Sous Le Vent prolog..doc

(36 KB) Pobierz
Sous Le Vent

Sous Le Vent

Pod wiatr.

Prolog.

16 Lipca 1998r.

„Dziś żegnamy potężny filar amerykańskiego lotnictwa”, „ Amerykańskie niebo straciło swoich jastrzębi”, „ Ostatnia droga Charliego Swan i Roberta Hale” , Amerykańskie lotnictwo pogrążone w żałobie”  – To tylko niektóre nagłówki dzisiejszych gazet.

Przypominamy, iż dziś w Huston odbywa się pogrzeb Pułkownika Charliego Swan i Podpułkownika Roberta Hale oraz ich małżonek, którzy zginęli tragicznie w wypadku samochodowym na trasie numer 62[1] z Waszyngtonu do…

- Oh! Ile można?! Czy ci dziennikarze nie mają innych tematów do nagłośnienia?! Muszą, zerować na ludzkim nieszczęściu?

- Spokojnie Alex – Carmen wyłączyła telewizor i podeszła do mnie by uściskać mnie lekko. – Dla wszystkich nas jest to trudne, ale musisz zachować spokój. Dzieci cię potrzebują. Musimy się nimi zając. Nie mogą nas widzieć w takim stanie, to im nie pomoże. Teraz musisz być dla nich oparciem, a ja ci pomogę.

- Wiem kochanie, wiem. – Przytuliłem mocniej swoją świeżo poślubioną małżonkę. – Gdzie dzieci?

- Jeszcze są na górze. Wiesz myślę, żeby w najbliższym czasie, nie kupować gazet, ani nie oglądać telewizji. To jest zbyt przytłaczające. Teraz potrzebny nam spokój.

- Nie musicie się o nas martwic, nie jesteśmy już tacy mali. Wiadomości i tak do nas dotrą, myślicie że nie widziałem tych fotografów pod domem? – odwróciłem się zaskoczony widząc w drzwiach swojego siostrzeńca. Ubranego w ciemny garnitur.

- Jasper. Nie słyszałem kiedy wszedłeś. Dziewczyny gotowe?

- Jeszcze nie, jak wychodziłem to Rose plotła Belli warkocza.

- Rozumiem. Jasper, Jesteś taki spokojny, wiem, że jest ci ciężko, a ty nie pokazujesz tego. Jesteś bardzo dzielnym chłopcem. – przybliżyłem się do niego kładąc mu dłonie na ramiona.

- Muszę być. – odpowiedział. - Kto zaopiekuje się moimi siostrami, jak nie ja?

- Ty. Ty się nimi zaopiekujesz  - przytuliłem, go do siebie  –  a ja ci w tym pomogę.  –  A teraz pójdź po dziewczyny, musimy już iść.

Chłopiec posłusznie wyszedł. A ja westchnąłem, próbując powstrzymać łzę, która czaiła się w knociku mojego oka.

- Jest silny. - Stwierdziła Carmen. – Wyrośnie na dobrego mężczyznę.

Byliśmy na cmentarzu. Uroczystości pogrzebowe dobiegały końca. Wielu ludzi zebrało się, aby złożyć nam kondolencję. Kontem oka dostrzegłem także fotografów, którzy czaili się miedzy drzewami, Co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Miałem ochotę, rzucić się na nich wszystkich i rozćwiartować, każdego po kolei. Moja żona odczytała emocje wymalowane na mojej twarzy i dotknęła lekko mojego ramienia, spoglądając z pogardą w stronę paparazzi. Bella Rosalie i Jasper stali nad dwoma podwójnymi grobami, gdzie przed chwilą złożono ciała ich rodziców. Byli nad wyraz spokojni. Jedynie na ich policzkach dostrzegłem pojedyncze łzy, które przemierzały samotnie  drogę, z kącików ich oczu, aby opaść powoli na ziemię. Dla postronnego obserwatora ich twarze nie wyrażały nic. Wydawali się wyprani z emocji. Ja jednak wiedziałem jak wielki ból tłumili w sobie.  Spojrzeliśmy w górę. Nad nami zaczął przelatywać sznur wojskowych samolotów, składając hołd, mojemu bratu, z żoną, mojemu, przyjacielowi i mojej siostrze. Zobaczyłem, jak dzieci przyglądały się niebu i zauważyłem dziwny błysk w oku Bell i Jazza. Coś mi podpowiedziało wtedy, że dzięki nim, nazwiska Swan i Hale, nie zostaną zapomniane w lotniczych kręgach. Hm, i nie pomyliłem się.

16 lipca 2010r.

Byłam na cmentarzu, jak co roku w rocznicę śmierci rodziców. Zauważyłam, jak Jasper nadchodzi z naprzeciwka.

- Hej Bella. Długo tu jesteś?

- Dopiero co przyszłam. Co z Rosalie?

- Dzwoniłem do niej. Będzie za chwile. Jedzie prosto z lotniska.

- Już jest. – Spojrzałam ponad ramieniem Jazza i zauważyłam piękną blondynkę z naręczem białych lilii idącą w naszą stronę.

- Bella, Jasper. Tak się za wami stęskniłam. – Rosalie przytuliła się do nas. – Myślałam, że zdążę wpaść do domu, i razem udamy się na cmentarz. Niestety miałam problemy w LA. Lot, został opóźniony. – Pokiwaliśmy głową ze zrozumieniem.

- Dlatego, my zaopatrzyliśmy się w licencję pilota. - rzekł Jasper. Rose, tylko przewróciła oczami i kontynuowała. – No i teraz musiałam trochę pokrążyć, żeby zgubić, reporterów. Nie chciałam, by wpadli tutaj i bezcześcili tą chwilę.

- A jak twój koncert.?- spytałam.

- Udany. Tournee zakończyło się sporym sukcesem. Teraz pora na zasłużone wakacje. Z resztą, opowiem wam w domu, a jest co opowiadać… - Uśmiechnęła się lekko.

Złożyliśmy kwiaty, na grobach rodziców, przeżegnaliśmy się i stanieliśmy w ciszy.  Jasper przygarnął mnie i Rose, trzymając nas po swoich obu bokach.

- Pamiętacie, co mówili nam rodzice, kiedy byliśmy mali? – Odezwał się delikatnie, przerywając ciszę.

- Że będą szczęśliwi, jeżeli będziemy zgodnie, dążyć do spełnienia naszych marzeń. – Odpowiedziałam.

- I że bez względu na to, jak wysoko zajdziemy i kim się staniemy zawsze wyciągniemy do siebie rękę, jeżeli któreś z nas upadnie. – Dodała Rose.

- Myślę, że są z nas dumni. Udało nam się. Powoli spełniamy, nasze marzenia i zawsze będziemy trzymać się razem. – Powiedział a Rosalie pokiwała głową na zgodę.

- Też tak myślę, razem stawialiśmy czoła problemom.

- Razem idąc z wiatrem. – Wyszeptała Rose.

- I Pod wiatr…

 

 

 

 

 

 

 


[1] Numer drogi wymyślony na potrzeby opowiadania;)

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin