na twój plan. Nie mogę nawet zagwarantować, że wyjdziesz cało z tego spotkania.

– A jednak zaryzykuję – postanowił Rohan.

– Będę miała na oku głupiutką panią twojego serca, na wypadek gdyby postanowiła wrócić tutaj, zamiast siedzieć tam, gdzie miała ciepło i bezpiecznie.

Rohan zaczerwienił się po same uszy, ale nic nie odpowiedział. Czekał teraz w wybranym przez Zazar miejscu i wybranym przez Tussera czasie, a Mądra Niewiasta stała na niewielkiej polance w pobliżu resztek Galinthu, zrujnowanego miasta na Bagnach Bale, wypatrując wodza Ludu Bagien. Za nią stało schronienie pospiesznie sklecone z kamieni i gałęzi; unosiła się z niego smużka dymu i rozpływała w zimnym, wilgotnym powietrzu.

– Myślę, że nadchodzi – powiedziała Zazar.

Łódka wynurzyła się z gąszczu prawie bezlistnych krzewów; chłody, które panowały w Rendelu, uniemożliwiały rozwój roślin. Mimo to ich splątane gałązki tworzyły tak skuteczną zaporę, że Rohan zauważył maleńkie czółno dopiero wtedy, gdy znalazło się tuż przed jego oczami.

Zgodnie z umową Tusser – jeśli to rzeczywiście był on – przybył sam. Rohan nie wątpił jednak, że wódz Ludu Bagien jest uzbrojony po zęby i że dodatkową broń ukrył na dnie łodzi; był też pewien, że jego towarzysze znajdują się w zasięgu głosu. Spojrzał na drugą stronę polanki, na babcię Zazar, która skinęła głową i postąpiła krok do przodu.

– Witaj, wodzu – powitała go bez szacunku w głosie. – Przygotowałam ognisko rozmów, żebyście ty i mój wnuk mogli się naradzić w odpowiednim miejscu. – Wskazała na zbudowany z gałęzi szałas w kształcie stożka, pochyliła się i weszła do środka przed obydwoma mężczyznami.

Wydawało się, że żaden z nich nie chce dać pierwszeństwa drugiemu. Rohan rozłożył ręce, pokazując Tusserowi, że nie ma broni. Gdy Tusser zrobił to samo, Rohan wszedł do chaty. Zasiedli przy niewielkim ognisku, a Zazar opuściła prowizoryczną zasłonę w wejściu i przycisnęła ją umiejętnie kilkoma kamieniami dla ochrony przed lodowatymi podmuchami wiatru.

– Nie jest to najlepsze miejsce spotkania, ale jedyne w miarę do przyjęcia dla obu stron – wyjaśniła. – Zostańcie tu. Mam dla was gorący bulion.

– To strata czasu – odezwał się Tusser. Chociaż dość młody jak na wodza wioski Ludu Bagien, wydawał się rozsądny i silny. Wziął kubek parującego bulionu z obojętną miną; trzymał go w dłoniach tak, jakby chciał je ogrzać.

– Dziękuję ci – odrzekł Rohan, biorąc swój kubek. Pociągnął łyczek z uznaniem. – Mam nadzieję, że jeśli nawet się nie zaprzyjaźnimy, to przynajmniej znajdziemy sposób na załagodzenie sporu między nami.

– Za dużo głupiego gadania – odparł Tusser z gniewną miną. – Mogę poświęcić czas tylko na rozsądną rozmowę, na nic więcej. Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Jesteś tylko Cudzoziemcem. Może raczej poślę cię na dno jakiegoś głębokiego jeziorka?

Rohan odstawił kubek i oparł dłoń na rękojeści miecza.

– Podyskutowałbym z tobą na ten temat – powiedział łagodnie.

Tusser popatrzył na niego spode łba, odwrócił wzrok i znów przybrał obojętny wyraz twarzy.

– Nieważne – burknął. – Może innym razem.

W cieniu za nimi Zazar parsknęła cicho; Rohan rozpoznał stłumiony śmiech. Ruszyła do przodu, aż i dla niej znalazło się miejsce przy ognisku rozmów.

– Widzę, że będę musiała służyć jako pośredniczka. – Zwróciła się najpierw do Rohana. – Jestem pewna, że przybyłeś tutaj, zachowując wszelkie środki ostrożności. Kilkakrotnie wyjaśniałam sytuację temu prostakowi, ale on uważa, że powinien wywrzeć na tobie wrażenie i pokazać ci swoją siłę, zanim zawrze z tobą traktat. – Odwróciła głowę i wbiła w Tussera spojrzenie, które Rohan znał aż za dobrze. Zazar patrzyła na niego w taki sposób, kiedy zrobił coś wyjątkowo głupiego. Chociaż Tusser był znacznie starszy od Rohana, wydawało się, iż wzrok Mądrej Niewiasty działa na niego podobnie. – No dobrze, powiedz to i skończ z tym. Pozbądź się swojej głupiej dumy, inaczej, wierz mi, zgaszę wszystkie ogniska w Krainie Bagien. Jej mieszkańcy mogą sobie głodować, zamarznąć lub zginąć, gdy przybędą najeźdźcy. A twoja gadanina o głębokich jeziorkach nic dla nich nie znaczy. Więc jak będzie?

Tusser poruszył się lekko, próbując uniknąć nieustępliwego spój rżenia Zazar.

– Jestem gotów zawrzeć traktat... jeśli warunki będą wystarczająco dobre.

– Nadchodzą straszne czasy – przemówił Rohan. – Naszemu krajowi – rozłożył ramiona, dając do zrozumienia, że chodzi mu nie tylko o całe Bagna, ale i o teren poza nimi – całemu naszemu krajowi, twojemu i mojemu, zagraża niebezpieczeństwo. Słyszałem pogłoski o pewnym ludzie z Północy, który pragnie nam odebrać nasze ziemie. Przynoszę proste przesłanie – musimy zawrzeć układ i przestać ze sobą wojować, bo inaczej staniemy się łatwą zdobyczą dla najeźdźców. Jeśli jednak będziemy walczyć razem...

Tusser po raz pierwszy okazał zainteresowanie.

– Myślisz, że to jest tak, jak jedna nasza wioska toczy wojnę z drugą?

– Coś w tym rodzaju.

– A potem, kiedy przybywają wielkie ptaki lub Cudzoziemcy, nawet wioski, które się nie lubią, mogą razem walczyć?

Rohan odetchnął z ulgą.

– Właśnie tak. Wszyscy musimy zjednoczyć siły, kiedy... kiedy przybędą inni Cudzoziemcy.

– Tusser się zgadza. Ale aż do tej chwili będziemy walczyć. Teraz odchodzę.

– Nie – odparł szybko Rohan. – Musimy przestać ze sobą walczyć.. . myślałem, że jasno to wytłumaczyłem. – Skierował błagalne spojrzenie na Zazar.

– Zrobiłeś, co mogłeś – oświadczyła – i ja również. Ale wbić coś do tępej głowy Tussera, kiedy on nie chce tego zrozumieć, to prawie beznadziejny trud.

– Posłuchaj – zwrócił się Rohan do Tussera. – Co zyskamy, jeśli nadal będziemy toczyć ze sobą wojnę? Gdy napadną na nas tamci Cudzoziemcy, będziemy tacy słabi, że nie damy rady ich pokonać, nawet razem.

Tusser znowu spochmurniał, próbując pojąć to, co powiedział Morski Wędrowiec.

– No tak – odparł w końcu – ale co mamy robić przez ten czas?

– Morscy Wędrowcy wiele mogą się od was nauczyć, a wy od nas – podjął Rohan. – Potem udamy się do pozostałych mieszkańców Rendelu. Jestem pewien, że...

Nie zdołał dokończyć, bo w tej chwili małe, porośnięte futerkiem stworzenie dało nurka pod zasłonę drzwiową i z głośnym piskiem podbiegło do Zazar. Tusser cofnął się, sięgając po sztylet z muszli, ale Rohan chwycił go za przegub, zanim zdołał wydobyć broń.

– Mądrusia! – ucieszyła się Zazar, biorąc maleństwo na kolana. Mądrusia oparła zręczne łapki na ramionach Mądrej Niewiasty, ćwierkając i piszcząc, jakby ją do czegoś przynaglała. Na jej włochatym pyszczku malował się wyraźny niepokój, a zachowanie zdradzało strach.

– To przyjaciółka – wyjaśnił Rohan Tusserowi. – Znam ją dobrze. Co mówi Mądrusia, babciu Zazar? Tylko coś ważnego mogło ją tu sprowadzić.

– Niebezpieczeństwo – odparła Mądra Niewiasta. – Wielkie niebezpieczeństwo. Nadchodzą Ludzie z Zewnątrz i wszystko podpalają. Trudno w to uwierzyć. – Odsunęła nieco Mądrusię, by móc spojrzeć jej w oczy. – Jesteś tego pewna?

Dziwna istotka zaćwierkała potakująco i z wielkim wzburzeniem.

– Dym – stwierdził Tusser, rozdymając szerokie nozdrza i węsząc. – Nie od ogniska rozmów, nie od ognia domowego. – Zerwał się na równe nogi, wyciągając sztylet, którego rękojeść nadalściskał w garści. Wydawało się, że zaatakuje Rohana, który nadal siedział na swoim miejscu. – To ty! Zdradziłeś Lud Bagien!

– Nie bądź głupcem, Tusserze! – warknęła Zazar, wstając. – Naprawdę myślisz, że Rohan, człowiek honoru, rendeliański rycerz, chciałby wszystko wokół podpalić, kiedy taki pożar mógłby zagrozić jemu samemu?

– Babcia Zazar ma rację – wtrącił Rohan. Podniósł się ostatni i wziął na ręce Mądrusię, tuląc ją do piersi. – Nic nie wiem o tych ludziach, ale wiem jedno: bez względu na to, co sobie myślą, podpalając Bagna, musimy ich powstrzymać!

– No cóż, wybór zależy od was – powiedziała do nich Zazar. – Jeśli kiedykolwiek mieliście nadzieję na współpracę, nie moglibyście znaleźć lepszego momentu na jej rozpoczęcie.

– Jestem za tym – zadeklarował Rohan. Podał Mądrusię babce i poluzował miecz w pochwie, zanim zwrócił się do Tussera: – Sam stawię im czoło, jeśli będę musiał, ale lepiej by mi poszło z pomocą sprzymierzeńca.

Tusser patrzył na niego długą chwilę, a wreszcie skinął głową.

– My dwaj nie sami. Ja też mam ludzi.

– Tak myślałem. Lepiej ich wezwij.

 

Mając za sobą Tussera i pół tuzina jego wojowników, Rohan pojechał sprawdzić opowieść Mądrusi. Przekonał się, że to, co się dzieje, jest jeszcze gorsze, niż przypuszczał.

Znajdowali się na obrzeżach zrujnowanego miasta Galinthu, które Rohan zwiedził kiedyś w towarzystwie Zazar, Jesionny i Gaurina. Teraz wyglądało na to, że czterej mężczyźni zamierzają spalić to, co z niego pozostało. Nic więc dziwnego, że Mądrusia, której domem był Galinth, pobiegła do Zazar po pomoc.

Tusser dał ręką znak i jego wojownicy przypadli do ziemi, przyglądając się tej scenie równie czujnie, jak on sam i Rohan.

– Rozpalają ogień na wodzie – zauważył Tusser. – Już kiedyś o tym słyszałem.

– Kiedy?

– Kiedy byłem włócznikiem Joala... mojego ojca – wyjaśnił, gdy Rohan spojrzał pytająco. – Ścigali wtedy pewną cudzoziemską dziewczynę, niegdyś jedną z nas, i znaleźli więcej Cudzoziemców. Tamci ją zabrali. To oni palili wodę.

Rohan zastanawiał się chwilę.

– Ścigali Jesionnę – powiedział w końcu.

– Tak, Jesionnę. – Tusser odwrócił się i wbił wzrok w Rohana. – Znasz Jesionnę?

– Poślubiła mojego ojca – odrzekł Rohan, zastanawiając się, jak wyjaśnić tę skomplikowaną sytuację komuś tak prymitywnemu, jak ten Człowiek z Bagien. – Ona jest moją przybraną matką.

Tusser skinął głową. Najwidoczniej pojęcie przybranych rodziców było znane mieszkańcom Krainy Bagien.

– Joal mówił, że ta dziewczyna jest cudzoziemskim pomiotem demona. Ona żyje?

Rohan postanowił nie podawać więcej szczegółów niż to konieczne.

– Tak.

– Nie chcę zabić Jesionny. Kiedyś może chciałem, bo zrobiła tak, że pragnąłem jej jako kobiety. To zakazane. Ale teraz jej nie zabiję. Może później. Atakujemy? – Wskazał na czterech obcych mężczyzn na otwartej przestrzeni.

– Myślę, że to tylko niewielka część napastników. Popatrz tam.

Na zachodzie pióropusz czarnego, tłustego dymu unosił się w górę. Inny kłębił się nieco dalej na wschodzie. Trzask suchych, zmarzniętych drzew i poszycia napełnił powietrze. Tusser dał następny znak. Jeden z jego wojowników bez szmeru zawrócił w stronę, z której przybyli, i po chwili zniknął.

Idzie po pomoc, pomyślał Rohan. W tych okolicznościach to był dobry pomysł.

Obserwowani przez Rohana i Tussera mężczyźni otworzyli worki i rozsypali ich zawartość na ziemi i na wodzie. Jeden z nich trzymał pojemnik używany do przenoszenia rozżarzonych węgli i starał się od niego zapalić gałązkę.

– Bądźcie gotowi wziąć nogi za pas, kiedy to podpalę – powiedział. – To coś działa szybciej niż stary proszek. Pali się też równie dobrze na ziemi, jak na wodzie. Uważajcie, żeby się nim nie posypać.

Potrzebny jest szybki, zorganizowany atak, pomyślał Rohan, a zdobędziemy dobre stanowisko do walki z pozostałymi, kiedy nadejdą. Niestety, zanim żołnierz z pojemnikiem zapalił gałązkę, Tusser wraz ze swoimi wojownikami wypadł z kryjówki i przypuścił gwałtowny szturm. Okrzyki bojowe rozdarły powietrze.

– Zaczekaj, Tusser! – wrzasnął Rohan. Ale już nie było odwrotu. Zerwał się więc na równe nogi i skoczył do przodu.

Cudzoziemcy byli całkowicie zaskoczeni. Stanęli jak wryci, patrząc na atakujących, którzy pojawili się jakby znikąd. Szybko, brutalnie i skutecznie wojownicy z Ludu Bagien załatwili intruzów. Wszystko skończyło się w jednej chwili. Rohan spojrzał na Tussera z nowym szacunkiem.

– Jesteś doskonałym wojownikiem – pochwalił. – Dobrze będzie mieć cię za sprzymierzeńca, gdy dojdzie do prawdziwej walki.

Tusser podziękował skinieniem głowy, lecz nadal ściskał w ręce włócznię o grocie z muszli.

– Myślę, że nadejdzie więcej Cudzoziemców. To miejsce jest przeklęte, ale nadaje się do walki. Możemy się ukryć, aż dotrze tu więcej moich ludzi.

– Lepiej znajdźmy wyżej położone miejsce, skąd będziemy mogli zobaczyć, co się dzieje.

Obaj wodzowie, wraz z trzema wojownikami Tussera, ruszyli do przodu, klucząc wśród ruin. Rohan usłyszał za sobą plusk, ale wolał nie widzieć, w jaki sposób Ludzie z Bagien pozbywają się ciał swoich wrogów.

Pamiętał drogę do ocalałej komnaty, gdzie spotkał się z babcią Zazar. To tam Mądra Niewiasta odkryła prawdziwą tożsamość osoby znanej jako Magik lub Czarodziejka, zależnie od postaci, jaką przybierała. Nie chciał jednak zaprowadzić tam nowych sojuszników. Zamiast tego wybrał mało zniszczone miejsce na miejskich murach. Z tego osłoniętego punktu obserwacyjnego dobrze widzieli otoczenie.

Nie musieli długo czekać. Tusser wskazał wielki pióropusz dymu na zachodzie.

– Nadchodzą – powiedział.

– Mam nadzieję, że twoi podwładni zdążą na czas, inaczej będzie to walka jeszcze krótsza niż ta ostatnia – zauważył Rohan.

Tusser wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Zdążą, zdążą. Słyszę jednych i drugich.

Wytężając słuch, Rohan mógł tylko rozróżnić cichy plusk bosaków popychających łódki Ludzi z Bagien w ich stronę. Znacznie większy hałas robili Cudzoziemcy kierujący się do ruin Galinthu. Intruzi swobodnie rozmawiali, najwidoczniej nie przypuszczając, że ktoś może ich podsłuchać.

– Co się stało z Morricem i jego ludźmi? – pytał jeden z nich. – Już dawno powinniśmy widzieć ich dym.

– Może znaleźli jakąś miejscową kobietę i zapomnieli o swoim zadaniu – odparł ze śmiechem inny głos.

– Stara Królowa Wdowa nie będzie zadowolona, gdy to usłyszy – dodał pierwszy głos i Rohan mimo woli aż podskoczył z wrażenia.

Czy to ona kryła się za próbą spalenia Bagien Bale? Nie mógł uwierzyć, że Ysa mogła być tak zaślepiona i lekkomyślna... ale przecież intruzi najwyraźniej mówili o niej. Dlaczego tak postąpiła? Nie miał czasu na zadawanie sobie dalszych pytań; spotkali się oko w oko z podpalaczami.

W jednej chwili rozległy się głośne wrzaski i szczęk broni, od czasu do czasu przerywane okrzykiem bólu.

Napastnik, z którym zmierzył się Rohan, wyciągnął zza pasa woreczek i otworzył go.

– Rozsypcie proszek! – wrzasnął inny, zapewne dowódca, przekrzykując wrzawę.

Żołnierz posłusznie rzucił w powietrze zawartość woreczka, celując w przeciwnika. Rohan odskoczył i większa część proszku uleciała w powietrze. Odrobina przywarła do jego lewego rękawa. Zapachem przypominała olej używany czasami do lamp, gdy kończyły się zapasy świec. Nie miał czasu na pozbycie się tej substancji. Szybko rozprawił się z pierwszym przeciwnikiem, a potem poszukał jego dowódcy.

Zauważył, że nowi napastnicy zdołali, przypadkiem lub celowo, podpalić tajemniczy proszek. Płomienie już strzelały ku niebu. Skoncentrował się na walce z nieprzyjacielskim dowódcą. Dopiero gdy go zabił, zorientował się, że grozi mu niebezpieczeństwo. Proszek, który przylgnął do jego kolczugi, płonął. Rohan zdołał zedrzeć z siebie metalową koszulę, ale zauważył, że rękaw pod nią również się pali. Zaczął szybkimi uderzeniami dłoni gasić płomienie, starając się nie wpaść w panikę. Ogień nie od razu uległ jego wysiłkom.

Dobiegł go głośny kobiecy krzyk:

– Rohanie!

Nie do wiary! Od strony miasta biegła ku niemu Anamara. Wpadła na objętego ogniem rycerza i przewróciła go na ziemię, by zdusić płomienie, które mimo jej wysiłków rozgorzały na nowo. Bez wahania oderwała kawałek spódnicy i okręciła go wokół ramienia Rohana, aż ogień ostatecznie zgasł.

– Och, Rohanie! Jesteś ranny! – zawołała.

– Nie jest tak źle – zdołał wykrztusić. Podniósł na nią wzrok, bojąc się tego, co zobaczy, ale oczy Anamary były zupełnie przejrzyste, wolne od wpływu złych czarów.

– Gdzie byłeś? – zapytała. – I gdzie ja byłam? Pamiętam tak niewiele. Jakąś starą kobietę...

– Później, dziewczyno miła – odparł Rohan. – Później. Na razie. .. – Ramię przeszył pulsujący ból. Bał się zdjąć zaimprowizowany opatrunek i obejrzeć odniesione obrażenia.– Ta stara kobieta to babcia Zazar. Tusser...

– Tusser jest tutaj. – Wódz Ludu Bagien ukląkł obok. Rohan niejasno zdał sobie sprawę, że jego nowy sprzymierzeniec wkłada sobie coś za koszulę ze skóry luppersa. – Jesteś ranny.

– Tak.

Tusser chciał brutalnie odsunąć na bok Anamarę, ale Rohan chwycił go za ramię zdrową ręką....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin