M.TUCHACZEWSKI POCHÓD ZA WISŁĘ.pdf

(373 KB) Pobierz
untitled
MICHAIL TUCHACZEWSKI
POCHÓD ZA WISŁĘ
Mail: historian@z.pl
MMIV®
33153382.001.png 33153382.002.png
Wykłady wygłoszone na kursie uzupełniającym Akademii Wojskowej
R.K.K.A. w Moskwie 7—10 lutego 1923 roku
Towarzysze! Głównym źródłem wykładów niniejszych są moje wspo-
mnienia. Po części opieram się na przejrzeniu naszych dokumentów
urzędowych oddziału operacyjnego sztabu frontu. Korzystałem również z
książki towarzysza Sergiejewa Od Dźwiny do Wisty oraz z niektórych
artykułów francuskich i polskich. Brak czasu nie pozwolił mi zatrzymać
się nad tym zagadnieniem tak długo, jak byłbym pragnął i jakby należało.
Dlatego wykłady będą miały charakter ogólnego rzutu oka na działania
wojenne z punktu widzenia strategu i charakter studium szczegółów
strategicznych. Działań taktycznych różnych jednostek wojskowych będę
w nich unikał.
I
Wybuch wojny
Przegląd wypadków rozpoczynam od chwili, kiedy Polacy rozpoczęli
natarcie na naszym froncie południowo-zachodnim i zajęli Kijów.
Ówczesne położenie Rosji sowieckiej było następujące: Kołczak był
zlikwidowany na wschodzie, Denikin był zlikwidowany na Kaukazie.
Tylko gniazdo Wranglowskie trzymało się na Półwyspie Krymskim. Na
północy i zachodzie (nie licząc Polski) działania były zakończone. Z
Łotwą podpisano już pokój. Toteż wystąpienie Polski zastało nas we
względnie pomyślnych dla nas warunkach. Gdyby rząd polski umiał
porozumieć się z Denikinem przed jego klęską, gdyby nie bał się hasła
imperialistycznego: ,,jedna, niepodzielna, wielka Rosja", wówczas
uderzenie Denikina na Moskwę, posiłkowane przez ofensywę polską z
zachodu, mogłoby skończyć się dla
4
nas znacznie gorzej i trudno nawet zdać sobie sprawę z możliwości osta-
tecznych wyników. Ale złożony splot interesów kapitalistycznych i na-
rodowych nic pozwolił zrodzić się temu sojuszowi i Armii Czerwonej
wypadło potykać się z wrogami po kolei, co w znacznej mierze ułatwiło
jej zadanie.
Na ogół wiosną 1920 mieliśmy możność przerzucić prawie wszystkie
nasze siły zbrojne na front zachodni i rozpocząć ciężką walkę z „białymi"
siłami Polaków.
II
Obszar działań wojennych
Obszar przewidywanych działań wojennych na froncie zachodnim
dzielił się mniej więcej według południka rzeką Berezyną. Brzegi tej rzeki,
błotniste i zalesione, na całej swojej przestrzeni są poważną przeszkodą
do jej forsowania. Te właściwości zwiększone są jeszcze tym, że w gór-
nym jej biegu, w rejonie m. Lepią — miast. Berezyny — jez. Pelik, znaj-
dują się prawie nieprzebyte błota, porosłe lasem. Na południe, wzdłuż
dolnego biegu oraz na wschód i zachód od rzeki, ciągną się
nieprzerwane lasy, przeważnie błotniste i bardzo słabo zaludnione. Kolej
przecina Berezynę zaledwie w trzech punktach: pod Borysowem,
Bobrujskiem i Szaciłkami. Wskutek tego rejon najwygodniejszy do
forsowania rzeki — w kierunku Ihumenia — jest niesłychanie niepodatny
dla zorganizowania komunikacji armii. Na północ od błot Berezyny,
między Leplem i Dźwiną, znajduje się sucha przestrzeń, wygodna do
przesuwania l działań wielkich mas wojska. Prawda, że rejon ten jest
poryty przez jeziora, jednakże tutaj wojsko działać będzie w okolicy
ludne), a przede wszystkim armia czynna ma tutaj wygodne połączenia:
rzekę Dźwinę i węzeł kolejowy połocki. Obszar ten Polacy nazywają
„wrotami smoleńskimi".
Na południe od dolnego biegu Berezyny teren staje się zupełnie nie-
odpowiedni do działań wielkich jednostek wojskowych. Lasy, bagna i
słabe zaludnienie są tego przyczyną.
Na ogół, można ustalić dwa kierunki najwygodniejsze dla naszego
uderzenia: wrota smoleńskie i kierunek Ihumenia.
Polacy w tym czasie ustawili się mniej więcej wzdłuż linii Dzisna— —
Połock—rzeka Ułła—st. Krupki—Bobrujsk—Mozyrz. Cechą dodatnią
„wrót smoleńskich" dla naszego natarcia było, jak już powiedziano wy-
5
żej, zaludnienie obszaru, srały grunt i dogodna komunikacja. Cechą
ujemną było to, że natarcie wprost od Połocka napotykało na drodze
bardzo ciężką przeszkodę — Dźwinę. Zaś uderzenie między Dźwiną a
Leplem zmuszało naszą armię, po przejściu do rejonu st. Orzechowna, do
załamania swojej linii operacyjnej przez zachodzenie prawym ramieniem
co najmniej na 90 stopni. W kierunku Ihumenia można było pozwolić
sobie na wygodny ruch po linii prostej. Jak wspomniano wyżej, ruch ten
musiał mieć miejsce w rejonie odznaczającym się bezdrożami i gruntem
lesisto-bagnistym, gdzie organizacja tyłów napotkać by musiała, przy
naszych nędznych środkach, przeszkody nieprzezwyciężone. Oto
dlaczego przy wypracowaniu planu działań zaczepnych dla uderzenia
głównego zostały obrane wrota smoleńskie.
III
Ugrupowanie sił
Według planu głównodowodzącego główną rolę strategiczną odegrać
miał front zachodni. Tu, w rejonie Witebsk—Tołoczyn—Orsza, skupiły się
wielkie siły, przewożone z różnych likwidowanych frontów. Wybrany przez
głównodowodzącego rejon koncentracyjny rozwiązywał dowództwu frontu
ręce, jeżeli chodzi o wybór tego lub innego kierunku operacyjnego. Kilku
marszami można było podciągnąć te siły do wrót smoleńskich i w takim
samym czasie skoncentrować się w kierunku Ihumenia.
Nasze skupione oddziały nie mogły być podciągnięte do jednakiego
poziomu. Te oddziały, które już poprzednio znajdowały się na froncie
zachodnim, nie wydawały się godne szczególnego zaufania. Stały one tu
przez kilka lat, rozciągnięte szeroko, przy czym wojsko polskie, bardziej
przedsiębiorcze, przez ciągłe wycieczki i drobną szarpaninę męczyło i
demoralizowało naszych żołnierzy. Tracili działa, karabiny maszynowe i
rannych. Jednocześnie z żadnej strony nie stosowano poważnych działań
aktywnych. To wszystko, w połączeniu z niepowodzeniami zeszło-
rocznymi w walkach z Polakami, rzucało na nasze oddziały jak gdyby cień
niepewności i pewnej nieśmiałości. Odwrotnie, oddziały przybywające z
innych frontów, dopiero co przez nas zwycięsko zlikwidowanych, pełne
byty wojowniczego nastroju i bardzo wysokiego napięcia ducha. Zdolność
ich do boju była bezwarunkowo wielka.
Oddziały miejscowe frontu zachodniego (dywizje strzelców 48, 53, 8,
6
10, 17, 2 i 57) zajmowały linię frontu bojowego. Oddziały przerzucone z
innych frontów skoncentrowane były w wyżej wskazanym rejonie
Witebsk—Tołoczyn—Orsza. Na froncie zachodnim były tylko dwa do-
wództwa armii: dowództwo 15 i 16 Armii. Tymczasem zamierzona kon-
centracja (stosownie do ilości dwudziestu jeden dywizji) wymagała nie
mnie), jak 4 do 5 dowództw armii. Oddziałów technicznych, łączności i
kolejowych było na froncie zachodnim bardzo niewiele, bezwarunkowo za
mało do choć trochę poważniejszych działań wojennych. Ściąganie tych
oddziałów na ogół znacznie opóźniło się w stosunku do ściągania
zasadniczych rodzajów broni, skutkiem czego działania następne odby-
wać się musiały w nadzwyczaj trudnych warunkach.
Wojsko polskie rozciągnięte było kordonem wzdłuż całej zajętej przez
nie linii, mniej więcej równomiernie. Każda ich dywizja starała się wy-
dzielić odwód; armie ze swojej strony czyniły to samo. W ten sposób
oddziały rozciągnięte równomiernie wzdłuż frontu, eszelonowały się
również mnie) więcej równomiernie w głąb. Ta pozorna równowaga roz-
mieszczenia polskiego przez samo swoje założenie rodziła pewne nie-
bezpieczeństwo, a mianowicie to, że dowództwo polskie, bez względu na
wysiłki, nie mogłoby skupić w jakimkolwiek kierunku głównej masy
wojska. Nasze natarcie zawsze napotkać musiało zaledwie nieznaczną
część armii polskie), a następnie mogło kolejno odpierać przeciwnatarcie
dowódców.
Te błędy rozmieszczenia polskiego były przez nas wzięte pod uwagę i
przy organizacji natarcia liczono na to, aby silne uderzenie naszych prze-
ważających sił od razu zniszczyło pierwszą linię polską. Ażeby osiągnąć
w najkrótszym czasie najlepszy wynik, dowódcy dywizji otrzymali rozkaz
wprowadzenia swoich oddziałów w bój od razu, bez pozostawiania
jakichkolwiek odwodów. Nasze oddziały masą swoją gniotły i, w całym
tego słowa znaczeniu, znosiły w punkcie uderzenia oddziały pierwszej
linii polskie). Potem kolejne uderzenia odwodów me były już straszne i
odwody dzieliły losy swej pierwszej linii.
Za to pod względem wyszkolenia stan wojska polskiego był na ogół
wyższy niż naszych oddziałów. Uzbrojenie i umundurowanie również
było lepsze.
Wzajemny stosunek liczebny naszych i polskich sił po zakończeniu
naszej koncentracji równoważył się. Sztab polowy uważał nawet, że
będziemy silniejsi. Ale to wynikało stąd, że my liczebność oddziałów
obliczaliśmy według walczących. Polacy zaś — według bagnetów i
szabel (tablica I), co znacznie utrudniało wyliczenia.
7
Zgłoś jeśli naruszono regulamin