Narzeczona mimo woli-rozdział 4.docx

(29 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ CZWARTY

W końcu ukazał się następny numer sławetnego maga­zynu i lista najbardziej atrakcyjnych kawalerów w USA straciła na aktualności. Telefony od telewizyjnych prezen­terów ustały, prasa nieco się uspokoiła. Liczba listów też trochę zmalała.

Gazety o krajowym zasięgu przestały się interesować Edwardem, czego nie można było, niestety, powiedzieć o prasie lokalnej. Edward zmienił numer domowego tele­fonu, natychmiast go zastrzegł i włączył na stałe automa­tyczną sekretarkę; odtąd wielbicielki mogły dzwonić do nie­go tylko do pracy i bez skrupułów z tej okazji korzystały.

Do akcji włączyły się też lokalne media, nieustannie za­sypując rzecznika prasowego firmy pytaniami o życie pry­watne i upodobania najsłynniejszego z przedstawicieli rodu Cullen'ów.

- Jeden jedyny wywiad i już mnie nie ma - oświadczyła stanowczo Charlotte Black z telewizyjnego programu trzecie­go, nie zrażając się żadnymi trudnościami.

Jakoś udawało jej się przedrzeć przez wszelkie zapory, rozliczne recepcjonistki i sekretarki, i codziennie bombar­dowała telefonami Bellę Swan. Jej upór i natarczywość doprowadzały Bellę do szaleństwa, przy czym nie mogła nie podziwiać skuteczności działań energicznej dziennikarki.

Charlotte Black z tupetem oświadczyła, że nie zamierza re­zygnować z upragnionego wywiadu i że nie ustąpi, dopóki go nie uzyska.

- Naprawdę robię, co mogę - odparła zmęczonym gło­sem Bella. - Pan Cullen wie o wszystkich pani telefonach.

- I co mówi?

- Powtarza wciąż, że nie zgadza się na wywiad, napra­wdę bardzo mi przykro.

- Czy on nie rozumie, że unikając nas, powiększa tylko zainteresowanie swoją osobą? - W głosie Charlotte zabrzmiała wyższość zawodowca. - Proszę sobie przypomnieć, jak było z Peterem Romari. Dziennikarze go oblegali, bo żadnemu nie chciał udzielić wywiadu. Widzę, że Edward Cullen sto­suje te same metody.

Bella westchnęła.

- To nie są żadne metody, on po prostu chce, żebyście go zostawili w spokoju.

- Nie ma mowy. A jak tam wasza poczta elektroniczna i głosowa? Jeszcze działa?

- Na szczęście, tak. - Bella wzdrygnęła się na przypo­mnienie wizyty Jacoba tego dnia, kiedy zawiesił się system. - Od pewnego czasu mniej osób się do nas dobija. Myślę, że zainteresowanie Edwardem nareszcie słabnie.

- Nie łudź się, kochanie - rzekła zagadkowo Charlotte i roz­łączyła się.

Bella szybko zapomniała o całej rozmowie i do południa spokojnie pracowała. Potem nieoczekiwanie tyle osób chcia­ło zostawić wiadomość w skrzynce głosowej Edwarda, że system padł. Znowu! Zaraz potem, zupełnie jakby nagle wszystkie maszyny solidarnie zastrajkowały, zawiesił się system komputerowy całej firmy. Edward wściekły wezwał Bellę do siebie.

- Jestem pewna, że to ta dziennikarka maczała w tym palce - wyznała cicho Bella. - Nie zwróciłam uwagi na to, co powiedziała na zakończenie naszej rozmowy, ale teraz już wszystko rozumiem. To była groźba. Chciała nam po­kazać, do czego jest zdolna. Myślę, że nie przestanie nas dręczyć, dopóki pan... dopóki nie udzielisz jej wywiadu.

Edward zacisnął pięści.

- Nie ma mowy! Nigdy nie ugnę się przed szantażem tych telewizyjnych hien! Ja im... my im jeszcze...

W tej samej chwili po korytarzu przetoczył się grzmot; to Jacob Cullen zdążał w kierunku biura swego bratanka.

- Edward, do cholery! Zaraz chyba szlag mnie trafi! Bella zadrżała ze strachu; ciężkie kroki były coraz bliżej.

Przypomniała sobie Wyrwidęba i Waligórę z bajki; miała wrażenie, że któryś z nich zaraz tu wtargnie i połamie im kości...

- Najlepiej zamknijmy się w szafie - szepnęła niezu­pełnie żartem. - Może nas nie zauważy...

Edward lekceważąco machnął ręką.

- Nie bój się, dam sobie z nim radę. Jacob przestąpił próg sekretariatu. Ziemia drżała pod jego nogami, drzwi dzielące go od gabinetu Edwarda nagle wy­dały się bardzo wiotkie... Może Edward nie bał się włas­nego stryja, ale Bella umierała ze strachu. Z nadzieją w oczach spojrzała w stronę biurowej szafy. Było już jednak za późno. Drzwi dzielące gabinet od sekretariatu rozwarły się jak za podmuchem huraganu i Jacob wpadł do środka.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, co te twoje... wielbicielki robią! Ale będziemy mieli straty! Czy ty w ogóle masz pojęcie...

Gwałtowna tyrada płynęła jak górski potok po kaskadach z kamieni. Edward stał bez ruchu i czekał, aż amunicja wu­ja się wyczerpie. Bella przykleiła się do ściany, próbując przeniknąć przez nią na zewnątrz, tam, gdzie nie było ze­psutych komputerów ani stryjów Jacobów.

Potem głos zabrał Edward. Najpierw próbował jakoś za­łagodzić sprawę, potem wszystko zracjonalizować, a w koń­cu, kiedy przeciwnik okazał się głuchy na wszelkie argu­menty - przeszedł do kontrofensywy. Nie na darmo byli rodziną; znali swoje słabe punkty, uderzali celnie i bardzo boleśnie.

Bella miała wrażenie, że za chwilę zaczną się obwiniać o suszę w Afryce, fatalne zbiory ryżu w Chinach i zbyt późne obalenie muru berlińskiego... Poczuła, że ból głowy zaczyna rozsadzać jej skronie; nigdy w życiu nie cierpiała na migrenę, ale teraz właśnie miała przeżyć jej atak po raz pierwszy.

Jacob zrobił krok do przodu; jego kark spurpurowiał. Je­szcze sekunda, a skoczą sobie do gardła.

- Podobno wydzierasz się na mojego syna. - W progu stanął Carlisle Cullen i złym wzrokiem obrzucił brata.

Bella zrozumiała, że któraś z urzędniczek nie wytrzymała i wezwała na pomoc ojca Edwarda. Żołądek podszedł jej do gardła. Rozpoczynała się trzecia wojna światowa, a ona stawała się tego mimowolnym świadkiem.

- Przez tego twojego synalka firma praktycznie przestała działać. Te jego zwariowane baby puszczą nas z torbami! - Jacob z wysuniętą szczęką ruszył w stronę brata. - I to nie po raz pierwszy! Nie po raz drugi ani trzeci... tylko piąty! Wszystko wytrzymałem, ale każda cierpliwość ma swoje granice! Jako szef rady nadzorczej i osoba odpowie­dzialna za to, co się tutaj dzieje, muszę ukrócić te idiotyzmy!

- To nie wina mojego syna, że kobiety za nim szaleją. - Carlisle z udanym spokojem wytrzymał natarcie brata.

- Tato, proszę, daj spokój. - Edward wyraźnie nie po­trzebował pomocy ojca. - Damy sobie radę sami.

Carlisle nie zamierzał ustępować.

- Każdy ojciec w podobnej sytuacji zachowałby się tak samo - oświadczył wojowniczo. - Doskonałe wiem, do cze­go Jacob jest zdolny, wystarczy spojrzeć na jego syna. Omal nie wykończył biednego Aleca. Nie pozwolę, żeby się teraz znęcał nad tobą.

Jacob gwałtownie zbladł. Aluzja do jego ojcowskiego fia­ska była ciosem poniżej pasa.

- Tato, to nie ma nic wspólnego z Alekiem - zaopo­nował Edward. - Zresztą ani on, ani ja nie jesteśmy już chłopcami i sami ponosimy odpowiedzialność za własne czyny. Odpowiedzialność za to, co dzieje się obecnie z sy­stemem łączności naszej firmy spada wyłącznie na mnie. Stałem się mimo woli przyczyną zakłóceń i Jacob ma rację, winiąc mnie za to, co się stało.

- Mam ochotę cię zastrzelić! - ryknął Jacob. Carlisle zrobił krok do przodu.

- Tylko spróbuj coś mu zrobić, a ja... Jacob zacisnął pięści.

- Co ty mi możesz zrobić? Ty... Bella zamknęła oczy, by nie widzieć, jak bracia rozszar­pują się na kawałki. To się musi skończyć masakrą.

- Posłuchajcie... - próbował uspokoić ich Edward.

- Z drogi - warknął Jacob.

- Od dawna mu się należało - syknął Carlisle.

W tej samej chwili pomiędzy zacietrzewionych męż­czyzn wśliznęła się wysoka kobieta z długimi ciemnymi włosami.

- Wyglądacie jak dwa koguty. Bardzo proszę, uspokój­cie się i zostawcie sobie coś na potem. - Emili Cullen, młodsza siostra obu braci, położyła wąskie dłonie na ich ramionach. W oczach miała smutek; w jej głosie brzmiało rozczarowanie.

Bella odetchnęła z ulgą. Co za szczęście, że Emili zja­wiła się właśnie teraz! Mogłoby przecież naprawdę dojść do rozlewu krwi i Edward nic by na to nie poradził. A ona mogłaby potem najwyżej zadzwonić po pogotowie, by za­brało rannych z pola bitwy.

- Nie wtrącaj się, Emili - burknął Jacob, ale opuścił pięści.

Carlisle zrobił to samo.

- Znęcał się nad moim chłopakiem - wytłumaczył sio­strze. - Nie wystarczy mu, że zniszczył własnego syna i wy­gryzł go z firmy. Teraz chce to samo zrobić z Edwardem, ale... niedoczekanie jego.

Edward z rozpaczą spojrzał na stryjenkę.

- On nie jest w stanie zrozumieć, że przestałem już być małym chłopcem. Tato, ja mam dwadzieścia dziewięć lat i sam potrafię się bronić. Nikt mnie znikąd nie wygryzie. Bardzo ci dziękuję za pomoc, ale wracaj już lepiej do siebie i udziel komuś jakiejś porady prawnej albo czegoś tam.

Carlisle powiódł wzrokiem od syna do brata.

- Jednym słowem, stajesz po jego stronie, tak? Rozu­miem, Jacob jest prezesem, a ja tylko jednym z jego zastęp­ców. Brawo, synu! Jesteś taki sam jak twoja matka, wyra­chowany i podły! - Wypadł z gabinetu, jakby go diabeł go­nił.

- Edward jest zupełnie inny niż ta wiedźma Victoria! - wrzasnął Jacob i pobiegł za bratem. - Najwyższy czas, żebyś to zrozumiał! Edward od lat pracuje w firmie i nikt nigdy nie zarzucił mu, że robi coś z wyrachowania! Jest uczciwy do szpiku kości! Co z ciebie za ojciec, że tak go traktujesz! Nic dziwnego, że Emmett uciekł od ciebie na drugi koniec świata! Tam w Wyoming ma przynajmniej trochę spokoju!

Kłótnia przeniosła się na korytarz, a jej odgłosy jeszcze przez pewien czas dobiegały z podestu przy windach, by w końcu ucichnąć w dwu osobnych szklanych klatkach, którymi bracia pojechali każdy do swego biura.

Emili, Edward i Bella przez dłuższą chwilę milczeli.

- Lubię do was przychodzić - odezwała się wreszcie Emili. - Miło jest zobaczyć, jak rodzina zgodnie sobie pracuje.

- Wpadłaś w samą porę, ciociu Emili - rzekł z uśmie­chem Edward. - Nie mogłaś lepiej trafić.

Była od niego o cztery lata starsza i uwielbiał nazywać ją „ciocią”. Od dzieciństwa bardzo się przyjaźnili.

- Wpadłam zabrać Alice na lunch - wyjaśniła Emili - i usłyszałam, jak oni się tutaj awanturują. Okropne, zu­pełnie jak mali chłopcy. Nie wiem, co by zrobiła mama, gdyby ich tak zobaczyła.

- Nic by nie zrobiła. Była przyzwyczajona do ich kre­tyńskich zachowań.

Emili spojrzała na Bellę i uśmiechnęła się do niej ser­decznie.

- Biedna Bella! Aż zbladła! Musiałaś się strasznie przejąć tą gorszącą sceną!

Bella odlepiła się od ściany. Było jej przyjemnie, że Emili pamięta jej imię, choć widziały się tylko dwa razy. Victoria nigdy w życiu nie zadałaby sobie tyle trudu, by za­pamiętać, jak ma na imię sekretarka syna.

- Bardzo mi miło znów panią zobaczyć, panno Cullen - powiedziała uprzejmie.

Emili pisała powieści i Bella bardzo ją ceniła.

- Mów mi po imieniu albo nazywaj mnie ciocią Emili, jak wolisz - uśmiechnęła się jej rozmówczyni. - Tylko, bła­gam, nigdy nie nazywaj mnie panną Cullen, dobrze? Można spytać, o co tym razem moi bracia omal się nie pobili?

Edward pokrótce opowiedział jej, o co poszło.

- Ojciec oczywiście dolał tylko oliwy do ognia - za­kończył z westchnieniem. - Musiał wspomnieć o Alecu, a to, jak wiadomo, działa na stryja jak płachta na byka. Nie może się pogodzić z tym, że jego syn nie chce pracować w firmie. Odgryzł mu się, wypominając ucieczkę Emmetta, i nieszczęście gotowe.

- Trzeba przyznać, że Emmettowi w sumie się udało - zauważyła Emili. - Ma żonę, dziecko, żyje sobie na far­mie, którą dostał od mamy, i dobrze mu się powodzi.

Edward uśmiechnął się niewesoło.

- Jacob mniej więcej właśnie to powiedział, tylko włas­nymi słowami. Według niego Emmett dlatego żyje teraz jak człowiek, bo mu się udało uciec od niszczącego wpływu ojca.

Bella westchnęła.

- Najgorsze były te wszystkie zwroty akcji... Czuła się, jakby właśnie się wydostała z diabelskiego młyna; huczało jej w głowie od podniesionych głosów i na­głych zmian sytuacji. W jednej chwili Jacob krzyczał na Edwarda, zaraz potem bronił go przed Carlisle'em, a ten z kolei napadał na syna, w którego to obronie przed sekundą kru­szył kopie.

U niej w domu działo się inaczej i wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nerwowego sposobu życia swoich szefów, gdzie wszystko było szybkie, ulotne, zmienne i podminowane. Cullenowie krzyczeli, kłócili się, mó­wili sobie okropne rzeczy, oskarżali się o najgorsze czy­ny, a w chwilę potem dawali dowody niespotykanej so­lidarności i lojalności wobec siebie. U niej w rodzinie wszyscy bardzo się kochali i nikt nikomu świadomie nie sprawiał przykrości.

Emili ze zrozumieniem spojrzała na Edward...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin