Hall Marissa -- Bo to się z czasem tak zaczyna.doc

(441 KB) Pobierz

Marissa Hall BO TO SIК CZASEM TAK ZACZYNA...

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mallory Reissen czwarty raz sięgała po szklankę zimnej wody stojącą obok talerza. Co ją podkusiło? Czemu uległa namowom Marka, który zaproponował, by zjedli razem niedzielny obiad? To nie było udane spotkanie, chociaż wybrali świetną restaurację. „Kraina Miłości” słynęła w San Diego z doskonałej kuchni. Mallory często przychodziła tu w niedzielę na obiady, odkąd przed trzema laty zamieszkała po sąsiedzku w eleganckim osiedlu.

Pogoda sprzyjała randkom. Siedzieli w zacisznym kącie na tarasie skąpanym w blasku wiosennego słońca. Sąsiedni stolik zajmował jej przystojny sąsiad Cliff Young, pogrążony w rozmowie z nową dziewczyną. Mallory nie miała powodu, by narzekać na swoje towarzystwo. Mark był zazwyczaj uroczym kompanem, ale stawał się okropnie nudny, ilekroć perorował na temat jej stylu pracy.

- Mallory, powinnaś wreszcie ustalić, co jest dla ciebie naprawdę ważne. Ciągle spóźniasz się na randki. Trudno mi policzyć spotkania odwołane z powodu nagłego telefonu twego szefa, który często chce, żebyś natychmiast zrobiła dla niego jakiś materiał. - Rumieniec gniewu na policzkach nie dodawał mu uroku.

- Dziś zjawiłam się punktualnie, nie zauważyłeś?

- Owszem - burknął. - Po raz pierwszy od początku naszej znajomości. Sądzisz, że należy ci się medal?

Mallory odłożyła widelec, bo nagle poczuła nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka. Nie znosiła takich sytuacji. Ilu adoratorom powtarzała te same argumenty? Pięćdziesięciu? A może stu?

- To nie jest konieczne - odparła. - Wystarczy, że przyznasz.

- Zjawiłaś się tu o umówionej porze - przerwał opryskliwie - bo postawiłem ci ultimatum i zapowiedziałem, że kolejne spóźnienie oznacza koniec naszej znajomości!

- Ciszej! Jesteśmy w restauracji.

Za późno! Mallory poczuła na sobie badawcze spojrzenie Cliffa, który siedział twarzą do niej przy sąsiednim stoliku. Zerknęła na plecy jego panny.

- Co mnie to obchodzi! - awanturował się Mark. - Wiem, co jestem wart. Mogę poderwać każdą dziewczynę, która mi się spodoba. W San Diego każda na mnie poleci, ale dla ciebie ważniejsi są kamerzyści i charakteryzatorki.

- Mark - westchnęła, a potem dodała najłagodniej, jak potrafiła: - Zdobywanie informacji, kamery i makijaż to podstawa mojej pracy. - Sięgnęła po staromodną serwetkę z różowego lnu i otarła nią usta, by ukryć grymas niezadowolenia. Setki razy słyszała podobne zarzuty. - Wiedziałeś, czym się zajmuję, gdy zapraszałeś mnie na pierwszą randkę.

- Jasne, ale nie miałem pojęcia, że praca jest twoją obsesją. Najchętniej harowałabyś przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

To koszmar! Mężczyźni zawsze żądali więcej, niż mogła dać. Czy nie potrafią zrozumieć, że kobieta zatrudniona w telewizyjnym programie informacyjnym musi osiągnąć znacznie więcej niż przeciętny mężczyzna, by zyskać należne uznanie?

Mallory pragnęła spektakularnych osiągnięć, które zaimponowałyby nawet jej rodzicom. W tym celu musiała przenieść się z lokalnej stacji do jednego z programów o zasięgu ogólnokrajowym. Od niedawna miała przeczucie, że zanosi się w jej życiu na wielką zmianę. Potężne stacje telewizyjne sondowały grunt. To dopiero wstępny rekonesans, z drugiej strony jednak... Miała spore szansę, ale żeby je wykorzystać, musiała być lepsza od kolegów z San Diego. Powinna ich zdystansować, co oznaczało, że niezależnie od pory dnia musi być zawsze gotowa, by jechać na miejsce zdarzenia i przygotować doskonały materiał. Z tego powodu często odwoływała randki, spóźniała się i szybko zrażała do siebie każdego wielbiciela, który pragnął związać się z nią na dłużej. Żaden nie rozumiał, że najważniejsza jest dla niej kariera, że sprawy osobiste - a nawet bliski sercu mężczyzna - zawsze będą na drugim miejscu, bo priorytetem jest zawodowy sukces. To właściwa kolejność. Jedyny sposób, by dopiąć swego, polegał na tym, by umieścić pracę na czele listy życiowych celów. Metoda okazała się skuteczna i dlatego Mallory nie mogła się doliczyć złamanych serc, a także zniechęconych przyjaciół.

Z irytacją postanowiła, że pora zerwać ostatnie więzy łączące ją z Markiem. By zyskać na czasie wstała i oznajmiła z wymuszonym uśmiechem:

- Mam ochotę na deser.

Podeszła do stołu, gdzie czekały na gości barwne kompozycje z owoców. Nie zamierzała wysłuchiwać dłużej cierpkich wymówek Marka. Była zdenerwowana. Sięgnęła szczypcami po truskawkę, ale ręce jej drżały i omal nie upuściła owocu.

Poczuła nagle, że ciepła męska dłoń obejmuje jej rękę. Szczypce przestały drżeć i truskawka bezpiecznie wylądowała na talerzu. Przestraszona Mallory spojrzała przez ramię, gotowa odepchnąć natręta, i odetchnęła z ulgą, widząc Cliffa.

- Dziękuję. - Sięgnęła po drugą truskawkę i dodała trochę bitej śmietany, do której miała niebezpieczną słabość. Cliff nadal trzymał jej dłoń, a potem wziął od niej szczypczyki i umieścił na talerzu jeszcze dwa dorodne owoce.

- Wystarczy?

- Jasne. - Nie śmiała powiedzieć, jak bardzo jest mu wdzięczna. Utkwiła spojrzenie w apetycznym deserze, by nie patrzeć na Cliffa. Straciła apetyt, a gardło miała ściśnięte. Nie była pewna, czy zdoła przełknąć te cztery truskawki.

- Twój chłopak sprawia kłopoty? - zapytał przyciszonym głosem.

Chciała skłamać, ale zmieniła zdanie. Po co oszukiwać?

Cliff słyszał zapewne, jak Mark się z nią kłócił. Poza tym od trzech lat byli sąsiadami i choć rzadko się widywali, łączyła ich prawdziwa przyjaźń. Mallory rozmawiała z nim o poważnych sprawach znacznie częściej niż z resztą znajomych.

Cliff wzbudzał zaufanie. Doszła do wniosku, że to jeden z atutów, dzięki którym uchodził za świetnego prawnika. Kiedy się poznali, od razu postanowiła, że nie ulegnie jego męskiemu urokowi. Wolała cierpliwie budować przyjaźń wolną od erotycznych dwuznaczności. Cliff miał zapewne ten sam cel, bo nigdy nie próbował jej poderwać.

- Zgadza się - mruknęła, porzucając te rozważania.

- Mark zrobił mi scenę.

- Czemu? Spotykasz się z innym? - rzucił bez namysłu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że powinna się czuć urażona.

- Ależ skąd! - Odwróciła się, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Ledwie starcza mi czasu dla jednego wielbiciela. Ciekawe, kiedy miałabym widywać się z tym drugim.

- Kobiety ciągle oszukują. - Cliff wzruszył ramionami, położył na swoim talerzu soczysty owoc kiwi, a Mallory dorzucił papaję.

- Jestem wyjątkiem. - Mallory zerknęła ponad ramieniem Cliffa na jego dziewczynę. To chyba znana aktorka.

- Twoja znajoma ma ponurą minę.

Cliff skrzywił się i dodał łyżkę malin do swego deseru. Gdy ruchem głowy wskazał salaterkę i pytająco uniósł brwi, machinalnie skinęła głową i także dostała sporą porcję.

- Wścieka się na mnie. Mam przeczucie, że Suzanne i twój chłopak nadają na tej samej fali.

- Nie rozumiem.

- Czy Mike...

- Mark.

- Mniejsza z tym. Czy twój najdroższy oburza się, bo zbyt wiele czasu poświęcasz pracy? Ma do ciebie pretensje z powodu odwołanych spotkań? Drażni go, że zobowiązania wobec firmy są dla ciebie ważniejsze niż towarzyskie przyjemności i że rezygnujesz z tych ostatnich, ilekroć jesteś potrzebna szefowi?

- Skąd wiesz? - Zdziwiona Mallory szeroko otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Ruchem głowy wskazał swoją dziewczynę, która bębniła palcami po blacie stolika.

- Suzanne wygłosiła przed chwilą taki monolog.

Wymienili natychmiast współczujące spojrzenia. Mallory wiedziała, że Cliff należy do grona najlepszych obrońców w San Diego. Zatrudnił się w renomowanej kancelarii prawniczej. Gdy pewnego dnia pili razem kawę, zwierzył się, że pragnie zostać najmłodszym wspólnikiem w całej miejscowej palestrze i dlatego pracuje po kilkanaście godzin na dobę. Mallory znała to z własnego doświadczenia.

- Szczerze ci współczuję - powiedziała cicho.

- Mówi się trudno. - Cliff zerknął ku stolikom i ukradkiem dorzucił na talerz puszystą drożdżówkę z jagodami. - Trzeba wracać. Za długo tu sterczymy.

Mallory odwróciła się i spojrzała na Marka, który dopił koktajl, wstał i ruszył do wyjścia. Mijając stół z owocami, popatrzył na nią bez słowa. Gdyby mógł zabić spojrzeniem, niewątpliwie padłaby martwa. Tuż za nim szła Suzanne. Zatrzymała się przed Cliffem i uszczypnęła go w policzek. Tylko z pozoru była to czuła pieszczota; został mu po niej czerwony ślad.

- Cześć, Cliff - powiedziała. - Gdy zechcesz się ze mną spotkać, po prostu zadzwoń. Jeśli nie będę z kimś innym umówiona - dodała rzeczowo, jakby sprawdzała terminy w kalendarzu - znajdę dla ciebie godzinkę.

Gdy szła do drzwi, wszyscy mężczyźni oglądali się za nią.

Mallory spojrzała na swój talerz, na dwa puste stoliki, a potem na Cliffa.

- Mam przeczucie, że nasi znajomi wynieśli się stąd, nie płacąc rachunków.

Cliff rozpogodził się i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył w jej oczach wesołe iskierki. Suzanne próbowała mu dziś dokuczyć, ale puścił jej słowa mimo uszu i przysłuchiwał się z uwagą rozmowie prowadzonej przy sąsiednim stoliku. Nie była to miła towarzyska konwersacja.

Dawno temu postanowił, że nie. będzie podrywać Mallory. Wolał się z nią przyjaźnić. Miała przyjemny sposób bycia i śliczny uśmiech. Ta serdeczna zażyłość była dla niego bardzo ważna i dlatego starał się zapomnieć o kobiecych atutach Mallory. Romans nie wchodził w grę. Bardzo mu się podobała, ale świadomie zachowywał dystans, by ich wyjątkowa znajomość nie ucierpiała. Nie przyjaźnił się nigdy z kobietą.

Wrócili do stolików. Zgodnie z przewidywaniami czekały na nich dwa nie zapłacone rachunki opiewające na spore sumy. „Kraina Miłości” nie należała do tanich restauracji. Cliff usiadł na swoim miejscu, pomyślał chwilę, a następnie przeniósł talerz do stolika Mallory.

- Czy możemy dokończyć obiad we dwoje?

- Chyba nie jestem w tej chwili miłym kompanem.

- Słyszałaś o grupach wsparcia? - Nie czekając na zaproszenie, usiadł naprzeciwko niej. - Ludzie mają podobne problemy, więc mówią o nich szczerze i otwarcie. Poza tym kierownik sali będzie uradowany, jeśli zwolnimy stolik. Przy drzwiach ustawiła się już kolejka. Goście czekają na miejsce.

Mallory sięgnęła po widelec, ale go nie podniosła.

- Moglibyśmy po prostu wyjść. Byłyby dwa wolne stoliki.

- Chcesz stracić obiad, za który każde z nas musi wyłożyć ponad pięćdziesiąt dolców? Chyba żartujesz! - Cliff mówił poważnie. Stać go było na wiele, lecz zawsze pilnował, by towar lub usługa warte były swojej ceny. Kto dorastał w biednej rodzinie, nie wyrzuca pieniędzy w błoto.

- Słuszna uwaga - odparła Mallory z promiennym uśmiechem, który dowodził, że wraca jej dobry humor.

- Po niedawnej katastrofie powinniśmy się przynajmniej dobrze najeść.

Cliff zachęcony jej słowami sięgnął po jagodziankę i ugryzł kawałek.

- Jesteś przygnębiona?

Mallory w charakterystyczny sposób uniosła głowę. Dziesiątki razy widział, jak przybiera tę pozę, kiedy oglądał wieczorne wiadomości.

- Wyobraź sobie - zaczęła nieco zaskoczona - że wcale się tym nie przejęłam. Mark mnie nie rozumie. - Po chwili milczenia spytała: - A jak się układa między Suzanne i tobą?

- Fatalnie. - Odłożył jagodziankę i pochylił się nad stolikiem. - Wyjaśnij mi, Mallory, czemu kobiety nie potrafią rozumować jak mężczyźni?

- Proszę? Chyba nie chwytam, w czym rzecz.

- Suzanne jest najlepszym przykładem, ale i wcześniej przechodziłem przez to wiele razy. Zapraszam kobietę na randkę, przyjemnie spędzamy czas, spotykamy się znowu, ale prędzej czy później nadchodzi moment, gdy ona chce iść wieczorem do opery, a ja muszę siedzieć w kancelarii do późnej nocy, bo mam dużo pracy, albo nie mogę zabrać jej na bankiet, ponieważ czeka mnie ważny proces i muszę się do niego przygotować. - Usiadł wygodnie na krześle i zakończył następującym wnioskiem: - Kobiety zawsze próbują odwieść mężczyzn od pracy, co ma fatalny wpływ na nasze kariery.

- Dlaczego nas o to oskarżasz? Mężczyźni są tacy sami. Nie masz pojęcia, ile razy odwoływałam randki, bo niespodziewanie przychodziła wiadomość od szefa, że muszę przygotować reportaż. Mój obecny chłopak robił z tego powodu straszne awantury, bo nie potrafiłam się dostosować do jego grafiku. Wielu zrywało ze mną, gdy tylko się zorientowali, że nie pracuję od ósmej do czwartej. - Na policzkach Mallory pojawiły się rumieńce.

Wpatrzona w rozmówcę zapomniała o deserze. Cliff popatrzył jej w oczy. Ciekawe, przed chwilą usłyszała od niego bardzo podobne rzeczy. Zabrzmiał głośny śmiech.

- Rozumiesz, w czym rzecz? Jesteśmy tacy sami i oboje płacimy za to podobną cenę.

- Masz rację. - Uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała. - Trudno z nami wytrzymać, prawda?

- Nie powinniśmy brać winy na siebie. Chodzi o to, że stawia się nam wygórowane wymagania. Nasi znajomi powinni zrozumieć, że ciężko pracujemy, nie licząc godzin spędzonych w firmie, bo jedynie w ten sposób można do czegoś dojść. Mamy w życiu określone cele, a inni utrudniają nam życie. - Odgryzł wielki kęs jagodzianki. Mallory skończyła jeść truskawki.

- Czy twoim zdaniem powinniśmy zrezygnować z prywatnego życia do czasu, aż osiągniemy zawodowy sukces? Za kilka lat będziesz wspólnikiem w kancelarii adwokackiej, a ja przejdę do renomowanej stacji telewizyjnej. Do tego czasu żyjmy jak w zakonie.

Cliff zmarszczył brwi. Całe rozumowanie zostało przeprowadzone nienagannie, ale wniosek nie przypadł mu do gustu.

- Lubię spotykać się z kobietami, przebywać w ich towarzystwie, uwielbiam randki i...

- Szalone noce? - dokończyła za niego z niewinną minką. - Czyżbyś nie potrafił bez tego się obyć?

- Miło jest mieć dziewczynę. Przy niej odpoczywam po pracowitym dniu - odparł zaczepnym tonem. Uśmiech zniknął z twarzy Mallory.

- To oznacza, że jednak powinieneś z kimś się związać.

- Masz odpowiednią kandydatkę? Już ci mówiłem, że ilekroć próbuję usidlić jakąś dziewczynę, natychmiast słyszę te same wyrzuty: za dużo pracuję, za mało czasu jej poświęcam. Od paru lat daremnie szukam wśród kobiet zrozumienia, ale moje sukcesy są znikome. Żadnej nie udało mi się zawrócić w głowie i zaprosić do siebie... - Umilkł nagle, gdy przyłapał się na tym, że zdradza więcej, niż chciał. Zerknął na Mallory, która uśmiechała się do niego serdecznie i szczerze. - Dam ci dobrą radę. Zajmij się robieniem wywiadów. Marnujesz wielki talent. Jak ci się udało skłonić mnie do takiego wyznania?

- Masz na myśli swoje miłosne niepowodzenia? - Mrugnęła do niego porozumiewawczo.

- Owszem. - To dziwne. Wcale nie czuł się zakłopotany, gdy poznała jego wielką tajemnicę. Przyszła mu do głowy pewna myśl. - Gotów jestem iść o zakład, że ty również nie masz się czym pochwalić w tej dziedzinie. Z konieczności żyjesz w celibacie, zgadłem?

Spojrzała mu prosto w oczy i łobuzerski uśmieszek zniknął z jej twarzy.

- Trafiłeś w dziesiątkę. Tak się fatalnie składa, że mężczyźni, podobnie jak kobiety, nie lubią być spychani na dalszy plan. Chcą pozostawać stale w centrum uwagi. Nie mogę żyć pod ich dyktando, więc...

- Święte słowa! Ja również nie jestem w stanie bez przerwy zajmować się dziewczyną, z którą chodzę. To nie dla mnie! Od czasu do czasu chętnie spędzę z nią wieczór, ale powinna zrozumieć, że praca jest dla mnie najważniejsza. Czy żądam zbyt wiele? - Po chwili milczenia przyznał: - Wiem, co tracę. Namiętne noce to sama radość. Dzięki temu znajomość nabiera barw, nie sądzisz?

- Jestem tego samego zdania. Gdy pojawi się w moim życiu mężczyzna, który zadowoli się tym, co mogę dać, i nie będzie się domagał, żebym wszystko dla niego poświęciła, pierwszy się o tym dowiesz.

Zamyślony Cliff w milczeniu skończył jagodziankę i maliny. Wcale nie miał ochoty rezygnować z romansów do czasu, aż zrobi karierę; to może potrwać kilka lat. Z drugiej strony nie chciał się wiązać na stałe. Z tego wniosek, że nadal będzie żył jak mnich.

Czy to konieczne?

- Jest wyjście z tej przykrej sytuacji. - Mallory przerwała mu ponure rozmyślania. - Każde z nas powinno szukać osoby, która potrzebuje miłego towarzystwa, odrobiny czułości i przyjemności. Nie jesteśmy na razie gotowi do założenia rodziny i dlatego nie wybieramy partnerów na stałe, tylko...

- Do łóżka? - wpadł jej w słowo. Wyprostowała się i uniosła wyżej głowę.

- Owszem. Trafiłeś w sedno. Mamy ochotę na chwileczkę zapomnienia. Nie widzę w tym nic zdrożnego. Chyba się ze mną zgodzisz.

Uśmiechnął się szelmowsko i ukradł jej z talerza plasterek soczystej papai.

- Naturalnie. Pozostała tylko jedna niewiadoma. Powiedz mi łaskawie, gdzie znajdziemy mało wymagających partnerów, którzy chętnie przystaną na niezobowiązujący romans.

- Możemy dać ogłoszenie. - Oparła łokieć o blat stolika i położyła na dłoni skołataną głowę. - W końcu żyjemy w roku dwutysięcznym, takie rzeczy są na porządku dziennym. W gazetach znajdziemy odpowiednie rubryki.

- To dość niebezpieczne, zwłaszcza dla ciebie. Jesteś popularną dziennikarką. Takimi ogłoszeniami interesują się rozmaici szaleńcy, co się może źle skończyć. - Zadrżał na myśl, że zadurzony pomyleniec mógłby jej zrobić krzywdę.

- W takim razie co proponujesz? Przez chwilę zastanawiał się w milczeniu. Nie ulegało wątpliwości, że oboje są w kropce.

- Proponuję wzajemną pomoc - mruknął w zadumie.

- Co masz na myśli?

- Ty rozumiesz kobiety lepiej ode mnie, a ja świetnie znam się na męskich zachowaniach. Razem dysponujemy ogromną wiedzą.

- I cóż z tego?

Po chwili namysłu Cliff miał już w głowie cały plan.

- Poszukasz dziewczyny, która nie będzie próbowała mnie omotać jak przysłowiowy bluszcz, a ja znajdę ci faceta gotowego przymknąć oko na twój pracoholizm.

Uznał swój pomysł za obiecujący. To naprawdę doskonałe wyjście z sytuacji. Mallory potrafi ocenić, która z jej znajomych jest w stanie zaakceptować jego podejście do życia. Najpierw powinna zrobić listę kandydatek, potem je sprawdzić, a w końcu wskazać najodpowiedniejszą. Ta sama procedura zostanie powtórzona wobec facetów. Miał co najmniej sześciu znajomych, którzy byliby zachwyceni, gdyby Mallory poświęciła im odrobinę swego wolnego czasu. Doskonały plan: logiczny, prosty, niezawodny.

- To się nie uda. - Mallory szybko ostudziła zapał Cliffa.

- Dlaczego? Moim zdaniem wybraliśmy doskonały sposób.

- Kobietom równie łatwo jest oszukiwać się nawzajem, jak zwodzić mężczyzn. Skoro ty będziesz nagrodą... Cliff nadstawił uszu i dopytywał się niecierpliwie.

- O co ci chodzi? Mam jakieś wady?

- Żadnych. I to jest największy problem. Dziewczyny będą starały się wkraść w twoje łaski, a wcześniej omotać mnie, byle tylko jak najszybciej wskoczyć ci do łóżka.

Masz same zalety: jesteś młody, dobrze zarabiasz i masz widoki na większe dochody, a poza tym możesz się podobać.

- Naprawdę? Uważasz, że jestem przystojny? - Nie miał pojęcia, czemu z jej tyrady zapamiętał tylko ostatnie zdanie.

- Oczywiście! Większość dziewczyn zgodzi się ze mną. I na tym polega twój problem. - Odgarnęła do tyłu jasny kosmyk opadający na ramię. Lubił patrzeć na jej włosy, zwłaszcza gdy nosiła je rozpuszczone. Gdy stała przed kamerą, była zwykle uczesana w ciasny kok.

- Wybacz, ale to przekracza moje skromne możliwości pojmowania. - Nie po raz pierwszy zastanawiał się, jakie to uczucie przesypywać między palcami delikatne, jasne pasemka. Skarcił się w duchu; cholera jasna, są zaprzyjaźnieni! To Mallory, a nie jasnowłosa seksbomba, którą trzeba natychmiast zaciągnąć do łóżka.

- Chodzi mi o to, że w tej sytuacji trudno będzie ustalić, czy dziewczyna naprawdę godzi się na niezobowiązujący romans, czy tylko udaje, a w gruncie rzeczy oczekuje czegoś więcej.

Ważne zastrzeżenie; należy je przemyśleć. Niewykluczone, że wkrótce kobiety ustawią się w kolejce przed drzwiami jego sypialni. Do tej pory nie były nim zainteresowane, ale wszystko może się zdarzyć.

Życie jest pełne niespodzianek.

Nie można wykluczyć, że i Mallory znajdzie się wśród nich. To bardzo ładna dziewczyna: wysokie kości policzkowe, jasna cera, piękna figura. Czaruje pięknym uśmiechem; żaden mężczyzna nie może jej się oprzeć. Cliff zdał sobie sprawę, że mógłby sporządzić długą listę facetów gotowych bliżej poznać jego sąsiadkę, a ocena i selekcja zajęłaby mnóstwo czasu.

Mężczyźni także oszukują w takich sprawach. Właśnie planował, w jaki sposób wykonać zadanie, które postawiła przed nim Mallory, gdy z zadumy wytrącił go brzęk kieliszka.

Dopiła szampana, odetchnęła głęboko i powiedziała:

- Mam pomysł. Zamiast szukać nowych znajomości, może sami zdecydujmy się na romans.

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

Mallory pożałowała tych słów w chwili, gdy zostały wypowiedziane. Najchętniej cofnęłaby czas. Nie mieściło jej się w głowie, że miała dość odwagi, by zaproponować Cliffowi ognisty romans bez zobowiązań. Otworzyła usta, by wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie dopuścił jej do głosu.

- Proponujesz, żebyśmy oboje, ty i ja? - wykrztusił z niedowierzaniem. Poczuta się dotknięta.

- Nie rób takiej zdziwionej miny. Wielu mężczyzn uważa mnie...

- I słusznie. - Machnął ręką na znak, żeby mu nie przerywała. - Nie sądziłem tylko, że my dwoje, razem, no wiesz...

- Skoro nie jesteś zainteresowany, możemy wrócić do twojego planu.

- Nie ma mowy! Bardzo mi się podoba ten pomysł. Trochę mnie tylko zaskoczyłaś.

- Posłuchaj, Cliff Dobrze się znamy, prawda?

- Raczej tak.

- Jesteśmy do siebie podobni.

- W pewnym sensie - odparł z niepokojem.

- Nie zamierzamy teraz wiązać się z nikim na stałe, bo kariera zawodowa jest zbyt absorbująca.

- Oczywiście - przytaknął, energicznie kiwając głową.

- Co ważniejsze, każde z nas jest łakomym kąskiem dla osób interesownych, które chciałyby żyć wygodnie na cudzy koszt. Wystarczy chwila nieuwagi, żebym wpadła w sidła sprytnego natręta. Moim zdaniem, tobie grozi podobne niebezpieczeństwo. Mam rację?

Ciekawe, czy się sprzeciwi.

- Słuszna uwaga - przyznał. - Suzanne ciągle wypytuje, ile zarabiam i czy moja klientela to gwiazdy filmowe z Hollywood.

- Tak właśnie podejrzewałam. - Mallory pozwoliła sobie na tryumfalny uśmieszek. - Jeśli będziemy razem, tego rodzaju pytania na pewno się nie pojawią. Nie będę wyciągać od ciebie pieniędzy, żeby je zainwestować w siebie i swoją karierę. Ty również nie staniesz się ode mnie zależny finansowo.

- Masz rację.

Gdy chwycił jej dłoń, poczuła miłe ciepło. Zdumiona cofnęła rękę. Nie pora teraz na takie czułości.

- Tobie chodzi przede wszystkim o to, żeby od czasu do czasu spędzić wieczór w towarzystwie, z dziewczyną, która nie zamierza cię omotać ani wiązać się na stałe. - Wzruszyła ramionami i dodała z uśmiechem: - Moim zdaniem, jesteśmy dla siebie stworzeni.

Cliff bębnił palcami po blacie stolika.

- Chyba masz rację. Idealnie spełniamy swoje oczekiwania.

- A co najważniejsze, jesteśmy sąsiadami. Z randkami nie będzie wielkiego zachodu. Jeśli zechcemy spędzić razem trochę czasu, wystarczy zapukać do sąsiednich drzwi.

- To również wielka zaleta takiego związku.

Mallory z wolna przekonywała się do własnej propozycji, choć nie miała jeszcze całkowitej pewności, czy to dobre rozwiązanie. Musiała wyjaśnić ostatnią wątpliwość.

- Winna ci jestem pewne wyznanie: przed miesiącem zrobiłam wszystkie badania. - Zarumieniła się mimo woli, ale dokończyła śmiało: - Masz przed sobą istny okaz zdrowia.

Cliff podszedł do sprawy rozsądnie i odparł rzeczowo:

- To samo mogę powiedzieć o sobie. Przed kilkoma tygodniami przebadałem się gruntownie. Poza tym nie skaczę z kwiatka na kwiatek i rzadko sypiam z przygodnymi znajomymi. Można powiedzieć, że z zasady dobrze się prowadzę. - Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. - Chcesz zobaczyć moje wyniki?

- To nie będzie konieczne. - Zakłopotanie natychmiast zniknęło, kiedy zaczął dowcipkować. - Ufam ci całkowicie.

Ponownie ujął jej dłonie i tym razem ich nie cofnęła.

- O to właśnie chodzi, prawda?. Mamy pewność, że nie pojawią się niepotrzebne komplikacje oraz wymagania, których żadne z nas nie chce i nie może spełnić - podsumował.

- Masz rację. - Odwróciła dłoń, splotła palce i ścisnęła mocno jego rękę. - Liczy się wzajemne zaufanie i szacunek dla naszych celów i dążeń. A do tego trochę staromodnej namiętności.

- Mam nadzieję, że nie jesteś w tej dziedzinie taką konserwatystką! - odparł z łobuzerskim uśmiechem, a Mallory od razu się wypogodziła. Mimo to gdy wznieśli kieliszki, by uczcić zawarty przed chwilą pakt, z niepokojem spojrzała mu w oczy. W co ja się pakuję, myślała. Odstawiła kieliszek i spytała z powagą:

- A więc zawarliśmy układ, tak?

- Jasne - odparł z chełpliwym uśmiechem i mrugnął porozumiewawczo, jakby chciał dodać jej otuchy. Była pod jego urokiem. - Ten romans nie będzie stanowić zagrożenia dla naszych zawodowych planów. Żadnych wymagań, przysiąg i miłosnych deklaracji. Nie. zamierzamy wiązać się na całe życie. Chodzi o to, by przyjemnie spędzić razem trochę czasu.

- Oczywiście.

Czemu to jego podsumowanie zabrzmiało oschle i bezbarwnie jak zeznanie podatkowe? Gdy pod wpływem nagłego impulsu wystąpiła z osobliwą propozycją, wcale nie czuła takiego chłodu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin