Hassel Sven - Legion potępieńców.doc

(1040 KB) Pobierz

Sven Hassel

 

Legion Potępieńców

 

(Legion of Damned)

 

Przekład: Julius Wilczur-Garztecki

 


Książkę tę dedykuję bezimiennym żołnierzom, którzy polegli za obcą im sprawę, moim najlepszym towarzyszom z 27 pułku pancernego oraz wszystkim dzielnym kobietom, które w tych ponurych i przerażających czasach okazały nam pomoc.

 

Oberstowi Manfredowi Hince, Oberleutnantowi Erichowi von Barringowi, Oberfeldweblowi Willemu Beierowi, Unterojfizierowi Hugonowi Stege, Stabsgefreiterowi Gustawowi Eickenowi, Obergefreiterowi Antonowi Steyerowi, Gefreiterowi Hansowi Breierowi, Unterojfizierowi Bernhardowi Fleischmannowi, Gefreiterowi Asmusowi Braunowi, oraz Ewie Schadows, studentce prawa Urszuli Schade, lekarzowi medycyny Barbarze von Harburg, pielęgniarce Hrabinie Mirze Testanowej-Golynskiej Eryce Welter, aktorce.

Autor oświadcza, że dziewięćdziesiąt procent zawartości tego dzieła ma charakter czysto autobiograficzny. Reszta stanowi fabułę wprowadzoną dla zwiększenia przejrzystości i uwypuklenia plastyczności narracji, lecz nie jest przy tym jedynie fantazyjnym dodatkiem do dokumentu.

 


– Pięć minut minęło. Zapłacisz za to, co zrobiłaś!

Nacisnął przycisk dzwonka. Weszło dwóch potężnych esesmanów w czarnych mundurach. Krótki rozkaz i Ewa znalazła się na obciągniętym czarną skórą blacie.

I Parszywy dezerter

 

Wczoraj przed sądem wojennym stanął olbrzymi saper. Dostał osiem lat ciężkich robót. Dziś kolej na mnie. Doprowadzono mnie przed oblicze sądu w eskorcie dwóch „klawiszy”. Znalazłem się w dużym pomieszczeniu, w którym na jednej ścianie wisiała gigantyczna podobizna Adolfa Hitlera, naprzeciwko zaś portret Fryderyka Wielkiego. W głębi, za fotelem przewodniczącego składu sędziowskiego, znajdowały się cztery sztandary: Luftwaffe, Krigssmarine, wojsk lądowych i SS. Wzdłuż ściany rozmieszczono proporce różnych rodzajów wojsk: piechoty – biały z czarnym krzyżem, artylerii – czerwony, kawalerii – żółty, broni pancernej – różowy, wojsk inżynieryjnych – czarny ze srebrnymi ornamentami, strzelców – zielony z rogiem myśliwskim i wiele innych. Stół sędziowski przykrywał czarno-biało-czerwony proporzec Wehrmachtu.

W skład trybunału wchodzili: przewodniczący – asesor w stopniu majora, i dwóch ławników – Hauptmann oraz Feldwebel. Oblicze wymiaru sprawiedliwości dopełniał prokurator – SS-Sturmbannführer.

Jak widać parszywy dezerter nie zasługiwał na obrońcę.

Odczytano akt oskarżenia. Zostałem przesłuchany na początku. Potem sędzia polecił wprowadzać po kolei świadków. Pierwszy zeznawał gestapowiec, który aresztował Ewę i mnie, gdy kąpaliśmy się w ujściu Wezery, i nagłe wspomnienie letniego popołudnia, odgłos leniwego plusku fal przesłoniły mi obraz procesu.

Rozgrzany, lśniąco biały piasek wydm... Ewa wygrzewająca w słońcu swe krągłe uda... jej czepek kąpielowy... moje rozgrzane słońcem plecy... i upał, upał.

– Tak, wskoczyłem na biurko, a stamtąd wyskoczyłem przez okno.

W sumie przesłuchiwało mnie pięciu policjantów. Teraz składali przed sądem zeznania.

– Tak, podałem fałszywe nazwisko. Nie, wyjaśnienia, które złożyłem, były nieprawdziwe.

To dziwne uczucie przyglądać się radcy kryminalnemu, który kazał wychłostać Ewę. Pozostali oprawcy byli sadystami, ale on po prostu wykonywał swoją pracę, w jego rozumieniu postępował właściwie. Co robić z ludźmi, którzy jedynie rzetelnie wykonują swoje obowiązki? Jest ich na świecie zbyt wielu. Wyobraziłem sobie, że wszyscy co do jednego zdezerterowaliśmy. Zostali tylko sami oficerowie. I co oni mogli zrobić? Przecież my, żołnierze, wszyscy uciekliśmy. Drogi zaroiły się od żołnierzy powracających do domów. Na froncie i na zapleczu pozostali samotni oficerowie, ze swoimi mapami, planami, w eleganckich czapkach i wyglansowanych butach. Powracający nie zapomnieli o mnie. Zaraz otworzą się drzwi i wkroczą tu bez słowa, a przewodniczący sądu i obaj ławnicy poderwą się z miejsca pobledli...

– Wprowadzić świadka Ewę Schadows!

Ewa! Tutaj?

Czy to mogła być ona?

Tak! To była Ewa, tak jak ja wciąż byłem Svenem. Poznaliśmy się po spojrzeniach. Wszystko inne, wszystko, co znaliśmy: drobne krągłości, intymne sekrety, wszystko, co znaliśmy, co spijaliśmy oczami, ustami i poszukującymi dłońmi... – to wszystko nagle przestało istnieć. Pozostały tylko nasze spojrzenia, oczy pełne lęku, a jednocześnie wierzące, że nadal jesteśmy sobą.

Czyżby można było w ciągu kilku dni tak wiele unicestwić?

– Ewo Schadows, znasz tego człowieka, prawda?

„Sługus” to określenie, którego nienawidzę. Zawsze wydawało mi się ordynarne, wulgarne i przesadne, ale w tamtej chwili żadne inne nie pasowało do prokuratora bardziej – był zwykłym sługusem.

– Tak – odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem Ewa. Szelest papieru obudził zebranych.

– Gdzie go poznałaś?

– Spotkaliśmy się w Kolonii... podczas alarmu lotniczego. Takie rzeczy się zdarzały.

– Czy wyznał, że jest dezerterem?

– Nie.

Ewa widać nie mogła znieść złowrogiej ciszy, jaka zapanowała, i dodała drżącym głosem:

– Zdaje się, że nie.

– Proszę się wyrażać precyzyjnie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż składanie przed sądem fałszywych zeznań stanowi poważne przestępstwo.

Ewa stała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nie spojrzała na mnie ani przez chwilę. Jej twarz była szara jak twarz chorego tuż po operacji. Jej dłonie drżały lękliwie.

– A więc jak to było? Powiedział ci, że jest dezerterem?

– Zdaje się, że wspomniał o tym.

– Musisz odpowiedzieć „tak” albo „nie”, sąd oczekuje od ciebie precyzyjnej odpowiedzi.

– Tak.

– Co jeszcze ci powiedział? Przecież ostatecznie zabrałaś go ze sobą do Bremy, dałaś mu ubranie, pieniądze i całą resztę. Zgadza się?

– Tak.

– Musisz to opowiedzieć sądowi. Nie będziemy wyciągać z ciebie każdego zdania. Co on ci powiedział?

– Powiedział, że uciekł z pułku i że powinnam mu pomóc, i żebym zdobyła dla niego dokumenty... Zrobiłam to. Załatwiłam mu papiery przez człowieka o imieniu Paul.

– Gdy spotkałaś go w Kolonii po raz pierwszy, miał na sobie mundur?

– Tak.

– Jaki?

Czarny mundur czołgisty z dystynkcjami Gefreitra.

– Można więc powiedzieć, że nie powinnaś mieć żadnych wątpliwości, iż masz do czynienia z żołnierzem?

– Nie miałam.

– Czy to on namówił cię na wspólny wyjazd do Bremy?

– Nie, to była moja propozycja. Uznałam, że tak będzie dla niego lepiej. Wahał się, poważnie myślał o oddaniu się w ręce władz, ale przekonałam go, żeby tego nie czynił.

Ewo, Ewo, co ty na Boga wygadujesz? O czym ty opowiadasz?

– Innymi słowy, powstrzymałaś go od wypełnienia powinności i dobrowolnego oddania się w ręce władz?

– Tak, uniemożliwiłam mu to.

Nie mogłem tego dłużej słuchać. Wstałem i zacząłem z całych sił krzyczeć do przewodniczącego, że to wszystko jest bzdurą; że Ewa kłamie, aby mnie ratować; że wymyśla dla mnie okoliczności łagodzące; że nie mogła mieć pojęcia, iż jestem żołnierzem, zrzuciłem bowiem mundur jeszcze w pociągu między Paderborn a Kolonią, więc gdy się poznaliśmy, byłem już po cywilnemu. Wypuście ją, ona aż do aresztowania nie miała o niczym pojęcia. Przysięgam!

Może przewodniczący sądu wojennego okaże się człowiekiem? Nie wiedziałem tego, ale mogłem mieć nadzieję. Lecz jego oblicze, zimne jak bryła lodu, pozbawiło mnie wszelkich złudzeń.

– Spokój na sali! – wrzasnął sędzia. – Oskarżony może tylko odpowiadać na pytania sądu. Jeśli usłyszę jeszcze choć jedno słowo, to każę cię usunąć z sali.

Skończył i zwrócił swoje lodowate spojrzenie z powrotem na Ewę.

– Ewo Schadows, czy potwierdzasz pod przysięgą prawdziwość swoich zeznań?

– Potwierdzam. Było dokładnie tak, jak powiedziałam. Gdybyśmy się nie spotkali, z pewnością zgłosiłby się na policję.

– Pomogłaś mu również wtedy, gdy zbiegł z Gestapo?

– Tak.

– Dziękuję. To wszystko. Aha... czy już zostałaś skazana za swój czyn?

– Tak. Odbywam karę pięcioletniego pobytu w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück.

Gdy ją wyprowadzano, obdarzyła mnie długim spojrzeniem i złożyła usta jak do pocałunku. Były sine, a jej oczy wyrażały jednocześnie wielki smutek i niezwykłą radość. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy, aby mi pomóc. Wierzyła, że pomoże ocalić mi życie. Oddała pięć lat życia w zamian za nikłą nadzieję na ocalenie mnie. Pięć lat w Ravensbrück! Czułem się załamany.

Następnym świadkiem była Trudi, ale zemdlała zaraz po karkołomnej próbie potwierdzenia zeznań Ewy.

To dziwne uczucie przyglądać się, jak świadek mdleje na sali sądowej i jak go wynoszą. Trudi wyniesiono przez małe drzwi, a gdy te się za nią zamknęły, miałem wrażenie, jakby zatrzaskiwały się wierzeje mojej sprawy.

Powzięcie decyzji nie zabrało sądowi dużo czasu. Podczas ogłaszania wyroku wszyscy wstali, a obecni na sali oficerowie i urzędnicy podnieśli ramiona w nazistowskim pozdrowieniu.

 

W imieniu Führera, Sven Hassel, Gefreiter 11 pułku huzarów, zostaje niniejszym postanowieniem sądu skazany za dezercję na piętnaście lat ciężkich robót. Jego nazwisko zostaje również wymazane ze stanu osobowego tego pułku, pozbawia się go też wszystkich praw cywilnych i wojskowych na czas nieokreślony. Heil Hitler!

 

Nie mdlejecie? Nie pociemniało wam przed oczami, jak wtedy, gdy przestawali bić? Jak to mówią? Hańba jest gorsza od śmierci? Chyba tak. To frazes. Myśleliście, że nigdy nie sięgniecie po frazes? Przecież one są po to, by z nich korzystać. Teraz możecie powiedzieć ludziom, co taki frazes naprawdę znaczy.

Nie, nigdy tego nie zrobicie.

Stałem tam jak ogłuszony, nie rozumiejąc, co mówi sędzia w uzasadnieniu wyroku, chociaż wszystko słyszałem. Powiedział, że sąd okazał mi łaskę i pozwolił zachować życie. Nie zostałem więc skazany na śmierć. Uwzględniono, że jestem Auslandedeutsche*[*– tak określano Niemca nie pochodzącego z terenów Rzeszy] zmobilizowanym w Danii i że na drogę dezercji wstąpiłem namówiony przez nieodpowiedzialne kobiety, niegodne miana Niemek.

 


Skuto nas łańcuchami po dwóch, zakładając nam kajdanki na ręce i nogi, a całą grupę spętano jeszcze na koniec łańcuchem. Zostaliśmy zawiezieni na dworzec pod strażą uzbrojonych po zęby żandarmów polowych.

W pociągu spędziliśmy trzy dni i trzy noce...

 

II Umierali dniem i nocą...

 

Zanim powitam was w naszym uroczym, malutkim uzdrowisku, lepiej dowiedzcie się, kim, a raczej czym jesteście. Otóż jesteście stadem brudnych wszarzy i łajdaków, świńskimi śmieciami i mętami ludzkimi. Tym byliście zawsze i tym pozostaniecie aż do chwili waszej śmierci. Abyście jednak mogli się jeszcze nacieszyć swoją odrażającą osobowością, zapewniam was, że postaram się, aby była to śmierć powolna, bardzo powolna, abyście mieli czas wszystko dokładnie przemyśleć. Daję wam moje osobiste słowo, że nikt nie zostanie pod tym względem w jakikolwiek sposób pominięty. Wasza kuracja będzie prowadzona należycie. Byłoby mi niezmiernie przykro, gdyby któregokolwiek z was ominęła choć cząstka tej terapii. Tak więc witajcie w Karnym Obozie Koncentracyjnym SS i Wehrmachtu – Lengries. Panie i panowie, witajcie w obozie śmierci Lengries.

Lekko postukał szpicrutą w swoje błyszczące oficerki i pozwolił, by monokl wypadł mu z oczodołu. Czemu osobniki takiej proweniencji zawsze noszą monokl? Musi być jakieś psychologiczne uzasadnienie.

Hauptscharführer SS odczytał nam regulamin, sprowadzający się do tego, że zakazuje się właściwe wszystkiego, a karą za wszelkie przewinienia jest głodzenie, bicie i śmierć.

Więzienie było pięciopiętrową budowlą złożoną z klatek, gdyż poszczególnych boksów nie dzieliły ściany, a jedynie kraty.

Zostaliśmy przeszukani, wykąpani, po czym ogolono nam jedną połowę głowy. Wszystkie owłosione miejsca na naszych ciałach zostały wysmarowane smrodliwym, żrącym płynem, piekącym bardziej niż ogień. Następnie wsadzono nas do celi, gdzie zupełnie nadzy staliśmy przez prawie cztery godziny, kilku esesmanów zaś szczegółowo nas w tym czasie rewidowało. Wsadzali nam strzykawki do uszu, a palce do ust. Nie przeoczyli ani nozdrzy, ani pach. W końcu dano nam po wielkiej lewatywie, która pognała nas do klozetów, ciągnących się wzdłuż jednej ściany budynku. Najgorzej miały dwie młode kobiety, które musiały dodatkowo znosić nieprzyzwoite żarty wachmanów i doświadczyć „specjalnego” przeszukania.

Ubrania, które nam wydano – pasiaste kurtki i spodnie – były uszyte ze straszliwie szorstkiego materiału, przypominającego jutę na worki; chodząc w nich miało się wrażenie, jakby cały czas łaziło po ciele jakieś robactwo.

Pewien Oberscharführer kazał nam wyjść na korytarz, gdzie ustawił nas w szeregu przed Untersturmführerem. Wskazał na mężczyznę stojącego na prawym skrzydle.

– Chodź tutaj!

Stojący z tyłu esesman pchnął wskazanego, a ten chwiejnym krokiem stanął na baczność przed obliczem niskiego, zarozumiałego oficera.

– Jak się nazywasz? Ile masz lat? Co zrobiłeś? Odpowiadaj szybciej!

– Johann Schreiber. Lat dwadzieścia pięć. Skazany na dwadzieścia lat ciężkich robót za zdradę główną.

– Powiedz mi, czy nie byłeś żołnierzem?

– Tak jest! Byłem Feldweblem w 123 pułku piechoty.

– A więc fakt, że po prostu nie zadałeś sobie trudu, aby porządnie się zameldować, to zwykła niesubordynacja. W dodatku byłeś na tyle bezczelny, aby zwrócić się do mnie w sposób nieregulaminowy. Stój na baczność, śmierdzielu. Teraz spróbujemy oduczyć cię złych nawyków. Jeśli ta terapia nie pomoże od razu, wystarczy, jak tylko nam o tym zameldujesz, a wtedy już znajdziemy na ciebie coś skuteczniejszego.

Untersturmführer, patrząc w skupieniu w przestrzeń, rzucił chrapliwym głosem:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin