Doktor Who - Wirtualny Sezon 5 - 01 Czas Zaprzyszyły.pdf

(8954 KB) Pobierz
Doktor Who - Wirtualna czesc 5 - 01 Czas Zaprzyszly
268069107.001.png
SPIS TREŚCI
w
Spis treści
Str. 2
1
Sam w błękitnej budce
Str. 3
2
Kiedyś go znajdę
Str. 8
3
Bezpieczna odległość
Str. 10
4
Przebudzenie
Str. 13
5
Zły kolor
Str. 17
6
Krew
Str. 21
7
Psychiczna tapeta
Str. 23
8
Dziennik rzeczy niemożliwych
Str. 27
9
Sny
Str. 32
10
Torchwood w Chiswick
Str. 35
11
Rewelacje
Str. 38
12
Leki i lód
Str. 43
13
Deus ex machina
Str. 49
14
Czas i przestrzeń
Str. 52
15
Krok wiary
Str. 55
16
Donna Noble i TARDIS
Str. 59
17
Śpiąca Królewna
Str. 65
.1.
Ile istot miało okazję obserwować Doktora krążącego po TARDIS
powolnym krokiem, z opuszczonymi ramionami i twarzą ściągniętą
grymasem cierpienia? Z pewnością niewiele. Doktor bardzo dbał o to, by
nikt nie zobaczył go w takim stanie ducha. Jeśli nawet w głębi wiekowej
duszy odczuwał ból, nakładał nań maskę beztroski. Czasem lepiej jest się
ukryć, niż stanąć twarzą w twarz ze współczuciem towarzyszy podróży.
Czasem lepiej jest grać przed nimi i przed sobą samym, niż zmierzyć się z
bestiami przeszłości wyjącymi w zakamarkach pamięci.
Z tej to przyczyny zwykle tańczył w piruetach dookoła kryształowej
kolumny panelu sterowania, rytmicznie obracając pokrętła i przerzucając
dźwignie, niczym dyrygent i muzyk w jednoosobowej orkiestrze.
Zazwyczaj nawet miał ochotę na ten taniec. Kochał TARDIS, kochał
wolność, kochał przestrzeń i czas rozpostarte przed nim niczym
wielobarwny, wielowymiarowy wachlarz. A gdy naprawdę nie miał ochoty
na taniec, czuł się do niego przynajmniej zobowiązany względem
współpasażerów.
Jednak tym razem nikt mu nie towarzyszył; śpiew TARDIS, szum prastarej
maszynerii i klekot przesuwanych dźwigni stanowiły jedyne tło dla jego
myśli.
I znów cały wszechświat stał przed nim otworem. Cały czas. Wszystkie
miejsca i chwile, których jeszcze nie ujrzał, istoty, których jeszcze nie
napotkał, rzeczy straszne i cudowne, zabawne i przerażające. Nawet
teraz, bez wątpienia potrafiłby – gdyby tylko zechciał – ujrzeć wszechświat
poprzez oczy złaknione cudu. Dostrzec kosmos w źdźble trawy i bezkres w
kropli wody. Bez wątpienia zawsze było coś, dla czego warto żyć.
Zawsze...? Warto...?
Zdjął przemoczoną marynarkę, ale zawilgocona koszula nadal przylegała
mu do skóry. Krople wody wciąż kapały ze zlepionych deszczem włosów.
268069107.002.png
Jakże był wdzięczny za ten deszcz, który wcześniej tak poręcznie
zamaskował zdradzieckie łzy przed Wilfredem, dziadkiem Donny.
Oooch, a może jednak nie zamaskował...?
Oooch, jakie to zresztą miało znaczenie?
Kiedy tak stał na ulicy, naprzeciw domu Noble’ów, rozmawiając przez próg
z Wilfem, wiedział, że oddzielają ich od siebie całe światy. W świecie
Doktora padał zimny deszcz, nieprzyjemny skutek atmosferycznego
pobudzenia. Ze świata Doktora można było jedynie zajrzeć przez uchylone
drzwi do wnętrza domu, w którym władało ciepłe, pomarańczowe światło,
zapach świeżo zaparzonej herbaty, stłumione brzęczenie ludzkich głosów.
Cóż, można było nawet tam wejść. Ale nie można było zostać. Nie na
długo. Nie na zawsze.
Jestem podróżnikiem. Ja tylko podróżuję.
Ale to znaczy, że nigdzie nie zatrzymuję się na dłużej.
( Uciekasz – powiedział Davros – Uciekasz przed samym sobą .)
Powoli odsunął się od sterów, pozostawiając TARDIS w dryfie, zawieszoną
na temporalnej orbicie. Nie ustalił puntu docelowego, daty, prędkości,
żadnych istotnych parametrów – niebieska budka płynęła swobodnie przez
czas i przestrzeń. Jeśli TARDIS słuchała teraz jego myśli (a zazwyczaj po
cichutku im się przysłuchiwała), musiała odczuwać bolesną konsternację,
ponieważ Doktor pragnął tylko jednej rzeczy – chciał wrócić do domu. Zaś
planeta Gallifrey w układzie Kasterborousa – dom Doktora – spłonęła w
ogniu wielkiej wojny, czy raczej została uwięziona w czasie, wiecznie w
nim płonąc i wiecznie obracając się w popiół, i nie istniała żadna droga,
którą TARDIS mogłaby obrać, by do niej dotrzeć.
Doktor oparł się o ścianę i wetknął ręce głęboko w kieszenie spodni. Jego
wielkie, mroczne oczy zdawały się jeszcze większe w szczupłej, bladej
twarzy, kiedy tak patrzył nieruchomo przed siebie, poprzez ściany statku.
Wczoraj o tej porze byli tu wszyscy jego przyjaciele. Stali wokół konsoli
TARDIS i pilotowali ją razem – tak jak powinna być pilotowana –
zjednoczeni jedną wolą, jednym uczuciem, jednym celem, przyjaźnią.
Triumfalnie ciągnąc na holu całą planetę, ratując świat. Ratując Ziemię.
Dla nich.
( Nie dla mnie .)
Była tu Sarah Jane Smith; wspaniała Sarah Jane, którą lata temu wysadził
w Aberdeen zamiast w Croydon. Sarah Jane, do której nie potrafił już
wrócić po Wojnie Czasu. Sarah Jane, która tak długo na niego czekała, że
niemal przegapiła resztę własnego życia.
Był tu Mickey Smith – Ricky – Mickey Idiota, który na oczach Doktora
przeistoczył się z chłopca w mężczyznę. Mickey, który dla Doktora stracił
miłość życia, w jej miejsce odnajdując odwagę, poświęcenie i wolę walki.
Była tu Martha Jones – doktor Martha Jones – wierna Martha. To Marthę
Doktor poprowadził najtrudniejszą ścieżką. To Martha trzymała w dłoni
Klucz Osterhagena i los swojego świata.
Był tu Jack Harkness – czarujący, zwariowany Kapitan Jack z Torchwood,
który nie cofnął się nawet przed tym, by polecieć na sam koniec
wszechświata uczepiony drzwi TARDIS. Jack, który umierał za Doktora i
odradzał się z woli Rose.
Była tu nawet Jackie Tyler; ale jej nie pozwolił dotknąć sterów – nie był na
tyle szalony, by oddawać stery ukochanego statku matkom swoich
towarzyszek.
A przede wszystkim były tu trzy osoby, które niechcący zadały mu
najwięcej bólu.
Wbite w kieszenie dłonie zwinęły się w pięści. Doktor spuścił głowę i
przeniósł spojrzenie ku znoszonym trampkom na własnych stopach. Wargi
miał zaciśnięte tak mocno, że odpłynęła z nich krew. Ostatnia kropla
deszczu oderwała się od pasemka jego brązowych włosów i powoli,
popłynęła ku kratownicy podłogi.
Trzy osoby, które, nie ze złej woli i nie z rozmysłem, zadały mu najwięcej
bólu.
Ludzki Doktor.
Rose.
I Donna.
Och, ten szaleńczy pęd ku Rose, ku słodkiej Rose, ku jego Rose. Mroczna
ulica i ta cudowna pustka w głowie, setki lat i strach przed nieznanym
pogubione w tym bezmyślnym biegu ku spełnionemu marzeniu. Nagle
wszechświat, taki obojętny i zazdrosny, wysłuchał jego próśb. Znienacka
wydało mu się, że ktoś lub coś, gdzieś tam, w jakimś niebie, w które nie
wierzył, ale na które chciał mieć nadzieję, spojrzało na niego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin