Rozdział 7.doc

(77 KB) Pobierz

Rozdział siódmy

 

 

              Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak bliski dostania apopleksji na widok wampira jak Hafis. Dosłownie wmurowało go w ziemię. Po chwili ocknął się, zamrugał ze zdumienia, podnosząc z ziemi miecz, i podszedł do Cassie z morderczym wyrazem oczu.

              A mówią, że to wampiry są niebezpieczne.

- Co. Ty. Tu. Robisz? – spytał, przeciągając wyrazy. Jego dłoń zacisnęła się na rękojeści.

              Uśmiech spełzł z twarzy Cassie. Spojrzała na mnie skonsternowana, jakby szukała pomocy, a potem wróciła spojrzeniem do mojego przyjaciela. 

- No jak to co? Ratuję wasze tyłki – odparła, wysuwając wojowniczo podbródek. – Jakbyś nie zauważył, to ten stwór prawie poodgryzał wam głowy.

              Hafis zmrużył ciemne oczy. Wtrąciłem się, zanim zdążył się odezwać.

- Cassie, jak ty tu trafiłaś? Skąd wiedziałaś gdzie nas szukać? – spytałem, zgarniając z ziemi koszulę i wkładając ją przez głowę.

- Poszłam po waszych śladach – przyznała wprost. – Nie chciałam, żeby coś wam się stało – uśmiechnęła się słabo.

              Odwzajemniłem jej uśmiech, dziękując Opatrzności że zignorowała zakaz i poszła za nami. Hafis nie wyglądał na uszczęśliwionego z tego powodu. Wprost przeciwnie. Wyglądał, jakby miał ochotę przełożyć Cass przez kolano i trzasnąć ją w tyłek.

- I nie rozumiem czemu się z tego nie cieszysz – szturchnęła mojego przyjaciela w ramię.

              Hafis zgrzytnął zębami. Czemu, do cholery, był taki wściekły? Ja miałem ochotę skakać z radości.

- Zignorowałaś zakaz, to po pierwsze. Po drugie, mogłaś dać się zabić. To, że dwójka facetów nie radzi sobie z dwumetrową bestią nie znaczy, że musisz od razu rzucać się im na pomoc – syknął Hafis przez zaciśnięte zęby. Mięsień na policzku drżał mu niebezpiecznie. – Co innego strzyga, a co innego to... to coś, które prawie nas wykończyło. 

- Czy ty chcesz powiedzieć, że się o mnie martwiłeś? – spytała Cassie podejrzanie dziwnym głosem, w którym czaił się śmiech.

              Hafis spojrzał na nią tak, jakby właśnie wyrosły jej z głowy rogi i zacisnął szczękę.

- Dokładnie to chcę teraz powiedzieć. A jeśli powiesz mi, że od teraz masz zamiar nam towarzyszyć, to najpierw skręcę ci kark a dopiero potem porozmawiamy.

              Cassie stężała odrobinę, zaciskając dłonie w pięści.

- Luke, czy on zawsze jest takim nadętym bufonem, czy zachowuje się tak tylko w obecności kobiet? – spytała wcale na mnie nie patrząc. Mówiła o nim tak, jakby wcale go tu nie było.

              Westchnąłem ciężko.

- Ostatnie na co mam teraz ochotę – powiedziałem – to słuchać waszej kłótni. Możecie być tak mili i dać sobie spokój?

              Popatrzyłem na oboje, ale jakoś żadne nie kwapiło się do przeprosin. Cholera, utknąłem na końcu świata z wampirem i z najlepszym przyjacielem, z których jedno było bardziej uparte od drugiego. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie lepiej będzie jeśli dalej pójdę sam, a ich zostawię tutaj żeby poodgryzali sobie głowy.

Kusząca myśl.

              Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, Cassie rzuciła Hafisowi nienawistne spojrzenie, okręciła się na pięcie i uciekła w przeciągu sekundy.

- No i widzisz co narobiłeś? Nie możecie rozmawiać ze sobą jak ludzie? Wiem, że śledzenie nas było niebezpieczne i kompletnie nie mam pojęcia, jak ona tu za nami trafiła, ale mógłbyś okazać trochę wdzięczności. Nie wiem czy zauważyłeś, ale to wcale nie wyglądało jakbyś się martwił, tylko wściekał bez sensu jak idiota. W końcu uratowała nam życie. Idź za nią.

              Hafis zacisnął zęby.

- Nie mam szansy jej dogonić. Nie wiem czy zauważyłeś, Luke, ale to wampirzyca. Wampirzyce szybko biegają – zakpił.

              Przewróciłem oczami.

- Na litość boską, właśnie uratowała nam życie a ty nawrzeszczałeś na nią jak skończony dureń, którym zresztą jesteś. Idź i ją przeproś.

              Ciemne oczy Hafisa błysnęły w słońcu. Drugi raz w życiu mówiłem mu co ma robić i miałem dziwne wrażenie, że może tym razem nie obije mi za to pyska. Wahał się przez chwilę.

- Im dłużej się zastanawiasz, tym dalej ona teraz jest – dodałem, rzucając przyjacielowi wymowne spojrzenie.

              Hafis spojrzał w stronę skał, za którymi zniknęła Cassie. Westchnął ciężko i wbił we mnie zły wzrok. Potem bez słowa narzucił kaptur na głowę, owinął się szczelniej płaszczem i pobiegł w kierunku, w którym uciekła wampirzyca.

 

 

- Cassie! Cass!

              Nigdzie jej nie było. Dookoła same nagie skały i pieczary. Że też go posłuchałem, pomyślał wściekły sam na siebie Hafis. Cholerny, pieprzony Luke.

              Z góry spadł na ziemię kamień i zatrzymał się u jego stóp. Hafis błyskawicznie zadarł głowę akurat w momencie, w którym na brzegu skalnej półki mignął mu rąbek szarej sukni Cass.

- Mam cię – mruknął do siebie, uśmiechając się pod nosem, i zaczął wspinać po stromej skale. Dwa razy niemal z niej zleciał przez porywisty wiatr, ale w końcu udało mu się wczepić palce w zagłębienie w kamieniu i podciągnąć w górę. Wskoczył na półkę i rozejrzał się wokół. Wejście prowadziło do jaskini. Wszedł do środka.

              Ściągnął kaptur z głowy i odetchnął głeboko, zadowolony że jaskinia zapewnia ochronę przed wiatrem i piaskiem.

- Cass...

              Jakiś cień przemknął pod ścianą z jego prawej strony. Bez wahania zastąpił mu drogę. Cassie wpadła na niego z całym impetem, prawie zwalając z nóg.

- Cholera, dziewczyno... – mruknął niewyraźnie, łapiąc równowagę i popychając ją na ścianę. – Co ty wyprawiasz?

              Cassie parsknęła i spróbowała się wykręcić z jego uścisku. Marzyła, żeby zdzielić go mocno przez łeb i uciec stąd.

- Ukrywam się – warknęła.

              Hafis uniósł brew.

- Przede mną?

              Cassie zrobiła wściekłą minę.

- A jest tu ktoś inny, kto nie ma na imię Hafis i nie jest dupkiem? – ostentacyjnie rozejrzała się po jaskini. – Hmm, no cóż. Masz pecha. Nie ma tu nikogo innego.

              Hafis zgrzytnął zębami i wbił w nią wzrok. Cały czas się szamotała, więc złapał ją za nadgarstki i unieruchomił ręce za plecami.

- Chciałem cię...

- Przeprosić? – Cassie wyrzuciła z siebie to słowo tak, jakby pluła. – Obejdzie się.

              Hafis zmrużył oczy.

- Nie pogrywaj ze mną.

              Cassie uśmiechnęła się słodko, a potem bez ostrzeżenia wystawiła kły. Hafis wzdrygnął się mimowolnie. Widząc jego reakcję, Cassie schowała kły i zmusiła się, żeby nie wlepiać tak wzroku w pulsującą tętnicę na jego szyi.

- To ty nie pogrywaj ze mną. Mogę cię zabić jednym ruchem ręki.

- Ciekawe, co cię powstrzymuje.

              Mierzyli się wzrokiem przez długą chwilę. Cassie wyszarpnęła nadgarstki z jego uścisku.

- Wychodzę. I nawet nie próbuj za mną iść.

              Hafis zagrodził jej drogę. Po jego twarzy błąkał się kpiący uśmieszek.

- Ale z ciebie zołza. W życiu nie widziałem większej.

              Cassie wytrzeszczyła oczy. Jej dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.

- Coś ty powiedział...? – zapytała nienaturalnie wysokim głosem, który odbił się od ścian jaskini.

              Hafis przysunął się bez ostrzeżenia. Stał teraz tak blisko, że Cassie ledwo opanowała jęk na widok unoszącej się miarowo żyły pod jego skórą.

- Powiedziałem, że jesteś największą zołzą na świecie jaką znam – powtórzył. - A teraz, zołzo, pozwól pocałować się dupkowi.

              Cassie cofnęła się o krok, jakby chciała mu uciec, i wpadła na ścianę z cichym okrzykiem zaskoczenia. Hafis dopadł jej w dwóch susach, przyparł do skały i pocałował w lekko rozchylone ze zdumienia wargi. Cassie zastygła jak kamień w jego objęciach. Hafis mruknął coś wściekle i przycisnął dłonie do jej smukłych bioder. Dotknął językiem jej ust a potem wtargnął do ich wnętrza.

- Okaż trochę entuzjazmu, kobieto – powiedział cicho i pogłębił pocałunek.

              Cassie zaczęła drżeć. Przez jedną, potworną chwilę bała się, że potwór w jej wnętrzu weźmie nad nią górę, ale gdy tak się nie stało, uniosła dłonie i objęła Hafisa jeszcze mocniej niż on ją. Wsunęła mu jedną rękę we włosy i oddała pocałunek. Hafis jęknął cicho i naparł na nią całym ciałem, a potem przebiegł palcami po jej plecach i zacisnął dłonie na pośladkach. Cassie westchnęła głośno i niemal przygryzła mu dolną wargę do krwi. Gdy wtulił się w jej uda i otarł ciałem o jej ciało, musiała zdusić okrzyk podniecenia jaki zrodził się w jej wnętrzu. Od bardzo dawna nie doświadczyła równie intymnego dotyku. Gdy pocałował ją w szyję a jedna jego dłoń zawędrowała na jej pierś, podczas gdy druga podciągnęła w górę cienki materiał sukni i spoczęła na jej nagim udzie, oboje się zatrzymali.

- Cholera... – jęknęła Cassie, czując jak zręczne palce Hafisa zataczają drobne kółka na wewnętrznej stronie jej uda. – Nie możemy tego zrobić.

              Hafis westchnął cicho w jej splątane, ciemne włosy i zabrał rękę.

- Wiem. Nie możemy.

              Ale nie puścił jej, tylko objął jeszcze mocniej.

- To w ogóle nie powinno się zdarzyć – szepnął, całując ją delikatnie w skroń. – Tyle że trudno mi się od ciebie oderwać.

              Cassie zdusiła śmiech i wtuliła twarz w jego szyję. Gwałtowne bicie serca Hafisa, zamiast nasilić pragnienie krwi, uspokoiło ją. Pod policzkiem czuła jak tętnica pulsuje mu pod skórą.

- Od jak dawna nie miałeś kobiety?

              Hafis westchnął w jej włosy.

- Od dawna. Od bardzo dawna.

              Stanie tu i rozmawianie o tym wcale nie wydało mu się dziwne.

- Ale na pewno jakaś na ciebie czeka – powiedziała cicho Cassie, wdychając zapach jego skóry. Poczuła jak ramiona Hafisa napinają się. Zacisnął dłoń na jej plecach.

- Nie. Już nie.

              Trąciła nosem jego podbródek i musnęła ustami ucho. Zadrżał na całym ciele, zaciskając mocno powieki.

- Więc pomyślałeś sobie, że...

- Pomyślałem, ale to bardzo zły pomysł.

              I chociaż wszystko w nim krzyczało żeby tego nie robić, pocałował ją miękko w usta a potem odsunął się na wyciągnięcie ramienia. Cassie otworzyła oczy i westchnęła, poprawiając suknię.

- Chyba masz rację – zgodziła się.

              Hafis uśmiechnął się krzywo.

- Nie chcę...

- Wiem, czego nie chcesz – odwzajemniła uśmiech. – Wykorzystać chwili mojej i swojej słabości. Dlaczego nawet na pustkowiu na krańcu świata muszę spotykać cholernych dżentelmenów? – Cassie pokręciła głową. – Ja to mam pecha.

              Z ust Hafisa wyrwał się śmiech.

- Wolałabyś żebym zachował się jak brutal?

              Cassie wyszczerzyła zęby w uśmiechu i odgarnęła włosy z twarzy.

- Wolałabym wszystko, tylko nie przeklętego dżentelmena. Chociaż to też całkiem nieźle ci wychodzi.

              Wyszła z cienia i stanęła przy wejściu do jaskini. Obejrzała się przez ramię na Hafisa i uśmiechnęła zaczepnie.

- Chodź. Nie chcesz chyba, żeby Luke zastanawiał się co my tutaj tak długo robimy, prawda?

 

 

              Obudziło mnie światło przesączające się przez niebieskie zasłony. Poprzednią noc, tak jak i dzisiejszą, spędziłam w sypialni Luke’a. Poduszka, na której spałam, ciągle zachowała zapach jego ciała, a ja torturowałam się za każdym razem wdychając go. Tak bardzo chciałam żeby już wrócił. Chciałam go dotknąć, poczuć że istniał naprawdę i że wcale go sobie nie wymyśliłam. Usłyszeć jego ciepły, niski głos, zajrzeć w kobaltowe oczy i wiedzieć, że jest gdzieś obok mnie, gdzieś blisko, na wyciągnięcie ręki. Jednocześnie siedzenie w jego domu, tkwienie tu i czekanie aż coś się wydarzy doprowadzało mnie do szału.

              Najchętniej dorwałabym tego całego Gerrita i zrobiła mu coś paskudnego. Tyle że oczywiście Anouk zabroniła mi wychodzić. Zastanawiałam się jak długo tu wytrzymam. Najgorsze było to, że nie miałam pojęcia kiedy Luke wróci do domu. Gdybym chociaż w przybliżeniu wiedziała kiedy to nastąpi, to byłoby mi łatwiej znosić to wszystko. Zamiast tego odliczałam puste godziny, a noce spędzałam na wpatrywaniu się w dalekie gwiazdy. Nigdy nie pomyślałabym, że tak bardzo przywiążę się do drugiego człowieka.

              Kiedyś wydawało mi się, że czuję do Briana to wszystko co teraz czułam do Luke’a, ale to nie była prawda. Nie mogłam nawet porównać tych dwóch uczuć. Z Brianem wszystko było łatwiejsze, o nic nie musiałam się martwić, niczym nie przejmować. Prześlizgiwałam się z jednego dnia w drugi, umierając po drodze. Wszystko było takie bezpieczne, poukładane, takie... nudne. Przewidywalne. Będąc z nim podduszałam się codziennie, codziennie o parę milimetrów. A kiedy mnie dotykał... Nie potrafiłam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz mnie dotknął. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do swojego życia z nim, że przestałam czegokolwiek oczekiwać. Jeszcze parę miesięcy i zniknęłabym, nawet tego nie zauważając. A Luke...

              Zacisnęłam mocno powieki, czując w środku rozdzierający ból, i skuliłam się pod kołdrą. Oddychałam szybko przez usta, starając się zatrzymać te tortury. Wbijałam paznokcie w skórę dłoni tak długo, że przestałam odczuwać wszystko poza strachem, że już się więcej nie spotkamy. Gdybym miała pewność że przestanę, to zaczęłabym płakać. Oddałam temu człowiekowi więcej niż chciałam.

Nie chciałam tu zostawać przekonana, że to wszystko tylko sen z którego zaraz się obudzę. A skończyłam w jego ramionach. Na samo wspomnienie tego dnia, kiedy pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, zrobiło mi się cieplej. Moje lodowato zimne dłonie i stopy rozgrzały się, a ja przestałam kurczowo zaciskać powieki. Przed oczami miałam obraz jego ciała zawieszonego nad moim, pociemniałych oczu przesłoniętych rzęsami, palców zaciśniętych na mokrej od potu skórze i uczucia malującego się na surowej, pięknej twarzy, od którego pękało mi serce.

Dotykał mnie, a ja rozpadałam się na kawałki.

Zdusiłam krzyk własną pięścią. Zamrugałam, chcąc się pozbyć rozmazujących wzrok łez. Szeptał, że od tej chwili jestem już tylko jego i naprawdę w to uwierzyłam. Czułam to. A jednocześnie wiedziałam, że to nie będzie trwać wiecznie. Nie byłam taka jak on. I nigdy taka nie będę jeśli Luke czegoś nie zrobi. Powiedział, że to niebezpieczne i coś może mi się stać, ale ja się nie bałam. Jedyne czego się bałam to tego, że mnie przy nim nie będzie. Zaczynałam go kochać i nie pozbierałabym się gdyby coś nas teraz rozdzieliło.

Ciekawe, czy o tym wiedział. Czy wiedział co tak naprawdę do niego czułam. Czasami wydawało mi się, że widzę w jego oczach to samo, co musiało być widać w moich, gdy na niego patrzyłam. Były takie chwile, kiedy patrzył na mnie tymi swoimi pociemniałymi z tęsknoty czy pożądania oczami, że traciłam dech i przestawałam myśleć. Czułam się tak, jakby odnalazł mój czuły punkt i trafiał w niego za każdym razem sprawiając, że nie widziałam już niczego poza nim. Zakochiwałam się w nim coraz bardziej każdego dnia bo nie dawał mi innego wyboru.

Przekręciłam się na plecy i zapatrzyłam w sufit. Przez otwarte okno dobiegło mnie pomiaukiwanie Kitty. Po chwili kotka Luke’a wskoczyła na parapet i wpadła do pokoju. Patrzyłam, jak wdrapuje się po prześcieradle prosto do łóżka i układa na poduszce tuż obok mojej twarzy. Wtuliła łepek w moją szyję i sapnęła cicho. Uśmiechnęłam się mimo woli. Jakimś cudem zawsze wiedziała kiedy mam gorszy dzień i zamartwiam się na śmierć tym, że Luke tak długo nie wraca.

Zamknęłam oczy, starając się nie oszaleć od natłoku ponurych myśli. I właśnie wtedy usłyszałam ten dźwięk.

Pukanie do drzwi.

Wyprostowałam się gwałtownie na łóżku, niemal strącając Kitty na podłogę. Nasłuchiwałam. Cisza. Cisza. Cisza. I znowu pukanie. Serce podskoczyło mi w piersi. Już miałam krzyknąć imię Luke’a, gdy zmroziła mnie pewna myśl.

Przecież to był jego dom. Luke nie pukałby do drzwi własnego domu, gdyby wrócił do miasta. To musiał być ktoś inny. Tyle że nikt nie wie, że tu jestem, pomyślałam, gorączkowo  wyplątując się z prześcieradeł i jednocześnie zastanawiając się co zrobić. Nie miałam gdzie się ukryć a Anouk nie było w pobliżu. Lusterko z kryształu zostało na dole więc nie mogłam się z nią skontaktować.

Owinęłam się szybko szlafrokiem i z walącym ze strachu sercem otworzyłam drzwi na korytarz. Był całkiem pusty. Rozejrzałam się na wszystkie strony, a potem przemknęłam na palcach przez hol, zbiegłam po schodach i przekradłam się do drzwi prowadzących do ogrodu. Stamtąd mogłam zobaczyć kto stał przed drzwiami wejściowymi.

Schowałam się za szpalerem drzew i ostrożnie wychyliłam zza pnia. Przez moment niczego nie widziałam, tak jakby przed drzwiami do rezydencji nikt nie stał, a potem dostrzegłam małe stworzonko biegające po chodniku z dzwoneczkiem zawieszonym u szyi. Oczy same rozszerzyły mi się z szoku. Zza węgła domu wyszła postać ubrana w długi, granatowy płaszcz do ziemi.

Niemożliwe.

A jednak. Mała chimera zaskrzeczała przeraźliwie, biegnąc prosto w moją stronę. Ukrywanie się nie miało już sensu. Usłyszałam zgrzyt furtki prowadzącej do ogrodu. Westchnęłam. Przynajmniej to nie był nikt z Rady, pomyślałam, wychodząc z cienia.

W rzeczy samej. Przez zielony trawnik, uśmiechając się szeroko na mój widok, szedł nie kto inny, tylko przyjaciel Luke’a.

Cilian.

 

 

- Na litość boską, co ty tu robisz?! – krzyknęłam, wybiegając zza drzew i stając z nim twarzą w twarz.

              Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania. Ciągle miał tą samą pogodną twarz, zmarszczki w kącikach fiołkowych oczu i rozwichrzoną siwą brodę sięgającą niemal pasa. Towarzyszyła mu nieodłączna chimera, pobrzekując dzwoneczkiem zawieszonym na smukłej, łuskowatej szyi. Gdyby nie piszczała tak przeraźliwie i nie miała wściekle żółtych ślepi, to możnaby nawet uznać ją za całkiem milutką.

              Cillian wytrzeszczył oczy na mój widok.

- Święci pańscy, co TY tutaj robisz? – zawołał podniesionym głosem.

- Ja spytałam pierwsza – bruknęłam, i złapałam go szybko za rękaw. – Chodź do domu – ponagliłam. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś nas tu zauważył.

              Rozejrzałam się szybko dookoła, ale na ulicy nie było nikogo poza kwiaciarką i skręcającym właśnie w sąsiednią aleję powozem.

              Cilian bez słowa dał się zaciągnąć przez ogród i stamtąd przejściem na korytarz, a potem do kuchni.

- A teraz mów co cię tu sprowadza – powiedziałam, siadając przy stole. Kitty nadbiegła od strony hallu i wskoczyła mi na kolana, prychając gniewnie na widok łaszczącej się do nóg maga chimery.

              Cilian opadł ciężko na drewniane krzesło.

- Luke już wrócił?

              Pokręciłam głową.

- Myślałam, że dzięki swoim magicznym sztuczkom sam jesteś w stanie się tego dowiedzieć bez potrzeby pojawiania się na progu tego domu – rzuciłam kąśliwie, głaszcząc Kitty pod włos.

              Byłam równie wyprowadzona z równowagi nagłym pojawieniem się czarodzieja co ona.

              Cilian zmarszczył brwi.

- Co cię dzisiaj ugryzło?

              Zamknęłam oczy, oddychając głęboko przez nos i starając się nie wybuchnąć. Co mnie ugryzło? Ha! Dobre pytanie. Na przykład to, że ścigają mnie jacyś zabójcy wysłani przez cholerną Radę waszego cholernego Królestwa, to że moje życie w tym drugim świecie jest w kompletnej rozsypce, moi przyjaciele tutaj mają kłopoty, a ja jestem bezsilna i w najlepszym przypadku mogę tu siedzieć i zadręczać się, obgryzając ze strachu paznokcie, że nie jestem w stanie im pomóc, no i najważniejsze z tego wszystkiego...

- ...jest to, że nie wiem co z Lukiem i odchodzę od zmysłów na samą myśl, że coś mogło mu się stać! – krzyknęłam.

              Cilian wpatrywał się we mnie ze zdumieniem. Zatkałam sobie usta ręką. Był na tyle dobry, że nie skomentował mojego wybuchu. Zamiast tego chwycił mnie za rękę i rozmasował zziębnięte palce. Przymknęłam oczy, czując promieniujące z jego dłoni ciepło. Westchnęłam głęboko, rozluźniając napięte jak postronki mięśnie.

- Lepiej?

              Kiwnęłam głową, nie otwierając oczu. Cudownie ciepłe fale gorąca rozlały się po całym moim ciele.

- Niezła sztuczka.

- Jedna z wielu – usta Ciliana wykrzywił uśmiech.

              Uchyliłam powieki, przyglądając się jak mała, zielona chimera obwąchuje ostrożnie miskę z jedzeniem Kitty, która prychnęła ostrzegawczo, mrużąc oczy i stawiając ogon na baczność. Pogłaskałam ją uspokajająco po grzbiecie.

- Nie chciałem korzystać z magii pojawiając się tu, bo ktoś od razu mógłby to zauważyć. W tym domu i tak już używa się za dużo czarów – pokręcił głową. – Wolałem nikogo nie alarmować. Moje pojawienie się w asyście fajerwerków i fontann iskier chyba nie przeszłoby niezauważone – uśmiechnął się. – Chciałem się dowiedzieć, czy Luke już wrócił ale jak widzę, fatygowałem się na próżno – odchylił się na oparciu krzesła i jęknął. – Te cholerne powozy nie zapewniają za grosz wygody – powiedział, rozmasowując kark.

- Ale chyba nie przejechałeś tu taki kawał drogi żeby teraz narzekać na niewygodne siedzenia – stwierdziłam, drapiąc za uchem prężącą się na moich kolanach Kitty.

              Cilian westchnął.

- Żałuję, ale nie. Zanim tu przyszedłem, odwiedziłem gmach Rady. Złożyłem już dawno planowaną wizytę Amosowi, jedynemu magowi zajmującemu w niej stanowisko. To mój stary przyjaciel. Prosił mnie o rozszyfrowanie pewnego zaklęcia. Właśnie miałem udać się do jego gabinetu, gdy natknąłem się na Gerrita... – urwał, unosząc wzrok.

              Przełknęłam nerwowo ślinę.

- Rozmawialiście ze sobą? – spytałam, nie bardzo wiedząc czy chcę poznać odpowiedź.

              Usta Ciliana wygięły się w półuśmiechu.

- Nie. Ja tylko podsłuchiwałem.

              Moje brwi podjechały w górę ze zdumienia.

- Podsłuchiwałeś? Ale kogo...

- Gerrita i jednego z jego podwładnych. Szukają cię.

              Ledwie zdusiłam jęk rozpaczy. Czyli to już potwierdzone w stu procentach. Pozostawało tylko pytanie, czy nadal jestem tu bezpieczna.

- Jesteś – odparł Cilian bez mrugnięcia okiem. – Przynajmniej na razie.

              Nawet nie miałam czasu zdziwić się, że potrafił czytać w moich myślach. Ciekawe co jeszcze potrafił robić.

- Dopóki nie postanowią po raz kolejny przeszukać domu – dopowiedziałam za niego.

              Skinął twierdząco głową.

- Wyczuwam tu magię ochronną. Pomaga wam jakiś czarodziej?

- Czarodziejka – poprawiłam. – Anouk Benson. Nie mogłeś o niej słyszeć, bo ukrywa się ze swoimi zdolnościami.

              Na widok skonfundowanej miny Ciliana, machnęłam tylko ręką.

- To długa historia. I dość zagmatwana. Opowiem ci następnym razem. Masz jeszcze jakieś optymistyczne wieści? – spytałam z cieniem sarkazmu w głosie.

              Zaczynało mnie to męczyć. Czasami myślałam, że najlepiej by było, gdybym oddała się w ręce Rady i zapewniła tym samym bezpieczeństwo Luke’owi. Nie mógł się wiecznie dla mnie poświęcać. Tyle że nie zniosłabym myśli, że po moim dobrowolnym poddaniu się zacząłby wymyślać jakiś szalony plan, którego głównym celem byłoby odbicie mnie z rąk wroga. Po drodze wciągnąłby w niego Hafia i Anouk, a ja nie mogłam ryzykować że im też się coś stanie. Cholera. Dlaczego najprostsze wybory są zawsze najtrudniejsze?

              Cilian ponownie westchnął. Tym razem fiołkowy blask jego oczu przygasł nieco.

- Chciałbym powiedzieć że nie, ale nie lubię kłamać – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

              Albo mi się zdawało, albo był spięty. Zamrugałam zdziwiona. Zielona chimera zaskrzeczała przeraźliwie, jak gdyby wyczywając nastrój swojego pana.

- Podsłuchałeś coś jeszcze? – spytałam, modląc się w duchu, żeby tylko nie spełnił się mój najgorszy koszmar.

              Jeśli okaże się, że ktoś wpadł na ślad Luke’a zanim ten zdołał doprowadzić do końca swoją misję, to chyba zacznę krzyczeć.

- Właśnie to – powiedział mag po długiej chwili ciszy.

              Mój mózg wyłączył się na sekundę, zupełnie jakby dostał zapaści. Patrzyłam na Ciliana kompletnie nie rozumiejąc tego co powiedział...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin