Gwiazdowski_Wieslaw_-_Przez_milosc_przez_nienawisc.txt

(41 KB) Pobierz
Autor: WIES�AW GWIAZDOWSKI
Tytul: przez mi�o��, przez nienawi��

Z "NF" 7/99

Agnieszce

Emilian przebudzi� si�, podszed� do zwierciad�a. Odgarn�� do ty�u zmierzwione, l�ni�ce czerni� w�osy i u�miechn�� si�. Nie mia� na sobie �adnych ozd�b, a mimo to emanowa� majestatem.
By� przecie� namiestnikiem bog�w, w�a�ciwie jednym z nich. Lud miasta, kt�rym w�ada�, widzia� w nim osob� godn� mod��w. Czy� nie ukaza� mu swej mocy? Nie czyni� cud�w i nie rozstrzyga� spor�w? Czy� nie przep�dzi� kap�an�w ze �wi�ty�, a tym samym uwolni� mot�och od ci�aru obowi�zkowych danin?
Wr�ci� na �o�e i musn�� wargami hebanow� sk�r� kobiety. Przebieg� palcami wzd�u� jej plec�w. Da�a mu rozkosz, cho� by�a tylko niewolnic�, a zatem py�em u st�p wielko�ci. Bior�c j�, widzia�, jak zagryza wargi z b�lu i s�ysza�, jak krzyczy zatracaj�c si� w tym, co jej przynosi�. A� zacz�� si� zastanawia�, kt�re z nich odczuwa wi�ksz� przyjemno�� i czy on, Emilian, robi to dla siebie, czy dla niej.
Dawniej zabi�by za podobne podejrzenie - przecie� by� panem. Dzi� jednak nazywa� siebie dawc� rozkoszy i �akn�� widoku i smaku krwi tak jak dawniej. Ucisza� besti�.
Samka poruszy�a si�, przekr�ci�a na bok, z g��bi czarnych oczu popatrzy�a na w�adc�.
- Witaj, panie - rzek�a. - Czy spokojne sny mia�e�?
- Tak - Emilian pog�aska� j� po twarzy. - Dzi�ki tobie, Judyto.
Kochanka u�miechn�a si�.
- Gdybym by� dzieckiem - powiedzia� - chcia�bym, by� by�a m� matk�. Gdybym by� niewolnikiem, by� by�a m� pani�.
- Jeste� bogiem, m�j panie.
- No w�a�nie.
Emilian raptownie wsta� z �o�a. Judyta zsun�a si� na posadzk� i przywar�a do n�g monarchy.
- Czy urazi�am ci� czym�, panie? 
Oto najpos�uszniejsze ze zwierz�t - pomy�la� Emilian. - Cz�owiek.
- Nie - rzek� g�o�no. - Wsta�, dziecko.
Nie ogl�daj�c si�, podszed� do okna. Znajdowali si� na jednej z pa�acowych wie�, mia� wi�c doskona�y widok na miasto i wzg�rza za murami. Od setek  lat nic si� tu nie  zmieni�o. A on podobnie jak przodkowie nie �akn�� cywilizacji. Z post�pem przychodzili nowi bogowie, nowe prawa i przykazania. Czyli to, co m�ci�o w g�owach prostemu ludowi. Nie ba� si� - by� przecie� bogiem. Lecz nawet najmniejszy b�g musi mie� wyznawc�w, gdy� inaczej traci znaczenie i z biegiem lat odchodzi.
Otrz�sn�� si� z nieprzyjemnych my�li. Dop�ki b�dzie mia� moc, dop�ty nic nie zm�ci ciszy.
Wr�ci� na �o�e i przyci�gn�� do siebie niewolnic�.
- W�r�d koczownik�w - powiedzia� - istnieje zwyczaj, �e ten z wojownik�w, kt�ry jednej nocy posi�dzie najwi�cej owiec, zostaje wybrany wodzem szczepu. Jest to oznaka si�y i jurno�ci. Czy nie my�lisz, Judyto, �e takie spoufalanie si� ze zwierz�tami jest obrzydliwe?
- Tak, panie. To obrzydliwe.
- Jednak koczownicy si� z tym nie kryj�, a i owce s� bardziej kotne. Obie strony maj� z tego korzy��.
- I tak jest to obrzydliwe.
- Moi przodkowie, chc�c pozyska� wojownik�w odbierali im stada. Dzi�ki temu podbili wszystkie s�siednie obszary. Cho� mo�liwe, �e nomadzi szli na s�u�b�, by unikn�� g�odu. Jak s�dzisz, Judyto?
- Nie pami�tam tamtych czas�w, m�j panie - szepn�a kobieta, pod naciskiem w�adcy opadaj�c na czworaka.
- Tak, wiem - namiestnik odsun�� si� od kochanki i wyci�gn�� na �o�u. - Pami�� ludzka jest zawodna - rzek� w zamy�leniu, cho� wiedzia�, �e nikt przy zdrowych zmys�ach nie zni�s�by brzemienia wspomnie�. Zarania dziej�w gin�y w pomrokach, by mog�y powstawa� legendy. I on kiedy� znajdzie si� w kt�rej�.
Jako cz�owiek? Czy mo�e b�g?
- Marno�� nad marno�ciami - szepn��, rozumiej�c dobrze, �e pustka, w kt�rej �y�, pozwala�a mu na g�oszenie si� bogiem, lecz r�wnocze�nie zamyka�a drzwi do historii. Wraz ze �mierci� tych, kt�rzy w niego wierzyli, on r�wnie� przestanie istnie�. Tak jak poprzednicy, o kt�rych sam nakaza� zapomnie�.
- Czemu� smutny, panie? - Judyta z trosk� przytuli�a twarz do d�oni monarchy.
Emilian pog�aska� jej w�osy, dotkn�� ust.
- I bogowie bywaj� smutni - odpar�.
- Dlaczego?
- Bo s� podobni ludziom, Judyto. Gdyby byli inni, nie poj�liby mod��w i nie potrafiliby na nie odpowiedzie�. Wielu w s�o�cu dopatruje si� pierwszego z bog�w, lecz czy s�ysza�a�, Judyto, by s�o�ce odpowiedzia�o wiernym?
- Nie, m�j panie.
- Dlatego tylko cz�owiek mo�e by� bogiem innego cz�owieka. A im bardziej b�dzie ludzki, tym d�u�ej pami�� o nim przetrwa. Ja tymczasem zabi�em setki, na obszarach o�ciennych widz� we mnie tyrana i szale�ca. Gdy odejd�, nic po mnie nie pozostanie.
W oczach kobiety zal�ni�y �zy.
- Nie m�w tak, panie. 
- Tak si� stanie, Judyto. Kiedy�.
�zy sp�yn�y po policzkach.
- Nie p�acz - Emilian siad� i podni�s� kochank�, posadzi� j� sobie na kolanach, otar� jej twarz. - Nie p�acz - powt�rzy�. - Wiele dni up�ynie, nim odejd�.
Nie potrafi� jednak przewidzie� w�asnej �mierci. Mimo i� prze�y� ju� jedn� i spotka� si� z niszczycielk� �wiat�w. Koniec m�g� nadej�� w ka�dej chwili.
Dlatego kocha� i nienawidzi� zarazem posiadan� w�adz�. I siebie samego.
- Dop�ki �y� b�d�, nic nie zm�ci ciszy - zapewni� i wtedy, jakby na przek�r s�owom, pustka przynios�a odg�os krok�w.
Oderwa� oczy od oczu niewolnicy i spojrza� ku schodom. Nikogo nie wzywa�, kt� wi�c i dlaczego �mia� go niepokoi�?
- Panie? - s�u�ka sk�oni�a si�, pokonawszy ostatni stopie�.
- M�w, Ariadno.
- Przyby�o poselstwo z Illoni, panie. Prosz� o pos�uchanie.
- Wyjawili, czego chc�?
- Nie.
Od lat nie przyj�� �adnych pos��w - b�d�c m�odszym mia� zwyczaj odsy�a� ich od razu do loch�w, wizyta by�a wi�c  intryguj�ca.
- Chod�my - rzek�, okrywaj�c cia�o.
Czeg� mogli chcie� ci, z kt�rymi �y� w nieprzyja�ni?

Ujrza� pi�cioro bogato przystrojonych starc�w i kobiet� o twarzy zas�oni�tej chust�.  Stali pokornie u drzwi, albowiem �aden samiec nie m�g� wkroczy� do komnat bez pozwolenia.
- Niech wejd� - rozkaza� Emilian.
Z wysoko�ci tronu przygl�da� si� przyby�ym. Okazywali dum�, pod kt�r� kryli niepewno�� i strach, widoczne jednak  w oczach. Szli z podniesionymi g�owami tak pewni swego, jak skazaniec wst�puj�cy na szafot. Wiedzieli, �e cz�owiek-b�g mo�e by� ich katem. Przywykli do tej my�li, lecz z pewno�ci� si� nie pogodzili. O, tak. Czuli zimny dotyk �mierci i dlatego mogli przynajmniej pr�bowa� nie okaza� l�ku. Mieli do�� czasu, by nauczy� si� swych r�l.
Kim jednak by�a towarzysz�ca im samka? Jedyna, kt�rej wzrok b��dzi� po posadzce, jedyna, kt�ra nie sz�a z podniesion� g�ow�, a wi�c ba�a si� jawnie lub mo�e pr�bowa�a okaza� szacunek.
- Czekam - rzek� monarcha, przerywaj�c milczenie.
Najstarszy z m�czyzn wyst�pi� o krok i sk�oni� si�. 
- Przybywamy w imieniu Nanniego, w�adcy Illoni, z pro�b�, by� wys�ucha�, panie, tego, co rzek� nam i da� odpowied�.
- Wys�ucham was.
M�czyzna sk�oni� si� raz jeszcze.
- Rzek� pan nasz Nanni: Pok�o�cie si� namiestnikowi bog�w, Emilianowi z miasta Uruk, i przeka�cie mu s�owa  naszego szacunku. Niech �yje wiecznie i w�ada m�drze na chwa�� swoj� i s�o�ca.
- Dalej! - Zwyczajowe grzeczno�ci, najcz�ciej k�amliwe, �echta�y s�uch g�upc�w i tylko im by�y przeznaczone. Wa�ne by�o jedynie to, co poprzedza�y.
Pose� umilk� i sk�oni� si�, kryj�c zmieszanie i niepok�j.
- Pan nasz Nanni - podj�� lekko dr��cym g�osem - w�adca Il, prosi ci�, panie, o rad� i �ask�.
- Co? - monarcha pochyli� si� w tronie.
- Pierworodny, a zarazem dziedzic i jedyny syn pana naszego, Mufgar, zapad� na nieznan� dolegliwo�� i jest konaj�cy - jednym tchem wyjawi� m�czyzna. - Medycy i kap�ani okazali si� bezradni wobec post�puj�cej choroby i nie dali nadziei na wyzdrowienie. Pan nasz Nanni zwraca si� do ciebie, panie, z pro�b� o ratunek.
Emilian wyprostowa� si� i u�miechn��. Zaprawd� �ycie pe�ne by�o niespodzianek i sprzeczno�ci. Dawni wrogowie... Rzecz godna pie�ni, zaiste.
- Dlaczego mia�bym go przyj��? - zapyta�.
- Uczynisz jak uwa�asz, panie. By� jednak mia� pewno��, �e pan nasz nie kryje wobec ciebie z�ych zamiar�w, w dow�d prawdy posy�a ci, panie, sw� c�rk�. - Starzec wskaza� kobiet�, kt�ra sk�oni�a si� pokornie.
- Podejd� - nakaza� w�adca.
Samka post�pi�a kilka krok�w.
- Chc� ci� ujrze�.
Kobieta zdj�a zas�on� i podnios�a g�ow�, kr�cone jasne w�osy u�o�y�y si� wok� twarzy, b��kit oczu znieruchomia� w zaciekawionych oczach w�adcy. By�a m�oda i pi�kna, a przez barw� swych w�os�w niezwyk�a. Nanni wiedzia�, kogo pos�a�.
Emilian zszed� z piedesta�u i obejrza� dar z uwag�.  Jak wiele z�otow�osych samek widzia�? Dwie, trzy. Nie wi�cej.
- �ycie za �ycie? - zapyta�.
- Tak, panie. Nasz w�adca ufa, �e nie odm�wisz jego pro�bie.
- A je�eli Mufgar umrze?
- Nikt nie dopuszcza do siebie tej my�li.
- Mo�e to b��d? - Emilian u�miechn�� si�, br�z jego oczu zal�ni� fioletem mocy.
Pos�owie drgn�li w przestrachu.
- Dziewi�� dni dzieli Uruk od Il - rzek� w�adca. - Sk�d pewno��, �e Mufgar jeszcze �yje?
- Nasz pan Nanni zatrzyma� si� o dwa dni drogi st�d.
- Dlaczego wi�c nie przyby� osobi�cie? Przecie� ka�dy dzie� mo�e zdecydowa� o �yciu i �mierci.
- Czeka na tw� odpowied�, panie. Nie chcia� zak��ca� twego spokoju, przybywszy pod mury ze zbrojnym orszakiem.
- Jak liczna �wita mu towarzyszy?
- Dziewi�ciu wojownik�w, panie, czterech medyk�w i niewolnicy.
- Kap�ani?
- Nie, panie.
Zatem Nanniemu nie by� obcy stosunek jego, Emiliana, do kap�an�w. I dobrze.
Nigdy nie widzia� w�adcy Il, albowiem nie z�o�yli sobie s�siedzkich odwiedzin ani nie weszli w zbrojny sp�r. S�ysza� o nim od kupc�w, a ci mieli go za w�adc� surowego acz sprawiedliwego.
- Jak ci� zw�? - zapyta� samk�.
- Ismena, panie.
- I godzisz si� zosta� m� niewolnic�?
W oczach pojawi�a si� niepewno��.
- Jak rozka�esz, panie.
- A je�li wtr�c� ci� do loch�w i oddam bestiom, by mog�y zaspokoi� swe po��danie?
Przera�ony b��kit znikn�� pod powiekami.
- Nie wolno ci uczyni� tego, panie - zaprotestowa� pose�-m�wca. - Nie godzi si� mie� c�rk� w�adcy za r�wn� zwierz�tom!
- Do��! - Emilian podni�s� g�os. - Czy nie powiedzieli�cie: �ycie za �ycie? Kt�re z nich dwojga zas�uguje na �mier�? Mufgar bardziej jest jej godzien, czy ta oto samka? Skoro ona, oddajcie j� swemu panu i niech idzie precz, albowiem mam za nic jego i szcze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin