Gdzie jest mój nos(1).doc

(32 KB) Pobierz
Gdzie jest mój nos

                                        Gdzie jest mój nos?!

 

    Zima rozgościła się na dobre. Cały las przysypała biała, śniegowa kołderka, a mróz z każdym dniem stawał się coraz silniejszy i coraz bardziej dawał się wszystkim we znaki.

    Myszka Klementynka, która nie była już najmłodsza i musiała nosić grube okulary, siedziała sobie wygodnie w wiklinowym, bujanym fotelu tuż obok buchającego cieplutkimi ognikami kominka. Łapki miała przykryte wełnianym, przytulnym kocem. Klementynka czuła, że jest naprawdę szczęśliwą myszką – jej spiżarnia zapełniona była po brzegi zapasami na zimę, drewna na opał również miała tyle, że nawet największy mróz nie był straszny, miła, przestronna norka zapewniała jej ochronę przed zimowymi śnieżycami i zawieruchami. Mogła bez obawy czekać na cieplejsze dni.

    Nagle miarowe tykanie ściennego zegara przerwało pukanie do drzwi – najpierw delikatne, potem coraz silniejsze i głośniejsze. Klementynka westchnęła, z niechęcią podniosła się z fotela i podreptała w kierunku drzwi. Nie mogła uwierzyć, że ktoś chciałby odwiedzać ją w taką pogodę!

    Nieśmiało, z lekką obawą uchyliła drzwi i ujrzała śniegowego bałwanka, którego wczoraj dzieci ulepiły na polance pod lasem. Ale jakże żałośnie teraz wyglądał – z węgielkowych oczu kapały czarne łzy, zostawiając na śniegu szarobure plamy.

-         Ratuj, Klementynko! – jęknął bałwanek – Zobacz, jak ja wyglądam!

    Dopiero teraz myszka zauważyła, że w miejscu gdzie powinien tkwić nos bałwanka pozostało tylko spore wgłębienie. Myszka chuchnęła w łapki, które zaczęły jej marznąć po wpływem zimnego podmuchu wiatru dochodzącego z zewnątrz.

-         Wybacz, bałwanku, że nie zaproszę Cię do domu, ale w mojej norce jest tak ciepło... Nie mięłaby chwila, a zamieniłbyś się w wielką kałużę. Poczekaj na mnie. Zaraz wychodzę.

    Naciągnęła na uszy ciepłą, wełnianą czapeczkę, owinęła szyję długim szalikiem w kolorowe paski i wybiegła z norki. Bałwanek wciąż tam był, patrzył z taką nadzieją i błaganiem w swych węgielkowych oczach, że myszce aż serce ścisnęło się z żalu.

- A co właściwie stało się z twoim nosem? – zapytała.

-         Ba - westchnął żałośnie bałwanek – gdybym to ja wiedział. Jeszcze wczoraj  miałem piękny, pomarańczowoczerwony marchewkowy nos. A kiedy obudziłem się rano – po nosie ani śladu! I co ja teraz pocznę – zaczął biadolić – Co to za bałwan bez nosa?!

    Klementynka poklepała go serdecznie:

-         Nie płacz bałwanku! Mam w spiżarni kilka marchewek. Chętnie podaruję ci jedną na twój nowy nos.

-         Naprawdę?! – ucieszył się bałwanek – Jesteś taka dobra , Klementynko!

     Wkrótce bałwanek wrócił na swoją polanę z nowym, czerwonym nosem.

    Jednak następnego dnia, gdy tylko świt przegonił mroki nocy, do drzwi Klementynki znowu ktoś zapukał.

-         Otwórz, Klementynko, to ja! – usłyszała myszka znajomy głos bałwanka, zanim jeszcze otworzyła drzwi.

    Okazało się, że podarunek myszki – śliczny marchewkowy nos znowu zniknął, przepadł bez wieści!

-         No nie! – rozgniewała się nie na żarty Klementynka – Tak dalej być nie może! Otwieram śledztwo w sprawie kradzieży twojego nosa. Zaprowadź mnie bałwanku na miejsce przestępstwa!

    Bałwanek posłusznie poczłapał w stronę swojej polanki, a za nim drobnymi kroczkami wśród śniegowych zasp podreptała myszka.

-         To właśnie tu – wskazał bałwanek, gdy byli już na miejscu – spałem jak nowo narodzony, a wiatr tak przyjemnie kołysał mnie do snu. Obudziłem się i nie ma nosa...

    Klementynka uważnie rozglądał się dookoła, marszcząc przy tym brwi jak najprawdziwszy detektyw. Obejrzała dokładnie dwie małe sosenki, które ledwie odrosły od ziemi, nieco większy świerczek, okryty śniegiem niczym białą pelerynką, a kiedy zbliżyła się do krzaku jałowca, ten zaczął dziwnie się trząść.

-         Coś mi się tu nie podoba ... – mruknęła, a jałowiec zaczął jeszcze bardziej dygotać i zza krzaczka dobiegło cichutkie: - Oj, ojoj, ojojojoj!

    Klementynka rozsunęła gałązki – ze śnieżnej zaspy sterczały tylko uszy małego zajączka szaraczka, który drżał nie wiadomo dlaczego: ze strachu czy z zimna.

-         Hej, maluchu, co tu robisz?! – krzyknęła Klementynka.

-         Przyznaję się! – zapiszczał zajączek – Przyznaję się do wszystkiego! To ja zjadłem marchewki. Byłem taki głodny, że nie mogłem się powstrzymać. A na dodatek one wyglądały tak apetycznie...

-         - No wiesz! – oburzył się bałwanek – Mój nos miał wyglądać apetycznie?!

Klementynka poruszyła szybko noskiem:

-         Rzeczywiście, bardzo nieprzyjemna sprawa. Nawet głód, zajączku, nie usprawiedliwia twojego postępku. Tak nie można! Powinieneś porozmawiać z bałwankiem,  a najlepiej gdybyś przyszedł do mnie – na pewno nie wypuściłabym cię głodnego!

-         Ale ja...- rozpłakał się zajączek – ja jestem bardzo nieśmiały... i przepraszam...

Klementynce żal się zrobiło biedaka. Pogłaskała go po szarej łepetynce i obiecała, że zaraz wszystkiemu zaradzi. Pobiegła do norki i za chwilę wróciła ze zgrabnym patykiem.

-         Doskonale nadaje się na twój nos, bałwanku – powiedziała – A poza tym nikt go nie będzie chciał zjeść.

Bałwanek nie mógł się nadziwić, że tak mu do twarzy z nowym nosem.

-         Jest o wiele ładniejszy niż tamten !– zachwycał się – Dziękuję ci, Klementynko.

Myszka zaprosiła szaraczka do swej norki. Ugościła go soczystą marchewką i ziarenkami pszenicy.

-         Zamieszkaj ze mną, przynajmniej dopóki jest zima – zaproponowała – Zapasów wystarczy dla nas dwojga. Gdy przyjdzie wiosna, doskonale sam sobie poradzisz i nie będziesz potrzebował mojej pomocy.

Zajączek mieszkał u Klementynki aż do marca. Wieczorami grali w warcaby, albo pili ciepłą, malinową herbatkę. Często odwiedzali bałwanka, który ze swoim nowym nosem wyglądał tak dostojnie, że aż sarenki przychodziły z lasu, aby  go obejrzeć. Nawet  wrony kiwały głowami powtarzając swoje „kra, kra”, które tak naprawdę nie wiadomo co znaczy.

A kiedy nastała wiosna, bałwanek na lodowej krze odpłynął do Krainy Wiecznej Zimy, żegnany ze łzami przez zajączka, myszkę i wiele innych zwierząt. Szaraczek wrócił do lasu, do swoich krewnych. Nie zapominał jednak o swojej przyjaciółce i gdy tylko mógł wpadał do niej na pyszne ciasto rabarbarowe.

 

3

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin