Mój.doc

(404 KB) Pobierz

Mój – część pierwsza

 

 

Autor: Gillian Middleton

Link: http://www.fanfiction.net/s/1963825/1/

Ostrzeżenia: K (czyli wg fanfiction.net dozwolone od 5 lat), AU, severitius

Zgoda na tłumaczenie: jest

Długość: 2 części, razem 9 rozdziałów, są jeszcze 3 sequele (Snape’s Vocation, The Owl and the Puppydog, The Absence of Unhappy)

 

Prolog

 

- Ma twoje oczy, moja droga.

 

Lily uśmiechnęła się z dumą.

- Wiem. Ale całą resztę ma po Jamesie.

 

Albus Dumbledore spojrzał na nią miło.

- Tak by się mogło wydawać.

 

Lily mrugnęła. Czy ta niedbale rzucona uwaga miała jakieś ukryte znaczenie? Niezwykle trudno było odkryć, co się dzieje w umyśle starego, potężnego czarodzieja.

- Eee, James wkrótce wróci. Chciałby pan na niego zaczekać?

 

Dumbledore oderwał wzrok od twarzy ziewającego Harry’ego.

- Obawiam się, że nie ma czasu na czekanie – powiedział ze smutkiem. – Widzisz, istnieje pewna przepowiednia.

 

Lily poczuła jak krew krzepnie jej w żyłach i kurczowo zacisnęła palce na trzymanych w ręku malutkich skarpetkach, opadając na miękką, starą sofę.

- Przepowiednia – powtórzyła w odrętwieniu.

 

- Obawiam się, że tak – Dumbledore wyciągnął długi palec i uśmiechnął się, gdy Harry uchwycił go, machając piąstką i próbował włożyć go sobie do buzi. – I wiesz dobrze, że to nigdy nie wróży nic dobrego.

 

- Ona mówi o Harrym, tak?

 

Dumbledore ponownie uniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Przytaknął.

- Z tego powodu znam prawdę o jego ojcu – kontynuował ze spokojem.- Widzisz, dwoje dzieci pasowało do przepowiedni. Dwoje nowonarodzonych. Ale gdy rzuciłem Zaklęcie Paternitus i okazało się, że ojcem Harry’ego jest…

 

- Po co w ogóle rzucał pan to zaklęcie? – wykrztusiła Lily bez tchu.

 

- Musisz mi zaufać, Lily – odparł łagodnie Albus. – Nie mogę wyjawić ci szczegółów przepowiedni.

 

Lily przytaknęła, desperacko pragnąc, żeby był przy niej James.

- Ale ktoś wie, tak?

 

Dumbledore ponownie potaknął, a oczy mu posmutniały. Harry zagruchał radośnie i oboje odwrócili się w jego stronę, patrząc na jego kochaną, drobną, różową twarzyczkę. Lily podeszła do niego i stary czarodziej delikatnie przekazał dziecko w ramiona matki.

 

- I jego pochodzenie ma z tym coś wspólnego? – Lily przytuliła swojego małego syna, przymykając oczy, gdy Dyrektor przytaknął jeszcze raz. – O, nie – powiedziała drżącym głosem. – Wtedy wszystko wydawało się takie proste, takie jasne. James nie mógł dać mi dziecka i wspomniałam o mugolskiej metodzie zapłodnienia, jaką stosuje się w takich okolicznościach. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo do Dyrektora. – Wie pan, jaki on jest, gdy wpadnie na jakiś pomysł. Nie zaznał spokoju dopóki nie wymyślił nowego zaklęcia.

Nazwał je Zastępczością.

 

- I dlaczego właściwie to nowe zaklęcie zostało rzucone na Severusa?

 

Lily potrząsnęła głową.

- Nie, Profesorze – wyznała. – To Severus rzucił zaklęcie na Jamesa. W ten sposób przetransportował swoje żywe nasienie do ciała Jamesa. – Pocałowała z miłością głowę niczego nieświadomego Harry’ego. – Mój mąż dał mi Harry’ego. Z całą swoją miłością.

 

Dumbledore zwęził oczy, przyjmując do wiadomości informacje i przetwarzając je w swoim bystrym umyśle.

- Do tak potężnego zaklęcia mogło być potrzebne wsparcie pokrewieństwa krwi – cicho wysunął przypuszczenie. – A Severus i James to kuzyni, są spokrewnieni w podobny sposób jak wiele innych starych rodzin czystej krwi. – Przyglądał się obrazkowi jaki tworzyła Lily i drzemiące na jej ramieniu dziecko. – Teraz wiem czemu on wyglądem bardziej przypomina przybranego ojca niż tego prawdziwego.

 

Lily przekrzywiła głowę w zaciekawieniu. Sama bardzo często się nad tym zastanawiała.

 

Dumbledore pogładził się po długiej, białej brodzie, a oczy mu błyszczały.

- Miłość ma potężną moc, moja droga.

 

Rozdział pierwszy

 

Pięć lat później.

 

- Przepowiednia – powtórzył w odrętwieniu Severus Snape. – Więc dlatego, Czarny Pan ich poszukiwał.

 

- I dlatego tamtego dnia, po usłyszeniu twojego ostrzeżenia, które nadeszło w samą porę, udałem się do Lily i Jamesa. Aby szybko ich ukryć.

 

- I tak nie na wiele to się zdało – odpowiedział Severus, utrzymując suchy ton głosu. Stare rany już nie były w stanie zadać mu więcej bólu. Albo tylko mu się tak zdawało, do chwili gdy Dumbledore wypowiedział następne słowa.

 

- Wiem, że gdy powiedziałeś mi, iż Voldemort szuka Potterów twój syn był w niebezpieczeństwie.

 

Severus miał wrażenie, że serce mu stanęło.

- Co?

 

Dumbledore złączył palce i popatrzył na niego z miłym wyrazem twarzy.

- Nie mam do ciebie żadnych pretensji, Severusie. Miałem tylko nadzieję, że przyjdziesz do mnie wcześniej z tym problemem.

 

- Nie ma żadnego problemu – powiedział Snape, wstając ze zbyt miękkiego fotela. Ze ścian byli dyrektorzy i dyrektorki wpatrywali się w niego z ciekawością. Zawsze nienawidził gabinetu Dumbledore’a z powodu tych wszystkich ciekawskich oczu.

 

- Dałem ci pięć lat – kontynuował nieubłagalnie Dumbledore. – Pięć lat na zaleczenie ran i odbudowanie na nowo życia. Ale czas płynie, a ty stoisz w miejscu, wciąż nie masz swojego miejsca na ziemi, wciąż sam siebie skazujesz na wygnanie.

 

- Jak śmiesz – wydyszał Snape, okrywając się godnością niczym płaszczem. – Nasz niegdysiejszy związek pana i jego szpiega nie daje ci prawa do prawienia mi kazań na temat mojego życia!

 

- A moja rola opiekuna twojego syna?

 

- Nie nazywaj go moim synem! – Snape niemal wykrzyczał te słowa, ale powstrzymał się, przygryzając usta, aby zapobiec wydostaniu się reszty jadowitych uwag. – Nie nazywaj go moim synem – wyszeptał zachrypniętym głosem.

 

- Zaprzeczasz, że urodził się on z twojego nasienia?

 

Snape potrzasnął głową , ale nie z powodu słów, tylko wspomnień jakie one wywołały. Lily, z wielki oczami i wyciągniętą ręką. James, opalony i małomówny, opierający się o drzwi w ten swój niedbały sposób, z oczami zasnutymi cieniem. Ile musiało go kosztować takie błaganie o nasienie znienawidzonego kuzyna.

 

- Nie zaprzeczam, że wyświadczyłem im tę przysługę – Snape zdołał powiedzieć przez zaciśnięte zęby.

 

- Może któregoś dnia wyjawisz mi, dlaczego to zrobiłeś – odparł łagodnie Dumbledore. – Ale jak na razie muszę nazywać małego Harry’ego twoim synem, bo nim jest. Ty natomiast jesteś wszystkim, co mu pozostało.

 

- W takim razie nie ma nic – zabrzmiała nieugięta odpowiedź Snape’a. – Powiedziałem im to, co teraz mówię tobie. Nie chcę i nie potrzebuję żadnego dziecka. Moja rola zakończyła się w chwili wypowiedzenia zaklęcia. Jedyne, co mnie obchodziło, to żeby już nigdy w życiu nie widzieć na oczy żadnego z nich.

 

- Zrozumiałem, że nie przyszedłeś do mnie po śmierci Jamesa i Lily, aby nie narazić chłopca na niebezpieczeństwo. Ale teraz, gdy obaj znamy prawdę, możesz mnie zapytać. Możesz mnie zapytać o Harry’ego.

 

- Harry nic mnie nie obchodzi – odrzekł Snape, pozwalając, aby szczera prawda zmierzyła się ze złudzeniami starego czarodzieja. Odwrócił się na pięcie z zamiarem strząśnięcia ze stop kurzu tego starego, znienawidzonego przez niego zamku. Miał jedynie kilka dobrych wspomnień z tego miejsca.

 

- On mieszka z Mugolami – powiedział bez ogródek Dumbledore i Snape wbrew swojej woli zatrzymał się w pół kroku. – Widzisz, Lily miała siostrę, która poślubiła Mugola i wiedzie mugolskie życie.

 

- Mugole – powtórzył Snape, próbując to zaakceptować. Potem zmarszczył czoło i wzruszył ramionami z irytacją. – No i co z tego? – rzucił przez ramię. – To nie moja sprawa.

 

- Jeśli to nie twoja sprawa, to niby czyja? – spytał stojący tuz obok niego Dumbledore i Snape odwrócił się, trzymając rękę na swoim dziko walącym sercu. Zawsze nienawidził, gdy stary czarodziej tak robił.

 

- Nie muszę już dłużej słuchać twoich rozkazów – przypomniał mu Snape.

 

- Rozkazów? – zapytał stary czarodziej, wznosząc brwi w komicznym zdziwieniu. – Mój drogi, ależ oczywiście, że nie. Jakbym mógł ci rozkazywać! To bardziej prośba. Przysługa, jeśli wolisz.

 

- Przysługa? – powtórzył młodszy mężczyzna podejrzliwie.

 

- Bardzo niewielka – prędko podchwycił Dumbledore. – Maleńka. Właściwie mikroskopijna.

 

Snape parsknął niecierpliwie.

- Czy jestem ci winien jakąś przysługę?

 

- Zawsze wydawałeś mi się honorowym mężczyzną, Severusie. Na swój własny sposób – Dumbledore przeszedł na drugą stronę pokoju, wkładając rękę do kieszeni i wyjmując z niej jakiś smakołyk dla swojego absurdalnie kolorowego ptaka. – Jak uważasz?

 

Snape nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Na swoje nieszczęście zdawał sobie sprawę, że jest winny Dumbledore’owi wiele przysług. Nie potrzebował, żeby stary szaleniec mu o tym przypominał i to w dodatku tak dobitnie.

 

- Więc co to za przysługa? – w końcu zapytał z niechęcią.

 

- Chłopiec przebywa w bezpiecznym ukryciu, starożytna magia chroni go, jeśli nazywa domem miejsce, gdzie żyje krew jego matki. – Ostre spojrzenie zatrzymało Snape’a na miejscu. – Zdajesz sobie sprawę z potęgi tego typu krwi.

 

Mężczyzna krótko przytaknął, z nienawiścią stwierdzając, że czuje się jak nastolatek wezwany do tego dziwacznego gabinetu za jakiś głupi wybryk.

 

- Ja nie mam takiej ochrony i jestem nieustannie uważnie obserwowany. Ty z kolei możesz się swobodnie włóczyć i wybacz mi te słowa, ale nikogo nie obchodzi, gdzie się udajesz.

 

- Ciężko pracowałem na taki stan rzeczy – odgryzł się Snape, po czym przeklął się w duchu za połknięcie przynęty.

 

Dumbledore uśmiechał się przyjaźnie, prawdopodobnie rozradowany z powodu ponownego sprowokowania go do jakiejś reakcji. Naprawdę, pomyślał Snape, stary drań czasami zachowywał się jak typowy Ślizgon.

 

- Czy możesz przejść do rzeczy? – zapytał ostro.

 

- Otrzymuję niepokojące wieści od obserwujących go osób. Mugole traktują go coraz gorzej, w miarę jak robi się coraz starszy. Ostatni raport był tak poważny, że mnie zaniepokoił.

 

- Traktują? – powtórzył Snape, zaciekawiony wbrew sobie. – Zdawało mi się, ze powiedziałeś, że ta … rodzina go wychowuje.

 

- Miałem nadzieję, że on znajdzie tam rodzinę – odpowiedział ostrożnie Dumbledore, spuszczając wzrok. Snape zmarszczył brwi, to było bardziej niepokojące niż jakiekolwiek słowa. Co takiego zrobił ten stary dureń, że nawet nie patrzy mu teraz w oczy?

 

- Ale tak się nie stało?

 

Dumbledore westchnął i wzruszył ramionami, wpatrując się w swoje długie palce, głaszczące obity zieloną skórą blat biurka.

- Rozumiesz chyba, dlaczego chcę, żebyś tam poszedł, zobaczył tych ludzi, ten dom. Żebyś się upewnił, że jest dobrze traktowany.

 

Wzbudził się w nim instynktowny protest. Zobaczyć chłopca? To była ostatnia rzecz, jakiej pragnął.

 

- Na pewno możesz zaufać komuś innemu i … - zaczął, ale dyrektor potrząsnął głową.

 

- Tylko Hagrid i Profesor McGonagall wiedzą, gdzie on mieszka.

 

Snape wydął wąskie usta. Mógł zrozumieć, czemu nie Hagrid, olbrzymi niedołęga zbyt zwracałby za siebie uwagę.

- Czemu więc nie McGonagall?

 

- Profesor McGonagall – Dumbledore poprawił go dobitnie, jakby był zuchwałym pierwszorocznym. – Obawiam się, że Minerwa jest lekko… niechętna temu tematowi. Od początku nie chciała, abym zostawiał go z tymi Mugolami.

 

- Może powinieneś jej posłuchać – wymruczał Snape.

 

- To musi być ktoś, komu ufam bez zastrzeżeń, ze wzglądów bezpieczeństwa – powiedział ostrożnie Dumbledore. – Jak sam dobrze wiesz wszędzie wałęsają się bezkarni Śmierciożercy…

 

Kolejny cios, tym razem raniący do krwi. Kolejne subtelne przypomnienie co i komu zawdzięcza.

 

- A poza tym – kontynuował Dumbledore, bawiąc się piórem i kałamarzem – jak sam stwierdziłeś, chłopiec nic dla ciebie nie znaczy. Co złego może się więc stać, jeśli sprawdzisz jak mu się wiedzie?

 

- W istocie – zgodził się Snape. Spojrzał przez okno na padający śnieg. – W tej chwili? – zapytał sucho. – W Wigilię?

Niewinne oczy rozszerzyły się.

- Przepraszam. Masz inne plany?

 

- Jakbym miał jakiekolwiek – wymamrotał Snape. Domyślił się w co dyrektor chce go wmanewrować. Spójrz na pełną ciepła rodzinę, nawet mugolską. Daj się porwać domowym przyjemnościom i zabierz dzieciaka, aby zbudować z nim własny dom.

 

Żałosne.

 

Dumbledore zbliżał się do niego z różdżką w dłoni.

- Musze umieścić to miejsce w twojej głowie. – Uniósł różdżkę i uśmiechnął się. – I Severusie? Wesołych świąt.

 

Rozdział drugi

 

Aportacja do umieszczonego mu w głowie miejsca była najłatwiejszą częścią zadania. Zmierzch nadchodził szybko o tej porze roku i obserwacja domu z wygodnego ukrycia w cieniu nie nastręczała żadnych trudności, pomimo konieczności mrużenia oczu w marznącym deszczu. Snape potrząsnął głową z niesmakiem. Zadawał sobie sprawę, że jest ich wiele, ale bez przesady! Czy koniecznie muszą tak mieszkać? Domy leżały w rzędzie jak grobowce, jeden identyczny z drugim. Maleńkie trawniczki miały wyznaczone co do cala położenie, wszelkie przejawy życia i spontaniczności brutalnie wycięto w pień.

 

- Mugole – wyszeptał, odczuwając współczucie do jakiegokolwiek magicznego dziecka, które zmuszono do życia w takiej sterylności. Magia do przetrwania potrzebowała nieporządku i chaosu, przypomniał sobie Snape, ignorując fakt, że była to jedna z rzeczy, jakich nienawidził w swoim świecie. To właśnie popchnęło go do eliksirów, gdzie liczyła się dokładność i precyzja, nawet u czarodzieja.

 

Z lekkim szarpnięciem wyciągnął z kieszeni delikatny materiał peleryny niewidki, ktorą pożyczył mu Dumbledore.

 

- Przechowuję ją dla przyjaciela – powiedział dyrektor z błyskiem w oku. – Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko użyciu jej w dobrej sprawie.

 

Snape narzucił ją na siebie po czym z różdżką w dłoni otworzył drzwi i wszedł do pudełkowego domu. Najpierw poczuł gorąco, sztucznie wytworzone i nieprzyjemnie oblepiające skórę, co w niewygodny sposób przypomniało mu o jego ciężkim, grubym płaszczu. Wyrzucił z myśli tę drobną niewygodę i ruszył w stronę korytarza i schodów. Na ścianie wisiały fotografie i poczuł jak głęboko w środku coś mu się ściska.

 

A więc. Oto on.

 

Zdjęcia na ścianach ukazywały przebieg jego krótkiego życia, najpierw okrągły dzieciaczek w dzierganych śpioszkach, potem berbeć o gniewnym spojrzeniu, pucołowatej twarzy i delikatnych, jasnych włosach. Pierwszy dzień w szkole, tornister na plecach, miękkie blond włosy bezwzględnie przygładzone żelem, a wciąż okrągła twarz ponura i zmarszczona w gniewnym grymasie.

 

Jasne włosy?

 

Snape zmarszczył brwi wpatrując się w zawieszone w rządku fotografie, pragnąc, żeby Mugole umieli zmusić te cholerstwa do choć odrobiny ruchu. Ciężką sprawę stanowiło wyczytanie czegokolwiek z twarzy, gdy były one takie woskowe i nieruchome Nikt inny nie został uwieczniony na tych ścianach, podobnie jak w innym pokoju, który można by uznać za rodzaj salonu. Wszędzie okrągła twarz, jasne włosy, blade, niebieskie oczy.

 

Oczekiwałem oczu Lily, pomyślał Snape. Czemu oczekiwałem oczu Lily?

 

I wtedy sobie coś uświadomił. Blizna, sławna w całym czarodziejskim świecie. W kształcie błyskawicy, czy jak tam ją głupio określano. A ten blond budyń, którego zdjęcia walały się całymi tabunami w tym zagraconym domu, nie miał takiego znaku.

 

Więc to nie Harry.

 

Poczuł niemal ulgę, gdy wtem otworzyły się za nim drzwi i kiedy się odwrócił dostrzegł to wszystko, czego oczekiwał, stojące przed nim.

 

Oczy Lily. Blada, czerwona blizna. I… coś w brzuchu Snape’a znów się ścisnęło. Włosy tak czarne jak jego własne układające się w miękkie, nieporządne fale.

 

Chłopiec rozejrzał się ostrożnie i wyszedł z czegoś, co jak uprzytomnił sobie Snape było komórką pod schodami. Wciągając głęboko powietrze dziecko szybko przebiegło drobnymi kroczkami pokój i stanęło dokładnie naprzeciw Snape’a, wpatrując się w górę przez swoje wielkie okulary. Z mocno bijącym sercem czarodziej zastanawiał się jak do diabła chłopiec dojrzał go poprzez potężną magię peleryny, po czym uświadomił sobie, że uwaga dziecka koncentrowała się na czymś za nim, a nie na nim. Odsunął się i lekko odwrócił zdając sobie sprawę, że przedmiotem tak uważnej obserwacji było jasno oświetlona choinka.

 

Piętrzyły się pod nią prezenty, opakowane w lśniący papier udekorowane kokardami i wstążkami. Harry wyciągnął rękę i z podziwem dotknął lśniącego, czerwonego obiektu, najwyraźniej jakiegoś mugolskiego środka transportu.

 

Chudziutka rączka pogłaskała błyszczący metal i natychmiast cofnęła się, gdy coś zadudniło na schodach i z głuchym odgłosem przewaliło się przez korytarz.

 

- Lepiej, żebyś nie dotykał mojego roweru, Harry – wydarło się blond tornado. Była to gwiazda uwieczniona każdym zdjęciu w tym domu, a jego nieprzyjemny grymas znajdował się na swoim miejscu.

 

- Tylko patrzyłem – odpowiedział buntowniczo Harry, trzymając ręce za plecami.

 

- Lepiej dla ciebie, żeby tak było –powiedział chłopak z nutą groźby. Chwilę potem Snape podskoczył, gdy dzieciak otworzył usta i zawrzeszczał jeszcze głośniej niż przedtem, choć czarodziej mógłby przysiąc jeszcze przed momentem, że to niemożliwe.

 

- Mamo! Czy mogę już otworzyć prezenty?

 

- Och, Dudziaczku. – Z innego pokoju wyłoniła się kobieta, wycierając ręce w fartuch, który potem zawiesiła sobie na chudych biodrach. – Wiesz, że tatuś lubi, kiedy otwierasz je wszystkie w świąteczny poranek.

 

- Ale tylko mój rower, proszę, mamo – skamlał chłopak. Snape czuł jak swędzi go ręka z przemożnej ochoty zdzielenia dzieciaka w ucho. Tłusty chłopak rzucił Harremu jadowite spojrzenie. – Boję się, że Harry będzie próbował jeździć na nim w nocy i nie chcę, żeby mi go zepsuł.

 

- Wcale nie chcę jeździć na twoim głupim rowerze – wymamrotał Harry, a ciemnowłosa kobieta gniewnie na niego spojrzała.

 

- Lepiej, żeby tak było – powiedziała ostro. – Och, dobrze, moje ty słodkości. Ale tylko tam i z powrotem po korytarzu. Wkrótce przyjdzie tatuś i zjemy sobie pyszną wigilijną kolację.

 

- Dlaczego Harry nie otworzy jednego ze swoich? – zapytał chłopiec złośliwie. Po czym rozszerzył swoje świńskie oczka. – Och, racja! On nie dostanie żadnych prezentów. Nie ma mamusi ani tatusia, którzy by mu je kupili.

 

- Oczywiście, że on dostanie prezent – powiedziała z irytacją kobieta.

 

Harry spojrzał w górę z zaskoczeniem malującym się na jego małej, szczupłej buzi. Zbyt wielkie okulary zsunęły mu się z nosa i musiał włożyć je z powrotem.

Dostanę prezent? – zapytał bez tchu.

 

- W torbie – odparła kobieta wskazując na papierową torbę leżącą za choinką. – Och! Moje ziemniaki! – Wybiegła z pokoju, a Snape ze zmrużonymi oczami obserwował jak Harry sięga trzęsącymi się rękoma po torbę. A więc o to chodziło Dumbledore’owi. Ci absurdalni Mugole faworyzowali swojego nędznego potomka względem podrzuconej im sieroty. Naprawdę go to nie zaskoczyło.

 

Dudley zaśmiewał się, podczas gdy Harremu drżały lekko wargi, dopóki ich nie przygryzł.

 

- Stare ubrania – większy chłopak piał ze śmiechu. – Moje stare ubrania! I tak by ci je dała.

 

- Zamknij się – powiedział Harry bezsilnie, ze zwieszonymi wąskimi ramionami.

 

Dudley odwiązał kokardę ze swojego roweru i pogładził skórzane siodełko.

- Jeśli będziesz dla mnie niegrzeczny, to nie pozwolę ci się przejechać na moim rowerze – powiedział ze złośliwym uśmiechem.

 

- Kto by tam chciał jeździć na twoim głupim rowerze! – krzyknął Harr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin