Rozdział 10.rtf

(14 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 10.

Wracałam do domu całkiem sama. Tak bardzo chciałam, by ten dzień nigdy nie nastąpił. Chciałam zaoszczędzić mu tej wiadomości. Idąc pustymi ulicami ciągle o nim myślałam.  Nie zwracałam uwagi na przechodniów, w których niechcący uderzałam. Nie rozglądałam się wokoło, by zobaczyć znajome twarze. Jedynie szłam ze spuszczoną głową, spoglądając sobie pod nogi i od czasu do czasu kopiąc kamyczek, który spokojnie sobie leżały na drodze. Nie przeszkadzały nikomu. Jednak mi tak. Tego dnia wszystko mi przeszkadzało. Lekki wiatr, który rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Śpiew ptaków, oraz trzepot ich skrzydeł. Nawet to, że mały listek, który spadł z drzewa, wylądował na mym ramieniu. Jedynie łzy, które właśnie spływały po mych policzkach, nie były dla mnie utrapieniem. Czułam jak spływają po mej twarzy, niczym krople deszczu po szybie, zostawiając po sobie mokry ślad, który szybko wysychał. Niestety. Miejsce to znów zastępowały nowe i coraz większe łzy.

Po mojej głowie zaczęły chodzić różne myśli. Nawet te najgorsze. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Jakoś to wyjaśnić. Dowiedzieć się, czy to wszystko jest prawdą.

Wróciłam do domu ocierając dłonią łzy, które jeszcze pozostawały na moich policzkach. Od razu poszłam do swojego pokoju i wtuliłam twarz w poduszkę. Nikt do mnie nie przychodził. Słyszałam ich rozmowy, które toczyły się pod drewnianymi drzwiami mego pokoju. Znów rozmawiali o mnie. Czemu to ja ostatnio jestem tematem ich rozmów!? –krzyczałam do siebie w myślach. Siedziałam wtulona w poduszkę, spoglądając od czasu do czasu na drzwi, mając nadzieję, że się otworzą i ujrzę tam znajomą twarz.

Nic się nie stało. Nikt nie zapukał, nie wszedł. Nikt mnie nie wołał, a rozmowy pod drzwiami ucichły. Płacz tak bardzo mnie zmęczył, że pogrążyłam się w głębokim śnie, nawet o tym nie wiedząc.

Wtedy znów pojawił się ten krajobraz, który ukazywał mi się w najgorszych koszmarach. Ta sama ulica, kamienica, to samo mieszkanie. Identyczna sytuacja, która przygotowała mnie na straszną dla mnie wiadomość. Wiadomość o tym, że Adrien jest moim bratem.

I znów obudził mnie krzyk, który wydobywał się z mojego gardła. Usiadłam na łóżku, wycierając krople potu z mojego czoła. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wszystkie sny dzieją się w tym mieszkaniu. Tym, w którym Cloe popełniła samobójstwo. Tym, w którym byłam krzywdzona. W tym, o którym chciałam zapomnieć.

Znów w mojej głowie rodziły się myśli samobójcze. Nigdy o tym nie myślałam. Nawet wtedy, gdy nie dawałam sobie rady z wspomnieniami z rodzinnego domu. Mimo tego, że to tak bardzo bolało, byłam szczęśliwa.

-Dlaczego to mnie musiało spotkać!? –krzyczałam w poduszkę, by nikt mnie nie usłyszał –Boże! Dlaczego ja!?

Żadnej odpowiedzi. Żadnego znaku. Nic. Po prostu pustka, która ogarniała pokój i zarazem moją duszę. Moje serce.

Już wiedziałam, co muszę zrobić. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Wstałam z łóżka i cicho wyszłam z domu. Szłam parkiem, który przywoływał moje wspomnienia. Wspomnienia, które tak bardzo bolały. Które przypominały mi o tym, że kiedyś byłam szczęśliwa. O tym, że nic i nikt nie może tego zmienić. Co chwilę przyspieszałam kroku, by znaleźć się tam jak najszybciej. By zdążyć.

Zjawiłam się tam na czas. Vanessa właśnie zamykała bar. Podeszłam do niej i się z nią przywitałam.

-Co ty tutaj robisz? –zapytała, nie ukrywając dziwienia.

-Muszę z tobą porozmawiać. –powiedziałam szybko.

-To dobrze się składa, bo ja też muszę. –jej głos się załamywał, jakby miała zaraz płakać.

-Mów pierwsza. –powiedziała gdy szłyśmy przez park.

-Dobrze. –przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam mówić –Muszę się dowiedzieć wszystkiego o Adrienie.

-Przecież wiesz jaki jest. Byłaś z nim! –Vanessa skarciła mnie wzrokiem.

-Widocznie nie wiem wszystkiego. –odpowiedziałam opuszczając głowę –Nie wiedziałam, że on cię tak traktuje. Nie wiem, jaki jest naprawdę i szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to, ale muszę się dowiedzieć wszystkiego. Potrzebuję jego akt urodzenia itp.

-To nie będzie ci potrzebne. –powiedziała spokojnie –Chodzi ci o to, czy Marek jest jego ojcem?

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Vanessa widząc moją minę, szybko dodała.

-Adrien mi powiedział prawdę. –teraz to ona opuściła głowę. –Po waszej rozmowie spakował się i wyjechał. Powiedział, że już tu nie wróci, że nie ma po co. Przed wyjściem do pracy coś znalazłam. Powinno cię to zaciekawić. –Vanessa pociągnęła mnie w stronę kamienic.

Stanęłyśmy przed jednym z najniższych bloków. Spojrzałam zdezorientowana na koleżankę.

-Mam to w domu.-powiedziała –Nie bój się. Rodziców nie ma. Pojechali po towar, będą dopiero jutro.- dodała, gdy ujrzała moją minę.

-Nie chodzi o to. –powiedziałam rozglądając się po podwórku, na którym stałyśmy –Ja już tu byłam. W snach.

-W snach, to ja byłam na księżycu. –zaśmiała się i weszłyśmy na klatkę schodową.

Tutaj też byłam. Wchodziłam tymi schodami, które prowadziły do mojego dawnego mieszkania. Zatrzymałyśmy się na ostatnim piętrze. Te same drewniane drzwi. Ta sama klamka. Ten sam odgłos otwieranego zamka. Byłam pewna. W śnie byłam w swoim dawnym mieszkaniu. Teraz też do niego wchodziłam. To wszystko miało ze sobą coś wspólnego. Mieszkanie, w którym spędzałam swoje najgorsze chwile dzieciństwa, było teraz mieszkaniem Vanessy i Adriena. Przytulając się do chłopaka, ujrzałam twarz ojca.

Zamknęłam oczy i niepewnie weszłam za Vanessą. Poszłam za nią do pokoju. O tego, który należał do Cloe. Do tego, w którym popełniła samobójstwo. Nie chciałam przebywać w tym miejscu, ale musiałam dowiedzieć się prawdy. Chciałam wiedzieć, co takiego ważnego ma mi do pokazania Vanessa.

Usiadłam niepewnie na bujanym fotelu, wpatrując się w miejsce, w którym po raz ostatni widziałam siostrę, nim strzeliła sobie w głowę. Poczułam, jak Vanessa wciska mi coś w dłonie. Spojrzałam na małą, niebieską kopertę.

Marek Kingsley –przeczytałam odbiorcę listu. Data była wystawiona prawie 20 lat temu. Czyli wtedy, kiedy się urodziłam.

-Otwórz i przeczytaj. –zachęcała mnie Vanessa.

Nie byłam do końca pewna, czy dobrze robię. Nigdy nie czytałam cudzej korespondencji. Powoli otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej kartkę. Mój wzrok błądził po pojedynczych słowach. W końcu zaczęłam czytać.

Drogi Marku,

Piszę do Ciebie z Los Angeles. Nie jest to najodpowiedniejszy moment, ale wracam i chciałabym się z Tobą spotkać. Wiem, że masz teraz ważne sprawy na głowie, ale muszę Cię zobaczyć. Spotkajmy się za 2 tygodnie u mnie. Proszę. Całuję Cię gorąco.

Nie było żadnego podpisu. Schowałam karteczkę ponownie do koperty i ujęłam drugą, którą podała mi Vanessa. Tym razem on był nadawcą. Data z 1989 roku. Miałam wtedy 9 lat. On w tym czasie siedział w więzieniu.

Kochana,

Nie martw się, wszystkim się zajmę. Wyjdę z więzienia i się wami zaopiekuję. Będę traktował Adriena i Vanessę jak własne dzieci. Wszystkim będę mówił, że są moimi dziećmi. Wyjdę stąd i stworzymy prawdziwą, kochającą się rodzinę.

 

Tutaj również nie było podpisu. Odłożyłam kopertę i ciągle wpatrywałam się w słowa z listu.

-Teraz rozumiesz? –zapytała Vanessa przystawiając sobie krzesło i siadając naprzeciw mnie.

Pokręciłam przecząco głową. Nie myślałam. Nie byłam w stanie ułożyć sobie tego w logiczną całość.

-Ty… i my… To znaczy… -Vanessa sama gubiła się we własnych słowach –Ja i Adrien jesteśmy rodzeństwem. –westchnęła ciężko. Przecież są z jednej matki. Muszą być rodzeństwem. –Ale ty... –kontynuowała – Ty nie masz z nami nic wspólnego. Nie jesteśmy spokrewnieni.

Wypuściłam z płuc zalegające powietrze, które wstrzymałam nawet o tym nie wiedząc. Coś poczułam w swoim ciele. Ulgę? Rozczarowanie? Rozpacz? Nie miałam pojęcia jakie uczucia mnie owładnęły, ale wiedziałam, że muszę znaleźć Adriena.

-Wiesz gdzie jest Adrien? –spytałam szybko wstając z fotela.

Pokręciła głową.

-Mówiłam ci, że nie wiem. Spakował się i wyszedł. –powiedziała, a w jej głosie wychwyciłam nutkę smutku.

Nienawidziła go, ale był jej bratem. Martwiła się o niego.

Wybiegłam z mieszkania jak najszybciej tylko mogłam.

-Znajdę go. –odparłam odwracając się w stronę przedpokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zostawiając Vanessę w pustym mieszkaniu. W mieszkaniu, w którym pozostała dusza Cloe, w którym pozostała jakaś cząstka mnie.

Biegłam po ciemnych ulicach. Szukałam go, nie wiedząc nawet gdzie on jest. Być może nie ma już go w mieście.

Szukałam go, ale z każdą minutą traciłam nadzieję, że go ujrzę, że wytłumaczę mu wszystko. Straciłam nadzieję, że będę szczęśliwa. Jedynie on mi dawał szczęście.

Zrezygnowana wróciłam do domu. Słońce powoli zaczynało wschodzić. Jeszcze nie położyłam się spać, a już musiałam wstawać, by zdążyć do szpitala. Nie chciałam zawalać praktyk. Wyjęłam z szafy świeże ubrania i poszłam się umyć. Wyszłam z łazienki i skierowałam się prosto do wyjścia. Byłam głodna, ale wiedziałam, że w tym stresie nic nie zjem. Cieszyłam się, że nikt nie zauważył mojego nocnego wypadu.

Przez całą drogę do szpitala próbowałam dodzwonić się do Adriena. Jego telefon nie odpowiadał. Zaczęłam się martwić. Na samym początku myślałam, że dobrze zrobiłam mówiąc mu prawdę, ale teraz żałowałam. Chciałam cofnąć czas, jednak nie mogłam. Nie potrafiłam.

Weszłam do szpitala i przywitałam się z dyżurującą pielęgniarką. Uśmiechnęła się do mnie, ale ja nie odpowiedziałam jej tym samym. Nie było mi do śmiechu.  Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie potrafiłam. Nie umiałam zmienić swego nastroju. Ubrałam swój fartuch i przypięłam identyfikator. Wychodząc z pokoju lekarskiego na korytarzu panowało zamieszanie. Kogoś reanimowali.

Podeszłam bliżej, by się temu przyjrzeć. Zaczęłam krzyczeć. Wszyscy spoglądali na mnie jak na pacjentkę z psychiatrycznego, który znajdował się na drugim piętrze. Podeszłam do noszy i ścisnęłam zakrwawioną rękę Adriena. Był cały we krwi. Z jego nadgarstków leciała krew. Miał przecięte tętnice główne.

-Adrien! –zaczęłam krzyczeć –Nie rób mi tego!

-Proszę się odsunąć. –usłyszałam głos dr Lennona, który był jednocześnie ordynatorem St. Thomas’ Hospital.

-Nie! Nie odejdę! –krzyczałam nadal, a po moich policzkach spływały łzy. Przytuliłam się do zakrwawionego ciała Adriana. Poczułam jego oddech na swoim policzku.

-Wiem, że ty wiesz… -powiedział cicho.

-Kocham cię. –powiedziałam zalewając się ponownie łzami.

-Ja ciebie też kocham Ashley. –to powiedziawszy zemdlał, przynajmniej tak mi się wydawało.

Odwróciłam się do doktora.

-Uratujcie go. Proszę. –powiedziałam cicho dusząc się własnymi łzami.

-Zrobimy wszystko co w naszej mocy. –odpowiedział i wjechali na salę operacyjną.

Nie minęło pięć minut, gdy z operacyjnej wyszedł doktor Lennon kręcąc głową. Wiedziałam, że ma mi do przekazania straszną wiadomość.

-Bardzo mi przykro. Nie udało się go już odratować. Zmarł pięć minut temu, czyli wtedy, kiedy…

Nie pozwoliłam mu dokończyć, gdyż jego głos przyćmił mój głośny płacz.

Osunęłam się po ścianie na podłogę. Zakryłam twarz zakrwawionymi dłońmi, którymi niedawno dotykałam Adriana. On wiedział… Wiedział o tym, że nie jesteśmy rodzeństwem.

Poczułam ukłucie w swoim sercu. Zabolało bardzo mocno i zaczęło płakać razem ze mną, mówiąc mi, że bardzo kocha Adriena.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin