Maitland Joanna - Niezwykła pokojówka.doc

(504 KB) Pobierz
Joanna Maitland

 

Joanna Maitland

 

Niezwykła

Pokojówka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Amy Devereaux przystanęła przed drzwiami do sypialni pana domu i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. I tego właściwie należało się spodziewać. Pan domu razem ze swoimi gośćmi zasiadł do kolacji, a jego kamerdynera Amy widziała pięć minut temu na dole, w pokoju dla służby, delektującego się portwajnem. Biedny major Lyndhurst nie ma żony, nie ma więc i powodu, żeby jakaś żywa dusza przeby­wała teraz w jego sypialni.

Tym niemniej Amy zawahała się i tak na wszelki wypadek sprawdziła, czy wielki brzydki czepek siedzi na jej głowie jak należy. Nie daj Boże, żeby choć jeden kosmyk wymknął się spod tego białego paskudztwa. Nikt nie powinien widzieć włosów Amy. Ich niespotykany kolor, blond o srebrzystym odcieniu, bardzo łatwo zapada w pamięć. Z tych samych powodów fiołkowe oczy ukryła za grubymi szkłami okularów. A wszystko po to, aby utytuło­wani mieszkańcy wyższych pięter patrzyli na nią tak, jak zwykle spoglądają na służbę - nie widząc! Ich wzrok przebija się przez człowieka i sięga gdzieś dalej. A gdyby ktoś z nich przypadkiem spojrzał na Amy normalnie, mogłoby to oznaczać całkowitą katastrofę i pożegnanie się z rolą Amelii Dent, pokojówki o najwyższych kwalifikacjach, służącej szlachetnie urodzonej hrabinie Mardon.

 

Ostrożnie położyła dłoń na klamce. Serce zabiło jak szalone, zwilgotniała ze zdenerwowania dłoń zsunęła się z lśniącego mosiądzu.

Spokojnie, Amy. Zrób głęboki wdech, naciśnij klamkę i wejdź do pokoju, jakbyś miała do tego pełne prawo. I nawet jeśli ktoś tam będzie, powiesz po prostu, że spełniasz polecenie swojej pani i nie­chcący pomyliłaś pokoje. Do dzieła, Amy!

Jednym zręcznym ruchem wsunęła się do pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi, dopiero wtedy wypuściła z płuc powietrze. Na dworze było jeszcze jasno, w tym pokoju jednak zasłony były starannie zasunięte. Świece nie zapalone, tylko w kominku płonął ogień. Wszędzie idealny porządek, wszystko stało lub leżało na swoim miejscu. Nic nie wskazy­wało na ślad czyjejś obecności. Jedyną rzeczą wątp­liwą byl parawan, rozstawiony między drzwiami a kominkiem, prawdopodobnie po to, aby majora podczas kąpieli uchronić przed przeciągiem.

Niedobrze. W każdej chwili może zjawić się tu któryś ze służących, właśnie po parawan. A poza tym... chyba trzeba za ten parawan zajrzeć, tak nakazuje rozsądek. Kto wie, może tam ktoś jednak zażywa kąpieli...

 

Z bijącym sercem Amy pokonała odległość dzie­lącą ją od parawanu, zajrzała i wydawszy z siebie cichy okrzyk, zamieniła się w słup soli.

Przed kominkiem stała wanna, a w wannie stał mężczyzna kompletnie nagi.

-              Proszę podać mi ręcznik!

Amy nie była w stanie się poruszyć. Także mówić, w jej gardle zrobiło się nagle tak ciasno, że prawie nie mogła oddychać.

-              Kobieto! Głucha jesteś?! Podajże mi wreszcie
ten ręcznik!

Przez długą niebezpieczną chwilę Amy nie mogła odwrócić wzroku od męskiego ciała pozbawionego garderoby. A kiedy w końcu udało jej się pochylić głowę i zamknąć oczy, żeby odgrodzić się od nie­przystojnego widoku, obraz nagiego mężczyzny nadal miała pod powiekami. Pierwsza męska nagość, jaką ujrzały jej oczy. Siła mięśni, ujarzmiona gładką skórą, po której ściekały połyskujące kropelki wody. Mocniej zacisnęła przymknięte powieki.

Zniecierpliwiony czekaniem, zaklął cicho. Amy leciutko uniosła powieki. Mężczyzna wyszedł z wan­ny i sam sięgnął po wielki ręcznik, powieszony na kracie przed paleniskiem. Nie osłonił się nim jednak, ręcznik zawisł tylko na jego ręku. Bo mężczyzna, wykonawszy półobrót - zastygł. Baczne spojrzenie zauważyło zapewne szkarłat na policzkach Amy, po czym mężczyzna pozwolił sobie przemknąć wzro­kiem po całej jej postaci. To nie było dobre spojrzenie. On tym swoim spojrzeniem jakby ją... rozbierał. Tak. Po prostu poczuła się naga, tak jak on.

 

 

-              A właściwie, co ty tu robisz?

Głos był bardzo surowy. Amy przełknęła ner­wowo ślinę, nie ośmielając się spojrzeć mu prosto w twarz. Jej umysł za nic nie chciał funkcjonować. Nie mogła myśleć, mówienie też chwilowo było czynnością niemożliwą.

Mężczyzna znów zaklął, jeszcze bardziej dosad­nie niż poprzednio, położył ręce na ramionach Amy i odwrócił ją ku sobie. Na karku poczuła miłe ciepło wygrzanego ręcznika, nad głową usłyszała cichy pomruk:

-              Chyba tylko to pomoże ci odzyskać głos...
Jego usta zbliżyły się do jej  ust. Była zbyt

wstrząśnięta, żeby go odepchnąć. Przez krótką chwilę wydało jej się, że śni jakiś mglisty sen przesycony delikatnym zapachem mydła i czystej skóry. Ten sen nagle nabrał jaskrawych, żywych kolorów, kiedy poczuła ciepło jego warg, pod wpły­wem którego jej wargi, wyschnięte z emocji, za­czynały bezwiednie się rozchylać...

-              Nie - powiedział cicho, wprost do jej ust.
- Nęcące. Ale nie!

Odsunął się o krok i owinął się ręcznikiem.

Amy stała nieruchomo, z oczami wlepionymi w podłogę.

Na Boga, co to właściwie było, czy jej się to śni ? I skąd u niej ta uległości Nie uczyniła przecież nic, żeby tego mężczyznę powstrzymać...

On był odwrócony teraz plecami. Pochylony do przodu, wycierał sobie ręcznikiem nogi. Musiała jednak wydać  z siebie jakiś dźwięk,  ponieważ zwrócił ku niej twarz, na której widać było znudze­nie i niesmak.

-              Jak na tak zuchwałą osóbkę, jesteś wyjątkowo małomówna - burknął. - Zawsze ofiarowujesz swoje wdzięki osobom wyższego stanu ? Niestety, my nie wszyscy jesteśmy tacy chętni.

-              Ależ ja... - Była wdzięczna Opatrzności, że odzyskała głos. - Pan jest w błędzie.

-              Czyżbyś

Głupi! Głupi! Niestety, tych słów nie mogła wyrzucić z siebie. Nikt ze służby nie ośmieliłby się powiedzieć czegoś takiego dżentelmenowi, nawet gdyby było to najszczerszą prawdą.

-              Proszę wybaczyć, ale pan... pan ocenia mnie niesprawiedliwie. Pańska sugestia mija się z prawdą. Moja pani bawi z wizytą w tym domu i ja... ja pomyliłam pokoje. Muszę już iść, pani będzie nieza­dowolona, że tak długo nie wracam.

-              Chwileczkę!

Za wszelką cenę chciała teraz stąd uciec, ale udało się jej jednak przezwyciężyć to pragnienie ucieczki. Została, ale opuściła głowę. Bała się znów spojrzeć w te przenikliwe oczy.

-              Oboje wiemy, że twoja pani wcale nie będzie cię teraz potrzebować. Wszyscy zeszli na kolację. Powiedz mi, któraż to dama jest twoją pania ?

-              Hrabina Mardon, proszę pana. Jestem jej osobis­tą pokojówką.

Amy postarała się, aby jej głos zabrzmiał odpo­wiednio dumnie. I wyprostowała się. Przecież słu­żąca o najwyższych kwalifikacjach nigdy nie wpa-da w popłoch nawet z powodu dżentelmena wzbu­dzającego lęk.

 

-              Aha... A jak się nazywasz?

-              Dent, proszę pana.

Mężczyzna, lekko skłoniwszy głowę w bok, przez chwilę przyglądał się Amy. Długie palce bezwiednie przesuwały się po jego szczęce. Nawet w tym półmroku Amy mogła dostrzec, że mężczyz­na ów nie golił się co najmniej od tygodnia, a może nawet dłużej. Wilgotne włosy sięgały prawie ra­mion. Któż to taki może być? I z jakiego tytułu przebywa w pokojach majora Lyndhursta? Mało tego - bierze sobie tutaj kąpieli

-              Nie wiedziałam, że do Lyndhurst Chase przy­
był jeszcze jeden miły gość - odezwała się uprzej­
mie. Zadowolona, że zabrzmiało to bardzo spokoj­
nie. - Czy zamierza pan zabawić tu dłużej ?

Ku jej zaskoczeniu, dżentelmen zaśmiał się bar­dzo ostro i nieprzyjemnie.

- Gdybym nie wiedział, kim jesteście, mógłbym sądzić, że rozmawiam z damą! Winszuję wam, Dent.

Amy czuła, że ponownie oblewa się rumieńcem. Nie wiadomo, czy z zakłopotania, czy z gniewu na siebie samą, że nie potrafi trzymać języka za zębami. Przecież nie może dopuścić, żeby ktoś ją zdemas­kował i okazało się, że cały jej wysiłek poszedł na marne.

Dygnęła, dokładnie tak, jak to robią służące.

-              Proszę pana, jeśli można, pójdę już. Muszę
spełnić polecenie mojej pani. I proszę o wybaczenie,
że ośmieliłam się panu przeszkodzić. Ośmielam się


mieć też nadzieję, że nie uzna pan za stosowne poskarżyć się mojej pani. Tak bardzo mi zależy na dobrej opinii, pan pojmuje...

Starała się za wszelką cenę wypaść naturalnie, jak prawdziwa służąca lękająca się, że straci miejsce. Poza tym, mimo wszystko, pokojówka Dent jest kobietą, a w tym mężczyźnie - być może - drzemie jakaś odrobina rycerskości.

Spojrzał na nią bardzo chłodno. Czyli żadnych oznak rycerskości, dosłownie żadnych.

-              Dobrze - odezwał się po chwili. - Nie wspom­
nę waszej pani o tym spotkaniu, Dent. Ale chciał­
bym, żebyście w zamian uczynili coś dla mnie.

Serce Amy zaczęło szybciej bić, chyba ze strachu. Czyżby ten dżentelmen był jeszcze jednym rozpust­nikiem, których w tym domu niestety nie brakuje?-

-             Chciałbym, żebyście nikomu o mnie nie wspo­minali, nawet samemu majorowi Lyndhurstowi. Po prostu nie widzieliście mnie. Pojmujecie, Dent?-

-             Ja... tak.

 

-             Czyli zawarliśmy umowę, Dent? Amy skinęła szybko głową.

-             Tak, proszę pana.

Uśmiechnął się. Nagle cała surowość znikła z jego twarzy. Wydał się Amy o wiele młodszy i nawet pociągający, mimo nieogolonej twarzy.

-              W takim razie proponuję, żebyście wracali do
swych obowiązków, Dent. Chyba że wolicie pomóc
mi przy ubieraniu się

Amy wydała tylko cichutki okrzyk i szybko wymknęła się z pokoju na korytarz.

 

 

 

Po dotarciu w bezpieczne zacisze pokoi hrabiny, natychmiast zabrała się za sprawdzanie położenia czepka. Niestety, mało co przykrywał, więcej chyba włosów było na zewnątrz niż pod nim. Na szczęś­cie, nikt Amy w takim stanie nie widział...

Jak to - nikt! On przecież ją widział!

Struchlała. Boże wielki! On na pewno wie, kim ona jest. A jeśli nawet nie wie, to domyśla się, że Amy tylko udaje służącą. I może zdradzić jej sekret.

Nie. On nie zdradzi Amy - z obawy, że ona zdradzi jego. Ten dżentelmen, który nonszalancko bierze wieczorną kąpiel w sypialni pana domu, z jakiegoś nieznanego powodu nie życzy sobie ujawnienia swojej obecności. Ale dlaczego, u licha, tak jest?-

Amy na próżno łamała sobie głowę, próbując rozwiązać zagadkę, która wydawała się całkowitym nonsensem. Prawdopodobnie było to jeszcze jedno pytanie, na które nie ma odpowiedzi, a takich pytań w tym domu można było zadać więcej. W domu, który wchłonął Neda, brata Amy, i to bez żadnych śladów.

Amy, starając się nie zmienić położenia tacy ze śniadaniem, zamknęła ramieniem drzwi sypialni i przystanęła na chwilę, wdzięczna losowi, że dał jej uporać się z taką ekwilibrystyką.

-              Dent?

Uwaga! W pokoju może ktoś jeszcze być.

-              Już idę, pani hrabino! Przyniosłam śniadanie,
tak jak pani poleciła.

 

Lady Mardon, rozkosznie zarumieniona, spoczy­wała w łożu oparta na stosie poduszek w cieniutkich powłoczkach z koronkowymi wstawkami. Obok łóżka stał małżonek, ubrany wyłącznie w cienki jedwabny szlafrok, stąd krótka refleksja Amy, że w tym domu chodzenie w stroju niekompletnym traktuje się jak coś najnormalniejszego pod słońcem.

-              Na dziś Anthony zaplanował dla dżentelme­
nów odstrzał zwierzyny - mówił hrabia do mał­
żonki. - Wrócę chyba dopiero przed zmierzchem.
Jeśli będziesz miała ochotę sprawdzić, co porabiam,
wystarczy wejść na dach. Stamtąd widać wszystko
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin