Red Hills rozdz. 32.doc

(104 KB) Pobierz
Red Hills

Red Hills

XXXII

- Zatem Michael był twoim chłopakiem. – Ron stał w kącie sali tuż obok Harry'ego, trzymając w dłoni szklaneczkę ponczu.

- Tak. – Brunet niechętnie skinął głową, przyglądając się roześmianemu blondynowi, który najwyraźniej dobrze się bawił w towarzystwie Fabiena.

- I pomyśleć, że byłem o niego zazdrosny. – Weasley skrzywił się lekko, unosząc napój do ust. – Nie wiem czy dobrze się z tym teraz czuję.

- Jak to zazdrosny? – Gryfon spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Nie mów, że…

- Przestań, nawet tak nie myśl. – Ron zamachał rękami, prawie wylewając przy tym poncz. – Po prostu przez długi czas często spotykaliście się sami i chyba czułem się wtedy odstawiony na boczny tor. Sądziłem, że zajął moje miejsce.

- Och… - Harry zakłopotał się lekko. – Przepraszam, nie sądziłem, że tak to wyglądało.

- Właściwie dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś o swojej orientacji? Sądziłeś, że cię porzucę, czy coś? – W oczach rudzielca widać było zaciekawienie.

- Sam nie wiem. – Potter wzruszył ramionami. – Mieszkaliśmy razem. Obawiałem się chyba, że poczułbyś się zakłopotany lub wpadł na pomysł wyprowadzenia się. Nie chciałem być sam.

- Rozumiem. – Ron skinął głową. – Niewykluczone, że miałeś rację. Pewnie na początku patrzyłbym na ciebie podejrzliwie i chodził po domu ubrany w pięć warstw ubrań.

- Nie jestem zboczeńcem! – Harry był wyraźnie wstrząśnięty wizją, którą odmalowała jego wyobraźnia. – Poza tym nie jesteś w moim typie, traktuję cię jak brata.

- Brata… To mnie satysfakcjonuje, inaczej mógłbym się poczuć urażony. – Weasley uśmiechnął się wesoło. – Wiesz, te moje oczy, rude włosy i urok… Trudno mi się oprzeć, a przynajmniej lubię to sobie wmawiać, stojąc przed lustrem.

- Przytakuje? – Brunet spojrzał na niego rozbawiony.

- Nie, jedno zboczone lustro wystarczy, moje jest najzupełniej normalne. – Przez chwilę milczał, rozglądając się po sali i obserwując bawiące się towarzystwo. – Powiedz mi… - Ron w końcu wbił wzrok w sufit i zaczął przyglądać mu się z uwagą. – Przed Michaelem… Kevin?

- Tak. – Harry niechętnie skinął głową.

- Raul?

- Też…

- Och… - Weasley w końcu oderwał wzrok od sklepienia. – Widzisz tu pewną prawidłowość?

- Niekoniecznie? – Potter spojrzał na niego zaskoczony.

- Był ktoś jeszcze? – Ron zagryzł dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiał.

- David, ale nigdy między nami do niczego nie doszło. Kręciliśmy ze sobą przez dwa tygodnie, ale… Był chyba zbyt spokojny jak dla mnie. W ogóle poza Michaelem…

- Ten z departamentu tajemnic? – Przerwał mu zaciekawiony.

- Ten sam. – Potter zdjął z tacy niesionej przez skrzata dwa kieliszki z szampanem i podał jeden przyjacielowi. – Nie rozumiem do czego zmierzasz.

- David to Krukon.

- Co to ma do rzeczy? – Harry skinął głową przechodzącemu Albertowi Murray, który był jednym z inwestorów. Mężczyzna sztywno odwzajemnił gest i mocnej objął towarzyszącą mu kobietę.

- Nic, poza tym, że Krukoni zazwyczaj są spokojni. Mniejsza z tym, podsumujmy. Michael, jasnowłosy Ślizgon. Raul… Hermiona mówiła na niego „słodki urwis", do tego wyglądał jakby się tlenił.

- Wiedziałbym o tym. Miał naturalne włosy – Potter zaśmiał się cicho.

- No dobra, Kevin, długie kudły w… no nie! Blondyn jak malowanie! – Ron spojrzał na niego ironicznie. – Harry, cóż za brak urozmaicenia – prychnął głośno. – I ostatecznie Malfoy…

- Ej, wiesz dobrze, że nie wybrałem go sam! – Gryfon zaczerwienił się lekko. – To był pech, przypadek, cholerna wpadka!

- No, bez przesady. – Ron oparł się o ścianę, uśmiechając się szeroko. – Nie żebym zaglądał Draco w spodnie, ale o wpadce to chyba raczej nie może być mowy w waszym przypadku. Po prostu chodzi mi o to, że wybierasz samych blondasów.

- Lubię blondynów. – Potter przełknął ostatni łyk szampana. – Tak dla kontrastu.

- Lubisz też Draco.

- To aż tak widać? – Spojrzał na niego czujnie.

- Harry, jestem twoim najlepszym przyjacielem i przyznaję, na początku miałem mieszane uczucia. – Ron spoważniał i skierował wzrok na Malfoya, który właśnie rozmawiał z jakimś dzieckiem, najwyraźniej je strofując. – W dzień ślubu byłem przerażony, ale uznałem to za przeznaczenie. Więź i w ogóle… Potem miałem czas na myślenie i przerażenie zamieniło się w złość, że wylądowałeś właśnie z Fretką. Teraz… cóż, teraz wydaje mi się, że pasujecie do siebie.

- Ron, jesteś pewien, że ten poncz nie był czymś doprawiony? – Potter podniósł pustą szklankę i powąchał ją ostrożnie. – Bo chyba nie zaczynasz bredzić po jednym kieliszku szampana?

- Mówię poważnie. Zastanów się. Czy odkąd jesteście razem, kłóciliście się tak naprawdę? Byłeś na niego wściekły? Zawiódł cię? A może przeciwnie? Bo ja mam wrażenie, że cholernie ci na nim zależy i nie, nie mów, że nie mam racji. Gotów byłeś ryzykować własnym życiem dla niego, chociaż gdyby zginął, byłbyś wolny.

- Nie myślałem wtedy w ten sposób.

- No właśnie. O czym wtedy myślałeś, Harry? – Ron spojrzał na niego spokojnie.

- Żeby go chronić…

- Dokładnie! Właśnie wygrałeś paczkę czekoladowych żab z unikatową kartą Wybrańca w środku! – Weasley wyszczerzył się radośnie.

- I z czego tak się cieszysz? Nawet go nie lubisz. – Harry uważnie studiował czubki swoich butów.

- Nie wiem, stary. – Ron zawahał się chwilę. – Hermiona miała rację, on się zmienił, my się zmieniliśmy.

- Czyli co? Nagle zapałałeś do niego sympatią? Halo, to Malfoy, Fretka, obok której pewien rudy nauczyciel nie może przejść, nie rzucając jakiejś zgryźliwości!

- Malfoy-Potter, tak dla ścisłości. – Ron uśmiechnął się z satysfakcją na widok wyrazu twarzy Harry'ego. – Nie mogę wiecznie prowadzić wojny z własnym szwagrem.

- Że co? – Harry niemal upuścił trzymany w ręku kieliszek.

- Sam powiedziałeś, że jestem prawie twoim bratem.

- Jesteś nienormalny… - Potter wywrócił oczami.

- Kto z kim przestaje… i tak dalej. – Weasley klepnął go w ramię. – Skoro ci na nim zależy… Poza tym zajął się Samuelem, nie może być taki zły. Swoją drogą, kim jest ten elegancik, którego Draco przedstawił przedtem Hermionie? Kręci się cały wieczór wokół niej i Michaela.

- Fabien, jego francuski przyjaciel. – Harry podążył wzrokiem za spojrzeniem Rona.

- Przyjaciel, nie przyjaciel, dziwny jakiś. – Ron przyglądał się mężczyźnie z nieufnym wyrazem twarzy. – Popatrz, ciągnie ją do tańca.

- Nie ciągnie, sama z nim idzie.

- Och, wiesz o co mi chodzi, ledwo się poznali, to już któryś raz z rzędu. I w ogóle spójrz na nią, szczerzy się do niego, jakby był lukrowanym pączkiem na jej talerzu.

- Ron, Fabien chce być jednym z inwestorów, poza tym Hermiona jest miła dla każdego. – Harry wzruszył ramionami.

- No nie wiem, stary, dla nas dzisiaj nie była miła. Prawie mi głowę odgryzła, musiałem ją przeprosić za tę gadkę w korytarzu. Jak myślisz, o czym rozmawiają? – Zrobił krok do przodu, jakby chciał pomimo odległości podsłuchiwać.

- Kurde, no… skąd mam wiedzieć? Draco mówił, że Fabien był najlepszym uczniem ze swojego rocznika.

- Najlepszym… - Weasley skubnął nerwowo paznokieć kciuka. – Czyli nie będzie raczej nieodpowiedni… I gdzie cholera są jego ręce?

- Nieodpowiedni? – Harry spojrzał na niego zaskoczony. – Niby w czym? Co nie tak z jego rękami?

- Ona sądzi, że jest zbyt inteligentna dla facetów i dlatego nikogo nie może sobie znaleźć. Skoro jest taki mądry… - Nagle wyprostował się i obciągnął szatę, ruszając niespodziewanie do przodu. – Idę! Może być sobie super inteligencikiem, ale nie będzie jej obmacywał!

- Ale, Ron, on jej nie obmacuje! On… – Harry wyciągnął rękę, chcąc złapać przyjaciela za rękaw, jednak ten zniknął już w tłumie tańczących. – …Jest gejem – mruknął już do siebie, ze zgrozą obserwując jak rudzielec podchodzi do tańczących. Odetchnął z ulgą, gdy chłopak jedynie odbił partnerkę Fabiena.

Po raz pierwszy tego wieczoru był sam. Od kiedy bal się zaczął, co chwilę musiał z kimś rozmawiać. Każdy miał mnóstwo pytań dotyczących szkoły, finansów, uczniów i ich postępów w nauce, podziałów społecznych, różnic klasowych… W pewniej chwili Harry zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby przyjęcie nie jest po prostu kolejnym z zebrań, tylko w większym gronie.

Z ulgą opadł na krzesło i wreszcie rozejrzał się po sali. Dziewczyny jak zwykle stanęły na wysokości zadania i pomieszczenie wyglądało prawdziwie bajkowo. Kolumny przypominały teraz lodowe filary, a z sufitu padał magiczny śnieg, który znikał tuż nad głowami biesiadników. Przy choinkach stały naturalnej wielkości kryształowe elfy, ich przejrzyste skrzydełka przypominały tęczową mgiełkę i trzepotały gdy ktoś obok nich przechodził. Rozstawione pod ścianami stoliki nakryte były śnieżnobiałymi obrusami. Oświetlenie stanowiły czarne, stylizowane, wysokie latarnie. Widział kiedyś takie na rysunkach, pięknie zdobione, z lekko postarzonym szkłem, za którym płonęła mała oliwna lampka. Okna pozbawione firan zdobiło zaklęcie przypominające rzeczywiste kwiaty malowane mroźnym tchnieniem.

Harry spojrzał na podłogę i uśmiechnął się delikatnie. Wyglądała jak zamarznięte jezioro, przezroczysta tafla skuta lodem. Kiedy wszedł tutaj w towarzystwie Fabiena i Draco, był pewien, że zaraz się pośliźnie i wygłupi na oczach wszystkich, jednak pod butami wyczuł zwykłe kamienne płyty, którymi na co dzień wyłożona była wielka sala. Iluzja. Bardzo drobiazgowa i nadzwyczaj realistyczna. Czuł w tym rękę Hermiony.

Wbrew temu co mówił Ron, nie było tutaj miejsca na wstążeczki, girlandy czy konfetti. Pomieszczenie przypominało ogromny lodowy plac, a tańczące na środku pary równie dobrze mogłyby mieć na nogach łyżwy. Harry'emu znowu przyszedł na myśl obrazek – kobiety odziane w długie, szerokie spódnice, otulone ciepłymi, mocno wciętymi w talii płaszczami, z dłońmi ukrytymi w futrzanych mufkach. Przy nich dżentelmeni w czarnych frakach i pelerynach podbitych ciężkim aksamitem, z wysokimi cylindrami na głowach i laskami w dłoniach. Wokół padał śnieg, choinki płonęły w oknach, a ulicę oświetlały latarnie.

Odetchnął głęboko, wpatrując się migoczącą taflę podłogi. Bajkowo, fantastycznie i ani odrobinę słodko czy tandetnie. Według Harry'ego jadalnia zawsze mogła już tak wyglądać. Orkiestra ukryta na specjalnej platformie zamilkła na moment, a potem salę wypełniły dźwięki walca. Zasłuchany w pierwsze takty podniósł się i rozejrzał po sali.

- Szukasz mnie? – Cichy głos za plecami sprawił, że włoski na jego karku uniosły się lekko. Przymknął oczy z przyjemności, która rozpłynęła się ciepłą falą po jego skórze. – Pamiętasz?

Skinął głową, przełykając z trudem. Muzyka, wirujące pary, padający śnieg… to była scena z jego obrazka. Czuł magię, która go otaczała. Dotykała go delikatnie, gładząc opuszkami elfich palców po twarzy, szyi, ramionach. Spływała szemrzącą kaskadą wzdłuż jego pleców. Rozlewała się pod skórą niczym gorąca lawa, przenikając do żył i niesiona nieprzerwanym strumieniem, zmierzała wprost do jego serca. Była srebrna, świetlista, skrząca się niczym śnieg. Była szmaragdowa, intensywna i migotała jak tafla zamarzniętego jeziora. Była płomienna, żarliwa, otulała go niczym muzyka, przenikała do uszu, rozbłyskiwała błękitem oczu… Ten sam walc, ta sama melodia… inna rzeczywistość.

Płynął.

- Jest wspaniały, prawda?

- Cudowny – zamruczał, dając się prowadzić. Jeszcze nigdy taniec nie był tak płynny, tak odurzający.

- Dimitri był wybitnym czarodziejem. Niestety urodził się w złym miejscu i w niewłaściwym czasie.

- Kto? – Zamrugał, powoli dochodząc do siebie.

- Mówię o Szostakowiczu*. Harry, wyglądasz jakbyś lekko odpłynął. – Draco przyglądał mu się spod lekko opuszczonych powiek. – Kompozytor – uściślił. – To ten sam walc, który…

- Pamiętam. – Skinął głową, po czym spojrzał na Ślizgona uważnie. – Jest inaczej.

- Inaczej? W jakim sensie? – Malfoy uniósł lekko brew. – Oczywiście pomijając fakt, że na naszym ślubie byłeś sztywny jak spetryfikowany, a teraz…

- Jest inaczej. – Gryfon przesunął palcami po jego ramieniu. – Wtedy tego nie chcieliśmy.

- Ach… - Draco przygryzł lekko wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Harry miał ochotę wsunąć język pomiędzy nią a jego zęby i sprawdzić, czy nadal jest tak samo miękka i delikatna jak zawsze. – A teraz chcemy? – zapytał niepewnie.

- A czułeś się zmuszony? – Potter zmrużył oczy podejrzliwie.

- Nie sądzę, Harry. Nie sądzę…

….

Draco pogłaskał miękkie włosy Samuela i podniósł się z łóżka.

- Zasnął – szepnął i wraz z Harrym po cichu opuścili sypialnię chłopca.

- Ucieszył się, że pamiętałeś, aby powiedzieć mu dobranoc. Myślę, że tylko na to czekał. – Potter uśmiechnął się lekko.

- To prawda, był na wpół śpiący gdy przyszliśmy. – Malfoy spojrzał na zegarek, który wskazywał dwudziestą pierwszą trzydzieści. – O tej porze zwykle już śpi.

- Pierwszo- i drugoklasiści też wrócili już do swoich dormitoriów, została tylko grupka trzynastolatków i tłum zaproszonych gości.

- Którzy nie wyjdą przed północą, albo jeszcze później. – Draco wyszedł na korytarz i oparł się o ścianę, rozluźniając kołnierzyk. – Mam dosyć rozmów z tymi wszystkimi nadętymi bufonami.

- Sam ich tutaj zaprosiłeś. – Harry jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jasną skórę widoczną w rozpięciu białej koszuli. W świetle pochodni wydawała się taka delikatna, kojarzyła mu się z śnieżnymi posągami z sali poniżej. Przysunął się bliżej, wiedziony niemożliwym do pokonania pragnieniem.

- Ty również. Wiesz, że to dla dobra szkoły. Odpowiednia reklama powinna ich zachęcić do opróżniania wystarczająco ciężkich sakiewek. – Draco wreszcie spojrzał na Pottera i zamilkł, wciągając głęboko powietrze. – Harry…

- Chcę cię.

- Na dole trwa przyjęcie. – Głos Ślizgona był niski i gardłowy.

- Czy to jest dla ciebie problemem? – Potter wyciągnął rękę i przesunął palcem po jego szyi, upajając się gładkością ciepłej skóry.

- Jesteśmy… - Westchnął, gdy dłoń Gryfona wśliznęła się za ucho, a opuszki pogładziły wrażliwą skórę. – Jesteśmy gospodarzami... Powinniśmy…

- Muzyka wciąż gra, Draco. – Harry przysunął się jeszcze bliżej i przylgnął do niego, ocierając się lekko. Ciało bruneta było gorące, wyczuwał to pomimo kilku warstw ubrań. Słyszał bicie serca, szalejącego w tym samym przyspieszonym rytmie co jego własne.

- Wielki Slytherinie, Harry… - jęknął, gdy ostre zęby przygryzły lekko jego kark. Odchylił głowę i odwrócił ją, szukając ust Pottera. Były tam i czekały na niego, głodne i namiętne, smakujące słodkim szampanem i samym Gryfonem. Przesunął językiem po wargach, które rozchyliły się natychmiast wpuszczając go do środka. Kątem oka zauważył, że smok z jego obrazu zamachał skrzydłami i zniknął, zapewne przeskakując gdzieś indziej. I dobrze, przynajmniej nikt teraz nie będzie mógł wyjść na korytarz. Przymknął oczy, oddając się magii chwili. Usta Harry'ego były miękkie i pełne. Uwielbiał je lizać, ssać dolną wargę i rozkoszować się ich fakturą i smakiem. Czasami potrafiły być delikatne, jakby senne, uchylały się lekko i kusiły niewinnością. Niekiedy były zapraszające, język prześlizgiwał się po nich jak wąż, wabiąc go do rajskiego ogrodu. Tym razem nie było ani niewinności, ani tym bardziej kuszenia. Te usta były pewne, brały to co pragnęły wziąć i nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Język przesuwał się po jego zębach, bez opamiętania badając ich kształt. Splatał się z jego własnym, rywalizując, dominując go, prowokując do walki. Draco zarzucił ręce na szyję Pottera i wplótł palce w jego gęste, czarne włosy, by przyciągnąć go jeszcze bliżej.

Merlinie, właśnie tak. Niech go całuje, niech łączy ich usta, tak mocno, żeby zęby uderzały o zęby, żeby czuł go całym sobą, żeby paliło go podniebienie, a jego męskość pulsowała z oczekiwania, ocierając się natarczywie o udo kochanka. Jęknął gdy Harry, nie przerywając pocałunku, zsunął dłonie w dół jego szaty i rozchyliwszy ją, szybkimi ruchami rozpiął guziki jego rozporka.

Tak! O tak, właśnie tutaj! Ten dotyk chłodnych palców parzył jego gorącą skórę. Sprawiał, że pragnął go jeszcze bardziej. To był cud, że stał jeszcze na nogach, kiedy Harry całował go jak opętany, jednocześnie pieszcząc jego nabrzmiałego członka i gładząc napięte jądra. Mógłby dojść tu i teraz i miałby w głębokim poważaniu to, że zabrudzi ubrania, albo że jest to niegodne Malfoya. Potter był czarodziejem i miał czarodziejskie dłonie, więc pieprzyć co wypada, a co jest poniżej jego dumy.

Z głośnym jękiem zaprotestował, gdy Gryfon wreszcie oderwał się od jego warg. Czuł słodki posmak krwi na języku, być może Harry zahaczył go zębami, a może to on sam przygryzł mu wargę? Nie czuł bólu i w tej chwili nic go to nie obchodziło. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy poczuł jak jego penis zagłębia się w te słodkie, utalentowane usta. Potter nie bawił się w subtelności, od razu zaczął silnie ssać i przesuwać głową tam i z powrotem, połykać go tak głęboko, że członek Draco znikał prawie zupełnie, by chwilę później pojawić się lśniący od śliny kochanka.

Mocniej zacisnął palce na włosach Harry'ego, uderzając własną głową o ścianę. Na tyle mocno, by ból choć trochę przywrócił go rzeczywistości i na tyle delikatnie, by nie zrobić sobie krzywdy.

Uwielbiał gdy Potter mu to robił. Była w tym pasja, namiętność. Czuł, że w tej chwili pragnie go tak samo mocno jak on jego. Nikt nigdy nie dawał mu siebie samego, nie uzależniał go tak bardzo od swego smaku i zapachu. Nieważne czy była w tym magia, więź, czy cokolwiek innego. Miał wrażenie, że gdy się kochają, Harry robiłby to w ten sam sposób, nawet, gdyby nie byli połączeni.

Warknął gdy usta zastąpiła dłoń. Jego jądra zostały prawie wessane, a zwinny język obmywał je szybkimi liźnięciami.

- Uwielbiam twój zapach. – Potter wtulił nos w jego pachwinę, wciągając głęboko powietrze. – Mógłbym dojść tylko od niego.

- Tak niewiele…

- Uwielbiam też twojego penisa, jest tak samo doskonały jak reszta twojego ciała. Taki gładki… - polizał go po całej długości i zatrzymał się tuż przy główce. – Gorący… - kolejne liźnięcie i język wsunął się pod napletek, zataczając małe kółeczka. – Perfekcyjny. – Spił kroplę, która pojawiła się na jego czubku. – Ma wyborny smak.

- Nie przestawaj. – Draco wiedział, że jęczy, jednak nic nie mógł na to poradzić. Chciał więcej, dużo więcej.

- Nie przestałbym nawet wtedy, gdyby goście postanowili przenieść tutaj przyjęcie. – Silne ręce chwyciły go za biodra i obróciły w kierunku ściany. Draco instynktownie oparł dłonie na chłodnym, gładkim kamieniu. – Mówiłem ci kiedyś, że masz niesamowicie delikatną skórę? – Palce ścisnęły jego pośladki, by rozchylić je lekko.

- Właśnie mówisz – wychrypiał, czując jak ten cholerny język toruje sobie drogę do jego wejścia. Kurwa! Oto on, Draco Malfoy, jęczący i błagający o więcej.

- I dobrze, powinieneś wiedzieć. – Gryfon przesunął ustami po rowku i bez ostrzeżenia zagłębił w się w nim, wchodząc i wychodząc.

Wiem! Już wiem! pomyślał, jednak z jego ust wydobyło się tylko słabe warknięcie. Słodki Merlinie, zaraz się skompromituje i po prostu upadnie na podłogę. Harry Potter, Zbawca Świata, Wybraniec, Złoty Chłopiec… Jego mąż właśnie brał go w posiadanie, a on czuł, że dojdzie tylko od jego samego języka. Rozciągającego go, nawilżającego i przygotowującego na więcej… dużo więcej.

- Harry… Cholera, Harry… - sapnął głośno.

Usta Pottera oderwały się od niego i na powrót mógł odwrócić się i oprzeć plecami o ścianę. Harry jeszcze raz wsunął do ust jego sączącego się obficie penisa i oblizał go, unosząc wzrok i uśmiechając się lekko do niego. Ich oczy spotkały się i Draco nie miał sił, by odwrócić spojrzenie. Miał wrażenie, że źrenice w zielonej otoczce przeszywają go na wskroś, odkrywają wszystkie jego sekrety, nawet te najmroczniejsze i akceptują go wraz z nimi.

Niemal krzyknął, gdy Harry podniósł się z podłogi i zrównał się z nim wzrokiem. Znowu poczuł na ustach jego głodne wargi, a wraz z nimi smak swych własnych soków. Potter rozpiął swoje spodnie i z cichym westchnieniem ulgi wyciągnął wilgotnego z oczekiwana członka.

Draco sapnął, gdy poczuł jak dłonie Gryfona chwytają go za pośladki unosząc do góry. Instynktownie zrzucił spodnie i owinął nogi wokół jego bioder, chwytając go mocno rękoma za szyję. Miał ochotę coś powiedzieć, określić czego pragnie, ale zanim zdążył cokolwiek wyksztusić, poczuł jak Harry wsuwa się w niego delikatnie i jedyne co mógł zrobić w tej chwili, to zacisnąć mocno zęby na jego ramieniu, aby nie krzyczeć.

Szlag! Bolało, bolało jak diabli, bolało jak zawsze. Mogli kochać się codziennie, a i tak początek zawsze był bolesny. Nabrał powietrza, rozluźniając się nieco.

- Spróbuj go wypchnąć. – Oddech Harry'ego połaskotał go w ucho.

- Wiem – warknął, napinając mięśnie i usiłując wyrzucić jego penisa ze swojego wnętrza. Jak zwykle efekt był przeciwny, wnętrze rozluźniło się, przyjmując kochanka w całości, a ból przeszedł w tępe pulsowanie. To już było do zniesienia. – Już… - szepnął, unosząc głowę. Poczuł jak jego usta na powrót są zgniatane w pocałunku i w tej samej chwili Harry zaczął się poruszać… i o Salazarze, to było właśnie to, o czym marzył, odkąd Potter dotknął go po raz pierwszy tego wieczoru. Odkąd sunęli razem w tańcu, odkąd zobaczył go tam na sali, zamyślonego i błądzącego marzeniami gdzieś daleko, ponad hukiem i gwarem, ponad tymi wszystkimi ludźmi. To, że kochali się na korytarzu, powodowało, że adrenalina wyciekała z jego skóry wraz z potem. Obawa, że ktoś może nadejść i złapać jego – Malfoya – w tak kompromitującej sytuacji, opartego o ścianę, z nogami zaplecionymi wokół Pottera, branego, a nie biorącego… To go podniecało, sprawiało, że jego krew wrzała, a żyły pompowały ją do serca niczym wzburzone fale podczas sztormu.

Mocniej przywarł do Harry'ego, prawie wgryzając się w jego usta i penetrując je językiem. Czuł jak członek bruneta uderza wprost w splot jego wrażliwych nerwów, wyrywając spomiędzy warg niekontrolowane jęki. Niemal stracił oddech, gdy poczuł dłoń kochanka na swoim penisie, pieszczącą go w rytm pchnięć. Jego plecy uderzały o twardy kamień, a delikatny materiał szaty ocierał się o mokrą od potu skórę. Jasne włosy przykleiły mu się do twarzy, zasłaniając oczy. Odgarnął je jednym ruchem i na powrót objął szyję Gryfona.

Jak dobrze… Kochał go brać, kochał dominować, ale czasami… Czasami lubił się poddać, a Harry dokładnie wiedział jak sprawić, by poczuł się chciany ponad wszystko i zapominał o swej zasadzie, by być zawsze na górze. Z Potterem wszystkie jego założenia brały w łeb, tutaj nie było strony dominującej, nie było strony, która poddawałaby się jednostajnie. Seks był nieprzewidywalny, był zmienny jak pogoda i to w nim było najlepsze. Merlinie, czuł go tak blisko, tak dokładnie. Magia dziko falowała wokół nich, splatając się i łącząc. W tej chwili był częścią Harry'ego i zabiłby każdego, kto śmiałby to przerwać.

Potter był silny, był mu równy, a może to on był równy jemu? Poruszał swobodnie biodrami, wciskając go w ścianę. Coraz szybciej, głębiej, coraz bardziej chaotycznie… Czuł jak dłoń Gryfona prześlizguje się po jego męskości, jak wraz z każdym dotykiem wszystkie te iskry, doznania, wrażenia, zaciskają się w jego podbrzuszu, kumulują, rozsadzają go i sprawiają, że jęczy i wzdycha bezwstydnie, nie zważając na to, że ktoś może go usłyszeć.

Otworzył oczy i stłumił krzyk, widząc tuż przed sobą to zielone spojrzenie. W oczach Harry'ego było to wszystko, co sam odczuwał. Potrzeba posiadania, pożądanie, walka o dominację, jakaś pierwotna żądza, a także coś zupełnie przeciwnego… Radość, namiętność, troska, szczęście i… Błysk zrozumienia prawie odebrał mu dech… miał to! Widział to tuż przed sobą! Widział jak źrenice Pottera rozszerzają się w tym samym uświadomieniu i wtedy…

- Draco… – Harry jęknął i prawie zmiażdżył go, gdy doszedł gwałtownie w jego wnętrzu. Poczuł zalewające go gorące nasienie, palce zaciskające się na penisie… Stłumił okrzyk, wciskając go w usta bruneta, gdy jego ciałem targnęła niesamowita rozkosz. Szczęście graniczące z euforią. Miał wrażenie, że ten orgazm nigdy się nie skończy. Szarpał jego trzewiami, rozlewał się po lędźwiach, był tak wszechogarniający, że prawie bolesny.

- O cholera… - sapnął, opierając głowę na ramieniu Gryfona i dysząc ciężko.

- Można i tak to podsumować – Harry próbował zachichotać, jednak z jego ust wydobyło się tylko ciche westchnienie. Powoli opuścił Draco na podłogę, podtrzymując go lekko, gdy ten zachwiał się na miękkich jeszcze kolanach.

- Ile…

- Piętnaście minut. – Potter spojrzał na zegarek.

- Zabiję cię. Czasami jesteś zupełnie nieokrzesany. Wiesz, że każdy mógł nas tutaj zobaczyć? – Malfoy podniósł spodnie z podłogi i chwiejnie wszedł do ich wspólnych komnat. – Muszę teraz wziąć szybki prysznic i zmienić ubranie.

- Nie byłeś niechętny. – Harry stanął pod ścianą, opierając się o nią, jakby dopiero teraz dopadło go zmęczenie.

- Na czwórkę założycieli, ubierz się! – Draco odwrócił głowę od Pottera. Wolał nie patrzeć na czarne, rozczochrane przez jego własne dłonie włosy, pomiętą koszulę z przekrzywionym krawatem i nadal rozpięty rozporek.

- Pomożesz mi? – Harry uśmiechnął się prowokująco.

- Nie, Potter, nie pomogę. Za chwilę musimy zejść na dół, a jak zbliżę się do ciebie, skończysz z twarzą przyciśniętą do tej ściany. Nawet pomimo tego, że przed chwilą puściłem wolno kolejne pokolenie Malfoyów wprost na twoją koszulę.

- Moi potomkowie też nie padli na żyzny grunt. – Harry z przewrotnym wyrazem twarzy ruszył w kierunku łazienki.

- Bo zabierasz się do tego od dupy strony. – Draco przewrócił oczami. To naprawdę była idiotyczna rozmowa.

- Wybacz, Fretko… - Potter odwrócił się i pociągnął go śmiało za krawat w kierunku prysznica. – Z tym, co masz w spodniach, mam naprawdę niewielkie pole manewru.

….

Hermiona stała obok stołu, trzymając w dłoni talerzyk pełen owocowej sałatki. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy być wkurzoną na Rona. Odkąd podszedł do niej i z poważną miną wrzasnął Fabienowi do ucha „Odbijany!", cały czas wypytywał ją o Francuza. Czuła się jakby zamiast przyjaciela, stał obok niej zazdrosny kochanek. Miała ochotę powiedzieć mu, że De Parny jest gejem, gdyż po tym, jak przez pierwsze piętnaście minut wypytywał ją o Michaela, zapytała go o to wprost, a on potwierdził z uroczym uśmiechem. Z jakiegoś przewrotnego powodu powstrzymała się jednak z tą wiadomością i pozwoliła chłopakowi wściekać się do woli. W tej chwili obserwowała jak krąży, wyganiając ostatnich marudzących uczniów do dormitoriów. W sali zostali już tylko sami dorośli.

- Hehmiono, dlaczego taka piękna kobieta stoi sama? Życie jest zbyt khótkie, aby spędzać je w samotności. – Fabien stanął obok niej z szampanem w dłoni i uśmiechnął się czarująco.

- Zastanawiam się, czy byłeś najlepszym uczniem z powodu swej niezaprzeczalnej inteligencji, czy może dlatego, że owinąłeś sobie wszystkie nauczycielki wokół małego palca. – Spojrzała na niego z rozbawieniem, usiłując poprawić osuwający się jej z ramienia szal.

- I jedno, i dhugie. Byłem naprawdę uhoczym dzieckiem. – Mrugnął do niej, równocześnie odsuwając jej dłoń i samemu drapując nieposłuszną materię.

- Dziękuję. – Skinęła głową, czując na sobie wściekłe spojrzenie Weasleya, który właśnie rozmawiał przy sąsiednim stoliku ze swoimi braćmi.

- Czy ten hudzielec to twój chłopak? – Fabien pomachał ręką w kierunku Rona, który udał, że tego nie zauważył, jednak omal nie podskoczył w miejscu.

- Nie, to mój przyjaciel, jest cokolwiek podejrzliwy w stosunku do obcych. – Wzruszyła ramionami. – Ale musisz wiedzieć, że to naprawdę wspaniała osoba, nie chciałabym, abyś odniósł mylne wrażenie na jego temat. – Z niewyjaśnionych dla siebie przyczyn broniła chłopaka.

- Jesteś zupełnie pewna, że to tylko przyjaciel? – Spojrzał na nią spod oka. W odpowiedzi zarumieniła się lekko i odwróciła wzrok, napotykając karcące spojrzenie Weasleya. – Przyjaciele… Cóż, Dhaco też jest moim przyjacielem, thaktuję go phawie jak bhata, a jednak… - zmarszczył lekko brwi – nie, jednak na pewno nie w ten sposób.

- Mylisz się.

- Skoho tak twiehdzisz… – Rozejrzał się po pomieszczeniu. – Wybaczysz mi? Właśnie whóciło moje objawienie i wolałbym nie sthacić go z oczu – zamruczał, wpatrując się w zbliżającego się do nich Michaela.

- Oczywiście. – Uśmiechnęła się uspokajająco. To dobrze, że Ślizgon spodobał się Francuzowi. Obydwaj tworzyli naprawdę ładną parę, a z tego co widziała, blondyn właśnie był sam i Fabien mógł sprawić, że zapomniałby o stracie. – Wyjdę się odświeżyć. – Skinęła głową Michaelowi i ruszyła w kierunku wyjścia na korytarz.

Tutaj było zdecydowanie chłodniej i ciszej. W wielkiej sali nadal grała muzyka, a goście bawili się w najlepsze. Odetchnęła z ulgą. Była zmęczona i wyczerpana rozmowami i uśmiechaniem się do wszystkich. W dodatku ostatnio czuła się, jakby stała gdzieś z boku i była tylko biernym obserwatorem. Ron i Harry mieli jakieś sekrety. W dodatku wtajemniczony został w to Malfoy, a ona… czuła się pominięta.

Zawsze byli we trójkę. W najgorszych chwilach wiedzieli, że mogą sobie ufać, zwierzyć się. Nigdy ich nie zawiodła, a przynajmniej miała taką nadzieję, dlaczego więc teraz… i dlaczego sprawiało jej to tak wielki ból?

- Hermiona? – Zatrzymała się za posągiem jakiegoś rycerza i spojrzała na stojącego przed nią Weasleya.

- Ron, naprawdę nie mam siły na wysłuchiwanie twoich zarzutów – jęknęła bezsilnie.

- A ja ci mówię, że ich wysłuchasz. Starałem się zrozumieć twój punkt widzenia. – Chłopak splótł ręce na piersi i patrzył na nią z zaciętym wyrazem twarzy. Znała ją jak swoją własną i wiedziała, że właśnie czeka ją długi wykład. – Jesteś mądra i inteligentna, boisz się, że nie znajdziesz nikogo ci dorównującego, ale… Ale cholera! Mionka! Nie znasz go, widzisz po raz pierwszy, a pozwalasz mu się ob… obma… no kurcze, dotykał cię!

- Zwariowałeś… Doszczętnie zwariowałeś. – Otworzyła szeroko oczy. – On tylko poprawiał mi szal!

- Tak jakbyś sama nie potrafiła. Co on taki uczynny?

- Może ci umknęło, że trzymałam w dłoni talerz – syknęła coraz bardziej rozzłoszczona. – Poza tym… – uniosła dumnie głowę – to nie twój interes, nie wtrącaj się.

- Ukrywasz coś przede mną? – Opuścił ręce i zrobił krok w jej kierunku.

- Ja? Ja ukrywam? Czy ty w ogóle się słyszysz? – zniżyła głos, gdyż zorientowała się, że zaczęła krzyczeć. Ostatnie, czego sobie życzyła, to wywołanie afery. W każdej chwili ktoś mógł wyjść na korytarz i ich usłyszeć, zwłaszcza, że droga prowadziła zarówno w kierunku toalet, jak i wyjścia na balkon. – Ty, Harry i Malfoy. Odkąd to trzymacie się razem? Odkąd Malfoy mówi do ciebie po imieniu, a ty w odpowiedzi uśmiechasz się idiotycznie? Umawiacie się na piwo w komnatach Harry'ego, rozmawiacie... A…. – zająknęła się lekko – a gdy tylko się zbliżę, milkniecie, udajecie, że nic się nie dzieje!

- Wydaje ci się. – Weasley zaczerwienił się lekko i spuścił głowę.

- Znam cię, Ron! Znam cię nie od dzisiaj i zawsze wiem, kiedy coś ukry...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin