Zwiadowca piekieł.doc

(720 KB) Pobierz

ZWIADOWCA PIEKIEŁ

 

Część I
CMENTARZYSKO


1
Wzniósłszy toast za niezwykłą wprost urodę swej przyjaciółki, hrabia Sławek wychylił duszkiem cały kielich wina. A potem, uśmiechając się tak szeroko, że odsłonił dwa olśniewająco białe, połyskujące kły, powiedział:
- Już wkrótce, moja droga, będziemy razem wznosić i inne toasty, choć już nie winem.
Pani Renee Cuyler - odziana w ponętnie opiętą spódnicę i bluzkę rozciętą niemal do pępka - uśmiechnęła się na tę ledwie zawoalowaną obietnicę nieludzkich uniesień i pociągając łyk swego wina, którego jako - osoba o lepszych manierach - nie wypiła poprzednio jednym haustem.
Hrabia odstawił swój kieliszek i podszedł do niej, powiewając połami swej peleryny jak czarnymi skrzydłami. Przesunął delikatnie dłonią wzdłuż jej kształtnej szyi. Z ust obojga wyrwało się ciche westchnienie.
- Czysta szmira - szepnął Jessie Blake.
Nie mógł powiedzieć tego głośno, ponieważ siedział zamknięty w szafie, obserwując hrabiego i panią Cuyler przez mały judasz, który zainstalował w drzwiach kilka godzin wcześniej. Ani hrabia, ani pani Cuyler nie zdawali sobie sprawy z jego obecności i byliby mocno zdenerwowani, gdyby dowiedzieli się, że ich obserwuje. Cała sprawa polegała na tym, żeby nie dowiedzieli się przed nadejściem najważniejszego, obciążającego momentu. Dlatego właśnie, Jessie musiał do siebie szeptać.
Mała łapówka skłoniła recepcjonistę do wpuszczenia go do luksusowego Błękitnego Apartamentu na trzy godziny przed pojawieniem się w nim hrabiego i pani Cuyler, pozbawiając tym samym ich spotkania cech całkowitej prywatności. Za punkt obserwacyjny Jessie obrał sobie stołek w jednej szafie, której drzwi wychodziły na główny salon apartamentu. Choć wiedział, że akcja w błyskawicznym tempie przeniesie się do sypialni, to podejrzewał, że w podnieceniu hrabia Sławek zdecyduje się nadgryźć szyję pani Cuyler już tutaj, a dopiero potem przejdzie do innych, równie podniecających, acz zdecydowanie bardziej doczesnych uciech zmysłowych. Wampiry zawsze były nadpobudliwe a co dopiero wtedy, jak w przypadku hrabiego, od wielu tygodni nie miały na swym koncie żadnego nadgryzienia.
Pani Cuyler odstawiła swój kieliszek, czując wzmagającą się natarczywość nacisku dłoni hrabiego na swej szyi.
- Teraz ? - wyszeptała.
- Tak - odparł hrabia chrapliwie.
Jessie Blake, detektyw prywatny, wstał ze swego taboretu i położył rękę na wewnętrznej gałce drzwi od szafy. Nadal pochylony, by nie stracić nic z tego, co pokazywała mu maleńka soczewka, szykował się do konfrontacji z hrabią na pierwszy znak niezgodnej z prawem aktywności jego kłów.
Hrabia patrzył w oczy pani Renee Cuyler w sposób, który miał jej przekazać znacznie więcej niż zwykłe ziemskie pożądanie.
Dla Jessiego, któremu zaczynały już cierpnąć plecy, wyglądało to tak, jakby hrabiemu nagle zebrało się na wymioty.
Kobieta wczepiła palce w rozcięcie swej, i tak już dość odważnej, bluzki i rozchyliła ją szerzej, ułatwiając dwie pełne, krągłe piersi o ciemnobrązowych sutkach.
- Wyglądasz niezwykle kusząco - zamruczał hrabia.
- To się skuś - szepnęła namiętnie pani Cuyler.
- Ale kicz! pomyślał Jessie. W tym krytycznym momencie nie mógł zaryzykować nawet najcichszego szeptu.
- Oczywiście musimy przedtem dokonać pewnych hmm... formalności - powiedział hrabia przepraszającym tonem. - Pewnych...
- Rozumiem - przerwała mu kobieta.
- Jestem zobowiązany aktem Kołczaka-Blissa - ciągnął hrabia tonem nic nie tracącym ze swego gładkiego, ciepłego czaru - wydanym przez Izbę Praw Międzynarodowych Sądu Najwyższego Narodów Zjednoczonych, poinformować cię zarówno o twoich prawach jak i możliwościach wyboru.
- Rozumiem - przerwała mu kobieta.
Hrabia przesunął językiem po wargach. Namiętnie gardłowym głosem, wyraźnie zbyt podniecony, by tracić dużo więcej czasu na formalności, powiedział:
- W tej chwili możesz jeszcze nie wyrazić zgody na dopełnienie naszej, nieskonsumowanej, znajomości i albo odejść, albo zażądać porady licencjonowanego specjalisty od spraw duchowych.
- Rozumiem odparła pani Cuyler. Rozchyliła swą bluzkę jeszcze szerzej, pozwalając hrabiemu lepiej zorientować się, jakie to zwykłe przyjemności oczekiwały go, kiedy już minie pierwsza, nieporównywalna z niczym, ekstaza nadgryzienia.
- Czy chcesz odejść? - spytał.
- Nie.
- Czy życzysz sobie porady specjalisty do spraw duchowych?
- Nie, kochanie - powtórzyła pani Cuyler.
Przez chwilę wydawało się, że hrabia zapomniał o dalszym ciągu litanii narzuconej mu przez akt Kołczaka-Blissa, lecz zaraz zaczął mówić dalej, szybko i miękko, by nie popsuć nastroju:
- Czy znana ci jest natura propozycji, którą ci złożyłem ?
- Tak.
- Czy rozumiesz, że moim zamiarem jest wprowadzenie cię do świata nieśmiertel-nych?
- Rozumiem.
- Czy rozumiesz, że twoje nowe życie w potępieniu jest wieczne?
- Tak, kochanie, tak - zawołała pani Cuyler. - Chcę, żebyś mnie ugryzł. Zaraz!
- Cierpliwości, kochanie - odparł hrabia Sławek. - No więc, czy zdajesz sobie sprawę, że z tego świata nie ma powrotu?
- Zdaję sobie sprawę, na rany Chrystusa! - jęknęła pani Cuyler.
- Wypluj to imię! - ryknął hrabia.
Jessie Blake pokiwał głową w swej szafie, zasmucony tym przedstawieniem. Jeśli tak dalej pójdzie, to pewnie nawet nie będzie musiał interweniować. Następne kilka minut tych pytań i odpowiedzi zniszczy cały element romantyzmu, który hrabia z takim trudem stworzył. Prawa Narodów Zjednoczonych z całą pewnością nie pieściły takich jak hrabia Sławek.
- Przepraszam - zaświergotała Renee Cuyler do swego niedoszłego kochanka i mistrza.
Hrabia uspokoił się i nadal nie zdejmując z kształtnej szyi i gwałtownie pulsującej tętnicy pani Cuyler, mówił dalej:
- Rozumiesz, że moja rasa wyznaje pewien męski szowinizm, któremu musisz się podporządkować, traktując go jako sekretny warunek naszego kontraktu krwi ?
- Tak.
- I nadal nie zamierzasz się wycofać? - Oczywiście, że nie!
Jessie Blake znów pokiwał głową. Pan Cuyler będzie miał kupę roboty z upilnowaniem tej swojej żony, nawet jeśli tym razem Jessiemu uda się ją z tego wyciągnąć. Najwyraźniej miała manię na punkcie wampirów, a także potrzebę podporządkowania się czyjejś dominacji, i to zarówno w sensie psychicznym jak i seksualnym.
Hrabia zawahał się przed rozpoczęciem drugiej, krótszej litanii Kołczaka-Blissa, części dotyczącej gwarantowanych kobiecie przez prawo alternatyw, a zawahawszy się, był już zgubiony. Przechylił na bok piękną głowę Renee, odgarniając do tyłu jej długie, ciemne włosy. Odsłaniając kły w uśmiechu zupełnie nie z tej ziemi, sięgnął w sposób pozbawiony wszelkiego wdzięku - do jej tętnicy.
Zachwycony, że jego przewidywania co do hrabiego Sławka okazały się trafne, Jessie przekręcił gałkę, otworzył gwałtownie drzwi od szafy i wkroczył do pokoju z więcej niż odrobiną pewności siebie.
Na ten dźwięk hrabia jak oparzony odskoczył od kobiety i sycząc przez swe szpiczaste zęby, jak pęknięty kocioł parowy, cofnął się kilka kroków z ramionami rozpostartymi na bok i połami peleryny upiętymi na nich jak gigantyczne skrzydła gotowe do lotu.
Jessie błysnął swoją licencją i oznajmił:
- Jessie Blake, prywatny detektyw. Pracuję dla pana Rogera Cuylera, który zlecił mi ochronę swojej żony przed wpływami pewnych zaświatowców mających wyraźne zakusy na jej ciało i duszę.
- Zakusy? - spytał hrabia Sławek z niedowierzaniem w głosie.
- Gdyby zechciała pani zapiąć bluzkę, pani Cuyler - powiedział Jessie, zwracając się do kobiety - to moglibyśmy opuścić ten lokal i...
- Zakusy? - powtórzył natarczywie hrabia Sławek, robiąc krok do przodu. - Ta kobieta nie jest niewinną ofiarą! To najbardziej napalona sztuka, jaką zdarzyło mi się spotkać na przestrzeni...
- Czy kwestionuje pan zasadność mojej interwencji? - zdziwił się Jessie
Miał sześć stóp wzrostu, ważył sto osiemdziesiąt pięć funtów, z czego niemal wszystko ulokowane było w mięśniach i kościach. I choć nie mógł zaświatowcowi wyrządzić żadnej krzywdy, bez uciekania się do ogólnie przyjętych czarów i zaklęć, srebrnych kul i osinowych kołków, to nawet w rozgrywce z samym diabłem był w stanie doprowadzić do pata, z którego nikomu nic by nie przyszło.
A mimo tu hrabia wrzasnął:
- Oczywiście, że kwestionuję! Ukrył się pan sposobem w prywatnym apartamencie hotelowym, wbrew wszelkim prawom jednostki...
- A pan - przerwał mu Jessie - był właśnie w trakcie kąsania ofiary, której nie wyrecytował pan wszelkich istotnych informacji, jakie, zgodnie z aktem Kołczaka-Blissa, powinien pan jej przedstawić w łatwo zrozumiałej formie.
Pani Cuyler zaczęta płakać.
Blake, zupełnie tym nie wzruszony, ciągnął dalej:
- Odczyt pamięci, któremu musiałby się pan poddać, gdybym wniósł przeciwko panu to oskarżenie, potwierdziłby moje zarzuty i postawił pana w obliczu kilku dość nieprzyjemnych kar.
- Niech pana diabli porwą! - warknął hrabia.
- Tylko bez teatralnych sztuczek - ostrzegł go B1ake.
Hrabia zrobił niebezpieczny krok w kierunku detektywa.
- Gdybym dokonał tutaj d w ó c h nawróceń - syknął - to nie byłoby nikogo, kto mógłby na mnie donieść, prawda? Jestem pewien, Renee pomogłaby mi pana nawrócić.
Uśmiechnął się, a oczy zajarzyły mu się upiornym blaskiem.
Blake wyciągnął z kieszeni marynarki krucyfiks i uzbroił nim prawą rękę w miejsce rewolweru ze strzałkami narkotycznymi, którego użyłby, gdyby jego przeciwnikiem był człowiek.
- Nie przyszedłem nieprzygotowany - stwierdził.
Sławek jakby się trochę skurczył w sobie i z miną winowajcy odwrócił spojrzenie od krzyża.
- Zanim zostałem wampirem, byłem Żydem - zauważył. - Nic widzę powodu, dla którego ten przyrząd miałby stanąć mi na zawadzie.
- A jednak skutecznie krzyżuje on wam szyki - powiedział Blake, uśmiechając się do Ukrzyżowanego, wykonanego z czterech różnych odcieni fosforyzującego, pomarańczowego plastiku. Pistolet strzałkowy, którego używał, był najnowszym krzykiem techniki i stanowił bardzo kosztowny element wyposażenia. Ale bieganie z ręcznie rzeźbionym krucyfiksem, kiedy byle rupieć działał równie dobrze, uważał Jessie za przesadę.
- Przeprowadzono badania - mówił dalej - których wyniki dowiodły, że strach przed tym ma podłoże czysto psychologiczne. Z fizycznego punktu widzenia, nie wykazuje on żadnego działania, tym niemniej, ponieważ cała wasza moc płynie z mitów i legend wampirystycznych, w których krzyż odgrywa tak potężną rolę, to jego dotknięcie przyprawiłoby każdego z was o śmierć, jeżeli w odniesieniu do zaświatowca można w ogóle mówić o śmierci.
W czasie przemowy detektywa hrabia ulegał dziwnej przemianie. Peleryna zaczęła ciaśniej otulać jego ciało i powoli przeistaczała się w sztywno napiętą, brązową błonę. Rysy twarzy hrabiego także się zmieniły, stając się coraz mroczniejsze i mniej ludzkie. Kiedy Jessie skończył, hrabia zaczął się kurczyć, zmniejszając się w jakiś cudowny sposób wraz ze swą odzieżą, która powoli wtapiała się w jego ciało, przyjmujące najwyraźniej postać nietoperza.
- To się panu na nic nie zda - powstrzymał go Jessie. - Nawet, jeżeli umknie pan przez okno, wiemy kim pan jest. W ciągu dwudziestu czterech godzin otrzymałby pan nakaz stawiennictwa przed sądem. A poza tym Brutus potrafi pana wytropić wszędzie, gdzie by pan się nie udał.
Hrabia zawahał się w swej metamorfozie.
- Brutus? - spytał niepewnie.
Blake wskazał szafę, z której wychodziło właśnie potężne psisko, mierzące w kłębie ponad cztery i pół stopy. Łeb miał ogromny i masywny, szczęki długie i najeżone ostrymi, jak brzytwa, zębami. Oczy płonęły mu nieustannie, zmieniającymi się odcieniami czerwieni, wirującej wokół maleńkich, czarnych kropek źrenic.
- Zwiadowca piekieł? - upewnił się Sławek.
- Jasne odparł Brutus.
Głęboki, męski głos dobywający się z paszczy brytana najwyraźniej przyprawił panią Cuyler o głęboki szok, ale ani hrabia, ani detektyw nie dostrzegli w tym nic dziwnego.
- Brutus z łatwością wytropi pana w każdym zaułku zaświatów, w którym chciałby
się pan ukryć - oznajmił Blake.
Hrabia skinął z ociąganiem się głową, po czym odwrócił kierunek swej metamorfozy, stając się znów istotą bardziej ludzką.
- Pracujecie razem, człowiek i duch? - dziwił się.
- I to nad wyraz skutecznie - zapewnił go Brutus
Wtulił swój potężny łeb w ramiona, jakby gotował się rzucić w pościg za hrabią na pierwszy ruch sugerujący próbę ucieczki.
- Kombinacja nie do przebicia - Sławek z uznaniem pokiwał głową. Westchnął, podszedł do sofy, usiadł na niej i założywszy nogę na nogę spytał:
- Czego ode mnie chcecie?
- Ma pan wysłuchać ultimatum mojego klienta, potem może pan odejść.
- Zatem słucham - sapnął z niechęcią Sławek, zabierając się do polerowania paznokci rąbkiem swojej peleryny.
Wyraźnie oszołomiona pani Cuyler w dalszym ciągu stała pośrodku pokoju, płacząc i zaciskając swe małe piąstki z taką siłą, jakby lada chwila potoki łez miały ustąpić miejsca eksplozji wściekłości.
- Został pan przyłapany na dokonywaniu niezgodnego z prawem nadgryzienia - stwierdził Jessie - które to przestępstwo podlega ściganiu przez siedem lat od momentu jego popełnienia. Jeśli nie chce pan, by pan Cuyler - mój klient, a mąż tej oto damy - wszczął przeciwko panu postępowanie, będzie pan od tej chwili trzymał się jak najdalej od jego żony i wyrzeknie prób utrzymywania z nią jakichkolwiek kontaktów czy to telefonicznych, czy wideofonicznych, czy też przez posłańca. Nie będzie się pan z nią również komunikował przy użyciu dostępnych panu metod metafizycznych.
Sławek spojrzał z wyraźną tęsknotą na smukłonogą, młodą kobietę i z wyraźnym smutkiem skinął głową.
- Przyjmuję te warunki.
- Zatem może pan odejść - zakończył rozmowę Jessie.
U drzwi apartamentu Stawek odwrócił się jeszcze raz i rzekł ze smutkiem:
- Chyba było znacznie lepiej, kiedy trzymaliśmy się we własnym gronie, a wy, ludzie, nie mieliście nawet pewności, że w ogóle istniejemy.
- Cóż, postęp - mruknął Blake, wzruszając ramionami.
- Chcę powiedzieć - ciągnął Stawek - że co prawda ryzyko zarobienia osinowego kołka w serce jest dziś, kiedy rozumiemy się nawzajem znacznie mniejsze, ale przepadł gdzieś cały romantyzm. Blake, oni zniszczyli cały dreszczyk emocji!
- Złóż pan zażalenie w ratuszu - warknął Brutus. Nie był tego dnia w najlepszym humorze.
- Mija siedem lat od czasu, kiedy owi pobratymcy zaczęli na szerszą skalę kontaktować się z wami i z każdym dniem jest coraz gorzej. Nie przypuszczam, byśmy kiedykolwiek polubili istniejący w tej chwili stan rzeczy.
Sławek wyraźnie uderzał w chmurny i górny ton, jak to zwykle, kiedy jakiś środkowoeuropejski krwiopijca popadał w zadumę.
- Masenowie nauczyli się żyć ze swymi nadprzyrodzonymi braćmi - i vice versa przypomniał mu Jessie.
- Oni są zupełnie inni - upierał się hrabia. - Przede wszystkim pochodzą z innej planety, są obcy. Dla nich nawiązanie kontaktów z ich światem nadprzyrodzonym było rzeczą naturalną. Ale na Ziemi nawiązanie tych kontaktów zostało nam narzucone; tutaj nic nastąpiło to samorzutnie. Obawiam się, że to sprzeczne z naszą naturą.
- Mam nadzieje -westchnął Blake. - Gdyby kontakty między światem doczesnym a światem nadprzyrodzonym były tutaj, na Ziemi równie łatwe i poprawne jak na ojczystej planecie masenów, zostałbym bez pracy.
- Żeruje pan na kłopotach innych - stwierdził Stawek. -
- Ja je rozwiązuję - poprawił go Blake.
Wykrzywiając twarz w wyrazie pełnego zdegustowania, hrabia Stawek opuścił apartament z szumem i łopotem swej czarnej peleryny.
W tym samym momencie łzy pani Cuyler ustąpiły miejsca wściekłości, tak jak to Blake przewidział. Kobieta rzuciła się na niego z przeraźliwym krzykiem, drapiąc go doskonale utrzymanymi paznokciami, bijąc pięściami, kopiąc, gryząc i szarpiąc za ubranie.
Jessie odepchnął ją od siebie i uspokoił wystrzeleniem trzech narkotycznych igieł w brzuch. Kobieta osunęli się bezwładnie na puszysty dywan i natychmiast usnęła. Po chwili zaczęła chrapać.
- Chryste panie, co za nuda! - ziewnął przeraźliwie Brutus. Nie odczuwał żadnych skrupułów wzywając imienia Pana, bez względu na to czy nadaremno, czy nie, choć prawdę mówiąc, Blake nigdy nie słyszał, by robił to inaczej niż nadaremno. Powlókł się łapa za łapą do sofy, wskoczył na nią i zwinął się w kłębek, kładąc wielki, włochaty łeb na jednej z poduszek.
- W kółko to samo - powiedział gderliwie. - Użeranie się z niewiernymi żonami.
- Nudne, ale bezpieczne - odparł Blake. Podszedł do wideofonu, wystukał numer swego biura i czekał, aż Helena odbierze.
- Agencja Detektywistyczna "Zwiadowca Piekieł" - powiedziała prawie całe pięć minut później.
- Jesteś dupa nie sekretarka - z przekąsem stwierdził Blake.
- Ale za to niezła - mruknęła Helena, mrużąc swe błękitne oczy o długich rzęsach i odgarniając z czoła pasmo miodowo-złotych włosów.
Trudno było z tym dyskutować, zwłaszcza, że ekran wideofonu ukazywał szczodrze pełną krągłość jej wspaniałych piersi.
- Zgoda - przyznał Blake i usiadł na sofie, z lekka przytłoczony cisnącymi się przed uczy wspomnieniami. - Mamy panią Cuyler całą i zdrową. Chciałbym, żebyś zadzwoniła do jej męża i kazała mu tu przyjechać. - Podał jej adres hotelu i numer apartamentu.
- Moje gratulacje - uśmiechnęła się. Miała pełne, kształtne wargi i niezwykle białe zęby. Powinna występować w reklamówkach wynaturzonych kontaktów seksualnych, pomyślał Blake.
- Och, byłabym zapomniała - dodała Helena. - Miałeś dzisiaj już cztery telefony od potencjalnego klienta.
- Od kogo?
- Niejakiego Galictora Flisa.
- Masena?
A czy jakiś człowiek może się tak nazywać? - zdziwiła się.
- Czego chce ?
- Powie to dopiero osobiście tobie.
Blake namyślał się przez chwilę.
-Jeśli natychmiast dopadniesz Rogera Cuylera, będę w biurze za półtorej godziny. Gdyby ten Galiotor mógł tam się zjawić, to go przyjmę.
- Tak jest, szefie.
Jessie skrzywił się, ale nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Helena wyłączyła się, a jej piękna twarz i jeszcze lepszy biust zniknęły z ekranu.
- Wygląda na to - powiedział Blake do brytana - że twoje życzenie się spełniło. Coś się zaczyna dziać.
- Czy ja dobrze słyszałem? Klient masen? - dopytywał się Brutus, zeskoczywszy z kanapy; po czym machnął z niedowierzaniem łbem, aż uszy zaklaskały mu o czaszkę.
- Słyszałeś dobrze.
- Pierwszy w historii - mruknął Brutus. Cóż to za problem może mieć jakiś masen, którego nic potrafiliby rozwiązać jego rodacy i do którego trzeba najmować ludzkiego detektywa?
- Dowiemy się za jakąś godzinę - zapewnił go Blake. - Wyciągajmy lepiej nasz sprzęt z szafy, żebyśmy byli gotowi do drogi natychmiast gdy tylko pojawi się tutaj pan Cuyler i zabierze tę swoją żonę.

 

2
Masen popatrzył twardo na detektywa, a jego głęboko osadzone oczy i bezwargie usta wyrażały jawną dezaprobatę. Pukając w szklaną szybkę bateryjnego kalendarza Jessiego sześciocalowym czujnikiem, grubości ołówka. który spełniał rolę palca, powiedział:
- Pański kalendarz stanął trzy dni temu. Dziś mamy nie trzeciego a szóstego października 2000 roku.
- Jeszcze tylko cztery dni do dziesiątej rocznicy pierwszego lądowania masenów na Ziemi - stwierdził Blake, odchylając się w swym kształtozmiennym fotelu i wpatrując się, ponad biurkiem, na potencjalnego klienta.
Galiotor Fils mruknął z zaskoczenia oczami.
To prawda, proszę pana - przyznał - ale zupełnie nie rozumiem jaki to ma związek z pańską niedbałością.
- A ja zupełnie nie rozumiem jaki związek ma mój kalendarz z pańską u mnie wizytą, panie Galiotor - odparł Blake. Obserwując obcego potrafił niemal zrozumieć, dlaczego Nieskażeni Ziemianie byli tak zaciekle antymasenowscy. Galiotor Fils nie przedstawiał sobą najprzyjemniejszego widoku: wysoki prawie na siedem stóp, jak wszyscy jego rodacy, odziany w bursztynowe szaty pod kolor oczu, wyglądał jak niezbyt udany odlew z wosku - skóra żółta, leciutko połyskująca, ciało bryłowate, choć nie pozbawione swoistego wdzięku, kopulaste czoło, głęboko osadzone żółte oczy, miazgowaty nos, pozbawiona warg szpara ust, a ręce zakończone tymi czułkami, zamiast palców...
- Jeśli jest pan niedbały w bieżących sprawach swego biura - zauważył Galiotor Fils - to istnieje pewne prawdopodobieństwo, że i jako detektyw pracuje pan niechlujnie.
- Czy moje nazwisko wybrał pan z książki telefonicznej, czy też ktoś mnie panu polecił ? - spytał Blake.
- Och, oczywiście, że mi pana polecono. Otrzymał pan bardzo pochlebne referencje. - Mówiąc to potakiwał energicznie głową jakby na potwierdzenie swych słów, skutek tego był jednak taki, że zaczął do znudzenia przypominać marionetkę podskakującą na sznurkach.
- W takim razie proponuję, żebyśmy od razu przeszli do rzeczy. Gdyby zechciał pan przedstawić nam swoje raporty i wyjaśnić nam jakich usług od nas oczekuje, moglibyśmy...
- Przepraszam pana - przerwał Galiotor - ale czy to zwierzę musi przebywać w tym pokoju ? - Wskazał falującym czułkiem-palcem na Brutusa, który zwinął się na jedynym wolnym fotelu gabinetu, zaledwie kilka stóp od Galiotora Filsa.
- On ? - zdziwił się Blake. - Oczywiście, że musi. On jest moim wspólnikiem w Agencji Zwiadowca Piekieł. Prawdę mówiąc, to właśnie od niego pochodzi nasza nazwa.
- Więc to inteligentne stworzenie? - upewnił się masen.
- Pan się chyba prosisz o chłapnięcie tuzinem pieskich kłów za dupę - odparł Brutus głosem żwiru trącego o arkusz blachy.
- Rozumiem - powiedział Galiotor Flis, poruszając się niespokojnie w fotelu. - Jeden z waszych zaświatowców.
- Właśnie - skinął głową Blake.
- W waszych mitach występują niezwykle osobliwe stworzenia - ciągnął Galiotor. - Ze wszystkich cywilizacji, które napotkaliśmy, ze wszystkich którym przedstawiliśmy im ich nadprzyrodzonych braci, najbardziej barwną kolekcję...
- Sam pan jesteś barwny - przerwał mu Brutus, podnosząc z łap swój potężny łeb. - Prawdę mówiąc wręcz do obrzydliwości.
Masen wydał z siebie taki odgłos jak kotka w marcu, co znaczyło, że odchrząknął w zakłopotaniu.
- Tak - powiedział enigmatycznie. - No cóż, przypuszczam, że to kwestia punktu widzenia. Brutus ponownie opuścił łeb i złożył go na skrzyżowanych łapach.
Zdając sobie sprawę z tego, że masen w dalszym ciągu czuje się w obecności Brutusa dość niepewnie, Jessie uznał, że kilka słów rozpraszających wątpliwości teraz, zaoszczędzi im wiele czasu później. Nie nabrawszy od początku zaufania, Galiotor Fils mógł się okazać bardzo trudnym klientem. Bardzo trudnym potencjalnym klientem, bowiem w chwili obecnej Jessie nie przypuszczał, by Agencja Ogar Piekieł przyjęła prowadzenie nowej sprawy. Obaj z Brutusem byli wystarczająco zamożni, by pozwolić sobie na wybredność i potrzebowali nie tyle zarobku, co czegoś emocjonującego, czegoś co przyśpieszyłoby bicie serca. Galiotor Fils nie sprawiał wrażenia osoby przynoszącej im odmianę losu. Na wszelki jednak wypadek Jessie zdecydował się nie wyrzucać go z miejsca za drzwi, lecz spróbować go sobie zjednać - jeśli się da.
- Panie Galiotor - powiedział - zapewniam pana, że nie ma pan absolutnie żadnych powodów do obawiania się mojego przyjaciela, Brutus.
- Absolutnie żadnych - wymamrotał brytan.
- Dwa tysiące lat temu - ciągnął Jessie - Brutus był człowiekiem takim samym jak ja, człowiekiem, który ciężko zgrzeszył i po śmierci poszedł wprost do piekła. Tam zamienionym został w psa, którego pan widzi przed sobą i obarczony pewnymi obowiązkami związanymi ze stanowiskiem jakie mu przydzielono w świecie podziemi.
- Bardzo interesującymi obowiązkami - przeciągnął się Brutus, szczerząc w uśmiechu wszystkie kły, niemal ociekając ślinką.
Galiotor Flis poruszył się niespokojnie w fotelu.
- Obowiązki Brutusa były tak ciekawe, przynajmniej według niego, że zdecydował się je wypełniać nawet wtedy, gdy spędził już w piekle wystarczającą ilość czasu, by odpokutować za wszystkie swoje grzechy.
- Pięćset lat - wtrącił brytan.
- Przy końcu pięćsetletniego okresu, odsłużywszy swą karę, Brutus mógł wybrać między całkowitą śmiercią i reinkarnacją. Odrzucił jednak obie możliwości i po prostu pozostał ogarem piekieł.
- Było bosko - uśmiechnął się Brutus przewrotnie.
- Po upływie następnych pięciuset lat, w dziesięć wieków po swej śmierci, Brutus zapomniał swą starą osobowość. Nie mógł sobie przypomnieć kim był, kiedy był człowiekiem, ani co takiego właściwie zrobił.
- No i cześć - mruknął ogar.
- Po piętnastu wiekach spędzonych w piekle znużyły go jego obowiązki i rozpoczął włóczęgę po Ziemi, poszukując wszystkiego co niepowtarzalne, co niesie dreszczyk emocji, Byle tylko nie ulec reinkarnacji, tak jak to było mu pisane.
- To koszmar zastać znów człowiekiem - stwierdził Brutus. Galiotor Fils przenosił spojrzenie z mężczyzny na psa, w tę i z powrotem, jak ktoś obserwujący mecz tenisowy.
- Dziewięć lat temu - ciągnął Jessie - rok po waszym pierwszym lądowaniu na Ziemi, zrezygnowałem z pracy w dziale do walki z narkotykami Interpolu i zamieściłem w gazetach ogłoszenie, że poszukuję zaświatowca na wspólnika do agencji detektywistycznej. Brutus zgłosił swą kandydaturę.
- I od tamtej pory mamy pełne łapy roboty - brytan wydał gardłowy dźwięk, mający oznaczać chyba chichot. - Namieszaliście tak, że i tysiąc detektywów by nie nastarczyło.
Galiotor Fils poruszył się niepewnie w fotelu. splótł swoje dwanaście czułków, rozplótł je, mrugnął bursztynowymi oczami i powiedział:
- Mam nadzieję, że... hm... nie jesteście, panowie... hm... uprzedzeni do masenów. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy z ludzi uważają, iż powodziłoby im się znacznie lepiej, gdyby...
- Och, nie, nie - zapewnił go Blake. Źle zrozumiał pan mojego przyjaciela. My cieszymy się z waszego przybycia na Ziemię; my z chaosu który wprowadziliście, żyjemy - i to nieźle. Zwykli detektywi, podejmujący sprawy dotyczące wyłącznie ludzi, zarabiają liche pieniądze, ale ci, którzy zajmują się problemami z pogranicza świata ludzi i istot nadprzyrodzonych, a także konfliktami między przedstawicielami naszych dwóch ras, radzą sobie lepiej. Znacznie lepiej.
- Rozumiem - stwierdził masen.
- Ale z pewnością nie wszystko - odparł uprzejmie Jessie. - Panie Galiotor, moja radość z powodu waszego pojawienia się na Ziemi nie ma podłoża czysto finansowego. Widzi pan, do tamtej pory, jeszcze dziesięć lat temu, byłem dwudziestosiedmiolatkiem znudzonym do granic bólu niemal wszystkim: moją pracą w Interpolu, jedzeniem, napojami, książkami, filmami, koniecznością wstawania i kładzenia się spać... Jedyne co mnie nie nudziło, to marihuana i kobiety; tę pierwszą paliłem, te drugie bzykałem i byłem zapalonym entuzjastą obu. Tym niemniej było to życie płytkie i powierzchowne. I wtedy właśnie zjawiliście się wy, masenowie i wszystko uległo zmianie. Widzi pan, już życie z jednym garniturem obcych istot byłoby zajmujące, a przecież wy przynieśliście ze sobą dwa - was i waszych zaświatowców. A do tego przedstawiliście nam także jeszcze trzeci rodzaj obcych dla nas do tej pory istot, naszych własnych braci z zaświatów. W ciągu dziesięciu lat, które upłynęły od tamtej chwili, nie tylko zarobiłem znaczne sumy pieniędzy, lecz także miałem niezwykle mało czasu, żeby się nudzić.
- Aż do niedawna - wtrącił Brutus.
- Właśnie - potwierdził Blake. - Aż do niedawna. Ostatnio bowiem wszystkie sprawy są jedna w drugą dokładnie takie same: żona próbująca uciec z wampirem; mąż zaniedbujący swoją żonę, lecz podpisujący kontrakt z paskudą-zalotnikiem; dziwożony zamieszane w szwindle ze sprzedażą nieruchomości, próbujące nieprzyzwoicie zaniżyć cenę jakiegoś budynku czy kawałka ziemi; strzyga skora do rabowania grobów nie wyznaczonych do tego celu przez rząd... Obaj z Brutusem potrzebujemy jakiejś zmiany i szczerze mówiąc, mamy nadzieję że właśnie pan nam ją przyniesie.
- Ale to może być zwykłe głupstwo, proszę pana - zaniepokoił się masen.
- Co by to nie było - zauważył Blake - jest to z pewnością sprawa dość niezwykła. Z tego co wiem jest pan pierwszym masenem w historii, który zwrócił się do ludzkiego detektywa o pomoc.
- To bardzo prawdopodobne - przyznał Galiotor Fils. Popatrzył kolejno na człowieka i psa, przebierając sześcioma ze swoich czułków po bezwargich ustach. W końcu upuścił rękę na kolana i powiedział:
- Jestem w zupełnej rozpaczy, proszę pana. Mój jajeczny brat umarł i nie dopełniono odpowiedniej ceremonii.
Blake i Brutus wymienili spojrzenia, po czym detektyw wstał z krzesła i zaczął się przechadzać za biurkiem.
- Jajeczny brat? - spytał. - To znaczy inny masen, który wykluł się w tej samej wylęgowej norce co pan, w tym samym rodzinnym błocie waszej ojczystej planety ?
- Nawet więcej - dodał masen. - W tym przypadku Tesserax byt z tego samego wylęgu co ja, z tej samej partii jaj. Byliśmy dokładnie tego samego wieku, co do dnia wyklucia i bardzo sobie bliscy. - Tłuste, żółte łzy zakręciły się w oczach masena, drżąc jak płynne klejnoty, a kąciki jego bezwargich ust opadły ku dołowi.
- Tesserax ? Czy tak się właśnie nazywał ?
- Galiotor Tesserax - potwierdził masen, potakując głową.
Widać była że z największym trudem opanowuje swój smutek, ale udało mu się jakoś powstrzymać łzy i przesłonić żałość malującą się w linii ust uniesioną dłonią i sześcioma falującymi czułkami.
- W jaki sposób umarł ? - dopytywał się Blake.
- Pytałem o to największych rangą pracowników maseńskiej misji dyplomatycznej - odparł Galiotor Fils - ale nie byłem w stanie uzyskać zadowalającej odpowiedzi. Wszyscy niezmiennie odpowiadali, że z przyczyn naturalnych, co nie mówi mi absolutnie nic. Wyrażają mi fałszywe współczucie, mówiąc to, czego nie czują, powtarzając, że dobrze go znali i że dla nich to też wielka strata, że sami także pogrążeni są w ogromnym smutku... Kłamstwa same kłamstwa. Przejrzałem ich na wylot.
- A jakiż mieliby powód, żeby kłamać? - zastanawiał się Jessie, przechadzając się za biurkiem, lecz nie patrząc na Galiotora Filsa; po prostu nie był w stanie znieść widoku tych wielkich łez pobłyskujących na tych grubych, sztywnych jak drut rzęsach.
- Odnoszę wrażenie, że oni mieli jakiś związek z tą śmiercią - powiedział masen, a smutek zaczął w nim chyba ustępować miejsca zagniewaniu, bo w jego glosie zaszła pewna subtelna zmiana,
- Masenowie z ambasady?
- Właśnie - potwierdził Galiotor Fils. - Tesserax w niej pracował; co więcej, był nawet zastępcą szefa placówki, drugim pod względem rangi masenem na Ziemi. Posiadał wysokie stanowisko, był masenem godnym i powszechnie szanowanym, miał przed sobą wielką przyszłość.
- Żadnych poważnych schorzeń?
- Nic poważniejszego niż przypadkowa infekcja czułka - odparł masen, spoglądając na swe ręce. - Widzi pan, on był dość seksualnie nieopanowany i często, ulegając impulsowi chwili, oddawał się... wy powiedzielibyście pieszczotom, zapominając o nasmarowaniu czułków środkiem zapobiegającym zapaleniom. A nasze czułki są zdecydowanie najbardziej wrażliwymi organami naszych ciał.
- Ile lat miał Tesserax? - Blake, przyglądał się kątem oka dwunastu czułkom-palcom masena.
- Osiemdziesiąt sześć lat ziemskich, ale ponieważ my żyjemy znacznie dłużej niż ludzie, mógłby pan to sobie przetłumaczyć na... no, że wkraczał w wiek średni.
- Czyli, że na pewno był za młody, żeby tak po prostu kojfnąć - stwierdził Blake.
- O wiele za młody.
- Ale przecież jego współpracownicy z ambasady musieli chyba być samą śmietanką waszego społeczeństwa - zauważył Blake. - Na waszych placówkach dyplomatycznych nie pracują chyba zbiry, bandyci, złodzieje i mordercy, prawda?
- Och, skądże znowu! - zaprotestował Galiotor Fils. Jego woskowa twarz przybrała lekko zielonkawy odcień, sugerujący zakłopotanie. Był wyraźnie wzburzony, że detektywowi mogło w ogóle coś takiego przyjść do głowy, zupełnie jakby przypuszczenie takie plamiło honor nie tylko służb dyplomatycznych, lecz całej rasy, w tym także samego Galiotora Filsa.
- Mogę pana zapewnić, że to dżentelmeni najlepszego błota, wszyscy starannie badani pod kątem psychologicznych anomalii. Powierzono im w końcu misję niezwykle delikatną - prezentowanie maseńskiej cywilizacji, nawiązywanie stosunków handlowych i filozoficznych kontaktów z przeróżnymi rasami galaktycznymi, stojącymi na niższym, równym i wyższym niż my stopniu rozwoju. Cechy osobowe każdego z nich muszą być absolutnie bez zarzutu. Jessie wrócił do swego biurka i zacisnął obie dłonie na oparciu kształtozmiennego krzesła; oparcie wymodelowało się stosownie do kształtu jego dłoni.
- Jakże więc może pan podejrzewać tych ludzi o morderstwo? - zdziwił się.
- Powiedziałem że odnoszę wrażenie, że mają jakiś związek z tą śmiercią, nie powiedziałem jednak, że oni mu ją zadali.
- Nazywaj pan rzeczy po imieniu - warknął Brutus.
- Słucham ? - Galiotor Fils spojrzał pytająco na psa.
- Może zechce pan wyrażać się jaśniej - zaproponował Jessie.
- Dochodzę do wniosku, że mój brat zmarł w jakiś nietypowy sposób i że ambasada próbuje zatuszować całą sprawę - wyjaśnił Galiotor Fils, poruszając się w fotelu. - Czy teraz lepiej? Blake zdecydował że nie musi odpowiadać, zamiast tego zaczął się znów przechadzać po gabinecie. Po dość długiej chwili milczenia rzekł:
- Z tego co pan powiedział do tej pory nie mam żadnych podstaw przypuszczać, że pracownicy ambasady rzeczywiście kłamali. Pan oczywiście woli nie wierzyć, że przyczyny śmierci były naturalne, ale ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin