Lew Tołstoj - Zmartwychwstanie.doc

(2299 KB) Pobierz
lew tołstoj

lew tołstoj

 

zmartwychwstanie

 

Mateusz, XVIII, 21-22Ď: Tedy przystąpiwszy do niego Piotr rzekł: Panie!

wielekroć zgrzeszy przeciwko mnie brat mój, a odpuszczę mu? Czy aż do

siedmiukroć? I rzekł mu Jezus: Nie mówię aż do siedmiukroć, ale aż do

siedmdziesiąt siedmiukroć.

Mateusz, VII, 3Ď: A czemuż widzisz źdźbło w oku brata twego, a belki,

która jest w oku twoim, nie baczysz?

Jan, VIII, 7Ď: ...kto z was jest bez grzechu, niech na nią pierwszy

kamieniem rzuci.

Łukasz, VI, 40Ď: Nie jestci uczeń nad mistrza swego; lecz doskonały

będzie każdy, będzieli jako mistrz jego.

Choć ludzie, którzy w kilkaset tysięcy skupili się na niewielkim

obszarze, starali się, jak tylko mogli, zeszpecić tę ziemię, na której się

tłoczyli, choć wbijali w nią kamienie, żeby nic na niej nie rosło, choć

wydzierali z niej każdą kiełkującą trawkę, choć dymili węglem kamiennym i

naftą, choć obcinali drzewa i płoszyli wszystkie zwierzęta i ptaki - wiosna

była wiosną nawet i w mieście. Słońce grzało, trawa powracając do życia

rosła i zieleniła się wszędzie, gdzie jej nie powyrywano, nie tylko na

trawnikach bulwarów, ale i między kamiennymi płytami; brzozy, topole,

czeremchy rozwijały swe lepkie i wonne liście, pękały nabrzmiałe pączki

lip; kawki, wróble i gołębie wiosennym obyczajem radośnie słały już sobie

gniazda, a muchy brzęczały u ścian, przygrzane słońcem. Wesołe były i

rośliny, i ptaki, i owady, i dzieci. Ale ludzie dojrzali, dorośli ludzie

nie przestawali oszukiwać i męczyć siebie i innych. Ludzie uważali, że

święty i ważny jest nie ten wiosenny poranek, nie to piękno świata bożego,

dane dla szczęścia wszystkich istot - piękno, które usposabia do pokoju,

zgody i miłości, ale święte i ważne jest to, co oni sami wymyślili, żeby

panować jedni nad drugimi.

W kancelarii więzienia gubernialnego uważano więc za święte i ważne nie

to, że wszelkiemu stworzeniu i ludziom dane są słodkie wzruszenia i radości

wiosny, ale uważano za święte i ważne to, że w przeddzień nadeszło

opatrzone numerem, pieczęcią i nagłówkiem pismo, by dnia 28 kwietnia o

godzinie dziewiątej rano przyprowadzić do sądu troje trzymanych w więzieniu

pod śledztwem aresztantów dwie kobiety i jednego mężczyznę. Jedna z tych

kobiet, jako główna przestępczyni, miała być sprowadzona oddzielnie. Na

zasadzie tego polecenia 28 kwietnia o ósmej rano starszy dozorca wszedł w

ciemny, cuchnący korytarz oddziału kobiecego. Tuż za nim ukazała się na

korytarzu kobieta o zmęczonej twarzy i siwych, kręconych włosach, ubrana w

kaftan z rękawami obszytymi galonem, ściśnięty pasem z niebieską wypustką.

Była to dozorczyni.

- Po Masłową? - zapytała podchodząc z dyżurnym dozorcą do drzwi jednej z

cel otwierających się na korytarz.

Dozorca poszczękując żelastwem otworzył zamek i pchnąwszy drzwi celi, z

której buchnęło powietrze jeszcze bardziej cuchnące niż w korytarzu,

zawołał:

- Masłowa, do sądu! - i znowu przymknął drzwi wyczekując.

Na podwórzu więzienia czuło się jeszcze ożywczą świeżość przyniesioną do

miasta przez wiatr od pól. Ale w korytarzu powietrze było ciężkie,

tyfusowe, nasycone wonią odchodów, dziegciu i zgnilizny; powietrze to

przytłaczało natychmiast każdego, kto przychodził tu po raz pierwszy.

Doświadczyła tego na sobie nawet przyzwyczajona do złego powietrza

dozorczyni, która przyszła wprost z dziedzińca. Wchodząc na korytarz

poczuła nagle znużenie i zachciało jej się spać.

W celi słychać było krzątaninę: kobiece głosy i stąpanie bosych nóg.

- No, ruszaj się tam żwawiej, Masłowa, słyszysz! - krzyknął starszy

dozorca w drzwi celi.

W kilka minut potem z celi wyszła rześkim krokiem, szybko się obróciła i

stanęła przy dozorcy niewysoka i bardzo piersista młoda kobieta w szarym

kitlu; nałożonym na biały kaftan i białą spódnicę. Na nogach miała

płócienne pończochy, na pończochach - więzienne chodaki, na głowie białą

chustkę, spod której, oczywiście umyślnie, były wypuszczone kędzierzawek

czarne włosy.

Twarz kobiety była biała tą szczególną białością, która pokrywa twarze

ludzi żyjących długi czas w zamknięciu i przypomina kiełki ziemniaków w

piwnicy. Takie same były krótkie, szerokie ręce

i biała, pełna szyja, widoczna spoza zbyt obszernego kołnierza kitla. W

matowej, bladej twarzy zwracały uwagę bardzo czarne, błyszczące, nieco

podpuchnięte, ale niezwykle żywe oczy, z których jedno lekko zezowało.

Kobieta trzymała się prosto, wystawiając bujny biust. Wyszedłszy na

korytarz, zadarła trochę głowę i spojrzała dozorcy prosto w oczy, gotowa

wykonać wszystko, czego od niej zażądają. Dozorca chciał już zamknąć drzwi,

gdy wysunęła się zza nich blada, surowa, pomarszczona twarz siwej staruchy

bez chustki na głowie. Starucha zaczęła coś mówić do Masłowej. Ale dozorca

nacisnął drzwi i głowa zniknęła. W celi rozległ się kobiecy śmiech. Masłowa

też się uśmiechnęła i obróciła ku zakratowanemu okienku w drzwiach.

Starucha z tamtej strony przywarła do okienka i ochrypłym głosem

powiedziała:

- A przede wszystkim nie gadaj, czego nie trza, trzymaj się jednego, i

basta.

- Niechby już było jedno, gorzej nie będzie - rzekła Masłowa

potrząsnąwszy głową.

- Wiadomo: jedno, a nie dwa - rzekł starszy dozorca z zarozumiałością

zwierzchnika przekonanego o swym dowcipie. - Za mną marsz!

Widoczne w judaszu oko staruchy zniknęło, a Masłowa wyszła na środek

korytarza i szybkim, drobnym krokiem ruszyła za starszym dozorcą. Zeszli na

dół po kamiennych schodach, przeszli obok jeszcze bardziej niż kobiece

śmierdzących i hałaśliwych cel męskich, z których odprowadzały ich oczy

patrzące przez judasze w drzwiach, i weszli do kancelarii, gdzie już stało

dwóch żołnierzy-konwojentów z karabinami. Pisarz, który tu siedział, dał

jednemu z żołnierzy papier przesycony zapachem tytoniu i wskazując

aresztantkę rzekł: "Przyjmij". Żołnierz, nadwołżański chłop o czerwonej,

zoranej ospą twarzy, wsunął papier za mankiet płaszcza i z uśmiechem

mrugnął do towarzysza, Czuwasza o szerokich kościach policzkowych,

pokazując wzrokiem aresztantkę. Żołnierze z aresztantką zeszli po schodach

i ruszyli ku głównemu wyjściu.

W bramie otworzyła się furtka: żołnierze z aresztantką przestąpili próg

furtki, znaleźli się na dziedzińcu, wyszli poza ogrodzenie więzienne i

ruszyli przez miasto środkiem brukowanych ulic.

Dorożkarze, sklepikarze, kucharki, robotnicy, urzędnicy przystawali i z

ciekawością przyglądali się aresztantce; niektórzy kiwali głowami i

myśleli: "Oto jakie są skutki złego, nie takiego jak nasze, prowadzenia

się." Dzieci z przerażeniem patrzyły na zbrodniarkę, uspokajała je tylko

myśl, że idą za nią żołnierze i że teraz już nic im złego nie zrobi. Jakiś

chłop ze wsi, który sprzedał węgiel do samowarów i napił się w traktierni

herbaty, podszedł do niej, przeżegnał się i dał jej kopiejkę. Aresztantka

zarumieniła się, schyliła głowę i coś powiedziała.

Czując skierowane na siebie spojrzenia, ukradkiem, nie obracając głowy,

zerkała na tych, co na nią patrzyli, cieszyło ją zainteresowanie, które

budziła. Radowało ją też czyste w porównaniu z więziennym powietrze

wiosenne, ale przy stąpaniu po kamieniach bolały nogi, odwykłe od chodzenia

i obute w ciężkie aresztanckie chodaki; spoglądała więc pod nogi i starała

się iść jak najlżej. Koło sklepu z mąką, przed którym kołysząc się chodziły

nie płoszone przez nikogo gołębie, Masłowa omal nie potrąciła jednego z

nich o modrawej piersi: gołąb zerwał się i trzepocąc skrzydłami przeleciał

tuż koło ucha aresztantki, aż ją wiatr owiał. Uśmiechnęła się, a potem

ciężko westchnęła przypomniawszy sobie swoją dolę.

`ty

II

`ty

Historia aresztantki Masłowej była bardzo pospolita. Masłowa była córką

dziewki folwarcznej, która mieszkała przy matce doglądającej krów na wsi u

dwu sióstr - starych panien, ziemianek. Ta niezamężna kobieta rodziła co

roku i, jak to zwykle bywa na wsi, niemowlę chrzcili, a potem matka nie

karmiła niepożądanego, niepotrzebnego i przeszkadzającego w pracy dziecka,

i niemowlę umierało z głodu.

W ten sposób zmarło pięcioro dzieci. Wszystkie zostały ochrzczone, potem

ich nie karmiono, i wszystkie kolejno umierały. Szóste dziecko, pamiątka po

wędrownym Cyganie, było dziewczynką i spotkałby je taki sam los, gdyby nie

to, że jedna ze starych panien poszła pewnego razu do izby skotarek, by

wyłajać dójki za śmietankę, którą czuć było krową. W izbie leżała położnica

ze ślicznym, zdrowym niemowlęciem. Stara panna wyłajała dójki i za

śmietankę, i za to, że wpuszczono położnicę do izby, i miała już odejść,

gdy ujrzawszy niemowlę rozczuliła się i oświadczyła, że chce być jego

chrzestną matką. Sama trzymała do chrztu dziewczynkę, a potem, litując się

nad chrześniaczką, dawała matce mleka i pieniędzy, i dziewczynka została

przy życiu. Stare panny nazywały ją dlatego "ocaloną".

Dziecko miało trzy lata, gdy jego matka zachorowała i zmarła. Dla babki,

doglądającej krów, wnuczka była ciężarem; wtedy stare panny wzięły dziecko

do dworu. Czarnooka dziewczynka wyrosła na niezwykle żywą i milutką i stare

panny miały z niej pociechę.

Było ich dwie: młodsza, łagodniejsza - Zofia Iwanowna, ta, która dziecko

trzymała do chrztu, i starsza, bardziej surowa - Maria Iwanowna. Zofia

Iwanowna stroiła dziewczynkę, uczyła ją czytać i chciała z niej zrobić

wychowanicę. Maria Iwanowna mówiła, że z dziewczynki należy zrobić służącą,

dobrą pokojówkę, i dlatego była wymagająca, karała, a nawet czasem, gdy

była nie w humorze, biła dziewczynkę. Wzrastając tak pod wpływem tych dwóch

różnych kierunków dziewczynka wyrosła na półpokojówkę, półwychowanicę.

Nazywano ją nawet takim pośrednim imieniem - nie Katka i nie Katieńka, lecz

Katiusza. Szyła, sprzątała pokoje, czyściła kredą ikony, paliła, mełła i

podawała kawę, robiła drobne przepierki, a niekiedy siedziała z paniami i

czytała im na głos.

Swatano ją, ale nie chciała wyjść za nikogo, czując, że życie z jednym z

tych ciężko pracujących ludzi, którzy chcieli się z nią żenić, dla niej,

rozpieszczonej łatwym pańskim życiem, będzie trudne.

Tak żyła do lat szesnastu. Gdy zaczęła siedemnasty rok, do jej pań

przyjechał siostrzeniec - student, bogaty książę - i Katiusza zakochała się

w nim nie mając odwagi przyznać się do tego ani jemu, ani nawet sobie.

Potem, po dwu latach, ów siostrzeniec jadąc na wojnę wstąpił do ciotek,

spędził u nich cztery dni, w przeddzień wyjazdu uwiódł Katiuszę i wyjechał,

wetknąwszy jej ostatniego dnia sturublówkę. W pięć miesięcy po jego

wyjeździe Katiusza przekonała się niezbicie, że jest w ciąży.

Odtąd wszystko jej obmierzło: myślała tylko o tym, jak by uniknąć tego

wstydu, który ją czekał, i zaczęła niechętnie i źle służyć swym paniom.

Pewnego razu - sama nie wiedziała, jak to się stało - raptem ją poniosło.

Nawymyślała starym pannom, czego potem żałowała, i poprosiła o zwolnienie z

obowiązku.

Stare panny, bardzo z niej niezadowolone, odprawiły ją. Od nich poszła na

służbę jako pokojówka do stanowego, ale była tam tylko trzy miesiące, gdyż

stanowy, mężczyzna pięćdziesięcioletni, zaczął się do niej umizgiwać;

pewnego razu, gdy był szczególnie natrętny, uniosła się, nazwała go durniem

i starym diabłem i tak mocno pchnęła w piersi, że upadł. Wypędzono ją za

zuchwalstwo. Szukanie nowej służby było bezcelowe: miała wkrótce rodzić;

zamieszkała więc u wiejskiej babki, wdowy handlującej wódką. Poród był

lekki. Ale babka, która odbierała na wsi dziecko od chorej kobiety,

zaraziła Katiuszę gorączką połogową; noworodka, chłopca, wysłano do

przytułku, gdzie dziecko, jak opowiadała starucha, która je odwiozła, zaraz

po przyjeździe zmarło.

Gdy Katiusza zamieszkała u wiejskiej babki, miała sto dwadzieścia siedem

rubli: dwadzieścia siedem zarobionych i setkę; którą jej dał uwodziciel.

Gdy zaś wyszła od niej, zostało jej wszystkiego sześć rubli. Nie umiała

oszczędzać: wydawała na siebie i dawała pieniądze każdemu, kto ją o to

prosił. Babka wzięła od niej za utrzymanie - jedzenie i herbatę - za dwa

miesiące czterdzieści rubli, dwadzieścia pięć rubli kosztowało wysłanie

dziecka, czterdzieści rubli babka pożyczyła sobie na krowę, ze dwadzieścia

rubli rozeszło się jakoś na ubranie i prezenty, toteż gdy Katiusza

wyzdrowiała, została bez pieniędzy i musiała szukać służby. Znalazło się

miejsce u leśniczego. Leśniczy był żonaty, lecz tak samo jak stanowy zaraz

od pierwszego dnia zaczął zaczepiać Katiuszę. Czuła do niego wstręt i

starała się go unikać. Ale on był bardziej doświadczony i sprytniejszy od

niej, a co najważniejsze, jako gospodarz, mógł posyłać ją, dokąd chciał;

posiadł ją upatrzywszy stosowną chwilę. Żona dowiedziała się o tym i

zastawszy raz męża samego z Katiuszą w pokoju, rzuciła się na nią z

pięściami. Katiusza nie dała się i wynikła bójka, po której wypędzono ją z

domu nie wypłaciwszy zasług. Wówczas Katiusza pojechała do miasta i

zatrzymała się u ciotki. Mąż ciotki był introligatorem i dawniej dobrze mu

się powodziło, ale teraz stracił całą klientelę i rozpił się przepijając

wszystko, co mu wpadło pod rękę.

Ciotka miała małą pralnię; z tego utrzymywała siebie i dzieci, ratując od

ostatecznego upadku zmarnowanego męża. Zaproponowała Masłowej zajęcie w

pralni. Ale Katiusza, patrząc na ciężkie życie praczek u ciotki, zwlekała i

w kantorach najmu służby domowej szukała miejsca służącej. Dostała miejsce

u pani, która mieszkała z dwoma synami, uczniami gimnazjum. W tydzień po

objęciu przez nią "obowiązku" starszy, już pod wąsem gimnazjalista z

szóstej klasy, przestał się uczyć i nie dawał spokoju Masłowej. Matka

zrzuciła całą winę na Masłową i zwolniła ją ze służby. Nowe miejsce jakoś

się nie trafiało, ale zdarzyło się, że przyszedłszy do kantoru Masłowa

spotkała tam panią w pierścionkach i bransoletach na tłustych rękach. Pani

ta dowiedziała się o trudnej sytuacji Masłowej i o tym, że poszukuje

miejsca, dała jej swój adres i zaprosiła do siebie. Masłowa poszła do niej.

Pani przyjęła ją bardzo życzliwie, poczęstowała ciastkami i słodkim winem i

posłała gdzieś swoją pokojówkę z bilecikiem. Wieczorem wszedł do pokoju

wysoki mężczyzna o długich, szpakowatych włosach i siwej brodzie; starzec

ten zaraz przysiadł się do Masłowej i zaczął przyglądać się jej i żartować

z nią uśmiechając się i błyskając oczami. Gospodyni poprosiła go do

sąsiedniego pokoju i Masłowa słyszała, jak tamta mówiła: świeżutka, prosto

ze wsi. Potem gospodyni wywołała Masłową i powiedziała, że to jest pisarz,

który ma bardzo dużo pieniędzy i niczego nie będzie żałował, jeżeli mu się

Katiusza spodoba. Spodobała się i pisarz dał jej dwadzieścia pięć rubli

obiecując, że będzie się z nią często widywał. Pieniądze rozeszły się

bardzo prędko na zapłacenie należności za życie i mieszkanie u ciotki oraz

na nową suknię, kapelusz i wstążki. Po kilku dniach pisarz powtórnie po nią

przysłał. Poszła. Dał jej jeszcze dwadzieścia pięć rubli i zaproponował, by

przeprowadziła się do oddzielnego mieszkania.

Mieszkając w lokalu wynajętym przez pisarza Masłowa zakochała się w

wesołym subiekcie sklepowym, sąsiedzie z tego samego podwórza. Sama

oświadczyła to pisarzowi i przeniosła się do oddzielnego maleńkiego

mieszkanka. Subiekt zaś, który obiecał się z nią ożenić, wyjechał, nic jej

o tym nie mówiąc, do Niżnego i oczywiście porzucił ją. Masłowa została

sama. Chciała nadal mieszkać sama, ale jej nie pozwolono. Rewirowy

powiedział jej, że może tak mieszkać tylko wtedy, gdy otrzyma żółty bilet i

będzie się poddawała oględzinom lekarskim. Wówczas znowu poszła do ciotki.

Ciotka, widząc na niej modną suknię, płaszczyk i kapelusz, przyjęła ją z

szacunkiem i już nie śmiała proponować jej zajęcia praczki, uważając, że

teraz siostrzenica stanęła na wyższym szczeblu. Dla Masłowej już nie

istniała kwestia: zostać czy nie zostać praczką. Ze współczuciem patrzyła

na katorżnicze życie, jakie wiodły w pierwszych izbach pralni blade praczki

o chudych rękach - niektóre już chore na suchoty - piorąc i prasując w

trzydziestostopniowej parze z mydlin przy otwartych zimą i latem oknach, i

przerażała ją myśl, że i ona mogła dostać się na taką katorgę.

Otóż w owym właśnie czasie, szczególnie dla niej ciężkim, gdyż nie

trafiał się żaden protektor, znalazła Masłową stręczycielka, która

dostarczała dziewczęta do domów publicznych.

Masłowa paliła już od dawna, a w ostatnim okresie pożycia z subiektem i

potem, gdy ją rzucił, coraz bardziej przyzwyczajała się do picia. Alkohol

pociągał ją nie tylko dlatego, że wydawał się jej smaczny, ale nade

wszystko dlatego, że pozwalał jej zapomnieć o wszystkich ciężkich

przeżyciach, dawał pewność siebie i swobodę zachowania, której nie miała,

gdy była trzeźwa. Bez alkoholu zawsze była smutna i zawstydzona.

Stręczycielka urządziła poczęstunek dla ciotki i upiwszy Masłową

zaproponowała jej wstąpienie do dobrego, najlepszego w mieście zakładu,

malując przed nią wszystkie korzyści i zalety tej sytuacji. Masłowa miała

do wyboru: albo poniżającą pracę służącej, związane z nią dokuczliwe

zaczepki mężczyzn i potajemne, chwilowe z nimi stosunki, albo pewne;

spokojne, zabezpieczone prawem stanowisko i dobrze opłaconą stałą rozpustę;

wybrała to drugie. Zamierzała w ten sposób odpłacić i swemu uwodzicielowi,

i subiektowi, i wszystkim ludziom, którzy wyrządzili jej krzywdę. Nęciło ją

również i było jedną z przyczyn ostatecznej decyzji to, co powiedziała jej

stręczycielka, a mianowicie, że może zamawiać sobie suknie, jakie jej się

tylko podoba: aksamitne, atłasowe i jedwabne, balowe, obnażające plecy i

ramiona. I gdy Masłowa w myślach ujrzała się w dekoltowanej żółtej sukni z

czarnym aksamitnym przybraniem - nie mogła się oprzeć i oddała paszport.

Tego samego wieczora stręczycielka wzięła dorożkę i zawiozła ją do słynnego

domu Kitajewej.

Odtąd zaczęło się dla Masłowej to życie wypełnione ustawicznym

naruszaniem boskich i ludzkich przykazań, jakie wiodą setki tysięcy kobiet

nie tylko za zezwoleniem, lecz pod opieką władzy państwowej troszczącej się

o dobro swych obywateli, życie, które dla dziewięciu kobiet na dziesięć

kończy się ciężkimi chorobami, przedwczesną zgrzybiałością i śmiercią.

Rano i w dzień - ciężki sen po nocnej orgii. O trzeciej, czwartej po

południu ospałe wstawanie z brudnej pościeli, woda selcerska po przepiciu,

kawa, gnuśne włóczenie się po pokojach w peniuarach, kaftanikach,

szlafrokach, wyglądanie przez okno spoza firanek, apatyczne wzajemne

wymyślanie sobie, potem mycie, smarowanie, perfumowanie ciała i włosów,

przymierzanie sukien, kłótnie z powodu strojów z gospodynią, przeglądanie

się w lustrze, malowanie twarzy i brwi, słodkie, tłuste jedzenie, potem

ubieranie się w jaskrawą, jedwabną, obnażającą ciało suknię; potem wejście

na jaskrawo oświetloną, udekorowaną salę, przybycie gości - muzyka, tańce,

cukierki, alkohol, tytoń i rozpusta z mężczyznami przeróżnego stanu, wieku

i charakteru: młodymi, w średnim wieku, półdziećmi i zgrzybiałymi starcami,

kawalerami, żonatymi, kupcami, subiektami, Ormianami, Żydami, Tatarami,

bogatymi, biednymi, zdrowymi, chorymi, pijanymi, trzeźwymi, ordynarnymi,

delikatnymi, wojskowymi, cywilnymi, studentami, gimnazjalistami. Krzyki i

żarty, bójki i muzyka, tytoń i picie, picie i tytoń, i muzyka od wieczora

do świtu. Dopiero rano - wyzwolenie i ciężki sen. I tak dzień w dzień,

przez cały tydzień. A w końcu tygodnia przymusowa wizyta w instytucji

państwowej komisariacie, gdzie urzędnicy, lekarze na służbie państwowej

mężczyźni, czasem poważnie i surowo, a niekiedy z żartobliwą swawolnością,

nie zważając na chroniący przed występkiem wstyd, dany przez naturę nie

tylko ludziom, lecz i zwierzętom, oglądali te kobiety i wydawali im patent

na dalsze uprawianie tych właśnie występków, które popełniały ze swoimi

wspólnikami przez cały tydzień. A potem znowu taki sam tydzień. I tak

codziennie, latem i zimą, w dnie powszednie i w święta.

W taki sposób przeżyła Masłowa siedem lat. Przez ten czas zmieniła

dwukrotnie dom i raz jeden była w szpitalu. W siódmym roku jej pobytu w

domu publicznym, a w ósmym po pierwszym upadku, gdy miała dwadzieścia sześć

lat, zdarzyło się jej to, za co osadzili ją w więzieniu i prowadzili teraz

na sąd, po sześciu miesiącach spędzonych wśród morderców i złodziejek.

`ty

III

`ty

Gdy Masłowa, zmordowana długą drogą przez miasto, zbliżała się ze swymi

konwojentami do gmachu sądu okręgowego, siostrzeniec jej opiekunek, książę

Dymitr Iwanowicz Niechludow, ten, który ją niegdyś uwiódł, leżał jeszcze w

swym wysokim sprężynowym łożu, na puchowym materacu, w zmiętej pościeli i

rozpiąwszy kołnierz czystej nocnej koszuli z holenderskiego płótna, z

zaprasowanymi zakładkami na piersiach, palił papierosa. Patrzył przed

siebie nieruchomym wzrokiem i myślał; co będzie robił dzisiaj i co było

wczoraj.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin