6[1]. Opętanie.doc

(514 KB) Pobierz
Najbardziej niepokojąca herbata

Opętanie

Część VI

 

 

Telanu, tłumaczenie Clio

 

 

25 czerwca 1996

Głupie było unosić dłoń. W ogóle głupie było tu przychodzić, i Severus to wiedział; niemniej jednak stopy same przyniosły go do okna wyglądającego na dziedziniec — z którego w uścisku Syriusza Blacka zniknął Harry Potter — a jego ręka, jak gdyby miała własną wolę, uniosła się w geście pożegnania.

A teraz został sam, stojąc w oknie jak idiota, gapiąc się na plamę trawnika, na którym stał Harry, zmieniając machanie w bezmyślne drapanie podbródka, na wypadek gdyby ktokolwiek patrzył. A było blisko; tuż zanim świstoklik porwał go z Blackiem, Harry jakoś wyczuł obecność Snape'a i — zupełnie bez rozumu, z czego mógłby już wyrosnąć — rozejrzał się z wyrazem zagubienia i desperacji, który przeszył serce Snape'a w tym samym czasie, gdy ostrzegawcze mrowienie przebiegło w dół jego kręgosłupa. Stąd to drapanie. Weasley i Granger już zaczęli się rozglądać z dezorientacją, by przekonać się, co przykuło spojrzenie Harry'ego, i Snape szybko odwrócił się, odchodząc od okna z powrotem w cienie korytarza.

Każdy krok dźwięczał na kamieniu: Głupiec. Głupiec. Głupiec.

Z pustego korytarza wyszedł prosto w rój życia — uczniowie biegali wokół w poszukiwaniu zaginionych rzeczy, żegnając się ze łzami z przyjaciółmi, którzy nie odjeżdżali Ekspresem, hałaśliwi nie do zniesienia. Snape warknął na przebiegającego trzecioklasistę z Ravenclawu. Puchar Domów został już wręczony, więc nie było możliwości odjęcia punktów — a już dawno temu nauczył się, że i tak nie było po co odbierać punktów przez cały rok, przed końcem semestru. To nieuchronnie prowadziło do okazywania przez Dumbledore'a ojcowskich uczuć.

Pomyśl o diable, a wywołasz go...

— Severusie?

Snape zatrzymał się, zmuszając falę uczniów, by pędziła wokół niego, i zamknął oczy.

— Czy mogę zamienić z tobą słowo?

— Dyrektorze — Snape zmusił się do szeptu, poświęcając jeszcze jedną chwilę na odzyskanie kontroli, po czym się odwrócił. Twarz Dumbledore'a była tak łagodna, tak spokojna jak zawsze, ale jego oczy przeszywały, kalkulowały, i Snape wiedział, że jest poddawany ocenie. Gdy Dumbledore podszedł bliżej, Snape mógł wyczuć otaczające go powietrze z zewnątrz, zobaczyć rosę zaciemniającą rąbek jego purpurowej szaty.

Odesłałeś go i skłamałeś. Jego gardło zacisnęło się z goryczy.

Dumbledore położył chudą rękę na ramieniu Snape'a. Pewnego wysiłku wymagało, by nie strącić jej w obecności uczniów. To samo opanowanie utrzymało gniew Snape'a tuż pod jego skórą, gdy Dumbledore wyprowadził go z tłumu w kierunku schodów.

— Zastanawiam się, czy masz czas na filiżankę herbaty, Severusie — powiedział Dumbledore, stawiając stopę na pierwszym stopniu i odwracając się z wyczekiwaniem.

Słowo Nie! zakipiało we wnętrzu Snape'a. Zacisnął dłonie w pięści. Wyraz twarzy Dumbledore'a był nieznośnie cierpliwy i musiał on wiedzieć, co Snape myśli. W jakiś sposób zawsze wiedział; wiedział wczoraj, gdy Snape wpadł do jego gabinetu, na pół oszalały z gniewu i strachu, ponieważ ministerstwo zabrało Harry'ego z Hogwartu i wcisnęło go w łapy Syriusza Blacka, ze wszystkich ludzi... Syriusza Blacka!

A potem Snape dowiedział się prawdy. To był pomysł Dumbledore'a, nie ministerstwa. Pozbawiło go to wczoraj mowy; teraz tęsknił za tym luksusem. Nie, nie mam czasu, nie, nie chcę twojej zatrutej herbaty — okłamałeś mnie, okłamałeś nas obu...

Snape wiedział, że jego relacja z dyrektorem była złożona, ale rzadko kiedy zwracał się do mężczyzny w innych słowach, jak pełnych szacunku. Dumbledore uchronił go od Azkabanu. Gdy stracił wszystko, co prawnie należało do niego, Dumbledore zaoferował mu dom i zatrudnienie, nie mówiąc o zaufaniu i przyjaźni — pewnego rodzaju. A w tym roku — przez cały ten rok — przymykał oko na...

Albus Dumbledore dał, Albus Dumbledore wziął, pomyślał Snape, a jego myśli były dzikie, ostre i zimne. Błogosławione niech będzie imię Albusa Dumbledore'a.

Czuł, że cały drży, doprowadzony do ostateczności, na granicy kontroli; czuł, że jedno pchnięcie w złym kierunku sprawi, że przekroczy tę granicę. Jakaś jego część była świadoma, że oczywiście, oczywiście, jest wyprowadzony z równowagi; chodziło o Harry'ego, prawda? A kiedykolwiek chodziło o Harry'ego, w jakimkolwiek sensie, Snape odkrywał, że bluźni, klnie i zapomina, że zawdzięcza życie temu staremu mężczyźnie. Zawsze tak było i podejrzewał, że zawsze tak będzie, i...

— Severusie — nalegał Dumbledore.

Snape uświadomił sobie, że wciąż stoi u podnóża schodów, patrząc na Dumbledore'a z prawdopodobnie bardzo niestosownym wyrazem twarzy. Szybko przemienił warknięcie w coś udającego neutralność.

— Obawiam się, że nie mam czasu na herbatę, dyrektorze — wydusił tonem, który mógł uchodzić za cywilizowany. I miał niemal nadzieję, że Dumbledore rzuci mu wyzwanie... zapyta uprzejmie, co dokładnie Snape ma do roboty, co jest tak pilne, skoro rok szkolny dobiegł końca, zechce wiedzieć, co wprawiło go w taki nastrój (miałby śmiałość zadać pytania tego rodzaju)...

Ale Dumbledore o nic nie pytał. W zamian powiedział cicho:

— Muszę cię prosić, byś znalazł czas, Severusie. Pozwól za mną. — I bez kolejnego słowa odwrócił się i zaczął wspinać po schodach, nie patrząc nawet przez ramię, by upewnić się, że Snape za nim podąża.

I część Snape'a nie poszła za nim; część Snape'a odwróciła się z wściekłością, pognała do zimnego, cichego lochu, albo pozostała w zamyśleniu przy oknie wyglądającym na dziedziniec. Ale większość Snape'a — w każdym razie ta część, która kontrolowała jego stopy — przystała na rozkaz Dumbledore'a i wspięła się do góry.

— Będzie trochę inaczej niż podczas naszej ostatniej herbatki, Severusie — oznajmił spokojnie Dumbledore, gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu. — Nasza obecna profesor od obrony sprawuje się najzupełniej przyzwoicie... — Snape prychnął, a Dumbledore zignorował to, zajmując miejsce. Ale nie w swoim żyjącym (i prawdopodobnie jedzącym) fotelu; ku zaniepokojonemu zaskoczeniu Snape'a, usadowił się w przypominającym tron krześle za biurkiem, wskazując Snape'owi krzesło po przeciwnej stronie.

A. Więc to będzie taka rozmowa.

Ty hipokryto... jeśli ośmielisz się mnie strofować albo choćby mrugać do mnie... jeśli się ośmielisz...

Ale w tym momencie Dumbledore ośmielił się jedynie zaproponować Snape'owi filiżankę herbaty i tacę herbatników. Snape przyjął je, a następnie postawił na biurku, nie próbując żadnego, przysięgając nie zjeść ani odrobiny, zanim nie dowie się, o co szło w całej tej rozmowie. Nie miał zamiaru czuć się jak niegrzeczny uczeń.

Snape wiedział, dlaczego Dumbledore odesłał Harry'ego, albo wydawało mu się, że wie. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi po usunięciu Longbottoma; zbyt wiele, co dotyczyło Draco Malfoya, zostało przemilczane; Snape i Harry byli zamieszani w obu przypadkach, choć tylko peryferycznie. Snape o tym wiedział i Dumbledore też nie mógł tego przeoczyć, choć Harry — wiecznie pewny siebie, młody i głupi — bez wątpienia tak właśnie zrobił. Było zbyt wiele przesłanek na to, że ich wzajemna relacja wymyka się, oplątuje wokół wszechświata, który obejmował właśnie ich obu, nie całość Hogwartu. Nie można było na to pozwolić.

A teraz, gdy Harry został dostarczony w ręce największego wroga Snape'a, z pewnością się nie stanie. Jak długo przetrwa młodzieńcze oddanie Harry'ego w obliczu kilku miesięcy kalumnii, żenujących opowieści, bezlitosnej nienawiści, rzeczy, które lepiej pozostawić w milczeniu? Dobra robota, Dumbledore, i pięćdziesiąt punktów dla dyrektora. Jakby to w ogóle było konieczne...

Nie, czego Snape nie rozumiał, to kłamstwa Dumbledore'a. Lub — by być dokładniejszym — dlaczego unikał prawdy. Ewidentnie doprowadził do wcześniejszego zwolnienia Blacka z ministerstwa; dlaczego więc pozwolił Snape'owi wierzyć, że Harry spędzi lato w Hogwarcie, bezpieczny i pod ręką? Oszustwo było jednocześnie drobne i przerażające, i nie miało żadnego celu, jak tylko zadać ból.

O ile jego celem nie było przypomnieć Snape'owi tego, co wiedział od dawna: że to, czego najbardziej pragnie, może mu zostać odebrane, i to bardzo szybko, jeśli Dumbledore uzna to za wskazane.

— Nie jesz — zauważył Dumbledore zupełnie niepotrzebnie.

— Nie jestem głodny — powiedział Snape, czując złośliwą dumę, że przynajmniej jedna naga prawda zostanie dzisiaj wypowiedziana w tym gabinecie, i będzie należeć do niego.

Na pół oczekiwał, że Dumbledore skomentuje jego chudość lub znów go będzie namawiał, ale dyrektor obrzucił go jedynie przeciągłym, milczącym spojrzeniem. Severus przypomniał sobie poprzednią dyskusję przy herbacie. Severusie, jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Co za tupet. Co za bezczelny tupet. Jeśli znów nazwie mnie durniem...

— Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie na herbacie — stwierdził Dumbledore. (Snape z pewną trudnością powstrzymał się, by nie powiedzieć Świetna robota!) — Bardzo dobrze; to dotyczy tego samego tematu.

Snape rozwinął to zagadkowe stwierdzenie z pewną trudnością. Trzy lata temu... dobry Boże, całe trzy lata?... dość mętnie dyskutowali o jego niewłaściwym... jego... sytuacji z Potterem. Jego serce uderzyło w szybkim i chłodnym strachu, gdy pomyślał, że będą rozmawiać o... tym... znów. Podczas tej ostatniej rozmowy był zupełnie niewinny jakiegokolwiek złego postępku — w każdym razie jeśli chodziło o Harry'ego. Już nie. Szale przechyliły się i teraz był winny, umazany do głębi, przyszpilony przez cienkie, blade członki chłopca i nie będąc w stanie się podnieść. Ostatnim razem mógł, za niewielką ceną swej godności, zapewnić dyrektora, że wciąż jest przyzwoitym człowiekiem. Ale przyzwoitość była luksusem już dawno straconym i teraz Snape siedział po drugiej stronie biurka zupełnie bezbronny.

Uznał, że w tym wypadku otwarty atak jest równie dobry jak wszystko inne, zwłaszcza że Dumbledore był w jednym z tych nastrojów, gdy mógł godzinami czekać, aż człowiek się złamie i zacznie mówić.

— Chcesz mówić o Potterze — powiedział stanowczo.

— Owszem — odrzekł Dumbledore i pociągnął łyk herbaty. Z oczami utkwionymi w zawartości filiżanki dodał konwersacyjnym tonem: — Ubiegłego roku spędziłeś z nim sporo czasu.

Snape wbił paznokcie w dłonie. Co teraz? Co będzie powiedziane teraz? Czy zostanie zganiony za coś, czego dyrektor zabronił? Ale następne słowa Dumbledore'a nie były takie, jakich się spodziewał.

— Czy zauważyłeś coś dziwnego w Harrym? — Teraz Dumbledore patrzył prosto w oczy Snape'a, a jego własne były błękitne i przeszywające. Wyraz twarzy nie był już zwodniczo łagodny, lecz śmiertelnie poważny. — Jakieś zmiany? Cokolwiek niezwykłego?

Poza tym, że się pieprzyli?

— Nie jestem pewien, czy rozumiem, o co panu chodzi, dyrektorze. — Dyrektorze, to było dobre. Kontrola. Władza.

Dumbledore postukał palcem w filiżankę.

— Czy — zapytał z czymś, co u każdego innego człowieka byłoby komicznie przesadną cierpliwością — zauważyłeś, by Harry Potter zachowywał się inaczej niż zazwyczaj? W którejś chwili, w jakiejś sytuacji? Severusie. — Jego głos był niski, pewny, zdecydowany. — Wasz prywatny czas jest prywatny. Nie pytam o nic... konkretnego. Ale oczekuję prawdy.

— Nie rozumiem, dyrektorze — powtórzył Snape przez zaciśnięte zęby. — W jakim sensie inaczej niż zazwyczaj?

Ku jego zdziwieniu Dumbledore jakby się zawahał i odpowiedział dopiero po chwili.

— Harry jest nadzwyczaj potężnym młodym czarodziejem — oświadczył powoli. — W gruncie rzeczy ośmielę się powiedzieć, że nie jest świadomy swej potęgi. A przynajmniej... myślę, że jest nieświadomy. Mam nadzieję, że Voldemort również.

Snape zamrugał, a gniew w jego żołądku zastąpiony został uczuciem chłodnej niepewności. Nie potrafił zgadnąć, czego tyczyła się ta rozmowa, ale czuł niewyraźnie, że nie będzie to coś, co szczególnie chciałby usłyszeć.

— Tak? — zapytał, zaciskając ręce na kolanach i opierając się pokusie sięgnięcia poprzez stół i potrząsania Dumbledore'em, aż informacja wypadnie z jego uszu, skoro usta nie spełniały swej roli.

Dumbledore nie odpowiedział na pytanie — zadał swoje własne:

— Ale nie zauważyłeś niczego niezwykłego?

Wtedy Snape naprawdę zapragnął nim potrząsnąć.

— Czy powinienem zauważyć coś konkretnego, dyrektorze? — Kręcili się w kółko. Musiał być powód, dla którego Dumbledore nie mógł po prostu powiedzieć — o ile oczywiście ta zawoalowana metoda przesłuchiwania nie stała się w końcu tak mu bliska, że nie pamiętał już o prostej szczerości. Nie żeby Snape był w pozycji do rzucania kamieni.

— Czy w twojej opinii — powiedział cicho Dumbledore — Harry stał się tego roku w jakiś zauważalny sposób bardziej potężny? Musiałeś zauważyć znaczącą poprawę w jego ocenach.

— Uczył się — odrzekł stanowczo Snape, zadowolony, że Dumbledore nie zapyta go, skąd o tym wie. — Zawsze miał potencjał, by dobrze sobie radzić, jeśli tylko użyje mózgu. — A w eliksirach... Najpierw uczył się eliksirów, tak bardzo chciał zadowolić... Snape odsunął tę myśl.

— Tak. — Na chwilę oczy starego mężczyzny ośmieliły się zamigotać. — Zgadza się; potrzebował jedynie odpowiedniej... motywacji. — Przebiegła aluzja była tak niestosowna w tym momencie, że Snape niemal krzyknął. Ale wtedy migotanie znikło i Dumbledore kontynuował: — Ale nie o to pytam, Severusie, nie dokładnie o to. Po prostu: czy Harry Potter jest teraz bardziej potężny, według ciebie, niż był rok temu?

— Być może — powiedział Snape z irytacją. — Osiągnął pewien wiek; to odpowiedni czas, by jego magiczne zdolności rozwinęły się bardziej gwałtownie. Ja nie zauważyłem niczego niezwykłego. — Dumbledore, wyglądając na nieco zmartwionego, pokiwał głową. — A ty? — dodał Snape tonem niemal bezczelnym. Wspomnienie Czarnego Pana wytrąciło go z równowagi. Więź Voldemorta z Harrym była myślą, którą Snape wolał się nie zajmować, pragnąc wierzyć, że coś tak strasznego należy do innego chłopca wiodącego inne życie — choć kiedy Harry opuszczał jego mieszkanie o wpół do czwartej rano, senny i zaspokojony, i zostawiał Snape'a samego z jego myślami, nie zawsze dało się odegnać ten lęk.

Jeśli Harry był w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż zazwyczaj, z jakiejkolwiek przyczyny, Snape musiał to wiedzieć. A byłoby okrucieństwem, nie, czymś więcej niż okrucieństwo, gdyby Dumbledore bawił się z nim tymi strzępami informacji i nie dał niczego więcej.

Wszystko mi jedno, gdzie go ukryli... jeśli nie jest bezpieczny, ja... ja...

Dumbledore postukał kościstym palcem w skraj biurka.

— Wydaje mi się, że Harry ukrywał coś przede mną, gdy rozmawialiśmy o nieszczęśliwej decyzji pana Longbottoma — powiedział. — Ale co to było, z pewnością nie potrafię powiedzieć.

Snape zamrugał. O to chodziło? Cóż, Harry oczywiście czuł się winny głupoty Longbottoma — postraszył małego durnia, który w zamian zachował się jeszcze głupiej, niż Snape mógł przypuszczać. I oczywiście Harry nie powiedział o tym Dumbledore'owi. Mała część jego mózgu działała w końcu jako instynkt samozachowawczy. Niemal przydzielony do Slytherinu, wyszeptała z dumą równie mała część Snape'a.

— Ja również nie potrafię powiedzieć, sir — stwierdził Snape uprzejmie. Czy Dumbledore naprawdę oczekiwał od niego jakiejś innej odpowiedzi?

— Pomyśl uważnie, Severusie — nalegał Dumbledore ze spokojem, który nieprzyjemnie zaskoczył Snape'a. — Nie przedkładaj swojej osobistej... lojalności w stosunku do Harry'ego nad troskę o jego bezpieczeństwo.

— Dyrektorze — spytał Snape, ściskając kolana — czy podejrzewa pan jakieś bezpośrednie zagrożenie dla Pottera? Jeśli tak, czemu tracimy czas, siedząc tutaj? A jeśli nie, czy mogę wiedzieć, jaki jest cel tych wszystkich pytań?

Dumbledore odchylił się na krześle i patrzył na Snape'a przez długą, cichą chwilę.

— Niebezpieczeństwo nie jest bezpośrednie — powiedział w końcu. — Przynajmniej nie wydaje mi się takie. W porządku, Severusie. To wszystko. Tak długo, jak jesteś pewien, że nie pragniesz mi niczego powiedzieć.

Zawdzięczam mu życie. Zawdzięczam mu wolność. Zawdzięczam mu wszystko. Snape odetchnął głęboko, zmuszając się z całych sił do spokoju i gratulując sobie, że przetrwał ten wywiad i nie krzyczał; potem naszła go myśl, plan, który wylągł się jakiś czas temu. Wydawało się, że nadeszła odpowiednia chwila, by wprowadzić go w życie. Czemu nie? Właśnie, czemu nie? Dumbledore'owi dobrze zrobi lekki wstrząs, i to jedno było warte. Zmusił się, by ukryć uśmieszek.

— Właściwie, Albusie — powiedział, celowo budząc do życia moc poufałości — gdybyś miał chwilę, jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać, a co bezpośrednio dotyczy pana Pottera.

Dumbledore uniósł brew i spojrzał z ciekawością — jak stwierdził Snape rozradowany.

— Jak powiedziałem — kontynuował jedwabiście — jeśli masz chwilę... nie śmiałbym naruszać twojego czasu...

— Oczywiście, że nie naruszasz, Severusie — odrzekł Dumbledore, w pełni życzliwy i z błyszczącymi oczami. — Jeśli chcesz wiedzieć, przeznaczyłem dla ciebie sporą część dnia.

— Och, dobrze — powiedział Snape. — Zastanawiałem się, czy mogę omówić z tobą...

— Tak?

— ...kwestię mojego majątku. Jest kilka zmian, których chciałbym dokonać w najbliższych dniach.

Tak, pomyślał Snape, gdy nadeszła kolej Dumbledore'a, by zamrugać. Zdecydowanie było warto.

 

* * *

 

26 czerwca

Syriusz Black nie był w stanie spać w budynkach.

Samo spanie było wystarczająco trudną sprawą; wydawało się niedorzeczne, że musi marnować jeszcze więcej godzin doby na przeganianie koszmarów. Pamiętał jednak, jak to jest: mieć szesnaście lat, więc gdy z sypialni Harry'ego nie dobiegł żaden dźwięk o wpół do ósmej (kiedy to Syriusz nie spał już od godziny), zdecydował, że zostawi chrześniaka w spokoju, i poszedł na spacer sam.

Wciąż było dość chłodno, i ciasno owinął się płaszczem. Dzień zapowiadał się pochmurny. Jakaś jego część miała nadzieję, że pierwszy dzień Harry'ego w Elsinore Cottage będzie słoneczny, ale angielska pogoda była kapryśna. Będzie musiał się do tego przyzwyczaić — po upałach Afryki.

Nigdy przedtem nie mieszkał w Yorkshire. Podobało mu się tu. Oczywiście, każde miejsce zdawałoby mu się rajem po pozbawionych okien salach ministerstwa, nie mówiąc już o Azkabanie; ale wrzosowiska rozciągające się jak okiem sięgnąć, chmury kłębiące się nad głową, zanim zlały się w doskonałą szarość z horyzontem, niekończące się wzgórza, ciche zawodzenie wiatru — wszystko to miało swój urok. Miał desperacką nadzieję, że Harry będzie myślał podobnie. To miejsce było wyjątkowo odludne; mógłby teraz upaść, złamać nogę, wołać z całych sił i nikt by go nie usłyszał, może za wyjątkiem Harry'ego w chacie.

Harry, Harry, w chacie, bezpieczny pod opieką Syriusza. Musiał zamknąć oczy na tę nagłą falę uczucia, jaka wezbrała w jego piersi — tak głębokiego, że nie potrafił powiedzieć, czym jest. Miało zbyt wiele warstw, było zbyt złożone, by je sklasyfikować jako po prostu szczęście. Czasem czuł, że jest niemal desperacją, i to go nieco martwiło; on i Harry byli z sobą mniej niż dobę i jeśli resztę lata miał spędzić z tym intensywnym uczuciem, nie był pewien, czy da radę.

Wcale nie zajęło Syriuszowi długo, by pojął, że nie przewidział Harry'ego. Cztery godziny sam na sam z chłopcem ukazały mu błąd jego rozumowania. Spodziewał się Jamesa i tego wszystkiego, co było z Jamesem: figli, dowcipów, popisywania się, wiecznie dobrego humoru, nieustannych psot. Syriusz obiecał Dumbledore'owi, że on i Harry będą grzecznymi chłopcami, ale jednak wciąż liczył, że złamią tę obietnicę, gdy nadarzy się okazja. Wierzył, że potrzeba wpadnięcia w kłopoty razem z Harrym, jak robił to z jego ojcem, okaże się nie do pokonania.

Że tak nie jest, nie było i prawdopodobnie nie będzie, okazało się największą niespodzianką. Miał zaproponować wycieczkę do miasteczka, w formie ludzkiej, nie psiej. Ryzyko byłoby ogromne, bo wciąż był poszukiwany w świecie mugoli. Ale niezaprzeczalnie miałoby to w sobie również element ekscytacji — gdy tworzył ten plan mniej więcej o tej samej porze w dniu wczorajszym. Myślał, by zmienić kolor włosów, może również oczu albo przyprawić sobie sztuczne wąsy w stylu braci Marx. Był pewien, że Harry'emu spodoba się ten pomysł.

A wtedy przybyli do domku i Harry stał, rozglądając się wokół z wyrazem jedynie zagubienia na twarzy. Wyglądał, jakby nie mógł przypomnieć sobie własnego imienia, gdyby kazano mu je podać. I pomysł zamarł na ustach Syriusza, zanim zdążył go wyrazić. Nie, nie, nie dziś. Harry potrzebuje czasu, by odpocząć, by odreagować wszystkie rozdrażnienia i przejścia minionego roku szkolnego, by przywyknąć do towarzystwa Syriusza. Lepiej niech się poznają, a nie bawią niczym dzieci.

Poza tym domek był w okropnym stanie. Większość wczorajszego popołudnia spędzili na rozpakowywaniu, zmywaniu naczyń, zakurzonych od długiego nie używania, szorując i szczotkując. Harry musiał wszystko robić ręcznie, gdyż siedemnaście lat kończył dopiero w lipcu, ale Syriusz wykonał lwią część za pomocą różdżki. Nieco się skrzywił na wspomnienie. Harry zabrał się do pracy z ochotą, wyraźnie zadowolony, że ma czym zająć myśli, choć jakich myśli chciał uniknąć — tego Syriusz nie mógł pojąć; niemniej jednak wprawa, z jaką trzymał szczotkę, automatyczne ruchy, gdy szorował stół — wszystko to przypomniało Syriuszowi życie, jakie Harry musiał wieść, gdy był dzieckiem. Jego wnętrzności zacisnęły się w supeł, ale Harry nie chciał przerwać pracy i nalegał na swój udział.

„Teraz ja też tu mieszkam, Syriuszu", odpowiedział na protesty Syriusza. „I to nie jest tak, jak było u Dursleyów. Nie mam nic przeciwko. Naprawdę. Nic mi nie jest."

Syriusz nie znał sztuki legilimencji, wiedział jednak, że Harry mówi prawdę, że nie ma nic przeciwko ciężkiej pracy; jednocześnie wiedział, że Harry kłamie za każdym razem, gdy mówi, że „nic mu nie jest". Robił dobrą minę, ale Syriusz widział, że jego chrześniak jest nieszczęśliwy, i miał żałosną nadzieję, że nie on jest tego przyczyną — a jeśli jest, że to szybko minie, gdy tylko poznają się lepiej. Dlaczego Harry miałby być nieszczęśliwy? Czy rzeczywiście dlatego, że nie znał Syriusza? Czy Yorkshire było zbyt ponure i odludne? Czy po prostu Syriusz miał zbyt bogatą wyobraźnię?

Syriusz wspiął się na szczyt wzgórza i usiadł, przyglądając się okolicy. Słonce wciąż stało nisko nad horyzontem, ledwo widoczne za zasłoną chmur. Będzie padać. Naprawdę ponuro, i nie mógł nie przypomnieć sobie falującego upału Afryki, ostrego zapachu przejrzałych owoców w powietrzu i pragnienia, by wrócić do Anglii, by wrócić do domu. I teraz był w domu — albo tak blisko, jak dawno nie był — i wciąż było za mało.

Czy zawsze tak jest, gdy się dużo podróżuje? Przez ostatnie dwa lata przemierzył trzy kontynenty. Każde miejsce po chwili stawało się domem, więc pod koniec wydawało się, jakby w ogóle nie miał domu. I teraz wreszcie osiadł w miejscu — pod okiem ministerstwa — i wciąż nie czuł, by cokolwiek wiązało go do brytyjskiej ziemi. Nie był przyzwyczajony do korzeni i bezruchu.

Harry. Wszystko zależało od Harry'ego. Tylko Harry go tu trzymał, jedyna osoba, która mogła uczynić to miejsce „domem". Syriusz wiedział, że nie było w porządku zrzucać tak wielu nadziei na chłopca, który nie był nawet jeszcze mężczyzną, który miał jeszcze kilka lat, by stworzyć własne życie, ale nic na to nie mógł poradzić. Może za jakiś czas, kiedy przywyknie do wolności, kiedy na nowo zorganizuje cokolwiek mu zostało ze starego życia (i naprawdę musi niedługo napisać do Lunatyka), może wtedy Syriusz poczuje, że to jego własne życie, którego centrum jest on sam, nie ktoś inny, komu z pewnością nie podobałaby się ta zależność. Może wtedy.

Jego własne życie...

Syriusz przebiegł dłonią przez włosy, patrząc po angielskich wzgórzach i jeszcze raz myśląc o afrykańskich lasach, o szamanach, których magia jest tak różna od jego własnej, o dzieciach, które wyglądają, jakby składały się tylko z kości obciągniętych skórą, o wężach, których śmiertelny wdzięk i moc przewyższają najdziksze marzenia Salazara Slytherina. Jego obraz Afryki był niekompletny, wiedział o tym, ale był jego i tylko to mu pozostało z tamtego miejsca.

Nauczył się tam wielu rzeczy, bo zawsze potrafił nauczyć się wszystkiego, co tylko nie znalazło się w książkach (zaczął mieć paskudne podejrzenia w tej kwestii). Dowiedział się o idei właściwego ja, tym czymś, co żyje pod skórą i nic nie wie o życiu czy śmierci — po prostu żyje — zapomniał, jak oni to nazywali. Takie dziwne, jękliwe słowo z mlaśnięciem pośrodku. Jak dusza, ale nie do końca, niezupełnie; bardziej skomplikowane i przerażające, mniej przyjazne. To pojęcie miało pewną głęboką i donośną prawdę (albo tak mu się wydawało) i napełniło Syriusza strachem. Słuchał, ale nie mógł pojąć. Tego typu idee, przetłumaczone przez kilku tubylców, którzy władali angielskim czy francuskim, uświadomiły mu własną dziecinność, niebezpieczeństwa jego zahamowanego ducha. Nigdy nie dorósł — ani w Hogwarcie, ani w Azkabanie; jego życie zatrzymało się w biegu. Nie chciał, by to było jego właściwym ja, coś, co nigdy nie umiera — skoro czuł, jakby tak naprawdę nigdy nie żyło.

Wiatr smagnął go po twarzy. Syriusz Black, powiedział. Niekompletny.

Zdecydowanie za długo czasu spędził, samotnie wędrując po wrzosowiskach. Nabawił się kompleksu Brontë.

Gwałtownie podniósł się na nogi, zmarznięty i przemoczony, gotów wracać do domku. Może to dopełnienie czekało na niego, w dźwięku naczyń przy śniadaniu, w ciepłym powietrzu, które wypełniało całą kuchnię, gdy piec był włączony. W Harrym.

 

* * *

 

Zawsze tu jesteśmy, i jesteśmy żywe, a wy jesteście martwi. Rodzicie się i wciąż umieracie, martwo urodzeni, wy wszyscy. Żyjecie w pustym świecie. Oddychacie powietrzem, które nie ma substancji i nie ma pamięci, i nie pozostawiacie nic po sobie, gdy odchodzicie. Mrugnięcie okiem. Już was nie ma. Nie ma waszych dzieci. Nigdy was tu nie było. Nic nie znaczycie.

Ale my zawsze tu jesteśmy i my się liczymy. Zawsze będzie krew i zawsze będzie ogień, i pozostawiamy nasz ślad na tej ziemi, a nie na powietrzu. Pozostawimy nasz ślad na ziemi i będziemy dłużej niż ta ziemia i wszystko, co umiera. Tutaj. Zawsze jesteśmy.

Tylko kilka rzeczy jest prawdziwe.

Co kochasz, jest twoje. Należysz do tego, co kochasz. Ciało nie jest granicą życia. Tego cię nie nauczymy, ale wiemy to.

Nie przestaniemy cię tropić. Bo kochamy cię i należysz do nas. Widząc to, słuchając tego, jesteś nasz. Nie jesteśmy zwierzętami.

Ciemne pokoje to nasze święte miejsca. Nasze zęby są bardzo ostre.

Stoimy teraz obok ciebie.

Patrzymy przez twoje ramię.

 

* * *

 

Harry podniósł głowę ze stołu, mrugając powiekami. Lekko zdrętwiała mu szyja, ale światło wpadające przez okno do sypialni powiedziało mu, że nie spał długo; świt dopiero nastał — to ostatnie, co pamiętał — a teraz słońce wciąż stało nisko nad horyzontem. Czy o czymś śnił? Nie pamiętał. Nie pamiętał już snów.

Oczywiście, takie krótkie spanie oznaczało, że wcale nie miał dużo czasu na sny.

Choć on i Syriusz urobili wczoraj ręce po łokcie, sprzątając domek, Harry ani trochę nie był zmęczony, gdy rozeszli się do pokoi, po raczej niezręcznym życzeniu sobie dobrej nocy. Zapalił świecę zapałką, usiadł przy biurku i przez kilka godzin czytał podręcznik, ostro tęskniąc za bardziej zwodniczą wiedzą Działu Ksiąg Zakazanych. Wreszcie był zbyt znudzony, by kontynuować. W tym tempie naprawdę zapamięta każde słowo w Tysiącu Magicznych Ziół i Grzybów.

Zajął się więc arkuszem pergaminu, myśląc o napisaniu listu do Severusa, którego nie mógł wysłać. Kiedy o tym pomyślał, pomysł wydał się nieco bezsensowny i głupi, więc nie myślał już więcej, tylko napisał. I wtedy, gdzieś w połowie trzeciego akapitu, musiał przysnąć.

Harry potrząsnął głową i poprawił okulary. Gdy spał, wbiły się w lewy policzek, i czuł lekkie wgłębienie na skórze. To mogło wymagać wyjaśnień. Zasnąłem przy czytaniu, Syriuszu... Niemal prawda.

Syriusz położył się około północy. Harry zastanawiał się, czy wciąż śpi i czy po Azkabanie ma się koszmary. Czy może Syriusz — podobnie jak Harry — nie miewa snów.

Harry przejrzał pergamin z obawą, co też napisał. Zdając sobie sprawę, że jest teraz w domu Syriusza, miał dość rozumu, by nie używać w liście imienia Severusa. Co pozostało — skrzywił się — było czystym bełkotem. Brzmiało bardziej jak pamiętnik niż list, nie mógłby wysłać czegoś takiego do Severusa nawet za milion lat.

Już za Tobą tęsknię... Syriusz jest w porządku, ale nic nie poradzę, że chciałbym być z Tobą... Kocham Cię.

Innymi słowy coś okropnego — i szło w ten deseń. Pomógł nieco fakt, że i tak nie mógłby tego wysłać, więc w pewien sposób to nie było nawet prawdziwe. A w pewien sposób dobrze było napisać to, by jakoś to powiedzieć, nawet jeśli tylko na kawałku papieru.

Nie uwierzył mi. Próbowałem mu powiedzieć, ale nie uwierzyłby mi.

„Poczekaj trochę." Tak powiedział Severus. Innymi słowy: Zamknij się, dzieciaku.

Cóż, Harry będzie czekał, nie było na to rady. Musiał teraz grać według reguł Severusa. W międzyczasie... naprawdę zbyt łzawe. Podarł pergamin na kawałki, niecierpliwie oczekując siedemnastych urodzin, kiedy będzie mógł legalnie używać magii poza Hogwartem. O wiele łatwiej wytłumaczyć popioły po zaklęciu Incendius niż porwane kawałki papieru.

Hedwiga zahuczała smutno ze swego drążka przy oknie, widząc podarty pergamin. Wróciła z polowania około piątej nad ranem i wydawała się dość podekscytowana wizją dostarczenia przesyłki.

— Przykro mi, mała — powiedział Harry. — W tym roku żadnych listów do Hogwartu, i prawdopodobnie żadnych przesyłek dla nas.

Hedwiga wściekle nastroszyła pióra.

— Słuchaj, to nie mój pomysł — rzucił Harry, rozciągając plecy, aż chrupnęło. — Poza tym, skoro ja nie mogę zobaczyć się z moim, ty nie możesz zobaczyć się ze swoim, i tyle.

Hedwiga znów zahuczała i wzburzona odwróciła plecami.

Cóż, nadąsa się, a potem przyzwyczai. Acheron będzie prawdopodobnie czekał na jej powrót. Harry podniósł się z krzesła i potłukł do holu, wciąż w piżamie, i do ciasnej toalety, gdzie opryskał twarz zimną wodą i spróbował przeczesać włosy. Trochę bolały go ramiona po wczorajszym szaleństwie szorowania.

Harry popatrzył na swoje odbicie w małym, poplamionym lustrze. Wyglądał na obojętnego, zmęczonego i smutnego. Syriusz zauważy. Harry powinien spróbować wyglądać wesoło. Ale... co będą dziś robić? Na dworze było zimno i wilgotno, więc spacer czy pływanie w stawie odpadały. Chata była niemal czysta. Brak oczywiście telewizora czy komputera, a Harry nie miał książki, której by nie przeczytał kilka razy. Ministerstwo dało im dach nad głowy, ale nic więcej. Jak on i Syriusz mieli wypełnić cały ten wolny czas, całą resztę tego lata, dzień po dniu po dniu, sami dwaj?

Teraz jego odbicie było jeszcze bardziej przygnębione.

Harry spróbował strząsnąć z siebie te ponure myśli. Nie ma sens...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin