James_P._D._-_Z_nienaturalnych_przyczyn.pdf

(762 KB) Pobierz
James_P._D._-_Z_nienaturalnych_
P. D. JAMES
Z Nienaturalnych
Przyczyn
(Przełożyła Barbara Kopeć)
SCAN-dal
 
KSIĘGA PIERWSZA
SUFFOLK
 
I
Pozbawione dłoni ciało leżało na dnie małej żaglówki, dryfującej po otwartym
morzu i ledwie widocznej z wybrzeża Suffolk. Należało do mężczyzny w średnim
wieku - niedużego, schludnego człowieczka w ciemnym garniturze w prążki, który
okrywał jego szczupły korpus równie wytwornie po śmierci, jak za życia. Ręcznie
szyte buty nadal lśniły - może z wyjątkiem lekkich zadrapań na czubkach - zaś pod
wydatnym jabłkiem Adama widniał nienagannie zawiązany, jedwabny krawat.
Nieszczęsny podróżnik, odziany z ortodoksyjną, miejską starannością; nie na taką
śmierć się ubierał; nie na tę pustkę morza.
Owego wczesnego październikowego popołudnia jego szkliste oczy
spoglądały na zdumiewająco błękitne niebo, na którym lekki wietrzyk z
południowego zachodu tarmosił strzępki chmur. Drewniana łupinka, bez masztów i
wioseł, kołysała się łagodnie na falach Morza Północnego, obracając bezwładną
głowę to w tę, to w tamtą stronę, jakby w niespokojnym śnie. Rzadkie, jasne włosy
sterczały nad gruzłowatym czołem; nos był tak cienki, iż zdawało się, że białe Ostrze
kości lada moment przetnie napiętą skórę; małe usta O wąskich wargach otworzyły
się, odsłaniając dwa duże przednie zęby, nadające twarzy wyniosły wygląd martwego
zająca.
Zesztywniałe nogi obejmowały ciasno słupek środkowej ławki, okaleczone
przedramiona leżały na dolnej ławie. Dłonie zostały obcięte w nadgarstkach. Prawie
nie krwawił; nieliczne ciemne strużki zastygły wśród sztywnych, jasnych włosków,
ława zaplamiona była nie bardziej niż pieniek u rzeźnika. Reszta ciała oraz deski
podłogi pozostały czyste.
Prawą dłoń odjęto czystym cięciem, jedynie koniuszek kości promieniowej
połyskiwał bielą, natomiast przy lewej coś poszło źle i ze zmasakrowanej tkanki
sterczały ostre jak igły kawałki zmiażdżonego nadgarstka. Przed operacją
podciągnięto rękawy marynarki i koszuli; teraz mankiety zwisały luźno, spinki
mieniły się złotem, migocząc w promieniach jesiennego słońca przy każdym obrocie
łodzi.
Spłowiała, pokryta łuszczącą się farbą żaglówka unosiła się na wodzie jak
porzucona zabawka. Morze było prawie puste, jedynie na horyzoncie rysowała się
sylwetka przybrzeżnego statku, płynącego torem wodnym od strony Yarmouth. Około
drugiej ryk silników rozdarł powietrze i czarny punkt śmignął po niebie, ciągnąc w
 
kierunku lądu pierzasty ogon. Potem wszystko ucichło; znów słychać było tylko
chlupot wody o burtę i wołanie pojedynczych mew.
Nagle łódź gwałtownie zadrżała, po czym wyprostowała się i niespiesznie
obróciła; jakby niesiona podwodnym prądem zaczęła posuwać się bardziej
zdecydowanie. Czarnogło-wa mewa, która przysiadła na dziobie, by zastygnąć tam
jak rzeźbiona figura, zerwała się w powietrze i dziko krzycząc zatoczyła nad ciałem
krąg. Wśród plusku wody, powoli i nieubłaganie, maleńka łódka niosła swój
straszliwy ładunek w kierunku brzegu.
 
II
Tego samego dnia, tuż przed drugą, nadinspektor Adam Dalgliesh zaparkował
swego coopera na trawniku przed kościołem w Blythburgh i chwilę później wchodził
już przez drzwi północnej kaplicy do jednego z najpiękniejszych wnętrz sakralnych w
hrabstwie Suffolk. Był to jego ostatni przystanek w drodze na cypel Monksmere na
południe od Dunwich, gdzie zamierzał spędzić dziesięć dni urlopu ze starą,
niezamężną ciotką, swą jedyną żyjącą krewną. Ze swego londyńskiego mieszkania
wyruszył zanim jeszcze miasto się obudziło, ale zamiast jechać prosto na Monksmere
przez Ipswich, wybrał północną trasę do Chelmsford, by przekroczyć granicę Suffolk
w Sudbury. Zjadł śniadanie w Long Melford, po czym skręcił na zachód, w stronę
Lavenham, i podążył wolno przez złotozielone hrabstwo, najmniej ze wszystkich
zepsute i pozbawione sztucznych upiększeń. I nastrój jego byłby taki jak ten dzień,
gdyby nie jedno uporczywe pytanie, decyzja, której podjęcie odwlekał świadomie aż
do tego urlopu: zanim wróci do Londynu, musi ostatecznie postanowić, czy poprosi
Deborah Rłscoe, aby została jego żoną.
Co dziwniejsze, jego problem byłby prostszy, gdyby nie pewność, jaka będzie
jej odpowiedź. Tak jak sprawy miały się obecnie, ponosił całą odpowiedzialność za
ewentualną zamianę obecnego, przyjemnego status quo (przyjemnego dla niego, a i
Deborah była chyba teraz szczęśliwsza niż rok temu?) na zobowiązanie, które dla
nich obojga byłoby prawdopodobnie nieodwołalne, bez względu na konsekwencje.
Niewiele jest tak udręczonych par jak te, które są za dumne, by się do tego przyznać.
Niektóre zagrożenia były mu znane. Wiedział, że Deborah niechętnie traktuje
jego pracę. Nie dziwiło go to ani też nie uważał tego, samego w sobie, za ważne.
Pracę wybrał sobie sam i nigdy nie zabiegał o cudzą aprobatę czy zachętę. Ale z
obawą myślał o tym, że od tej pory każdy późny dyżur, każdą nagłą sprawę będzie
musiał poprzedzić przeprosinami przez telefon. Chodząc tam i sam pod wspaniałym,
wiązanym stropem z belek ł wdychając na wskroś anglikańską woń wosku, politury,
kwiatów oraz wilgotnych śpiewników, uzmysłowił sobie, że to, czego tak bardzo
pragnął, zostało mu dane dokładnie w chwili, gdy nie był już pewien, czy nadal tego
chce. Takie doznanie zdarza, się za często, by rozczarować człowieka inteligentnego,
niemniej potrafiło go jeszcze speszyć. Nie odstręczała go utrata wolności; ci, którzy
najwięcej narzekali w tej sprawie, byli na ogół nieszczególnie wolni. Znacznie
trudniejsza do zniesienia mogła być natomiast utrata prywatności, nawet w jej
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin