Autor: George R. R. Martin Tytu�: Mg�y odp�ywaj� o �wicie (With Morning Comes Mistfall) Z "NF" 10/91 Pierwszego dnia po wyl�dowaniu przyszed�em wcze�niej na �niadanie, ale Sanders ju� by� na balkonie jadalni. Sta� samotnie przy balustradzie spogl�daj�c na g�ry i mg��. Podszed�em do niego i mrukn��em mu "Dzie� dobry". Nie pofatygowa� si�, �eby mi odpowiedzie�. - Pi�knie tu, prawda? - zapyta� nie odwracaj�c g�owy. Mia� racj�. Mg�a k��bi�a si� zaledwie kilka st�p poni�ej balkonu rozbryzguj�c si� widmowymi grzywaczami o g�azy zamku Sandersa. Gruby, bia�y koc rozci�ga� si� od horyzontu po horyzont kryj�c pod sob� wszystko. Daleko na p�nocy mogli�my dostrzec szczyt Czerwonego Ducha - wygi�te ostrze szkar�atnej ska�y wbijaj�ce si� w niebo - lecz nic wi�cej. Pozosta�e g�ry znajdowa�y si� jeszcze poni�ej poziomu mg�y. My jednak byli�my nad ni�. Sanders wzni�s� sw�j hotel na szczycie najwy�szej g�ry tego pasma. Unosili�my si� samotnie na powierzchni sk��bionego bia�ego oceanu: lataj�cy zamek po�r�d morza chmur. Zamek Chmur, tak w�a�nie Sanders nazwa� to miejsce. �atwo by�o zrozumie� dlaczego. - Zawsze tak jest? - zapyta�em go, kiedy ju� nasyci�em si� widokiem. - Przy ka�dym odp�ywie mgie� - odpar� odwracaj�c si� do mnie z pe�nym zadumy u�miechem. By� grubym m�czyzn� o jowialnej czerwonej twarzy - tacy ludzie rzadko u�miechaj� si� z zadum�. On jednak to uczyni�. Wskaza� na wsch�d, gdzie wznosz�ce si� ponad mg�y s�o�ce Planety Widm rozpala�o na porannym niebie szkar�atnopomara�czo- wy spektakl. - S�o�ce - powiedzia�. - Kiedy wschodzi, ciep�o zap�dza mg�y z powrotem do dolin, zmusza je do ust�pienia z g�r, kt�re uda�o im si� zdoby� w nocy. Mg�y opadaj�, stopniowo ods�aniaj�c kolejne szczyty. Oko�o po�udnia wida� ju� ca�e pasmo. Czego� takiego nie ma ani na Ziemi, ani nigdzie indziej. - U�miechn�� si� ponownie i zaprowadzi� mnie do jednego ze stolik�w rozstawionych na balkonie. - A potem, o zachodzie s�o�ca, wszystko ulega odwr�ceniu. Dzi� wieczorem musi pan obejrze� przyp�yw mgie� - doda�. Kiedy usiedli�my i krzes�a wyczu�y nasz� obecno��, natychmiast pojawi� si� ugrzeczniony robokelner. Sanders zignorowa� go. - To wojna - powiedzia�. - Odwieczna wojna mi�dzy s�o�cem i mg��. Mg�a wygrywa. Panuje w dolinach, na r�wninach i na brzegach morza. S�o�ce ma zaledwie kilka g�rskich szczyt�w, a i to tylko za dnia. Zam�wi� u robokelnera kaw�, �eby�my mieli czym si� zaj��, czekaj�c na przybycie pozosta�ych. Rzecz jasna, kawa mia�a by� �wie�o parzona; Sanders nie uznawa� na swojej planecie �adnych b�yskawicznych namiastek ani syntetycznych imitacji. - Podoba si� panu tutaj - stwierdzi�em, kiedy czekali�my na zrealizowanie zam�wienia. Sanders roze�mia� si�. - A czemu mia�oby mi si� nie podoba�? W Zamku Chmur jest wszystko: dobra �ywno��, rozrywki, gry hazardowe plus domowe wygody. A dodatkowo jeszcze ta planeta. Mam chyba to, co najlepsze, prawda? - Przypuszczam, �e tak. Ale wi�kszo�� ludzi nie my�li w taki spos�b. Nikt nie przylatuje na Planet� Widm ze wzgl�du na gry hazardowe ani na jedzenie. Sanders skin�� g�ow�. - Ale czasem zjawiaj� si� my�liwi. Poluj� na g�rskie koty i diab�y nizinne. A co jaki� czas przyje�d�a kto�, kto chce obejrze� ruiny. - By� mo�e - odpar�em. - Ale to s� wyj�tki. Wi�kszo�� pa�skich go�ci przybywa tu z innego powodu. - Jasne - zgodzi� si� z u�miechem. - Widma. - Widma - potw�rzy�em. - Ma pan tutaj pi�kne widoki, mo�liwo�ci polowania, �owienia ryb i uprawiania wspinaczki, lecz �adna z tych atrakcji nie jest w stanie przyci�gn�� turyst�w. Przyje�d�aj� wy��cznie z powodu widm. Pojawi�y si� dwa paruj�ce dzbanki z kaw� i jeden mniejszy, z g�st� �mietank�. Kawa by�a bardzo mocna, bardzo gor�ca i bardzo dobra. Po kilku tygodniach od�ywiania si� sztucznymi potrawami na statku stanowi�a dla mnie prawdziwe przebudzenie. Sanders pi� ma�ymi �ykami nie spuszczaj�c ze mnie badawczego spojrzenia. - Pan te� przylecia� z powodu widm - powiedzia� wreszcie odstawiaj�c z namys�em fili�ank�. Wzruszy�em ramionami. - Oczywi�cie. Moich czytelnik�w nie interesuj� krajobrazy, cho�by najbardziej malownicze. Dubowski i jego ludzie s� tu po to, �eby odnale�� widma, a ja mam relacjonowa� poszukiwania. Sanders mia� zamiar co� odpowiedzie�, lecz nie zd��y�, gdy� niespodziewanie odezwa� si� ostry, suchy g�os: - O ile w og�le jest tu czego szuka�. Odwr�cili�my si� w stron� wej�cia na balkon. Mru��c oczy w ostrym �wietle poranka sta� doktor Charles Dubowski, szef zespo�u badawczego przys�anego na Planet� Widm. Tym razem uda�o mu si� gdzie� zgubi� towarzysz�ce mu zwykle stadko asystent�w. Dubowski zatrzyma� si� na sekund�, po czym podszed� do naszego stolika, odsun�� krzes�o i usiad�. Natychmiast podjecha� do niego robokelner. Sanders zmierzy� szczup�ego naukowca niech�tnym spojrzeniem. - Dlaczego uwa�a pan, �e nie ma tu �adnych widm, doktorze? - zapyta�. Dubowski wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� lekko. - Po prostu nie wydaje mi si�, �eby istnia�y na to dostateczne dowody - odpar�. - Ale prosz� si� nie obawia�: nigdy nie pozwalam, �eby moje odczucia wp�ywa�y na przebieg pracy. Podobnie jak wszystkim, najbardziej zale�y mi na prawdzie, dlatego moja ekspedycja b�dzie ca�kowicie bezstronna. Je�eli s� tu jakie� widma, na pewno je znajd�. - Albo one znajd� pana - powiedzia� powa�nie Sanders. - A to mo�e okaza� si� niezbyt przyjemne. Dubowski parskn�� �miechem. - Niech pan da spok�j, Sanders! To, �e mieszka pan w zamku, nie oznacza, �e od razu musi pan by� tak melodramatyczny. - Prosz� si� nie �mia�, doktorze. Przecie� wie pan, �e widma zabi�y ju� wielu ludzi. - Nie ma na to �adnych dowod�w - odpar� Dubowski. - Absolutnie �adnych. Tak samo, jak nie ma dowod�w na istnienie widm. Ale w�a�nie po to tu jeste�my: �eby znale�� dowody lub jednoznacznie stwierdzi�, �e ich nie ma. Dajmy jednak temu spok�j, umieram z g�odu. Dubowski i ja zam�wili�my steki z g�rskiego kota, a do tego ca�y koszyczek gor�cych, �wie�ych bu�eczek. Sanders skorzysta� z tego, �e nasz statek przywi�z� dostaw� ziemskich produkt�w i kaza� sobie poda� gruby plaster szynki z p� tuzinem jaj. Mi�so g�rskiego kota smakuje tak, jak ju� od wielu stuleci nie smakuje mi�so �adnego ziemskiego zwierz�cia. Zjad�em z apetytem moj� porcj�, natomiast Dubowski zostawi� swoj� prawie nie tkni�t�. By� zbyt zaj�ty m�wieniem, �eby je��. - Nie powinien pan lekcewa�y� widm - powiedzia� Sanders, kiedy robokelner odjecha� do kuchni z naszymi zam�wieniami. - Jest ca�e mn�stwo dowod�w: dwadzie�cia dwa zgony od chwili odkrycia tej planety i dziesi�tki relacji naocznych �wiadk�w, kt�rzy widzieli widma. - Zgadza si� - przyzna� Dubowski - ale moim zdaniem to nie s� �adne dowody. Zgony? Owszem. Tyle tylko, �e wi�kszo�� z nich to zwyk�e zagini�cia. Ci ludzie najprawdopodobniej spadli ze ska�, zostali po�arci przez g�rskie koty albo co� w tym rodzaju. W tej mgle nie ma mowy o odnalezieniu cia�. Na Ziemi codziennie znika bez �ladu wi�cej ludzi i nikt nie po�wi�ca temu specjalnej uwagi, lecz za ka�dym razem, kiedy tutaj kto� zaginie, wszyscy twierdz�, �e to sprawka widm. Przykro mi, ale dla mnie to za ma�o. - Jednak niekt�re cia�a odnaleziono, doktorze - zauwa�y� spokojnie Sanders. - By�y potwornie okaleczone i to bynajmniej nie w wyniku upadku z du�ej wysoko�ci ani przez g�rskie koty. Nadszed� czas, �ebym i ja zabra� g�os. - Z tego, co wiem, znaleziono tylko cztery cia�a - powiedzia�em. - A wiem sporo, bo do�� dok�adnie bada�em spraw� widm. Sanders zmarszczy� brwi. - W porz�dku - przyzna�. - Ale co z tymi czterema przypadkami? Moim zdaniem stanowi� zupe�nie wystarczaj�cy dow�d. Mniej wi�cej w tym momencie na stole pojawi�o si� jedzenie, lecz Sanders nie zaprzesta� dyskusji. - We�my na przyk�ad pierwsze spotkanie - ci�gn��. - Nigdy nie uda�o si� tego do ko�ca wyja�ni�. M�wi� o ekspedycji Gregora. Skin��em g�ow�. Dave Gregor dowodzi� statkiem, kt�ry przed prawie siedemdziesi�ciu pi�ciu laty odkry� Planet� Widm. Zajrza� pod warstw� mg�y za pomoc� przyrz�d�w zainstalowanych na pok�adzie, a nast�pnie wyl�dowa� na nadbrze�nej r�wninie i wys�a� zespo�y badawcze. Ka�dy zesp� sk�ada� si� z dw�ch dobrze uzbrojonych ludzi. Z jednego powr�ci� samotny, rozhisteryzowany cz�owiek. W g�stej mgle rozdzieli� si� ze swoim partnerem i w pewnej chwili us�ysza� mro��cy krew w �y�ach krzyk. Kiedy uda�o mu si� odnale�� przyjaciela, ten nie dawa� ju� znaku �ycia, a nad cia�em sta�a jaka� posta�. M�czyzna opisa� zab�jc� jako istot� podobn� do cz�owieka, wzrostu oko�o o�miu st�p i jakby dziwnie bezcielesn�. Twierdzi�, �e gdy wystrzeli� do niej z blastera, promie� przeszed� na wylot, nie czyni�c jej �adnej szkody. Zaraz potem istota zafalowa�a i znikn�a we mgle. Gregor wys�a� ludzi na poszukiwania. Uda�o im si� odszuka� zw�oki, lecz nic wi�cej. Bez specjalnego ekwipunku nawet powt�rne trafienie we mgle do tego samego miejsca nastr�cza�o sporo trudno�ci, a c� dopiero m�wi� o znalezieniu tajemniczej istoty. Tak wi�c relacja nie zosta�a potwierdzona, lecz mimo to po powrocie wyprawy na Ziemi� wywo�a�a niema�� sensacj�. Wys�ano kolejny statek w celu przeprowadzenia dok�adnych bada�, ale misja nie przynios�a �adnych rezultat�w - tyle tylko, �e jeden z zespo��w badawczych zagin�� bez �ladu. W ten spos�b narodzi�a si� i zacz�a szybko rosn�� legenda widm. Na planecie l�dowa�y coraz to nowe statki, pojawili si� koloni�ci, by wkr�tce przenie�� si� gdzie indziej, a pewnego dnia przylecia� Paul Sanders i wzni�s� Zamek Chmur, aby tury�ci mogli bez...
emar1947