Pętle.rtf

(240 KB) Pobierz
P ę t l e

P ę t l e

 

 

Było ciepłe, wiosenne późne popołudnie. Piotr przysiadł na kamiennej barierze mostku nad leniwą strugą wątłej rzeczki. Po drugiej stronie drogi kilka osób stało na przystanku, przy pętli z wyślizganych szyn.

Dalej, w perspektywie torów ułożonych między jezdnią a cmentarnym murem z czerwonych cegieł, błysnęła szyba wozu tramwajowego. Kolebiąc przodem to w lewo, to w prawo, nadjeżdżała niebieska czwórka. Stukot kół na wybojach złącz było słychać już z daleka, lecz motorniczy mimo to obwieścił swoje przybycie hałaśliwym żelazistym dzwonieniem. Z wagonów wysypała się gromadka ludzi i pospieszyła w stronę osiedla. W ich miejsce wsiedli oczekujący. Popiskując na skąpo wymierzonej krzywiźnie pętli, tramwaj zatoczył koło i odjechał w stronę śródmieścia.

Na przystanku została dziewczyna – w kolorowej sukience, obcisłej górą i suto pofałdowanej dołem, z dużą torbą przewieszoną przez ramię. Rozejrzała się niezdecydowanie, podeszła do kiosku, prześlizgnęła się wzrokiem po rozłożonych gazetach i wystawionych w oknie drobiazgach.

Piotr podniósł się i ruszył w jej stronę. Wtedy i Aga go zobaczyła.

    Co to ma znaczyć? Ładnie to tak? Spóźniać się na spotkanie z damą?

    To ty, to twój tramwaj spóźnił się jak zwykle. Chciałem zobaczyć, co moja dama zrobi, kiedy mnie nie zastanie w umówionym miejscu.

    Zrobiła błąd. Powinna była wsiąść z powrotem i odjechać. Tak postąpi następnym razem. Na pewno!

    Następnym razem przyjdę o godzinę wcześniej i będę oczekiwał z bukietem róż.

    ...I słusznie! Damy wiedzą, jak śmieszny czuje się kawaler z bukietem i bardzo sobie cenią takie dowody oddania i poświęcenia.

    Wobec tego moje dowody nie wypadną zbyt przekonująco...

Rękę, którą trzymał cały czas za sobą, Piotr wyciągnął teraz w stronę Agi i podał jej bukiecik fiołków. Dziewczyna była zaskoczona i wzruszona. Szybko spojrzała na boki, objęła Piotra za szyję, uniosła się na palcach i pocałowała go w usta.

    Piotr! Ty... jesteś wspaniały!

    Cicho, wiem! – Piotr zacytował powiedzonko radiowego Pana Sułka.

Pani w kiosku patrzyła za nimi w zadumie, kiedy, przekomarzając się, zeszli na ścieżkę wijącą się wzdłuż rzeczki.

Minęli usypany z wojennego gruzu wysoki kopiec z długim łagodnie pochylonym nasypem służącym w zimie jako tor saneczkowy. Za kopcem zaczynały się zarośla ni to gaju, ni parku. W odległej przeszłości była to część cmentarza. Piotr i Aga przemierzali wąskie alejki ocienione krzewami i drzewami.

    Co tam ciekawego w szkole?

    Co w szkole może być ciekawego? ― odpowiedziała pytaniem Aga, która w klasie przedmaturalnej. ― Aha! Mieliśmy seminarium na temat planowania rodziny.

    Globulki, pigułki, szklanka zimnej wody “zamiast”, czyli kalendarz?...

    Też. Ale to już nikogo nie ciekawi. Chodziło głównie o przerywanie ciąży.

    To problem z tradycją, ale bez rozwiązania. Zabierałaś głos? Na pewno; znam cię! Co powiedziałaś?

    Nie zgadłbyś! Wygłosiłam twoją opinię, że dziecko powinno się pojawić na świecie tylko wtedy, kiedy chcą tego obydwoje rodzice. I że w tej sprawie trzeba liczyć się nie tylko z wolą kobiety, ale i mężczyzny – pomijanego teraz całkowicie w dyskusjach i w przepisach prawnych, nawet w tych najbardziej liberalnych.

    I co klasa na to? Nie zakrzyczeli cię?

    Dziewczyny były kwaśne, protestowały, ale chłopcy bili brawo.

    Pewnie na tym etapie mężczyźni lepiej robią, siedząc cicho, aby nie rozsierdzić przeciwko sobie feministek. Zaczęłyby się stare gadki o męskim egoizmie i to by tylko szkodziło całej sprawie. A co na to moderator? Kto prowadził dyskusję?

    Matematyczka, stara Pankówna. “Ładnie brzmi,” — powiedziała — “ale to doprowadziłoby do poważnego spadku przyrostu naturalnego. Mężczyźni nie mają tak rozwiniętych uczuć rodzicielskich jak kobiety, a społeczeństwo musi trwać i tak kształtuje zwyczaje i zasady współżycia w rodzinie, w gromadzie, aby przetrwać i ro­zwijać się.”

    Tak... Niegłupio powiedziane. Ale taka filozofia sprowadza nas do roli kółek w maszynie, niewolników własnego stada.

    Tak też odpowiedzieliśmy. A ona na to: “Tak, może to smutne. Ale życie w gromadzie ma swoją cenę. Nierzadko trzeba stanąć karnie w szeregu. Czy możecie jednak wyobrazić sobie życie poza gromadą?”

    Nie mów mi o szeregu. Za miesiąc czekają mnie wakacje w zielonym ubranku, gdzieś pod Sulęcinem. Nie zgadzam się z waszą Pankówną. Wyczuwam w jej rozumowaniu jakiś gruby błąd, ale przyznaję, że ona ma tęgi łeb. Męski, można by powiedzieć.

    Jesteś wstrętny męski szowinista. Nawet nie wiesz jak wstrętny!

    Cicho. Wiem!

Roześmieli się; spacerowali, nic już nie mówiąc. Nie spotkali nikogo, byli sami. Chcieli się upewnić, że są sami. Piotr poczuł, że serce bije mu szybciej. Ich spojrzenia spot­kały się. Aga przysunęła się do chłopca. Otoczył ją ramieniem.

Wiedzieli, co teraz nastąpi. Byli tu już nieraz i wiedzieli, po co przyszli także i dzisiaj. A jednak ożywioną rozmową podświadomie odsuwali moment, w którym pragnienie intymnego zbliżenia miało wziąć górę nad nieśmiałością. Nawet po miesiącach i latach zażyłości nie jest łatwo w niebanalny sposób przejść do pozycji leżącej, w niekompletnej bieliźnie.

Młodzi minęli starą ławkę na kamiennych podporach i zatrzymali się przy skrawku gładkiej trawy. Aga wyjęła z torby wychodzący już z mody ciemnozielony ortalion, rozłożyła go i położyła się na wznak wyprostowana, z torbą i rękami pod głową. Patrzyła przed siebie w górę, na kłębiaste obłoczki, nie na chłopca.

Piotr podziwiał uroczą niewinność, jaką spokojne naturalne ruchy dziewczyny nadawały całej scence. Położył się obok Agi. Zostawiła dla niego wolne miejsce po prawej stronie. Lubił mieć wolną prawą rękę leżąc przy niej na boku.

Piotr uwielbiał widok jej niewysokich, dziewczęcych piersi. Czasem nieomal kręciło mu się w głowie na widok różowych malinek nabierających kolorów i pęczniejących pod wpływem jego pieszczot. Sam już nie wiedział, czy bardziej pragnie brać je do ust czy jeszcze na nie patrzeć. Zgłaszał pretensje do Agi, że nie nosi piersi w takich miejs­cach, aby mógł równocześnie na jedną patrzeć, a drugą całować.

    A gdzie miałaby być ta druga? Masz pomysł? Tymczasem bądź czuły i sprawiedliwy dla obydwu – tam gdzie są. Obie bardzo lubią, kiedy je podziwiasz, całujesz i... ugniatasz. Byle nie za mocno.

Jeszcze chwilę Piotr zwlekał z rozpięciem guziczków. Aga była bez stanika i wyczuwał jej skórę tuż pod materiałem obcisłej sukienki. Sucha ciepła gładkość jedwabiu przydawała pieszczocie szczególnej delikatności. Podobnie bywało w łóżku, w gorące noce, kiedy pozostawiał ją czasem w gładkiej milanezowej koszulce.

Powoli ręka Piotra przesunęła się na biodra i powędrowała wzdłuż zwartych wypros­towanych nóg. Aga – jak gdyby chcąc się wygodniej ułożyć – poruszyła całym ciałem, uniosła kolana i – jak gdyby przypadkowo – pozostawiła uda lekko rozwarte. Schowała twarz tuląc się do jego policzka, kiedy Piotr wsunął dłoń pod sukienkę.

Aby dać dziewczynie poczucie ustępowania przed męską przemocą, dość szorstko roztrącił jej nogi i położył całą dłoń na łonie. Przez chwilę pieścił je przez tkaninę skąpych bawełnianych fig. Niewinna gra kończyła się. Aga uniosła lekko biodra, aby Piotr mógł wyłuskać ją z majteczek i zgarnąć w górę spódnicę. Odsłonił i całował płaski brzuch z widoczną granicą opalenizny i trójkącikiem ciemnych włosów. Czesał je palcami, gładził rozchylone uda, wierzchem dłoni, przypadkiem niby, potrącając o fałdy ciemniejszej skóry u ich zbiegu.

    Rób! Rób! Pieść! — wyszeptała mu do ucha.

Szeroko rozwarła uniesione kolana i przytrzymała rękę chłopca u wejścia swego ciała. Czuł jak pod miarowym ruchem jego palców otwiera się i obrzmiewa.

    Tak... Tak mi dobrze!... Pieść jeszcze!... Wszystko razem... — podpowiadała mu gorącym szeptem.

W oddechu dziewczyny pojawił się ów przedziwny gorzkawo-słonawy zapach, który zwykle zapowiadał zbliżanie się do szczytu podniecenia. Wnętrze jej ciała stało się wilgotne i prowokująco śliskie.

    Chodź już, chodź! Włóż go, bo ci ucieknę! — Wołała cicho i gorączkowym ruchem ręki błądziła po jego spodniach.

Piotrowi łomotało serce i szumiało w głowie. Przemógł się.

    Chodź ty najpierw. Nie czekaj!

    Jak chcesz... Dobrze... Ja już... już muszę!...Oooch!... — gwałtownie poruszyła biodrami.

Ucichła. Czuł, jak pod jego palcami ustępuje śliska obrzmiałość. Drgnęła w obronnym odruchu, kiedy poruszył ręką. Wiedział, jak bardzo drażniące w tej chwili było dla niej każde dotknięcie, ale wiedział też, że nie powinien pozwolić dziewczynie zbytnio ochłonąć. Najdelikatniej jak mógł, powoli pieścił ją całą dłonią, unikając najczulszych miejsc. Aga zrozumiała, do czego zmierza. Poddała się pieszczocie i już wkrótce zaczęło powracać pożądanie i gotowość podjęcia miłosnych praktyk.

Tym razem wszedł w nią, kiedy go przywołała, czując zbliżające się ponowne uniesienie. Poruszał się w niej powoli, rozkoszując się ocieraniem o przedziwne, gładkie nierówności jej wnętrza. Aga powstrzymywała się, czekała na niego, a on też już nie wytrzymywał dłużej naporu podniecenia.

    Teraz!... Chodź!... — zawołał cicho.

    Dobrze... Tak... Rób, rób!...

Dziewczyna przygarnęła go mocno. Rytmicznie wychodziła na przeciw jego ruchom uniesionymi biodrami. Ustawiała je tak, aby ocierał się o najczulsze miejsca – rozbudzone i łaknące pieszczot.

    Daj! — wołała cicho. — Daj! Tryskaj we mnie! Prosto we mnie!

Poczuł gorący przypływ, palącą rozkosz i jeszcze bardziej wzmógł mocne ruchy daleko, w głąb jej ciała

    Ooo!... Taak... Aach! — oszalała dziewczyna wołała prawie głośno; długą chwilę wiła się i pławiła w rozkoszy.

Powoli uspokajała się i przygasała. Nie wychodząc z niej, Piotr uniósł się tak, aby mogła złożyć pod nim wyprostowane nogi i trwali tak bez ruchu. Żegnała go tajemniczym, rozkosznym uściskiem, napięciem mięśni w miejscu, w którym przenikały się i łączyły ich ciała.

...

    Hej! Obudź się!

Piotr leżał obok Agi, z policzkiem przytulonym do jej ramienia i do piersi na powrót opiętej w barwy sukienki. Otworzył jedno oko.

    Nie wiesz, że dżentelmen wieczorem ostatni zasypia, a rano pierwszy się budzi?

    ... I dlatego lubi się zdrzemnąć po poobiednim deserze. Ale ja nie spałem. Myślałem.

    O deserze? Ty łakomczuchu!

    Nie... To znaczy tak, oczywiście! — poprawił się elegancko — Ale myślałem także o twojej Pankównie i chyba już wiem, gdzie jest ten gruby błąd w jej argumentacji.

    Na moim cy... na moim dziewiczym biuście leżysz, a o innych pannach rozmyślasz. Pięknie, nie ma co. Ale mów, gdzie ten błąd?

    To jest subtelna sprawa...

    Postaram się jednak zrozumieć moją nietęgą babską głową! — wtrąciła aluzję do jego wcześniejszych słów o tęgich męskich głowach.

    Widzisz, ona wszystko ujęła tak... tak statycznie jakoś, w bezruchu. Jak gdybyśmy stali tylko przed jednym, raz na zawsze danym wyborem i tylko przed wyborem: zabijać – nie zabijać?! A tymczasem zasadniczy problem leży gdzie indziej.

    Chyba cię rozumiem — powiedziała Aga poważnie. — Co można zrobić, aby takiego wyboru w ogóle nie trzeba było czynić? Aby mężczyźni nie musieli drżeć ze strachu, kobiety cierpieć, a rodziny osuwać się do roli wylęgarni. Czy to nie utopia? I co robić, zanim tak się kiedyś stanie – jeśli się w ogóle stanie?

    Tymczasem będziemy się dręczyć jak dotychczas i – jak dotychczas – szukać wyjścia za każdym razem od nowa. Nie rozumiem, dlaczego ta udręka nie mobilizuje ludzi do energiczniejszego poszukiwania tego – jak mówisz – utopijnego rozwiązania... Chociaż, kiedy się tak nad tym zastanowić... Może to nie przypadek ani niemoc, tylko pewna zasada? Prawidłowość?

    Myślisz, że są jakieś mechanizmy albo siły, potężne jak widać, które nie chcą nas z pułapki wyzwolić?

    Właśnie tak. Być może, przeważa świadoma albo podświadoma genetyczna obawa, że ludzie ze zwykłego wygodnictwa przestaną się rozmnażać.

    Czy nie widzisz, że zatoczyliśmy koło, jak w pętli, i wróciliśmy w to samo miejsce? To był przecież argument Pankówny!

    I tak, i nie. Miejsce niby to samo, ale tor inny. Zaczęliśmy od aborcji, od pytania, czy mamy prawo przerywać życie już kiełkujące. A teraz jesteśmy przy pytaniu, czy ludziom można dać łatwą możliwość zapobiegania samemu kiełkowaniu – że tak powiem – możliwość techniczną, ale także obyczajową i prawną. Konkretnie: czy należy im ułatwiać niekłopotliwą i niezawodną antykoncepcję, trwałą, ale odwracalną bezpłodność? Wiesz przecież, co na ten temat myśli i głosi na przykład Watykan.

    Wiem i oburza mnie to! Pod rzeczywiście trudną moralnie sprawę aborcji Watykan podpina swój sprzeciw wobec środków antykoncepcyjnych, jak gdyby to było to samo! Ale z tego, co mówisz, mogłoby wynikać, że to może nie jest bezmyślne, fanaty­czne zaślepienie. Może w tym być jakaś wyższa racja stanu. I co wtedy? Skąd wziąć przekonanie i moralne prawo do walki z tak pojmowanym interesem społecznym?

    Daj buzi! Jesteś kochana, kiedy tak poważnie i tak mądrze dyskutujesz!

    No wiesz?! Kpisz ze mnie! — dziewczyna była naprawdę urażona.

    No, no! Nie gniewaj się; tak mi się powiedziało. Zachowujemy się, jak byśmy mieli za chwilę zdecydować o losach ludzkości. A tak naprawdę nic od nas nie zależy. Co najwyżej możemy – i musimy – dbać i uważać, aby nas nie spotkało nic, czego byśmy nie chcieli. A propos, dbasz i uważasz?...

    Nie martw się. Dbam i uważam. Aż mi od tej dbałości brzuch urósł!

    Coś ty?! Jak to? Nie rozumiem!

    A widzisz?! Strach cię obleciał. Przepraszam. Na ten temat nigdy nie chcę się z tobą droczyć. Po prostu utyłam trochę. To od tych pigułek podobno się tyje.

    Nie utyłaś, skąd! Nic takiego nie zauważam.

    Jak to mężczyzna: patrzysz na mnie codziennie – na ubraną i na gołą. Patrzysz i nie widzisz... Całkiem jak stary, znudzony mąż... Coś ty! Czego ci się zachciewa?

Aga na wpół leżała oparta na łokciach. Czy to wzmianka o nagości, czy może widok jej ciała – bardziej uwydatnionego niż zakrytego jedwabiem opływającym piersi, biodra i uda – sprawił że chłopca znów ogarniało pożądanie.

Dziewczyna dostrzegła jego przymglone oczy. Przysunęła się do leżącego na wznak Piotra i szepnęła mu prosto do ucha:

    Chcesz deseru? Chcesz mnie jeszcze?... Chodź! Weź sobie! Teraz ty sam, tylko ty. I tak jak lubisz. Chcesz? Chodź, chodź... — kusiła z figlarną kokieterią.

Wiedziała, ile czułości, uwagi i wysiłku włożył w to, aby raz i drugi doznała pełnej, skończonej rozkoszy. Teraz zapragnęła mu się oddać tak, aby to on, nie troszcząc się o nią, przeżył uniesienie bez żadnych zahamowań. Wiedziała, że obudzonemu już ponownemu pragnieniu w jego myślach musi jeszcze przydać pragnienia ciała – być może osłabionego niedawnym przeżyciem.

Położyła się na chłopcu, ale zaraz przewinęła się na jego prawą stronę i teraz to ona miała go pod swoją prawą ręką. Podniecała chłopca z wyrafinowaniem godnym wytrawnej kurtyzany, a przecież wiódł ją tylko instynkt, czułość i wola ofiarowania mu chwili rozkosznego szczęścia. Musnęła ustami jego wargi, nie całując, a potem oczy, tak aby je przymknął i nie śledził jej rozpustnych ruchów. Piotr poddał się pieszczocie, nieruchomy i cichy. Przenikały go dreszczyki, od których jeżyły mu się włosy na głowie.

Włożyła rękę pod rozpiętą koszulę, rozsunęła ją i przesunęła dłoń wzdłuż ciała, pod spodnie. Ciasno było. Rozpięła pasek, otworzyła dżinsy i przez spodenki dotykała budzącej się z wolna męskości. Dała mu do zrozumienia, że chce go wyzwolić ze spodni i bielizny.

Zauważyła, że – obnażony – poczuł się skrępowany i bezbronny. Okryła go fałdami swojej obszernej spódnicy i powróciła do pieszczot twarzy i piersi. Teraz nie jej ręka, lecz usta przesuwały się w dół ciała, znacząc drogę drobnymi pocałunkami. Kiedy twarz dziewczyny mijała brzuch, ujął jej głowę w obie ręce i lekko powstrzymał. W ten sposób dawał jej szansę wycofania się, ale pokonała jego opór.

Ujęła w dłonie i delikatnie ugniatała jądra chłopca. Wiedziała już, że to sprawia mu szczególnie wielką przyjemność. Piotr gładził jej głowę; znak, że przyjmuje jej odważne pieszczoty z wdzięcznością. Podała sobie do ust dość już obrzmiałego penisa. Powoli pieściła go ruchem warg, odszukując najwrażliwsze miejsca w okolicy wędzidełka, odkryte kiedyś wcześniej, kiedy, wiedzeni pożądliwą ciekawością, poznawali na wzajem tajniki swoich ciał i buszowali w ich najintymniejszych zakątkach. Agata chciała koniecznie dowiedzieć się, gdzie chłopak ma to najczulsze na pieszczoty miejsce. Długo kazał jej wtedy poszukiwać i eksperymentować...

Aga czuła, jak w wyniku wyszukanych pieszczot rośnie i pręży się to, co trzymała w dłoniach i w ustach. Spojrzała na skutki swojej aktywności. Dziewczyna, znacznie mniej od chłopca wrażliwa na bodźce wzrokowe, jednak poczuła przypływ ssącego pożądania. Ogarnęła ją przewrotna chęć sięgnięcia ręką pod spódnicę i dotknięcia własnego ciała. Przemogła się. Zbliżyła twarz do głowy Piotra. Położyła na swojej piersi jego dłoń i poruszała nią powoli.

    Mam cię! Jesteś blisko! Jak chcesz? Powiedz, mów! We mnie, czy, czy... do buzi? — szeptała mu wprost do ucha, świadomie podniecając go jeszcze bardziej i sama podniecona.

    Och ty, ty... Nie wiesz, jaka jesteś cudowna!

    Cicho! Wiem!

Piotr przejął inicjatywę. Przez chwilę całował jej usta, jak by chciał powiedzieć, że dziewczyna nie potrzebuje się wstydzić pieszczoty, którą mu przed chwilą ofiarowała.

    W ciebie chcę, w ciebie! Wiesz jak... — odpowiedział.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin