Narzeczona mimo woli-Rozdział 3.docx

(26 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ TRZECI

Przez chwilę tkwili tak naprzeciwko siebie bez słowa, jakby bali się spłoszyć zjawę.

- Bella?

Głos Edwarda był cichy i niepewny. Nie wierzył włas­nym oczom. Ta zadyszana dziewczyna w szortach i przepoconej koszulce w niczym nie przypominała jego niena­gannie ubranej sekretarki, którą widywał codziennie w swo­im biurze.

Bella szybkim ruchem przyczesała niesforne kosmyki, wymykające się jej spod opaski. W pracy zwykle nosiła włosy spięte w staroświecki mały kok z tyłu głowy.

Nigdy dotąd nie zauważył, jakie ona ma piękne uszy; drobne, kształtne, lekko zaróżowione, z maleńkimi złotymi kolczykami. Nie mógł od nich oderwać wzroku. Nie to, żeby nigdy dotąd nie widział jej uszu, nie, po prostu nigdy do­tychczas nie spostrzegł, jakie są śliczne. I nie miał pojęcia, że Bella nosi kolczyki. I ma taką ładną szyję...

Bella nerwowym ruchem uniosła dłoń, jakby chciała się zasłonić przed jego wzrokiem. Poczuł się głupio; gapi się na nią jak jakiś wampir spragniony krwi! Co się z nim dzie­je? To wszystko wina tej cholernej listy i całej tej kretyń­skiej korespondencji. Wydarzenia ostatnich dni wytrąciły go z równowagi.

- Cześć, Edward. - Bella swobodnie zwróciła się do nie­go po imieniu, tak jakby niezwykła sytuacja, w jakiej doszło do ich spotkania, wymagała niecodziennego zachowania.

Nigdy jeszcze nie widzieli się poza miejscem pracy. Miała wrażenie, że ściśle określone reguły, których tam przestrzegają, tutaj przestają obowiązywać. Strój ich obojga jeszcze to podkreślał. Edward w szortach i sportowej ko­szulce w niczym nie przypominał jej szefa ubranego w ele­ganckie garnitury.

Jego nowy strój ukazywał również zupełnie nieznane ce­chy jego osoby. Muskularne, opalone ramiona, mocne nogi, szczupłą, ale silną i wysportowaną sylwetkę. Oderwała od niego wzrok, czując dziwną suchość w ustach. Szkoda, że nie wzięła butelki z wodą. Choć do tej pory wcale nie czuła pragnienia...

- Tak sobie biegasz, dla sportu? - wykrztusił wreszcie Edward i natychmiast poraziła go oczywista głupota włas­nego pytania.

Nie, ona wcale nie biega dla sportu, wyszła tak sobie w szortach i tenisówkach, i właśnie czeka na autobus! Po­czuł się jak idiota, on, który nigdy nie pozwalał sobie na najmniejszy błąd i tego samego wymagał od innych. Nie zdziwiłby się, gdyby w odpowiedzi Bella wybuchnęła śmie­chem. Alice na jej miejscu wzniosłaby oczy do nieba i prychnęła mu prosto w nos: „Genialne, jak na to wpadłeś, braciszku?”

Jednak jego wzorowa sekretarka nie zawiodła go i tym razem.

- Tak, postanowiłam pobiegać, żeby się trochę odprężyć. Miałam ciężki dzień - odparła miłym, spokojnym głosem.

Edward poczuł się znacznie pewniej. Świat powrócił w zwykłe koleiny; odpowiedź Belli sprowadziła ich znowu na dobrze znany obojgu, bezpieczny teren biura i spraw za­wodowych.

- Doskonale to rozumiem - powiedział z widoczną ul­gą. - Ja też chciałem trochę odetchnąć.

Ruszyli truchtem przed siebie, wymieniając uwagi o po­szczególnych wydarzeniach dnia i dowcipkując na temat ostatnich niefortunnych wydarzeń w firmie. Bella napomk­nęła nawet o wizycie Jacoba i niemal dosłownie powtórzyła Edwardowi jego wypowiedź.

- Po prostu gotował się z wściekłości, a przy okazji mnie też się nieźle dostało - zakończyła.

Edward spojrzał na nią z boku, nie przestając biec.

- Biedna Bella! Strasznie mi przykro. Mam nadzieję, że nie wzięłaś tego do siebie.

- Skądże! Nigdy nie uwierzyłabym, że ktoś może mnie nazwać infantylną idiotką!

- Tak ci powiedział? - Edward oburzył się nie na żarty. - Rozumiem, że był na mnie wściekły, ale to go nie upo­ważnia do obrażania ciebie.

- Trudno, stało się.

Nie zamierzała dyskutować z nim o prezesie rady nad­zorczej ani zabierać głosu na temat ich rodzinnych niepo­rozumień! W ogóle nie powinna była wspominać o awan­turze, jaką jej zrobił Jacob, ale mrok i konwencja przyjaciel­skiej rozmowy niepotrzebnie rozwiązały jej język.

- Nie ma o czym mówić - dodała, chcąc zbagatelizo­wać całą sprawę. - Ja już o wszystkim zapomniałam.

Edward zmarszczył brwi.

- Trudno w to uwierzyć. Znam stryja i jego niewypa­rzony język; nawet mnie nieraz trudno jest się pozbierać po tym, co od niego usłyszę. Wyobrażam sobie, co wyga­dywał o mnie, skoro ciebie nazwał infantylną idiotką. Mo­żesz mi powtórzyć?

Bella przecząco pokręciła głową.

- Nie ma sensu. Edward zapatrzył się przed siebie.

- Chyba masz rację. Nie zamierzam go tłumaczyć, ale wiem, że Jacob przeżył straszne chwile po śmierci mojej bab­ki. W tragicznych okolicznościach stracił matkę, a do tego musiał stanąć na czele firmy. Czuł się za wszystko odpo­wiedzialny, a mój ojciec bynajmniej mu nie pomógł, zado­wolony, że to nie na jego barki spada taki wielki ciężar. Nareszcie starszy brat mu się do czegoś przydał.

Bella milczała; wiedziała, że stosunki między braćmi po­zostawiają wiele do życzenia, a śmierć matki, zamiast ich ze sobą pogodzić, jeszcze bardziej ich podzieliła.

Nagły zgon przeszło siedemdziesięcioletniej Heidi Cullen wstrząsnął posadami korporacji i całej rodziny. Zyski firmy zaczęły gwałtownie spadać, a konflikty pomiędzy ludźmi - pogłębiać. Bella znała okoliczności śmierci nestorki rodu z gazet, biurowych plotek i strzępów rozmów po­szczególnych członków rodziny, którzy przewijali się przez sekretariat w drodze do gabinetu Edwarda.

Heidi zginęła w katastrofie lotniczej w Brazylii. Piloto­wany przez nią samolot roztrzaskał się w tropikalnej dżun­gli, a jedyne znalezione na miejscu wypadku zwłoki ziden­tyfikowano jako zwłoki Heidi. Rodzina jeszcze nie podniosła się po tym strasznym ciosie.

- Miałam przyjemność widzieć kilka razy twoją babkę - powiedziała cicho. - To była niezwykła osoba. Mądra, dobra i dynamiczna. A jaką nadzwyczajną miała pamięć! Znała imiona wszystkich pracowników i dla każdego miała chwilę czasu i dobre słowo.

Edward uśmiechnął się do wspomnień.

- Tak, babcia właśnie taka była. Dostałem od ciebie list kondolencyjny po jej śmierci i nie podziękowałem ci...

- Wcale na to nie liczyłam. Chciałam tylko, żebyś wie­dział, jak bardzo ją szanowałam i jak bardzo ci współczuję. Na pewno strasznie ci jej brak.

- Staram się zbytnio nie rozczulać. Praca to najlepszy środek na...

Zdławiony głos odmówił mu posłuszeństwa.

- Na rozpacz - dokończyła za niego. - Owszem, praca to świetne lekarstwo.

Nie dodała, że nieraz rozmowa z przyjacielem też może sprawić człowiekowi pewną ulgę.

- Jak rozumiem, wszyscy w waszej rodzinie je stosują - dodała łagodnie.

- Tak, tylko że wuj Jacob ma jeszcze inne problemy, które nie mają nic wspólnego z odejściem mojej babki.

Czuł ulgę, rozmawiając z nią o wszystkim, co tłumił przez długie miesiące. Miał do niej zaufanie, przy niej czuł się bezpiecznie. Znał ją na tyle, żeby nie mieć najmniejszych wątpliwości co do tego, jak bardzo jest lojalna.

- Podobno przechodzą z Tanyą kryzys małżeński. Z charakterem Jacoba trudno o kompromis, a Tanya jest podwójnie nerwowa, bo dzieci wyfrunęły i cierpi na syn­drom pustego gniazda.

- Wiele kobiet ma ten problem. Trudno jest się pogodzić tym, że w pewnej chwili dzieci opuszczają rodzinny dom.

- W głosie Belli zabrzmiało zrozumienie i współczucie.

- Nie wszystkie. Na przykład moja matka nie posiadała się z radości, że ma nareszcie gniazdo tylko dla siebie - oświadczył Edward z goryczą. - Tanya jest zupełnie inna, nagle poczuła się stara i niepotrzebna. Weszła w okres przejściowy, zaczęła robić bilans zysków i strat i wyszło jej, że to z winy Jacoba przerwała studia, wyszła za niego i zajęła się dziećmi. Zupełnie jakby ktoś ją do tego zmusił! Przecież nikt jej nie przystawił pistoletu do głowy, sama tego chciała!

Parsknął ironicznym śmiechem; nie było wątpliwości, co myśli o niewczesnych zachciankach żony Jacoba. Bella jed­nak nie na darmo w swoim czasie studiowała psychologię.

- Czy twoja ciotka nigdy nie myślała, żeby wrócić na studia, teraz, kiedy odchowała dzieci? Wiele osób tak robi. Czytałam, że są wśród nich nawet siedemdziesięcioletnie panie.

Edward z uśmiechem zwrócił ku niej głowę.

- Musisz z nią o tym pogadać. Tanya będzie zachwy­cona. Ma tylko pięćdziesiąt dwa lata, a to wedle twoich kryteriów, jak widzę, bardzo mało...

Bella przypomniała sobie piękną zadbaną blondynkę w si­le wieku, zamożną i mającą oparcie w jednym z najbogat­szych mężczyzn w kraju. Miała dzieci i wnuki i wcale nie wyglądała na sfrustrowaną kobietę w wieku przejściowym.

- Wygląda na zupełnie pogodzoną z losem - szepnęła. - Trudno zresztą się temu dziwić.

Edward skrzywił się złośliwie.

- Jak mówi przysłowie, pieniądze szczęścia nie dają - rzekł sentencjonalnie. - A do tego podobno pieniądze to nie wszystko. Moja matka oczywiście uznałaby to za bzdurę, bo jest całkiem przeciwnego zdania.

Bella uśmiechnęła się łobuzersko.

- Ludzie mówią też, że pieniądze to co prawda nie wszystko, ale i tak całkiem sporo. Inni dodają, że wcale nie zależy im na pieniądzach, tylko na tym, co za nie można kupić.

Wybuchnęła dźwięcznym śmiechem i Edward znowu poczuł się jakoś dziwnie. Czy ta prześliczna, wesoła dziew­czyna u jego boku to naprawdę poważna i przygaszona Bella Swan? Nic z tego nie rozumiał. Jak mógł dotąd nie za­uważyć jej urody?

Zerknął z boku na zgrabną sylwetkę biegnącej dziew­czyny, na jej drobne piersi, smukłe nogi... Na to wszystko, co w pracy kryła przed ludzkim wzrokiem pod workowatą garsonką i luźnymi bluzkami. Chciał się na nią napatrzyć za wszystkie czasy. Lekko zwolnił i przepuścił ją przodem; Bella od tyłu wyglądała równie wdzięcznie i poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Nagle przystanęła i spojrzała na niego pytająco.

- Kurcz w łydce - wyjaśnił szybko, nadrabiając dzie­lącą ich odległość.

Przez chwilę biegli dalej w niekrępującej ciszy.

- Posłuchaj... - odezwał się wreszcie Edward.

- Tak?

- Chciałem cię przeprosić za to, co ci powiedział Jacob. On łatwo wpada w złość i potem szybko o wszystkim za­pomina. Bardzo bym chciał, żebyś mu wybaczyła.

- Już o wszystkim zapomniałam - zapewniła go Bella. - Znasz go lepiej niż ja i jakoś sobie z nim radzisz.

Za nic nie chciała rozmawiać o jego rodzinie.

- Tak, jakoś sobie z nim radzę - powtórzył. - Nieraz to, co mówi, rani mnie, ale staram się go zrozumieć. Jest ostry i wymagający. Znam to, w sumie jesteśmy do siebie podobni.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Też tak myślisz, prawda? Jesteśmy podobni?

- Powiedzmy, że ty nikogo nie nazwałbyś tak pochopnie infantylnym idiotą - odparła wymijająco.

- Na pewno nigdy bym nie użył tego określenia w sto­sunku do ciebie.

- A gdyby chodziło o sekretarkę Jacoba? Wytrzymał jej uważne spojrzenie.

- To zależy... Oboje wybuchnęli śmiechem. Jak ona się ładnie śmieje, pomyślał. Ma taki ciepły, serdeczny śmiech. Nic wspólnego z tymi telefonicznymi pomrukami, co to niby mają działać na zmysły. Mimo woli otrząsnął się na samo wspomnienie. Nic dziwnego, że nie znał jej śmiechu, ostatnio w pracy nie mieli wiele powodów do radości.

- Uwaga! Krzyk Belli wyrwał go z zamyślenia. W tej samej chwili Edward spostrzegł grupkę dziewcząt podążających w ich stronę. Były bardzo młode i chyba nieco pijane. Nagle wzrok jednej z nich padł na wysoką sylwetkę mężczyzny w niebieskich szortach.

- O rany! To przecież on! Ten facet z gazety! Najfaj­niejszy wolny facet w naszym pięknym kraju!

Bella przypomniała sobie widziany kiedyś film o Beat­lesach; kiedy w 1964 roku odwiedzili Nowy Jork, dziew­częta tak samo szalały na ich widok.

- Z nieba nam spadł! Edward struchlał. Postanowiła go bronić, a przy okazji również samą siebie przed nieobliczalnymi nastolatkami. Lekko wysunęła się do przodu. Wiedziała, że najlepszą obroną jest atak i że trzeba jak najszybciej objąć prowadzenie. Zwróciła spokojną twarz ku najbardziej rozwrzeszczanej dziewczynie.

- Wy naprawdę myślicie, że to jeden z tych facetów? Który? Edward Cullen? Dobre sobie! Demetri, one cię wzię­ły za takiego jednego milionera!

Spojrzała na stojącego krok za nią Edwarda.

- Myślą, że to ty jesteś Edward Cullen! - Znowu spoj­rzała prowodyrce w oczy. - To Demetri, mój brat. Pracuje w firmie tego waszego idola, w dziale pocztowym.

Na twarzy dziewcząt odmalowało się rozczarowanie.

- W dziale... pocztowym? To nie jest Edward Cullen? Bella roześmiała się z wyższością.

- Jaki tam z niego Edward Cullen! On mu tylko przy­nosi listy! Naprawdę jest do niego podobny?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Gdzie tam! Tamten jest zupełnie inny. Taki... no, wy­gląda jak milioner. A ten tutaj wygląda jak listonosz.

Bella spoważniała.

- To bardzo dobry zawód. Demetri całkiem nieźle zarabia, ma premię, ubezpieczenie, a na Boże Narodzenie zawsze dostaje bony. A do tego on też jest wolny, jeszcze nie ma dziewczyny.

Zachęcającym wzrokiem obrzuciła otaczające ją wianu­szkiem młode twarze.

- Może by tak któraś z was... Dziewczęta zachichotały; widać było, że facet, któremu siostra szuka dziewczyny, nie jest w ich typie.

- Wolałybyśmy Edwarda albo kogoś podobnego - wy­dęła wargi jedna z nich.

- Ale Demetri tak naprawdę jest do niego bardzo podobny - nie ustępowała Bella. - Można nawet się pomylić i...

- Tak się pomylić to może tylko Wendy. - Druga z dziewcząt palcem wskazała winowajczynię, która pierw­sza rozpoznała Edwarda. - Ale ona jest tak pijana, że wzię­łaby chłopaka od pizzy za Toma Cruise.

Nie wdając się w dalszą dyskusję, odeszły, zostawiając Bellę i Edwarda samych.

- Demetri? Dlaczego właśnie Demetri...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin