Hooper Kay - Śladami Caroline.pdf

(1656 KB) Pobierz
154353934 UNPDF
Kay Hooper
Śladami Caroline
After Caroline
154353934.002.png
Prolog
1 lipca
Czasem niewiele trzeba, żeby wydarzyło się nieszczęście. Przyczyna może być
zupełnie błaha. Mała plama na szosie, utworzona przez olej wyciekający z
samochodu, który zatrzymał się dość nieoczekiwanie w miejscu, gdzie nie było
pobocza, zjazdu lub choćby poszerzenia drogi. Ona niczego nie zauważyła.
Prowadziła starego forda, kiedy nagle straciła nad nim panowanie. W następnej
chwili samochód szybko obracał się wokół własnej osi.
Rzucało nią niby szmacianą lalką. Trzymała się kurczowo kierownicy i liczyła,
że odzyska kontrolę nad pojazdem. Ale jej wysiłki na nic się zdawały wobec siły
odśrodkowej. Wydawało się, że trwa to całą wieczność. Zielony letni krajobraz
wirował jej szaleńczo przed oczami, pisk opon ryjących rozgrzaną nawierzchnię
rozdzierał uszy. Inne samochody hamowały z jazgotem, koła wrzynały się w asfalt,
klaksony trąbiły, powiększając ogłuszającą kakofonię.
Kiedy obracający się samochód zaczął wpadać na przeszkody, nastąpiły
prawdziwe zderzenia. Najpierw były to wybujałe krzaki porastające pobocze,
potem małe drzewka. Silne szarpnięcia rzucały nią i wozem raz za razem. Miała
wrażenie, że wirowanie staje się coraz wolniejsze, ale wtedy podwozie natrafiło na
przeszkodę, która nie chciała ustąpić pod jego naciskiem. Rozległ się zgrzytliwy
jęk rozrywanego metalu. Samochód przekoziołkował – i to nie raz, równie
gwałtownie jak wtedy, gdy wirował wokół osi.
Nie zdawała sobie sprawy, że zamknęła oczy, aż do chwili gdy forda wyrzuciło
w górę po raz ostatni, szarpnęło przeraźliwie karoserią, a potem wóz zamarł w
bezruchu.
W tej samej chwili zrozumiała, co to takiego martwa cisza. Słyszała jedynie
walenie własnego serca. Później, jakby ktoś pokręcił potencjometrem, dobiegły ją
krzyki ludzi i dźwięk klaksonów samochodowych. Ostrożnie uniosła powieki,
starając się mruganiem powstrzymać łzy przerażenia.
Widok, jaki ukazał się jej oczom, zapierał dech w piersi. Przedniej szyby po
prostu nie było. Dostrzegła, że długa maska samochodu jest zmiażdżona i
przypomina monstrualny akordeon. Drzwi od strony pasażera zostały wepchnięte
do środka, tak że mogła spokojnie oprzeć o nie łokieć bez konieczności pochylania
się w prawą stronę. Choć drzwi przy kierowcy zdawały się nietknięte, wiedziała,
nie odwracając głowy, że tył samochodu również jest zgruchotany. Znalazła się w
ciasnym pudle z pogiętego metalu.
Zmusiła się, by puścić kierownicę, i uniosła dłonie na wysokość oczu.
Niepewnie przypatrywała się palcom aż do momentu, gdy uznała, że nadal ma ich
154353934.003.png
dziesięć i wszystkie są sprawne. A potem, gdy głosy ludzi zaczęły się zbliżać do
wraku samochodu, podsunęła się odrobinę w górę. Robiła to bardzo ostrożnie,
spodziewając się bólu świadczącego o zranieniach. Udało jej się nawet sięgnąć do
nóg, nagich pod letnią sukienką.
Nic się jej nie stało. Nie miała nawet zadrapania.
Nie była religijna, jednak patrząc na to, co wyglądem nie przypominało już
samochodu, pomyślała, że może ktoś nad nią czuwał.
– Nic się pani nie stało?
Spojrzała przez boczną szybę na twarz nieznajomego mężczyzny. Był przejęty i
zaniepokojony. Usłyszała własny niepewny śmiech.
– Nie, nic. Może pan w to uwierzyć?
– Nie – odpowiedział szczerze, powoli krzywiąc usta w uśmiechu. – Powinno
panią zgnieść na placek. To musi być najszczęśliwszy dzień w pani życiu.
– Co pan powie... – Przesunęła się lekko i dodała: – Ledwie się ruszam. Nie
mogę dosięgnąć klamki. Czy mógłby pan otworzyć drzwiczki?
Nieznajomy, mężczyzna w średnim wieku, o krzepkich ramionach
świadczących o długoletniej ciężkiej pracy, szarpnął drzwi na próbę.
– Nie da rady. Nie ma na nich śladu uszkodzeń, ale wóz jest sprasowany od
przodu i od tyłu, więc je solidnie zablokowało. Bez kleszczy rozwierających ani
rusz. Niech się pani nie martwi, ekipa ratownicza i karetka są już w drodze.
Odległe syreny stały się głośniejsze, mimo to poczuła zimny dreszcz strachu.
– Bak jest pełen paliwa. Jak pan myśli...
– Niczego nie czuję – zapewnił ją. – Przez większość życia pracowałem w
warsztacie samochodowym. Nie ma powodów do niepokoju. A tak przy okazji,
nazywam się Jim. Jim Smith, choć pewnie trudno w to uwierzyć.
– Dziś uwierzę we wszystko. Jestem Joanna. Miło cię poznać, Jim.
Skinął głową.
– Mnie również, Joanno. Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Nic cię nie boli?
– Nic a nic. – Spojrzała ponad jego ramieniem na ludzi ześlizgujących się po
nasypie. Głośno przełknęła ślinę, gdy zobaczyła, jak daleko potoczył się samochód.
– Mój Boże. Wszystko świadczy o tym, że powinnam zginąć.
Jim obejrzał się i szybko otaksował szeroką ścieżkę zrytej ziemi, wyrąbaną
wśród krzaków przez samochód. Potem ponownie skierował wzrok na kobietę i
uśmiechnął się.
– Jak mówiłem, to chyba twój szczęśliwy dzień.
Joanna ponownie przyjrzała się zmiażdżonej karoserii, otaczającej ją ze
wszystkich stron. Wstrząsnął nią dreszcz. Nigdy nie przypuszczała, że otrze się o...
W ciągu pięciu minut zjawiła się ekipa ratownicza i karetka pogotowia.
Wszyscy byli zaskoczeni, ale też zadowoleni z faktu, że nic się jej nie stało. Jim
odsunął się, robiąc miejsce ratownikom, i dołączył do gapiów stojących wzdłuż
154353934.004.png
pobocza. Dopiero wtedy Joanna uświadomiła sobie, że stała się ośrodkiem sporego
zainteresowania.
– Zawsze chciałam być gwiazdą – wymamrotała pod nosem.
Znajdująca się najbliżej sanitariuszka, energiczna kobieta mniej więcej w wieku
Joanny, z identyfikatorem, na którym napisano „E. Mallroy, zachichotała, słysząc
jej słowa.
– Chodzą słuchy, że nie ma pani nawet zadrapania. Dlatego niech się pani nie
zdziwi, kiedy lada chwila zjawi się ktoś z prasy.
Joanna miała zamiar odpowiedzieć kolejnym żartem, nim jednak zdołała
otworzyć usta, jej spokój został raptownie i koszmarnie przerwany. Rozległ się
huk, jak przy strzale z karabinu, a potem z dziesiątek gardeł wyrwał się okrzyk:
„Cofnąć się! Spojrzała w miejsce, gdzie była przednia szyba, i zobaczyła coś, co
przypominało grubego czarnego węża o płonącym łbie, który spadał na nią z nieba.
Jakaś niewiarygodna siła uderzyła w nią z mocą rozpędzonego pociągu, a
potem nastała ciemność.
Nieświadoma upływającego czasu, Joanna miała wrażenie, że nie ruszała się z
miejsca. Czuła się... zawieszona, jakby utknęła na granicy niebytu. Zadowolona
dryfowała w stanie nieważkości, otoczona łagodną ciszą. Na coś czekała – tego
była pewna. Miała się czegoś dowiedzieć. Panowała absolutna martwota, niemniej
ciemność powoli zaczęła ustępować. Poczuła delikatne szarpnięcie. Obróciła się –
lub tak się jej tylko zdawało – i pochyliła w stronę, gdzie ją ciągnięto.
Jednak niemal natychmiast została uwolniona i ponownie pogrążyła się w
gęstniejącej czerni. Niespodziewanie odniosła wrażenie, że nie jest sama, że ktoś
dzieli z nią mrok. Poczuła lekki jak piórko dotyk, tak subtelny, że nie była pewna,
czy jest rzeczywisty, jakby ktoś lub coś przesunęło się obok niej.
„Nie zostawiajcie jej samej.
Joanna niczego nie słyszała, ale sens nakazu rozumiała bardzo dokładnie,
towarzyszące mu emocje zapierały dech w piersi. Usiłowała sięgnąć do tej drugiej
cierpiącej obecności, ale zanim się jej to udało, ktoś krzyknął na nią ostro:
– Joanno? Joanno! No już, Joanno, otwórz oczy!
Wezwania były słyszalne i stawały się coraz głośniejsze.
Czuła, że ktoś wlecze ją w dół. Natychmiast się przeciwstawiła, nie chcąc
słuchać poleceń. Porwał ją podmuch. Ostatecznie znowu czuła ciężar własnego
ciała.
W tej samej chwili każdy nerw i mięsień wydawał się płonąć z bólu. Jęknęła,
zmuszając się do uniesienia powiek.
Przezroczysta osłona zakrywała jej oczy, za nią widać było niewyraźnie krąg
twarzy obcych ludzi, którzy zaczynali się uśmiechać. Za ludźmi widniało czyste
błękitne niebo, upstrzone białymi obłoczkami. Znalazła się na twardym gruncie. Co
tu robiła?
154353934.005.png
– Wróciła do nas – powiedziała jedna z twarzy, obracając się ponad ramieniem
do drugiej. – Przenieśmy ją na nosze. – A potem odezwała się do niej: – Wszystko
będzie dobrze, Joanno. Wyjdziesz z tego.
Joanna poczuła, że jej obolałe ciało zostało uniesione. Patrzyła półprzytomnie
na mijane twarze innych ludzi. Nagle jedna z nich wydała się znajoma. Dostrzegła,
że stara się jej coś powiedzieć, coś, co przypomniała sobie dopiero w karetce
pędzącej na sygnale.
„To na pewno twój szczęśliwy dzień. Dwa razy wymknęłaś się śmierci.
Do tego czasu zdołała już zebrać myśli i mogła jedynie zgodzić się z opinią
Jima. Ostatecznie, jak wielu ludzi otarło się o śmierć? Niewielu. A jej się udało,
wyszła z tego najwyraźniej bez szwanku – jeśli pominąć fakt, że jedyną częścią
ciała, która nie bolała, był czubek nosa.
Jednak przeżyła i odczuwała nieskończoną wdzięczność.
W szpitalu przebadano ją, uspokojono i zastosowano odpowiednie leki. Lekarze
stwierdzili, że niewiarygodne przeżycia tego dnia nie zostawiły na niej śladu. Miała
tylko niewielki wypalony ślad przy prawej kostce u nogi, w miejscu gdzie powstał
łuk elektryczny między metalem karoserii a ciałem, poza tym powiedziano jej, że
może czuć się obolała po szoku, który wstrzymał akcję serca, i po późniejszych
wysiłkach, żeby tę akcję przywrócić.
Dopisało jej ogromne szczęście, na dłuższą metę nie powinna bowiem
doznawać żadnych przykrych następstw tego, co się jej przydarzyło. Tak twierdzili.
Jednak się mylili, bo właśnie tamtej nocy zaczął się sen na jawie.
154353934.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin