KM Rozdział 83.doc

(121 KB) Pobierz
Rozdział 83

 

 

Rozdział 83. Motywacje

 

Wampir stał przy oknie w gabinecie Dumbledore'a i patrzył na zapadający powoli zmierzch. Na nieboskłonie nie było ani jednej gwiazdy, nie świecił też księżyc. Zła pora dla wilkołaków, doskonała dla wampirów, pomyślał. A przynajmniej kiedyś była.

 

Nie odwrócił się, gdy z kominka wyszedł Harry Potter.

 

— Czy już wiesz, jak ta zmiana posłuży twoim ludziom? — zapytał król czarodziejskiego świata, stając obok wysokiej, szczupłej sylwetki odzianej w czarny, sięgający ziemi płaszcz, z kapturem naciągniętym głęboko na oczy.

 

— Czy to jest właśnie nasze przeznaczenie? — Aventine odpowiedział pytaniem, nie odwracając wzroku od okna.

 

— To jedna z możliwości — Harry Potter również patrzył w ciemne niebo. — Panie dyrektorze, czy mógłby nas pan zostawić na kilka minut? — poprosił Dumbledore'a, który wciąż stał nieopodal kominka.

 

Gdy stary czarodziej przeszedł do swoich komnat i zamknął za sobą drzwi, Harry zablokował pomieszczenie i wyciszył je. Dopiero wtedy Lord Aventine obrócił się do Pottera i zsunął z głowy kaptur. Czerwone oczy uważnie wpatrywały się w twarz młodzieńca.

 

— Rozważam dostępne ścieżki. Wszystkie poza jedną prowadzą w tym samym kierunku — powiedział wampir. Harry kiwnął głową na znak, że on też je widział. — Nie wiem, czy chcę wstąpić na tę jedną, która skręca w przeciwną stronę.

 

— Czas neutralności przeminął — stwierdził czarodziej.

 

— Nie jestem neutralny — zaprzeczył wampir. — Zadeklarowałem się wczoraj w ministerstwie.

 

Potter machnął lekceważąco ręką.

 

— Być może w kwestii wojny. Ale teraz nie chodzi o wojnę. Chodzi o życie, dzisiaj, jutro i każdego następnego dnia. — Patrzył na wampira uważnie. — Czy jesteś gotów wziąć odpowiedzialność za naszą wspólną drogę?

 

Lord Aventine cofnął się o krok.

 

— Naszą wspólną drogę? — powtórzył głucho. — Dlaczego miałbym to zrobić?

 

— Jak powiedziałeś, jest tylko ta jedna droga.

 

— Dlaczego sądzisz, że postąpię właściwie, godząc się na życie czarodziejskiego popychadła? — zapytał wampir z pogardą. — Może lepiej umrzeć?

 

— Być może — potwierdził młodzieniec.

 

Stali obok siebie, wpatrując się w ciemność za oknem i rozważając swoje szanse.

 

Harry nie widział w swym sercu wyboru innego, niż pójść ręka w rękę z wampirem. Ścieżka losu, którą pokazały mu kruki, była pod tym względem boleśnie jednoznaczna. Jeśli mugole mieli żyć, czarodzieje musieli zapomnieć o swoich uprzedzeniach i zaufać stworzeniom ciemności.

 

Młody mag patrzył w czarne niebo, na którym ukrywał się księżyc w nowiu, jednak przed oczyma miał coś zupełnie innego — drżące w oparach prawdopodobieństwa widma przyszłości. Nic jeszcze nie było przesądzone, wszystko ciągle mogło się zmienić, wystarczyło, żeby wampir odwrócił się i wyszedł. Ale gdyby został…

 

Po dzisiejszej nocy świat na zawsze się odmieni, to było oczywiste. Tak czy inaczej, po dzisiejszej nocy nie będzie już odwrotu.

 

Sięgnął pamięcią do wizji świata, który nastanie, jeśli wampir wyjdzie. Jego umysł zalała obrzydliwa, cuchnąca zgniłym mięsem przyszłość, pełna ognia, tłustej sadzy i krzyków rozpaczy. Na granicy świadomości znów usłyszał drapieżne głosy, szepczące: Żaden feniks nie powstanie z tych popiołów. Wszędzie dookoła śmierć. Od jutra już tylko śmierć.

 

Ale gdyby wampir został…

 

Nowa ścieżka, która otworzyła się przed nimi, gdy wczoraj Lord Aventine odrzucił neutralność, teraz, po zamachu Voldemorta, gwałtownie skręciła i zaczęła wić się tak skomplikowanymi i nieoczekiwanymi meandrami, że Harry nie rozumiał większości z tego, co widział. Czarodzieje, wampiry, centaury, wilkołaki, smoki, skrzaty, wszystkie istoty, które posiadały magię i inteligencję, tańczyły przed oczyma jego duszy, szukając dla siebie miejsca w nowym świecie. W centrum tego wszystkiego stał Lucjusz Malfoy, pochylając się ku dziewczynie z burzą brązowych loków, a gdy mgła przeznaczenia odsuwała na chwilę Malfoya, na jego miejscu pojawiał się Severus, patrzący pod światło na fiolkę niebieskiego płynu. Za jego plecami czerwone oczy śledziły lśniącą pieczęć, ukrywającą na zawsze złodziei dusz. Obrazy przewijały się jeden za drugim, przedstawiając zmiany, od których umysł Pottera drżał i cofał się w obawie. Jednocześnie jednak była tam nadzieja, której tak bardzo łaknął.

 

W tym nowym świecie nie było miejsca na status quo. Wszystko się zmieni — niektóre rzeczy szybciej niż inne, jedne otwarcie, pozostałe w ciszy i ukryciu — a każda ze zmian dotyczyć będzie w jakiś sposób czarodziejów, bo to oni będą zmuszeni oddać innym kawałek swojego miejsca. Harry doskonale rozumiał, że ludzie nie pogodzą się z tym bez protestu i znajdzie się wielu takich, którzy oskarżą go o działanie w złej wierze, sprzeniewierzenie się czarodziejskiemu światu, jego tradycjom i integralności. Wiedział to, ale nie miał wyboru.

 

Alternatywą była śmierć. Dla Harry'ego Pottera to była alternatywa nie do przyjęcia.

 

Od wczoraj świat wampirów leżał w gruzach. Z każdą godziną, w której ciała mugoli stawały się bardziej wyschnięte, wampiry coraz dotkliwiej odczuwały odpływ uzdrawiającej mocy i było tylko kwestią czasu, kiedy wyruszą na wojnę o te zanieczyszczone resztki ukryte w ciałach magów. Lord Aventine wiedział, że w tej wojnie nie będzie zwycięzców ani pokonanych. On też widział ścieżki losu i doskonale rozumiał, że do jego drzwi zapukał wczoraj koniec świata.

 

Mógł temu zapobiec. Ale czy chciał? Nie był pewny.

 

Nowa ścieżka…

 

Naprawdę była nowa? Sięgnął pamięcią do czasu, w którym jego lud posiadał jeszcze miejsce w Wizengamocie. Zanim na całym globie zostali prawnie sprowadzeni do roli zabójczych zwierząt, próbowali odnaleźć swoje miejsce w magicznym świecie. W ostateczności nie pozwolono im na to, ale jednak mieli wtedy swoją szansę. Czy teraz ofiarowano im drugą?

 

Zerknął na zapatrzonego w widok za oknem Pottera.

 

Lord Aventine nie miał zamiaru mówić mu całej prawdy, choć miał świadomość, że czarodziej ją wyczuwa. Mag spotkał ich przecież, gdy podróżował w półbycie — właśnie dlatego stali tu teraz i rozmawiali. Potter widział szczególną więź, która łączy wampiry i mugoli, ale czy rzeczywiście potrafił ją poprawnie zinterpretować? Wampir nie miał pewności. Czuł sprzeciw na myśl, że to właśnie czarodziej, jeden z tych, którzy odarli jego lud z godności, miałby posiąść najintymniejszą wiedzę o istocie ich połączenia. Z drugiej strony, jeśli nie Harry Potter, to kto?

 

Jeżeli Lord Aventine chciał, aby jego ludzie przetrwali, musiał zrobić wszystko, żeby uratować mugoli. Pragnął tego z całej mocy swojego zastygłego wampirzego serca. Gdyby miał taką możliwość, zrobiłby to sam, jednak to nie wchodziło w grę. Potrzebował czarodziejów, a tego jednego szczególnego, który stał obok, potrzebował przede wszystkim.

 

Czy jednak cena wymiany nie była za wysoka?

 

Alternatywą była śmierć. Musiał zdecydować, czy to była aż tak zła alternatywa.

 

— Jeśli podejmę tę decyzję — odezwał się wreszcie Lord Aventine — co mi ofiarujesz?

 

— Nic — odpowiedział Potter. — Wszystko, cokolwiek zdobędziesz, będziesz zawdzięczał wyłącznie sobie.

 

Dumny wampir spojrzał na maga czerwonymi oczyma i pomyślał, że brzmi to obiecująco.

 

— Jakie wsparcie od ciebie otrzymam? — drążył.

 

— Takie samo, jak każda istota magiczna, która zechce działać na korzyść wspólnoty.

 

Lord Aventine znów się zamyślił, zaś Harry w ciszy liczył minuty, które zostały do północy.

 

— Nie jesteśmy dziećmi światła — powiedział wreszcie wampir.

 

Młody czarodziej pomyślał wtedy o Syriuszu Blacku, który był jego pierwszą prawdziwą rodziną, a który stał po ciemnej stronie Kręgu, potem zaś wspomniał Lucjusza Malfoya, mężczyznę będącego nadzieją dla nowego świata, jeśli ten świat w ogóle się narodzi. Na koniec przed oczyma stanęła mu twarz Severusa Snape'a, który związał z nim swój los na tyle różnych sposobów, że nawet nie potrafił ich wszystkich wyliczyć.

 

— Wierzę w równowagę — odpowiedział Harry Potter.

 

— Dobrze zatem — wyszeptał wampir i został, aby uzgodnić szczegóły.

 

Na oparciu jednego z krzeseł siedziały dwa kruki i przyglądały mu się uważnie, lekko przekrzywiając głowy.

 

— Potrzebuję ośmioro dzielnych z jasnej strony Kręgu — powiedział Harry do Albusa Dumbledore'a. — Rozumnych i dyskretnych. Takich, którzy zgodzą się złożyć Wieczystą Przysięgę. Jeszcze dzisiaj, do północy.

 

— Dlaczego dzisiaj? — Dyrektor wolałby mieć więcej czasu do namysłu. Nie był zachwycony rozwojem sytuacji, o czym Potter doskonale wiedział.

 

Potarł bliznę gestem pełnym namysłu. Nie planował mówić Dumbledore'owi o ścieżkach przeznaczenia, mężczyzna i tak patrzył już na niego jak na wszechwiedzącego. Nie potrzebował dodatkowego obciążenia, nie chciał w przyszłości być pytanym o zdanie w każdej, najdrobniejszej nawet sprawie.

 

— Dzisiaj jest nów. Możemy to zrobić tylko w czasie nowiu. — Młodzieniec miał nadzieję, że ta półprawda nigdy nie stanie się przedmiotem dyskusji.

 

— Jak bardzo to będzie niebezpieczne? — zapytał starzec.

 

Chłopak spojrzał na niego z wyrzutem.

 

— A jakie to ma tak naprawdę znaczenie? — odparł.

 

— Oni będą chcieli to wiedzieć, Harry. Muszą podjąć świadomą decyzję.

 

— Nie wiadomo, czy to w ogóle będzie niebezpieczne, bo nikt tego nigdy wcześniej nie zrobił — powiedział Potter. — Szczerze mówiąc nikt nawet nie pomyślał, że to jest możliwe. Co więcej, nie wiadomo, jakie to będzie miało konsekwencje nawet wówczas, gdy się uda. A może szczególnie wtedy. — Młodzieniec tarł oczy, czoło i policzki, próbując odgonić napięcie. — Muszą mi zaufać.

 

— Dobrze, nie będę tego przed nimi ukrywał. — Dumbledore w skupieniu obserwował twarz Harry'ego. — Jak właściwie będzie to wyglądać?

 

— Dziewięć punktów mocy, na każdym z nich jedna para złożona z czarodzieja i wampirzego Przywódcy Klanu. Naszym zadaniem będzie rozciągnąć sieć mocy na planie sieci geomantycznej. Resztę zrobią wampiry.

 

— Co dokładnie zrobią?

 

— Rozciągną własną sieć. Więcej nie mogę powiedzieć. To jest jeden z warunków, który obejmie każdą osobę biorącą w tym udział. Żadnych rozmów o naturze wampirzej mocy, nawet między sobą.

 

— Harry, jeśli to się uda, ludzie będą chcieli wiedzieć, jak tego dokonano — przestrzegł stary czarodziej.

 

— Wiem, panie profesorze, ale nic na to nie poradzę. Takie są warunki.

 

Nie dodał, że warunki te nie dotyczą Severusa Snape'a, który na specjalnych zasadach mógł zostać poinformowany o każdym szczególe, jeśli Harry Potter uzna to za uzasadnione. To był jeden z jego warunków.

 

Harry wolałby być teraz w lochach, przy Severusie, daleko od obowiązków, jakie za chwilę będzie musiał zacząć wypełniać. Nie czuł się ani trochę tak pewnie, jak wydawało mu się, że powinien. Znów zmuszony był działać intuicyjnie, a to nie wzmacniało jego pewności siebie. Obecność kruków dodawała mu otuchy, ale i tak miał poczucie, że nie dorasta do swoich zadań. Dyrektor oczekiwał po nim przewodnictwa! Po nim, który nie wiedział nawet, od czego zacząć. Chłopak spojrzał na starca, który wpatrywał się w niego z uwagą.

 

Dumbledore siedział na krześle za swoim biurkiem i próbował w ekspresowym tempie przyswoić wszystko, co Potter mu przekazywał. Jednocześnie w głowie układał plan działania. Mieli bardzo mało czasu.

 

— Zaczniemy od oczywistych kandydatów — zaproponował, a młodzieniec kiwnął głową na zgodę.

 

Dyrektor wyciągnął z szuflady pióro i plik pergaminów. Na każdym z nich napisał krótką wiadomość, po czym zwinął je w zgrabne ruloniki i zapieczętował. Leżał teraz przed nim rządek maleńkich, gotowych do wysłania liścików. Stary czarodziej sięgnął po różdżkę i Harry poczuł nagle lekkie drgania powietrza, gdy Dumbledore rzucał zaklęcia niewerbalne. Po każdym z nich jeden rulonik znikał, a na jego miejscu pojawiała się mała klepsydra, w której natychmiast zaczynał przesypywać się złoty pył.

 

— Za minutę pierwsza, co kolejne dziesięć minut następna osoba — powiedział Dumbledore, dając tym Gryfonowi czas na przygotowanie się do zbliżającej się rozmowy.

 

Harry przymknął powieki i spróbował się skoncentrować. Mieli dokładnie trzy godziny i piętnaście minut na zorganizowanie i przeprowadzenie całego przedsięwzięcia. Jeśli któraś z zaproszonych właśnie osób odmówi, będą musieli poszukać kolejnej i tak do skutku, aż w tej komnacie znajdzie się dziewięciu chętnych do zaryzykowania wszystkiego czarodziejów. Na koniec zaś będą musieli zdać się na wampiry. Trzymaj za mnie kciuki, Severusie, pomyślał Potter i otworzył oczy akurat na czas, by zobaczyć wychodzącą z kominka Augustę Longbottom.

 

Kobieta spojrzała na chłopaka, który właśnie podnosił się z fotela i uśmiechnęła się.

 

— Mogłam się była tego po tobie spodziewać, Albusie — zwróciła się do dyrektora, ale jej wzrok nadal spoczywał na Harrym.

 

— Czego, droga Augusto? — spytał Dumbledore niewinnie.

 

Kobieta wreszcie przeniosła na niego wzrok.

 

— Och, daj już spokój — fuknęła na starca, ale widać było wyraźnie, że jest w wyśmienitym humorze. — Co w takim razie mogę dla was zrobić? — zapytała, ponownie spoglądając na chłopaka, jakby to właśnie od niego oczekiwała wyjaśnień.

 

Odezwał się jednak Dumbledore.

 

— Możesz nam pomóc uratować świat — powiedział, a Harry przewrócił oczami i pomyślał, że dyrektor naprawdę umie wprowadzić nutę dramatyzmu do swoich wypowiedzi.

 

Pani Longbottom najwyraźniej również tak pomyślała, bo wzniosła oczy ku górze.

 

— Świetnie, dziękuję za twoje zaufanie — prychnęła. — Czy mógłbyś w takim razie krótko wyjaśnić, na czym to ratowanie świata miałoby polegać?

 

— Wiemy, jak obudzić mugoli — oznajmił Dumbledore i tym zdaniem wreszcie ściągnął na siebie całkowitą uwagę starej czarownicy.

 

— Słucham więc — sapnęła i wpiła w niego naglące spojrzenie.

 

— Sami nic nie jesteśmy w stanie zrobić, ale Harry odnalazł i pozyskał dla naszej sprawy pewnych… wyjątkowych sojuszników. — Wzrok pani Longbottom wyraźnie mówił, żeby przestał owijać w bawełnę, więc dyrektor wreszcie skapitulował i zakończył: — Pomogą nam wampiry. Jeszcze dzisiaj.

 

Augusta zmrużyła oczy i zacisnęła wargi. Spojrzała na Pottera, który kiwnął głową na potwierdzenie.

 

— Czy to ma coś wspólnego z przyznaniem Aventine'owi miejsca w Wizengamocie? — zadała nieoczekiwane pytanie.

 

— Poniekąd — odpowiedział za Dumbledore'a Harry. — Miejsce w rządzie na pewno pomogło przekonać wampiry o naszych czystych intencjach — dodał nieco ironicznie.

 

— Dlaczego chcą pomóc? — zapytała ponownie czarownica.

 

— Mają swoje własne powody — zripostował Potter.

 

— Czy ty je znasz?

 

— Tak.

 

— Ale mnie ich nie podasz?

 

— Niestety, nie mogę.

 

Zapadła cisza, w której Augusta Longbottom analizowała dostępne jej fakty i podejmowała decyzję. Harry miał wrażenie, że minęły wieki, zanim wreszcie wyprostowała się i powiedziała:

 

— Zgoda. Ale tylko dlatego, że ci ufam, Harry Potterze.

 

— Dziękuję, pani Longbottom. — Młodzieniec odetchnął i uśmiechnął się z wdzięcznością.

 

— Augusto, poproszę cię teraz o złożenie Wieczystej Przysięgi, że wszystko, co od tej pory zobaczysz i usłyszysz ukryjesz głęboko w swoim umyśle i nigdy nikomu o tym nie wspomnisz. Rozmowa na ten temat będzie zabroniona nawet pomiędzy osobami, które wezmą udział w dzisiejszym zadaniu — wyjaśnił Dumbledore. — Czy zgadzasz się na te warunki?

 

— Zgadzam się — zapewniła czarownica.

 

— Naszym gwarantem będzie Harry Potter.

 

Chłopak podszedł i wyszeptał nad złączonymi dłońmi obojga czarodziejów właściwą formułę, a gdy srebrne nici przysięgi oplotły ich przedramiona pomyślał, że wolałby, aby prawda ujrzała jednak światło dzienne. Naprawdę żałował, że tak wyjątkowy akt zaufania, jaki będzie miał miejsce dzisiejszej nocy, nie zostanie odnotowany w żadnej historycznej księdze. Chyba że Aventine zmieni kiedyś zdanie, dodał w duchu.

 

— Czy zechcesz poczekać w moich komnatach, aż skończymy wszystkie spotkania? — zapytał dyrektor panią Longbottom.

 

— Oczywiście — potwierdziła czarownica, a po chwili, z niepokojącym błyskiem w oku zapytała: — Czy to prawda, że twoja sypialnia jest cała czerwono-złota?

 

Harry Potter zaśmiał się bezgłośnie w zwiniętą pięść, gdy dyrektor pospiesznie wyprowadzał zadowoloną z siebie kobietę. Za chwilę śmiał się już otwarcie, kiedy starszy czarodziej wreszcie wrócił i ciężko usiadł za biurkiem.

 

— Słowo daję, że kobiety czasami mnie przerażają — powiedział Dumbledore.

 

— Mnie przerażają nieustannie — stwierdził chłopak. Opanowawszy się wreszcie, zapytał: —Kto będzie następny?

 

Drugi z kolei przybył Nicolas Flamel.

 

Alchemik doskonale pamiętał czasy, w których wampiry traktowane były z szacunkiem, jak pełnowartościowe istoty magiczne. Potrafił też przywołać wspomnienia z późniejszego okresu, kiedy to rozegrał się paskudny spektakl prowokacji i pomówień, do dziś wywołujący na twarzy czarodzieja rumieńce wstydu. Efektem tej starannie zaplanowanej akcji był edykt z roku 1583, w którym to ostatecznie odebrano wampirom prawa obywatelskie i wpisano je na listę niebezpiecznych bestii. Flamel uważał tamte wydarzenia za brzydką bliznę na morale czarodziejów, więc decyzja Pottera o przyznaniu Aventine'owi miejsca w Wizengamocie w pełni go usatysfakcjonowała.

 

Kiedy teraz zaproponowano mu udział w nocnym przedsięwzięciu u boku wampirów, tym bardziej się nie wahał. Harry był niemal pewny, że Flamel zgodziłby się na każdą akcję, niezależnie od jej celu, jeśli tylko brałyby w niej udział wampiry. To była dla alchemika kwestia honoru. Potter pokręcił głową — czarodzieje nigdy nie przestaną go zaskakiwać.

 

Gdy odebrali już od starca przysięgę i Dumbledore odprowadzał go do swoich komnat, w kominku zaszumiało i wydostała się z niego kobieta, której wygląd nieco Harry'ego przytłoczył. Pomyślał, że gdyby po świecie miał chodzić koncentrat kobiecości, to zapewne tak by właśnie wyglądał.

 

Czarownica była wysoka i miała najczarniejsze włosy, jakie chłopak kiedykolwiek widział — nawet włosy Severusa nie były tak czarne. Upięła je nisko w tyle głowy w sporą kulę, a w jej podstawę wpięła krwistoczerwony kwiat. Jak… trafnie, pomyślał Potter, po czym jego wzrok zaczął przesuwać się w dół, rejestrując kolejne interesujące szczegóły. Klepsydra, zdecydowanie klepsydra, uśmiechnął się pod nosem, porównując budowę kobiety do maleńkich cacek stojących na biurku Dumbledore'a. Klepsydra odziana w wydekoltowaną granatową szatę, opiętą na biuście i w talii, a rozszerzającą się łagodnie na krągłych biodrach. Suknia brunetki była wyjątkowo elegancka, nawet Narcyza Malfoy z pewnością by się jej nie powstydziła. Prawdopodobnie jedwabna, przy dekolcie i mankietach wykończona misterną złotą koronką, sprawiała wrażenie, że przygotowana została raczej na wystawną ceremonię, niż spokojny wieczór z przyjacielem. Harry zastanowił się, co takiego Dumbledore napisał w zaproszeniu, że sprowokowało to wybór takiej, a nie innej szaty. Wzrok chłopaka przyciągnął subtelnej roboty złoty medalion wielkości galeona, wiszący na szyi kobiety na delikatnym łańcuszku, tak cieniutkim, że niemal niewidocznym. Ozdoba ciążyła ku zagłębieniu wyglądającemu z dekoltu, więc młodzieniec, czując się nieco nieswojo, odwrócił spojrzenie ku obliczu nieznajomej.

 

Była piękna, bez wątpienia. Łagodny owal twarzy, szczupły nos i pełne wargi sprawiały wrażenie wyjątkowo harmonijnie skomponowanych. Ale to, co w tej twarzy uderzało, to oczy — ogromne i czarne, o ciężkich powiekach, otoczone długimi rzęsami, wykończone cienkimi i delikatnie wygiętymi brwiami. Te oczy wpatrywały się teraz w niego hipnotyzująco, dekoncentrując go i drażniąc.

 

Aby odwrócić myśli od niepokojącego zachowania kobiety, Harry starał się przypomnieć sobie, kim właściwie nieznajoma jest. To, co po chwili do niego dotarło, bardzo go zaniepokoiło. Stała przed nim Maria Fernandez Morales, jedna z najpotężniejszych na świecie jasnowidzek. Co ten Dumbledore wyprawia, do cholery!

 

— Maria! — wykrzyknął śpiewnie dyrektor, wchodząc do pokoju, a jego okrzyk zabrzmiał bardziej jak Marija, co wydało się Harry'emu bardzo egzotyczne.

 

— Albus — odpowiedziała Hiszpanka i pozwoliła dyrektorowi ucałować się lekko w policzek.

 

— Czy wiesz, dlaczego cię tu zaprosiłem? — zapytał starzec, odsuwając się nieznacznie od kobiety i patrząc jej uważnie w oczy.

 

Odpowiedziała mu skinieniem głowy i powolnym opuszczeniem powiek. Gdy je ponownie uniosła, znów patrzyła na Harry'ego.

 

— I co postanowiłaś? — Dyrektor był teraz ostrożny i lekko spięty.

 

Maria wpatrywała się w młodzieńca intensywnie, nie mrugając. Wreszcie zapytała:

 

— Czy starczy ci odwagi, żeby pójść naprzód, gdy pozostali zechcą już odpocząć?

 

Harry od razu zrozumiał, że nie chodziło jej o dzisiejszą noc. Przez chwilę znów widział ścieżkę losu, która skręciła odrobinkę i teraz stała na niej hiszpańska czarownica, przyzywając go, by wypełnił swoją powinność. Kruki zatrzepotały skrzydłami zachęcająco.

 

— Tak — zadeklarował stanowczo i był całkowicie przekonany, że mówi prawdę.

 

Jasnowidzka odwróciła się do Dumbledore'a i podała mu dłoń.

 

— Jestem gotowa do złożenia przysięgi — powiedziała.

 

Gdy pięć minut później z kominka wyszedł niski, blondwłosy i niebieskooki czarodziej w szacie koloru stalowego błękitu, Harry ciągle jeszcze był myślami przy Marii i obrazie, który mignął mu przed oczami. Chłopak bardzo chciał poświęcić wizji więcej uwagi, zastanowić się, co dokładnie oznaczała, ale przybysz nie dał mu na to szansy.

 

— Harry Potter! — wykrzyknął z uśmiechem, podchodząc szybko do Harry'ego i gniotąc jego dłoń w miażdżącym, szorstkim uścisku.

 

W jakiś nieokreślony sposób przypominał chłopcu Lucjusza Malfoya, choć tamten był przecież wysokim i postawnym mężczyzną, ten zaś prezentował się raczej skromnie. Skąd on bierze tyle siły?, pomyślał Potter, rozcierając zmaltretowaną rękę.

 

— Harry, pamiętasz Maartena Bilderdijka? — zapytał Albus i wtedy Harry przypomniał sobie Holendra i wszystko, czego dowiedział się o nim w noc Wezwania.

 

Bilderdijk był czystokrwistym arystokratą z bardzo starej czarodziejskiej rodziny. Mówiono, że korzenie rodu sięgały czasów samego Merlina, jednak nie to było w ich przeszłości najciekawsze. Najbardziej interesującą sprawą były ich wielowiekowe, doskonale znane, a jednak wciąż budzące zdumienie u innych czystokrwistych demokratyczne poglądy.

 

Bilderdijkowie od zawsze postulowali równouprawnienie wszystkich inteligentnych istot magicznych, w tym również wampirów i wilkołaków. Podobno mieli nawet w swojej historii krótki epizod związany z próbami wyzwolenia skrzatów, ale nie podnoszono tej kwestii zbyt głośno, jako że próby zakończyły się kompletnym fiaskiem. Harry pomyślał, że warto byłoby poznać pana Bilderdijka z Hermioną Granger — może wzajemna wymiana doświadczeń przyczyniłaby się do nieco lepszego spożytkowania zdolności dziewczyny. Naprawdę szkoda było marnować je na bezsensowną walkę z uprzedzeniami samych skrzatów.

 

Maarten był godnym przedstawicielem swojego rodu i od wczesnej młodości angażował się we wszystko, co mogło pomóc w zwalczaniu dyskryminacji istot magicznych — Braci, jak ich nazywano w środowisku. Jego domeną były głównie media. Aż trzy gazety były już w posiadaniu Bilderdijków: „Wieści" — holenderski odpowiednik „Proroka Codziennego", „Perpetua. Tygodnik Wyzwolonej Czarownicy" i „Okiem Wili" — branżowy dwumiesięcznik środowisk walczących o równouprawnienie Braci. Każda z tych gazet promowała głoszoną przez Maartena ideologię, więc ostatnie dni i dokonania Pottera na polu równouprawnienia wilkołaków i wampirów były prawdziwym świętem w imperium prasowym Holendra. Natomiast dzień, w którym Remus Lupin stanął przed Wizengamotem i udowodnił, że nie ma już żadnych prawnych i logicznych przeciwwskazań, aby uznać wilkołaki za potencjalnie równe czarodziejom, był najpiękniejszym dniem jego życia. I zawdzięczał go, stojącemu teraz przed nim, Harry'emu Potterowi.

 

Młodzieniec, uświadamiając sobie to wszystko, zrozumiał wreszcie, co miał na myśli Dumbledore, mówiąc o oczywistych kandydatach. Bilderdijk po prostu nie mógł odmówić — byłoby to sprzeczne z ideałami, którym hołdował całe życie.

 

I oczywiście nie odmówił.

 

— Z radością, panie Potter, z radością! — zapewniał Maarten, ściskając ponownie dłoń Harry'ego.

 

Krwawe sporty, pomyślał nagle chłopak, gdy uzmysłowił sobie, skąd pochodzi odcisk na lewej dłoni Holendra. To wyjaśniało również jego siłę, niewspółmierną do raczej delikatnego wyglądu. Myśli Harry'ego pobiegły na chwilę do Severusa i młodzieniec zatęsknił za salą w Pokoju Życzeń. Z jakąż przyjemnością oddałby się teraz ćwiczeniom rozciągającym, w tym powolnym rytmie narzucanym zwykle przez Snape'a. Może uda mu się namówić męża na krótki trening w najbliższym czasie? Może nawet jutro?

 

Jego rozmyślania przerwał Dumbledore, powracający właśnie do gabinetu.

 

— To nie będzie łatwe dla Maartena — powiedział.

 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin