0-10.doc

(1373 KB) Pobierz


dorcas_me
Bo życie to nie bajka… by an_eczkaa

Beta – Bella_1990

 

,, Bo nie żyje się ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem’’

                                                               Paulo Coelho                 

 

 

 

Spis Treści:

Prolog strona 3

1 Rozdział: Ruby Athams – strona 4

2 Rozdział: Nowy dzień, nowe życie – strona 8

3 rozdział: Początek przygody – strona 15

4 Rozdział: Szkoła – strona 19

5 Rozdział: Wspomnienia – strona 25

6 Rozdział: Oczyszczenie – strona 31

7 Rozdział: Własna droga, własne miejsce na tym świeciestrona 38

8 Rozdział: Wieża i zapiskistrona 42

Uwaga! Zamieszczam kilka moich słów do was i również… informacje, co do mojej NIESPODZIANKI! – strona 48

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

   Kiedy wszyscy narzucają ci jakieś wymagania - próbujesz im sprostać, choćby nawet byłyby to rzeczy, które kompletnie cię nie obchodzą. Chcesz udowodnić, że jesteś coś wart, że można na ciebie liczyć. Z czasem oczekiwań przybywa i stają się one coraz to trudniejsze do zrealizowania, ale i tak je spełniasz, a po co? Nie wiem. Pod wpływem tych wszystkich wymagań zmieniasz się, dokonujesz rzeczy, o których kiedyś nawet byś nie pomyślał. Jednak te zmiany bardzo rzadko wychodzą na lepsze, bo jak to możliwe, kiedy nie jesteśmy już sobą, a marionetką kierowaną przez otoczenie? Pod ogromnymi stertami oczekiwań gubisz się i stajesz się, dla siebie samego obcy. Twoje środowisko zauważa zmiany, ale cieszy się z nich, bo jesteś taki, jakiego sobie wymarzyli, po prostu ideał. Gubisz swoje cele, poglądy, wzorce, a nawet marzenia i zamieniasz je na cudze. Odrzucasz swoje dawne życie, wyrzekasz się go. Stajesz się nieszczęśliwy, przybierasz maskę, która zakrywa prawdziwą twarz. Miną długie i pełne smutku lata zanim zapragniesz zdjąć ową maskę, lecz wtedy nie będzie to możliwe. Dopiero wtedy zrozumiesz, co się stało, zauważysz, co takiego ważnego straciłeś.

   Przypomnisz sobie jak biegłeś po szczęście w wielkim wyścigu szczurów, a zamiast tego zaznałeś tylko smutku. Wtedy zapytasz; czy nie lepiej jest patrzeć jak inni gonią za karierą, pieniędzmi i sukcesem, a samemu cieszyć się ze swojego spokojnego, ale na pewno też pięknego życia? Kto będzie szczęśliwszy; ci goniący, czy obserwujący? Moim skromnym zdaniem ta druga grupa, dlaczego? Bo oni nie tylko patrzą, ale też widzą, a to jest bardzo ważne. Dzięki temu dostrzegają małe, dla innych wręcz nic nieznaczące, szczególiki, które mogą dać szczęście. Przecież tylko dla małej liczby ludzi coś tak częstego jak spadające na ziemię kolorowe jesienne liście, czy pojawienie się tęczy jest czymś pięknym. Ty nie dostrzegałeś tego, bo było to zbyt spotykane, ale czy piękne nie może być też to, co codzienne? Może, a nawet jest, bo czy to nie cud, że zapada zmierzch? Czy to nie jest piękne? Nawet taka drobnostka może zapewnić dobry humor, a ty potrzebowałeś do tego o wiele większych rzeczy, jednak nie zawsze tak było.

   Dawno temu, kiedy jeszcze byłeś sobą, miałeś pasję, coś, co kochałeś. Może to była muzyka, może malarstwo, sport, czy cokolwiek innego, jednak było coś, co dawało ci radość, a potem to zaprzepaściłeś. Dlaczego? Ze strachu i braku wiary w własne możliwości, przestałeś iść własną drogą, która niekiedy była wyboista, lecz prowadziła do celu, do szczęścia. Zamieniłeś to na skrót, który miał przyspieszyć wędrówkę i tak się stało, lecz cel był już całkiem inny, to znaczy bogactwo. Teraz, kiedy widzisz ludzi, którzy odważyli się iść własną drogą, patrzysz na nich z zazdrością, bo to ty mógłbyś być na ich miejscu.

   Ta historia opowiada losy pewnej nastolatki, która pomimo tragedii, którą przeżyła, podniosła się i zmierzała do celu. Przed nią wiele przeciwności, bo to nie jest jedna z bajek na dobranoc, bo to jest prawdziwe życie

 

 

 

1 Rozdział: Ruby Athams

 

- Dzyń, dzyń- tak brzmiał ostatni w tym roku szkolnym dzwonek.

   Uczniowie w rekordowym tempie wybiegli z klasy plastycznej. W środku została tylko nauczycielka i jedna z uczennic, która dopiero po chwili wygramoliła się z sali. Powolnym, by nie rzec ślimaczym tempem przeszła przez ogromny holl, który pustoszał z sekundy na sekundę. Każdy nastolatek, jakby bojąc się, że zaraz odwołają wakacje, chciał jak najszybciej wydostać się ze szkoły. W końcu, na korytarzu została znów ta sama dziewczyna. Była chyba jedyną osobą niecieszącą się ze zbliżającej się dwumiesięcznej przerwy. Dotarła do swojej, pooblepianej naklejkami szafki. Zrzuciła na betonową posadzkę deskorolkę i ręką zgarnęła pozostałą zawartość szafki, którą zamknęła z dużym hukiem.  Stanęła na desce i szybko odepchnęła się od ziemi pokonując przy tym puściutki już hol. Kopniakiem otworzyła drzwi i wskoczyła na poręcz, dzięki której bez problemu ominęła schody. W mgnieniu oka przejechała szkolny plac i znalazła się na ulicy. Przystanęła tyłem do budynku i zaczęła przeszukiwać torbę na ramie. Kiedy znalazła już upragnioną rzecz, którą był odtwarzacz MP3, włożyła słuchawki do uszu i wybrała jedną z piosenek. Urządzenie trafiło do kieszenie w jej spodniach, a dziewczyna popędziła przed siebie, zostawiając za sobą szkołę.

   Mimo, że myślami tkwiła w przeszłości, to i tak zwinnie wymijała wszystkich przechodniów, których napotkała na drodze. Zastanawiała się, co by było, gdyby ona była teraz z nią? Gdyby dalej żyła? Wtedy nastolatka mogłaby normalnie funkcjonować, mogłaby się śmiać z każdej głupoty, bo kiedyś przecież była bardzo wesoła i umiała każdego rozweselić, ale to się zmieniło. Ta cząstka umarła razem z jej matką i podobnie jak ona nie powróci. Wtedy zniknęła w niej również ogromna wola walki, z której wcześniej słynęła. Zawsze dążyła do celu, co prawda nie po trupach, ale własnym talentem i zapałem, który uleciał z niej po śmierci ukochanej rodzicielki. Zrezygnowała ze swoich pasji. 

   Po prostu nie umiała znowu zacząć tańczyć, chociaż tak bardzo to kochała. Tańca uczyła się od najmłodszych lat, szkoliła ją Laurence, jej matka, która była zawodową tancerką, lecz zakończyła karierę, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Zawsze mogła liczyć tylko na nią, bo jej ojciec wyjechał jeszcze przed narodzinami dziewczyny. Nigdy go nawet nie spotkała. Z tego, co wiedziała był on szefem jakiejś dużej korporacji, ale dla niej był zwykłym bydlakiem. Zostawił je same, nigdy jej nie odwiedził, nie był na żadnych urodzinach, nie było go nawet na pogrzebie Laurence. I za to dziewczyna tak bardzo go nienawidziła. Teraz mieszkała z babcią o imieniu Sarah. Była to starsza kobieta o dobrodusznym wyrazie twarzy. Nie było jej z nią źle, mimo skromnego budżetu miała wszystko, czego potrzebowała, ale i tak nie czuła się szczęśliwa, bo jak to możliwe, kiedy straci się kogoś tak ważnego jak matka?

   Z milionem huczących w jej głowie myśli, przemierzała Morshire[1]. Było to malutkie, kanadyjskie miasteczko położone na zachodnim brzegu jeziora Górnego.   Zamieszkane było przez jedynie trzy tysiące mieszkańców, z czego połowę stanowili ludzie wieku emerytalnego. Jak łatwo wywnioskować, nie działo się tam zbyt wiele, a najbardziej ekscytującym wydarzeniem był coroczny festyn organizowany pierwszego lipca, z okazji obchodów Dnia Kanady[2]. Głównymi atrakcjami były występy dzieci i popisy muzyczne starszych mieszkańców. Innymi rozrywkami były konkurencje dość nietypowe, jak na przykład: zjedzenie jak największej liczby pączków w ciągu minuty, slalom z jajkiem na łyżeczce czy wyścigi w workach. Zabawę tradycyjnie kończył grill i wystrzał fajerwerków.

   Po kilku minutach jazdy na desce minęła wszystkie zabudowania i przystanęła przed wejściem do lasu. Tam musiała zejść z deskorolki, i tak też zrobiła. Resztę trasy pokonała pieszo, wolno krocząc pośród przepięknych i zapewne starych drzew, których większość stanowiły modrzewie. Po kilkunastominutowej wędrówce znalazła się na klifie. Zatrzymała się, wyciągnęła słuchawki z uszu i przysiadła na ziemi wpatrując się w wodę. Bardzo często przyjeżdżała tutaj, gdy chciała spokojnie pomyśleć. O tym zakątku wiedziało niewiele osób, więc bardzo rzadko kogoś tu widziała. Większość ludzi mieszkających w tych okolicach korzystała jedynie z plaży, a dziewczynie odpowiadało to, bo nie bardzo miała teraz ochotę na pogawędki. Tak prawdę mówiąc, to ona nie była zbyt wylewna. Wolała zatrzymywać swoje problemy dla siebie, mówienie o nich innym uważała za słabość, do której przed nikim nie chciała się przyznać. Jak już wspomniałam była kiedyś wesoła i pełna energii, ale wtedy również nie otwierała się przed innymi. Praktycznie od zawsze bała się zaufać innym, bała się, że ludzie ją zdradzą, opuszczą, ale w końcu zaufała. Zyskała ludzi, którzy mianowali się jej przyjaciółmi, myśleli, że ją znają, ale tak naprawdę nie wiedzieli nic o niej, ani o jej strapieniach. Zawsze prosili o pomoc w najmniejszych błahostkach, a kiedy ona potrzebowała wsparcia to znikali. Dlatego teraz już nie ufa nikomu. Została sama przeciwko całemu światu.

   Na klifie siedziała godzinę, dwie, a może więcej. Czas nie był dla niej istotny. Kiedy stwierdziła już, że może wracać zachodziło właśnie Słońce. Czyli było około wpół do dziewiątej. Wstała z ziemi i ruszyła w drogę powrotną do domu. Mimo, że tylko pierwszą część trasy pokonała pieszo to i tak przed domem znalazła się dopiero po czterdziestu kilku minutach. Budynek, który zamieszkiwała wraz z babcią był stary i dość niewielki, lecz niezaprzeczalnie piękny.  Fundamenty efektownie wystające z ziemi dodawały mu tylko uroku. Były one wykonane z czerwonej cegły, co dobrze kontrastowało ze ścianami z tego samego kamienia, lecz o kolorze białym. Z tylu działki mieścił się jeszcze ogródek, oczko w głowie babuni Sarah. Cały wolny czas spędzała ona plewiąc chwasty, sadząc nowe rośliny czy po prostu oglądając swoje dzieło. Nastolatka weszła do środka i odłożyła buty na właściwe miejsce. Po jej lewej stronie mieścił się łuk prowadzący do kuchni urządzonej w odcieniach brązu i beżu. Ona jednak weszła do przedpokoju, pomalowanego na delikatny zielony kolor. Na ścianach wisiała dość spora liczba pamiątkowych zdjęć, dyplomów czy pucharów. Te ostatnie były głównie własnością Laurence, ale kilka należało również do jej córki, wszystkie jednak były nagrodami za taniec.  Na środku pomieszczenia stał ciemnobrązowy, drewniany stolik, a przy nim fotel, przykryty ładną, brązową narzutą wykończoną z boków złotymi naszywkami. Nieopodal stała jeszcze mała, dwuosobowa sofa do kompletu.

-Rubiano, gdzieś ty była? – pytała staruszka siedząca na powyżej wymienionym fotelu – Czy wiesz jak ja się martwiłam?

- Przepraszam Babciu, zasiedziałam się. Byłam w tym miejscu, co zawsze, na klifie – wybełkotała i ruszyła w stronę schodów prowadzących do jej sypialni.

- Gdzie ty się wybierasz? – dopytywała kobieta, widać było, że jest zdenerwowana, a to nie zdarzało się często – Jeszcze nie skończyłyśmy rozmowy!  Siadaj – tu wskazała na sofę – i słuchaj.

- Tak Babciu – zgodziła się posłusznie. Wiedziała, że kiedy staruszka jest zła, to lepiej się jej nie sprzeciwiać.

- Zanim Laurence umarła – w tym momencie przerwała na chwilę, jej, tak jak wnuczce, bardzo ciężko było o tym mówić – poprosiła mnie o coś. Zgodziłam się, lecz kiedy dowiedziałam się, na co, nie było już tak wesoło. Otóż twoja matka chciała abyś wyjechała do Nowego Jorku, do ojca – to słowo nie umiało przejść jej przez gardło, nie uważała, aby ten człowiek zasługiwał na taki tytuł – Tuż przed śmiercią skontaktowała się z nim w tej sprawie, a on zgodził się na twój przyjazd. Mimo, że dałam słowo nie dopuściłabym do tego. Niestety ty zmusiłaś mnie. Nie mogę patrzeć jak się zadręczasz. Przecież to nie twoja wina, moja córka miała raka, tego nie mogło nic powstrzymać. Tak musiało być i tego nie zmienimy. Wiem, że tutaj raczej się nie pozbierasz, więc musisz wyjechać – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Co!? Do tego mężczyzny nie wyjadę nigdy! – zaprotestowała – a poza tym przez siedemnaście lat nie interesował się moim istnieniem, więc czemu teraz? Co nagle go olśniło, że ma córkę?

- Ruby, posłuchaj – rozpoczęła – Laurence, powiedziała mu o twoim istnieniu dopiero wtedy, przed śmiercią.

- Co? To niemożliwe! – znowu zaprotestowała – a poza tym, od kiedy Ty go bronisz? Zawsze go nienawidziłaś!

- Tak to prawda i nadal nie zmieniłam, co do niego zdania, ale sadzę, że to najlepsze wyjście. Robię to wyłącznie dla twojego dobra – tłumaczyła – a poza tym nie będziesz go zbyt często widywać.

- Hm? – zdziwiła się- przed chwilą powiedziałaś, że muszę wyjechać!

- Bo widzisz, w Nowym Jorku jest specjalna szkoła artystyczna, z internatem – wyjaśniła – jest tam między innymi profil taneczny

- Ja nie chcę znowu tańczyć! Ja już z tym skończyłam – wyjaśniła zdenerwowana, nie chciała o tym słuchać

- Przecież kochasz to robić! – mówiła kobieta – Twoja matka nie chciałaby, abyś się poddała, nie tak cię wychowywała.

- Ale mamy już nie ma! – warknęła.

- To nie powód, abyś rezygnowała ze szczęścia. Myślisz, że nie widziałam tego błysku w twoich oczach, kiedy tańczyłaś? – zapytała – widziałam to doskonale, a kiedy znowu zaczniesz tańczyć, to znowu tak będzie.

- Nie zacznę tańczyć – broniła się.

- Zaczniesz –rozkazała – a teraz idź spać, bo jutro wyjeżdżasz.

- Że co? – zapytała dziewczyna– nigdzie nie jadę!

- Jedziesz, a teraz dobranoc – pożegnała się staruszka.

   Zrezygnowana Ruby poczłapała schodami na górę, na poddasze, była to jedyna sypialnia znajdująca się tak wysoko, pozostałe trzy mieściły się na pierwszym piętrze, tak jak większa z łazienek. Mniejsza z nich ulokowana była natomiast obok pokoju dziewczyny, dzięki czemu była do jej dyspozycji. Sypialnia, należąca do niej, podobnie jak wszystkie pokoiki, była niewielka. Ściany zostały pomalowane na lekko pomarańczowy kolor, lecz czas zrobił swoje i poszarzał je. Podłoga przedstawiała się lepiej, gdyż widniał na niej stosunkowo nowy, bo dopiero roczny, brązowy dywan. Na wprost drzwi wmurowane zostało okno dachowe, przez które ona bardzo lubiła wyglądać. Pod nim stała kanapa o brzoskwiniowym zabarwieniu, pełniąca aktualnie funkcję łóżka.  Po lewej stronie stało biurko zakryte całkowicie zeszytami i książkami, których jeszcze więcej było w lichej drewnianej biblioteczce. Prawą stronę pomieszczonka zajmowała niewielka szafa i lustro, do którego teraz podeszła. Zobaczyła w nim siedemnastolatkę – Rubianę Missy Athams – lecz najczęściej nazywana była Ruby, albo Rubin. Postać odbita przez lustro miała oczy intensywno zielonego koloru, z pewnością przyciągały one uwagę. Czarne jak smoła loki były teraz spięte w niedbały kok, ale gdyby je rozpuścić dosięgałyby pewnie wysokości bioder. Jej cera była śnieżnobiała, co doskonale kontrastowało z kolorem włosów i pięknie wykrojonych ust. Była osóbką szczupłą, ale widać było, że dużo ćwiczy.

   Sięgnęła po szczotkę do włosów leżącą na toaletce, nad którą wisiało lustro. Rozpięła kok i zaczęła rozczesywać pasma włosów. Później wzięła prysznic, umyła zęby i wykonała resztę wieczornej toalety. Rozłożyła sofę i ułożyła się do spania, jednak i tak nie zasnęła szybko. Dużo myślała o kolejnym dniu, w którym wszystko miało się zmienić…

 

 

 

 

 

2 Rozdział: Nowy dzień, nowe życie

 

   Znów świta, wstaje kolejny dzień, a noc staje się przeszłością. Wszystko zaczyna się od nowa. Kolejny raz to samo, poranna toaleta, posiłek, praca, posiłek, toaleta wieczorna i tak dzieje się przez prawie wszystkie dni naszego życia, które niczym się przez to nie różnią, a zarazem też nic nie znaczą. Jednak i tak nastaje nowy dzień, dlaczego? Moim zdaniem, by dać nam szansę coś zmienić na lepsze, naprawić błędy. Niestety niewielu korzysta z tej okazji.

   Ona natomiast, z własnej woli, czy też nie, musiała coś zmienić. Od tego dnia, nic nie było już takie jak kiedyś. Z małego miasteczka przeniosła się tutaj, do Nowego Jorku, miejsca, w którym, jak to mówią, spełniają się wszystkie marzenia. I właśnie teraz wygląda z okna jednego z wielu nowojorskich wieżowców, próbując wreszcie przywyknąć do tak ogromnego miasta, bo choć jest tu już prawie dwa miesiące, to i tak wszystko wydaje się być takie obce i nierealne. To nie jest jej świat. Z dala obserwuje ludzi śpieszących się do pracy i zapewne niemających czasu na nic innego. Dlatego właśnie tu nie pasowała. Jednak wróćmy może do dnia jej przeprowadzki.

- Ruby, wstawaj! – wołała stojąca nad jej łóżkiem babcia – musisz się jeszcze spakować, samolot masz o 16.

- Dobra, dobra – marudziła – wstanę za chwilkę, ale na razie daj mi spokój!

- Nie młoda damo – sprzeciwiła się stanowczo staruszka – wstajesz już teraz!

- Świat sie wali, czy jak?– warknęła. Naciągnęła sobie kołdrę na oczy, które raziło teraz światło przedostające się przez okno. Kobieta nie poddawała się jednak. Szarpnęła za pościel tak, że dziewczyna owinięta nią wylądowała na podłodze.

- No co jest? – mruczała niepocieszona z powodu takiej pobudki, jednak już po chwili wstała z dywanu, widać było, że Sarah jest w złym humorze, a wtedy lepiej było z nią nie zadzierać.

- Ubierz się szybko i spakuj – rozkazała – za godzinę chcę Cię widzieć gotową.

- W porządku –odpowiedziała Ruby.

   Podeszła do szafy, z której wyciągnęła obcisły niebieski podkoszulek, luźną bluzę z kapturem tego koloru i czarne, dżinsowe pampy. Wraz z małym stosikiem ciuchów weszła do łazienki, gdzie później wzięła prysznic. Włosy upięła w wysoki kucyk, tak, że kilka pasm zwisało swobodnie. Od śmierci Laurence nie dbała zbyt o swój wygląd, wiec nie zajmowała się makijażem. Podeszła ponownie do garderoby, tym razem z wielką, szarą torbą podróżniczą w ręku. Wszystkie ubrania po prostu wepchała do środka. Kiedy była gotowa zeszła na dół, do kuchni. Czekała tam już na nią babcia z gotową jajecznicą na patelni, takie było jej ulubione danie.

- O dobrze, że jesteś – skwitowała kobieta, widać było, że cała jej złość przerodziła się w smutek. Sarah bardzo bała się o Ruby, bo przecież Nowy Jork to wielkie miasto, nie to, co Morshire. Nie chciała, by cokolwiek stało się nastolatce. Straciła już córkę, nie przeżyłaby gdyby podobny los spotkał jej wnuczkę.

   Następne godziny mijały tak szybko, że nie wiedzieć, kiedy siedemnastolatka wraz z Sarah znalazły się w Ottawie. To stamtąd odlatywał samolot do Nowego Jorku. Stały właśnie na lotnisku i żegnały się.

- Będę strasznie tęsknić, postaram się pisać, co tydzień – zapewniała nastolatka.

- Spróbuj tylko tego nie zrobić – zażartowała kobieta, po czym przytuliła się do swojej jedynej, żyjącej krewnej – Jak ty sobie tam beze mnie poradzisz?

- E, na pewno dam sobie radę – zapewniała – znajdę jakichś przyjaciół i będę się dobrze bawić – jednak o takim obrocie sprawy nawet nie marzyła, chciała tylko uspokoić staruszkę – Pa Babciu – tu znów się przytuliły.

- Zaczekaj jeszcze sekundkę – poprosiła kobieta – musze Ci coś dać – w tym momencie zaczęła szperać w torebce, aż w końcu wygrzebała z niej pakunek owinięty czerwonym papierem – to pomoże Ci w trudnych momentach. Zajrzyj do środka dopiero wtedy, kiedy będzie Ci bardzo źle

- Dziękuję, ale co to? – pytała.

- Dowiesz się, kiedy otworzysz – skomentowała – a teraz już idź. Życzę Ci powodzenia, skarbie, pa.

- Cześć – pożegnała się i ruszyła w stronę odpowiednich barierek.

   Godzinę później samolot startował, a ona mogła się pogrążyć w myślach. Z jednej strony bardzo się bała, lecz z drugiej coś podpowiadało jej, że będzie dobrze. Z całej siły chciała uwierzyć temu cichemu głosikowi, lecz nie mogła się przełamać. Pomimo, że minął już rok, to dla niej wciąż było za wcześnie, dalej nie umiała się pogodzić z tym, co się stało. Wszystko w Morshire przypominało jej matkę, więc ona ciągle cierpiała. Może w Nowym Jorku to się zmieni? Może jednak ten wyjazd nie był wcale takim złym pomysłem? Okaże się.

   Na miejscu była około godziny dziewiętnastej. Wysiadła z samolotu i po odbiorze swojej walizki zaczęła przedzierać się przez zatłoczone lotnisko La Guardia[3]. Było ono ogromne i sporo czasu minęło zanim dotarła do holu głównego, to w tym miejscu miał na nią czekać ojciec, przynajmniej tak zapewniała ją Sarah. I rzeczywiście, po kilku minutach podszedł do niej mężczyzna około czterdziestki. Był on wysoki i dobrze zbudowany, jego krótkie włosy były czarne, a oczy niebieskie.

- To ty jesteś moim ojcem? – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło.

- Tak to ja – oświadczył – nazywam się Philip Homs.

   Dziewczyna tylko kiwnęła głową i poczłapała za dorosłym, który zdążył zabrać już jej torbę i jak się później okazało, kierował się w stronę samochodu. Trzeba dodać, że nie byle, jakiego, bo nowiutkiego czarnego Mercedesa W221, za którego kółkiem siedział szofer. Z zewnątrz prezentował się on znakomicie, a nie inaczej było w środku. Dominowała tam brązowa skóra i drewno. Na desce rozdzielczej oprócz komputera pokładowego z GPS-em mieścił się jeszcze telewizorek. Wszystko jeszcze pachniało fabryką.

- Do domu, Tom – zwrócił się do kierowcy po załadowaniu walizki do bagażnika i zajęciu tylnej kanapy.

   Tom był starszym, około sześćdziesięcioletnim, łysiejącym już mężczyzną. Wyglądał na osobę sympatyczną i miłą, a przede wszystkim bardzo mądrą. Przez pierwsze minuty panowała niezręczna cisza, której Ruby nie zamierzała jednak przerywać. Ani myślała dać Philowi szansę, ale nie chciała się też z nim kłócić, więc postanowiła, że będzie z nim rozmawiać wyłącznie, kiedy będzie to konieczne. Teraz natomiast odwróciła się w stronę okna i zaczęła podziwiać widoki. On jednak nie poddawał się i próbował rozmawiać z nią, ale każda z tych prób kończyła się porażką.

- Ruby ja wiem, że masz prawo mnie nie lubić, ale proszę spróbuj chociaż mnie poznać i zrozumieć -  powiedział w końcu zdenerwowany zachowaniem zielonookiej. Cały czas, gdy o coś pytał zbywała go półsłówkami ucinając przy tym pogawędkę.

- Nie lubić cię? Skąd – ironizowała – ja Cię nienawidzę!  Zostawiłeś nas!

- Naprawdę nie wiesz jak to było – tłumaczył się, a całej tej rozmowie przysłuchiwał się Tom.

- To mnie oświeć! – zdenerwowała się.

- Mógłbym ci powiedzieć prawdę, ale i tak nie będziesz słuchać – odpowiedział spokojnie, ale w jego głosie wyczuwało się smutek – jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała się dowiedzieć wszystkiego, a także będziesz zdolna mnie posłuchać, powiedz, a ja opowiem ci jak to było.

- Ta, bo akurat powiesz mi prawdę – warknęła – pewnie w twojej opowieści to Laurence była wszystkiemu winna, a ty postępowałeś dobrze!

- Nie przeczę, że popełniłem wiele błędów, ale nie znasz wszystkich okoliczności - mówiąc to cicho westchnął przypominając sobie zdarzenia z sprzed ponad siedemnastu lat.

   Po tych słowach zamilkli, nawet Philip nie próbował już zaczynać rozmowy, chyba zrozumiał, że i tak nic więcej nie wskóra, a to co już zrobił było i tak dużym sukcesem. Ona wróciła do swej poprzedniej czynności – obserwowania krajobrazu. Teraz za oknem pojawiało się już coraz to więcej budynków, lecz w centrum znaleźli się i tak dopiero po czterech godzinach jazdy. Nawet teraz, pomimo późnej pory, jaką dla dziewczyny była północ, widać było wielu ludzi, w Morshire nikt nigdy nie wyściubiał nosa z domu o takiej godzinie. Jednak największe wrażenie na dziewczynie zrobiły wieżowce. Wprost nie umiała się na nie napatrzeć, a kiedy tylko zdawało się jej, że widzi najwyższy z nich, pokazywał się kolejny, o wiele potężniejszy. Wszystkie te światła i ten cały tłum, to było dla niej zupełnie nowe. Patrzyła na wszystko jak małe dziecko dopiero poznające świat, bo po części właśnie tak było. Całe życie spędziła w jednym miasteczku, tylko czasami wyjeżdżała, ale nie do tak wielkich miast. Tutaj wszystko było takie nowoczesne, te wszystkie szklane budowle i pomniki… Natomiast Morshire, co wstyd przyznać, było zacofanym miasteczkiem. Ruby zawsze marzyłaby się z niego wyrwać. Dopiero po śmierci mamy to się zmieniło. Już nie chciała wyjeżdżać, bała się, że wtedy zapomni o rodzicielce, a poza tym nie chciała opuszczać ukochanej babuni, która potrzebowała jej wsparcia. Jednak to właśnie Sarah pozbierała się wcześniej i starała się normalnie funkcjonować.

    Przez mętlik, który panował w jej głowie nie wiedziała już czy się cieszyć, czy płakać. Była to kolosalna zmiana, lecz może właśnie tego potrzebowała? Kto wie? Może tutaj z powrotem zacznie normalnie żyć, a nie tylko wegetować. Teraz już nie wiedziała, co ma robić, nie wiedziała, co będzie dla niej dobre, a co złe. Całą tą naturalną równowagę zatraciła rok temu, po tamtych wydarzeniach już nic nie miało dla niej znaczenia, wszystko było jej obojętne.

- Za kilkanaście minut będziemy – poinformował ją szofer przemierzając zapewne jedną z najbogatszych manhattańskich ulic. Jej ojciec, jako, że był bardzo wpływowym biznesmenem musiał mieszkać w odpowiedniej dzielnicy i w odpowiednim apartamencie, już na pierwszy rzut oka widać było, że opływa w luksusy. W końcu limuzyna zatrzymała się przed jednym, z najpiękniejszych budynków. Panienka Athams i jej ojciec, Philip Homs, który to trzymał jej torbę w ręce wygramolili się z auta i weszli do budynku, oczywiście drzwi otworzył im pracownik do tego właśnie przeznaczony. Wnętrze było ogromne, a lustra powieszone na niektórych fragmentach ścian jeszcze bardziej je powiększały. Z wysokiego, ponad dziesięciometrowego sufitu zwisał długi, kryształowy żyrandol, pod którym mieściła się lada - recepcja, w kształcie okręgu o średnicy pięciu metrów. W oczy rzucały się jeszcze długie akwaria, w których pływały pomarańczowe rybki i duże jak wszystko w tym pomieszczeniu, donice z egzotycznymi kwiatami.  Całość prezentowała się bardzo gustownie, elegancko, a zarazem nowocześnie. Homs podał bagaż kolejnemu z pracujących w ów budynku mężczyźnie i poleciłby zaniesiono go do odpowiedniego pokoju. Następnie podszedł do wspomnianej już recepcji.

- Cristin, to moja córka – tu wskazał na Ruby – daj jej kluczę do apartamentu.

- Oczywiście panie Homs – powiedziała ze służbowym uśmiechem kobieta w wieku około trzydziestu lat. Była ona drobniutką szatynka z zielonymi oczami. Dała czarnowłosej klucze i pożegnała się.

   Razem weszli do jednej z czterech wind pomysłowo schowanych za filarem.  Phil nacisnął przycisk z 101 piętrem i dźwig ruszył. Winda nie jechała zbyt szybko, wiec dopiero po kilku minutach znaleźli się na odpowiednim poziomie. Wysiedli i Homs skierował się w stronę apartamentu z numerem 305. Przekręcił kluczyk i otworzył drzwi. Znaleźli się w przestronnym i ekstrawagancko urządzonym mieszkaniu. Ściany pokryte były bardzo jasnym, zielonkawym, kolorem. Natomiast podłoga, dla kontrastu brązowym, ciemnym parkietem. Po lewej stronie drzwi mieściła się wykuta w ścianie półka na płaszcze i kurtki, a po prawej niska ścianka, z ciemnymi blatami, oddzielająca częściowo hol od kuchni, w której kolory były odwrócone, czyli to ściany pomalowane były na ciemniejszy kolor, a podłoga była wyłożona jasnymi panelami. Blaty szafek i one same były w podobnej kolorystyce. Nad nimi znajdowały się półki podświetlone pomarańczowym światłem. Na wprost mieścił się salon, którego najciekawszymi elementami były: rattanowa sofa z poduchami obszytymi głębokim zielonym kolorem i dwa fotele do kompletu. Pomiędzy siedziskami tworzącymi coś na kształt półkola, na puchowym brązowym dywanie, stał niewielki, czarny stoliczek z metalu. Na ścianie oprócz wielu zdjęć w różnych rozmiarach, dających razem ciekawy efekt, wisiał też ogromny, pięćdziesięciocalowy telewizor plazmowy, pod którym znajdowały się różne urządzenia i płyty. Po drugiej stronie pokoju mieściła się meblościanka wypełniona książkami, wazonikami i figurkami. Ruby najbardziej zachwyciło wielkie, zajmujące całą ścianę okno częściowo zasłonięte teraz zielono-brązową zasłoną z wzorami etnicznymi. Środek, który nie był zakryty przedstawiał szczyty budynków i miliony światełek.

- Dobry wieczór, Philipie –przywitała się kobieta w wieku Toma. Była ona siwowłosą osóbką z brązowymi, bystrymi oczami, dobrodusznym wyrazem twarzy i lekką nadwagą. Sprawiała wrażenie osoby serdecznej i dociekliwej, której uwadze nic nie umknie. Rubin od razu zapałała do niej sympatią.

- Witaj Nelly – odpowiedział miło pan domu – przygotowałaś pokój dla Rubiany?

- Tak oczywiście – oświadczyła – przed chwilką skończyłam.

- Dobrze, Ruby masz ochotę coś zjeść? – zapytał nastolatkę.

- Nie, chciałabym się położyć – wyjaśniła.

- Tak myślałem, więc Ellenor zaprowadź moją córkę do pokoju – polecił, a kobieta ruszyła do salonu. Jak się okazało, za filarem oddzielającym kuchnię od salonu mieściła się jeszcze jadalnia, w której stał tylko stół i sześć krzeseł przy nim. Jedna ze ścian wyróżniała się, nie była pomalowana jasną farbą, ale została wykończona czymś przypominającym szary kamień.  Z boku zaś swoje miejsce miały schody, po których wdrapywała się właśnie pokojówka. Znalazły się teraz w okrągłym pomieszczeniu, pomalowanym na te same kolory, co salon, z wąskim, lecz wysokim oknem, obok którego stał stoliczek i duży, głęboki, brązowy fotel. Po ich lewej stronie znajdowało się dwoje drzwi, to samo było z prawą stroną.

- To jest pokój mój i Toma, kierowcy, jesteśmy małżeństwem – mówiła kobieta wskazując na pierwsze drzwi po lewej. To pokój Philipa, twojego ojca – wskazała pierwsze po prawej drzwi. Tam jest pokój gościnny, a ten – podeszła do drugich po lewej drzwi – jest twój – mówiąc to uśmiechnęła się serdecznie i otworzyła jej drzwi – Twoja torba jest w środku. Dobranoc.

- Dobranoc – odpowiedziała grzecznie i weszła do swojego pokoju. Był on przestronny, a ściany zostały pomalowane na ładny zielony odcień, co pasowało do hebanowych paneli. Na wprost stało duże łóżko z zieloną narzutą, a przy nim stolik nocny.  Po lewej stronie, tak jak w salonie, znajdowało się wielkie okno i zasłony. Obok drzwi stało mosiężne biurko i półka na książki do kompletu. Po prawej znajdował się interesujący mebel – fotel zawieszony na haku. Po jego bokach było dwoje drzwi. Jedne z nich prowadziły do funkcjonalnej łazienki, której ściany były pokryte kremowo-żółtawymi kafelkami lub pomalowane na biało, i właśnie tego koloru płytki znajdowały się na podłodze. Kabina wanny i prysznica oklejona została brązowymi kafelkami, naprzeciwko niej zamontowana była umywalka i muszla klozetowa. Drugie drzwi z pokoju nastolatki prowadziły do wielkiej garderoby. Jedną ze ścian zajmowała całkowicie szafa, w której wisiało teraz kilka sztuk nowych ciuchów, w drugiej zamatowane były schowki na kilkanaście par obuwia, podobnie parę z nich było zapełnionych. W pomieszczeniu mieścił się jeszcze spory schowek na biżuterię i toaletka. Nie zabrakło oczywiście luster.

   I oto jak wyglądał jej pierwszy dzień spędzony w Nowym Jorku. Teraz mieszka tutaj już prawie dwa miesiące, ale wszystko skomplikuje się dopiero w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin