Lang Rebecca - Pomocna dłoń.rtf

(296 KB) Pobierz
REBECCA LANG

REBECCA LANG

Pomocna dłoń

Harlequin Medical Romans tom 64(6'97)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Chwileczkę, proszę jeszcze tego nie wkładać. Niech no popatrzę, z kim mam przyjemność?

Elaine Stewart, instrumentariuszka oddziału operacyjnego Szpitala Uniwersyteckiego w Gresham, w kanadyjskiej prowin­cji Ontario, wspięła się właśnie na palce i sięgnęła po maseczkę jednorazowego użycia. Wszystkie maski leżały poukładane w pudełku w szafce, nad rzędem umywalek.

Stojąc tyłem do drzwi, nawet nie zorientowała się, że ktoś wszedł do umywalni, ale mimo to od razu poznała głos doktora Raoula Kentona. Już kilkakrotnie asystowała mu podczas opera­cji jamy brzusznej. Teraz zjawił się trochę za wcześnie. Elaine domyślała się, że pewnie był zajęty w szpitalu przez cały wieczór i nie miał dość czasu, żeby wpaść do domu.

Była ósma wieczór i po rozgardiaszu, jaki towarzyszył pracy na dziennej zmianie, na oddziale panowała wyjątkowa cisza. Można by pomyśleć, że zostali tu zupełnie sami.

Elaine odwróciła się, z lekka speszona, i spojrzała na lekarza, który wyjął jej maskę z ręki. Spostrzegła, że doktor Kenton lu­struje ją w ten typowy dla chirurgów sposób, kiedy w miejscu pracy, gdzie obowiązuje zasada „patrz, ale nie dotykaj”, przyglą­dają się pielęgniarkom.

No tak, nie ma żadnej wątpliwości, że się jej przygląda wy­jątkowo dokładnie! Jego wzrok przesunął się powoli po całej jej postaci, od głowy do stóp i z powrotem. Elaine odruchowo na­ciągnęła na uszy nietwarzowy, niebieski, papierowy czepek wy­kończony gumką.

- A, to pani - skonstatował. - Mała panna Stewart... Elaine, jeśli się nie mylę?

- Tak - bąknęła.

Była niezadowolona z siebie, ponieważ zdobyła się jedynie na nieśmiałą odpowiedź szeptem. Postanowiła się opanować, odchrząknęła i powiedziała już bardziej stanowczym głosem:

- Tak, to ja. Tylko nie mam pewności co do tej „małej”.

- Ależ jest pani mała, taka filigranowa. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.

- W porównaniu z panem to oczywiście prawda - odparła lekkim tonem, starając się zachować rezerwę.

Zrozumiała jednak od razu, że z różnych powodów praca z tym lekarzem może się okazać trudna. Było w nim coś takiego, co, nie wiedzieć czemu, zbijało ją z tropu.

Nie przypominał wprawdzie księcia z bajki, którego wyobra­żała sobie zawsze jako mężczyznę o ciemnych włosach, ale był wysoki, dobrze zbudowany i miał włosy koloru dojrzałej psze­nicy. Przystojny, o ujmującym, trochę żartobliwym uśmiechu... W sumie - bardzo atrakcyjny.

- Jeśli się nie mylę, to pani będzie mi podawała narzędzia podczas tej operacji?

- I mnie się tak wydaje - odparła z przekornym uśmieszkiem na twarzy.

Była już zanadto zmęczona, żeby bawić się w skromną pie­lęgniarkę, z uwielbieniem patrzącą lekarzowi w oczy. Zresztą, w odróżnieniu od niektórych swoich kolegów, doktor Kenton chyba wcale tego nie oczekiwał.

- To wspaniale - odpowiedział niezbyt głośnym, ale dźwięcznym, niskim głosem. - Zdaje mi się, że to pani pierwszy przeszczep wątroby? Witamy w naszym zespole.

Jego uśmiech w połączeniu z ciepłem, bijącym z jego oczu, pokonały uczucie rezerwy, jakie Elaine usiłowała sobie narzucić. Wbrew samej sobie wreszcie się do niego uśmiechnęła, natural­nie i szczerze. Niewiele o nim wiedziała, słyszała jednak, że jest podobno kimś zajęty. Tak, z pewnością nie może za dużo ocze­kiwać, ale bardzo była ciekawa wszystkiego, co dotyczy doktora Kentona. Będzie musiała pociągnąć za język Angie Clark, która znała wszystkie szpitalne plotki.

Gdy jeszcze raz podniosła na niego oczy, zauważyła, że jego gęste, rozjaśnione słońcem włosy są na skroniach przyprószone siwizną.

- Dziękuję - odpowiedziała wreszcie. - Bardzo się cieszę, że znalazłam się w tym zespole. I tak, ma pan rację, to moja pierwsza transplantacja wątroby. - Elaine starała się mówić swobodnie, aby nie dać po sobie poznać zdenerwowania. - Ale przez dwa lata pracowałam w zespole przeszczepów nerek. A przecież chyba do­konuje się ich znacznie częściej niż przeszczepów wątroby.

- Tak, to prawda. Z transplantacją wątroby wiąże się więcej rozmaitych komplikacji. Poza tym nerkę można pobrać od żyją­cego dawcy, a żeby uzyskać wątrobę do przeszczepu, trzeba cze­kać, aż ktoś umrze. To zupełnie inna sprawa.

Słuchając go, Elaine zauważyła, że jak na jasnego blondyna Raoul Kenton ma niezwykły kolor oczu: szarobrązowy. W jego twarzy przyciągały uwagę spore, ładnie zarysowane usta i prosty nos z niewielkim garbkiem. Był lekko opalony i jego ogorzała skóra świadczyła o tym, że lubi spędzać wolny czas na świeżym powietrzu.

- Doktorze, czy mogę już włożyć maskę? - zapytała. - Mu­szę przygotować się do operacji.

- Oczywiście - odparł, przyglądając się, jak Elaine zawiązu­je maskę i wkłada ochronne, plastikowe gogle.

- Niełatwo jest pracować w tym zespole - powiedział ze współczuciem. - Po całodziennej pracy trzeba się liczyć z tym, że operacja może potrwać całą noc.

- Przywykłam do tego. Przywykłam, że jestem prawie stale zmęczona - zaśmiała się lekko. Nie chciała, żeby wyczuł, że jest na krawędzi wyczerpania. - Myślę, że pan też jest już o tej porze porządnie zmęczony. Ale jestem pewna, że sobie poradzę.

- Nie wątpię - odparł.

Widoczne było, że zaintrygowała go ta drobna, szczupła, rezolutna pielęgniarka, z którą dotychczas nie miał okazji porozmawiać, jeśli nie liczyć wymiany słów podczas pracy. Zauważył, że w czasie całej krzątaniny przedoperacyjnej wciąż ukradkiem na niego zerka.

- Więc jak, zdałem czy oblałem? - spytał rozbawiony, po dłuższej chwili milczenia.

Jego spojrzenie znamionowało inteligencję, poczucie humo­ru, życzliwość i... coś jeszcze, czego nie mogła wyraźnie okre­ślić. Dostrzegła w jego oczach także smutek, może wynikający z jakichś głębokich przeżyć, które nie przyniosły mu szczęścia.

- Nie rozumiem. O co pan pyta?

- Przygląda mi się pani tak, jakbym był manekinem na skle­powej wystawie i jakby nie mogła się pani zdecydować, czy strój, w który go ubrano, podoba się pani, czy nie.

- Ja... No tak. - Obraz, jaki przed nią namalował, rozśmie­szył ją, tak że miała ochotę głośno się roześmiać, ale jednocześnie poczuła, że czerwieni się ze wstydu. - Przepraszam, nie chciałam być natrętna. Tylko że przeważnie wszyscy widujemy się w czep­kach, w maskach, goglach, w szpitalnych uniformach, tak że nie bardzo wiadomo, jak kto wygląda.

- Rzeczywiście, to trochę tak jak na balu maskowym, na który wszyscy przyszli tak samo ubrani.

Zaśmiał się, sięgając na półkę po czapkę, zakrywającą gło­wę, szyję i twarz, z wyjątkiem oczu, nosa i ust. Na nos i usta założy później maskę, a plastikowe gogle ochronią mu oczy przed ewentualnym zakażeniem żółtaczką zakaźną lub nawet wirusem HIV.

- Kobieta, którą dziś operujemy, cierpi na skrytopochodną marskość wątroby - wyjaśnił poważnym już tonem. - To takie wymyślne określenie choroby wątroby, której przyczyny nie zna­my. Chora już od kilku tygodni czekała w domu, aż wezwiemy ją do szpitala na operację. Kłopot w tym, że chroniczne schorze­nie wątroby powoduje tworzenie się blizn i zrostów i dlatego wydobycie chorego narządu często jest najbardziej czasochłonną częścią operacji. W porównaniu z tym - dodał - włożenie na miejsce wątroby dawcy to naprawdę bagatelka. Prócz tego tacy pacjenci mają z reguły problemy z krzepliwością krwi, a krwa­wią przy najmniejszym urazie i dlatego trzeba wyjątkowo ostroż­nie preparować tkanki chorej wątroby.

- Tak, rozumiem - mruknęła pod nosem Elaine, mając na­dzieję, że doktor Kenton nie uważa jej za osobę kompletnie niedouczoną.

Uznała, że wcale nie traktuje jej protekcjonalnie, że chce jej tylko przekazać najważniejsze informacje przed operacją. Była mu za to wdzięczna.

- Przy preparowaniu będę potrzebował mnóstwa małych ga­zików. Używam tamponów stomatologicznych przeciętych na pół i osadzonych na długich, zakrzywionych kleszczach. I dłu­gich, tępo zakończonych nożyczek. No i oczywiście potrzebny będzie elektrokoagulator.

Ten krótki wykład przerwała Angie Clark, druga instrumentariuszka, która miała asystować przy operacji. Jak burza wpadła do umywalni i zawołała:

- Hej! A co to takiego? Wykład? Szkoda, że mnie nie zawo­łałaś, Elaine, chętnie bym posłuchała.

Jej zachowanie wskazywało na to, że doktor Kenton należy do jej ulubieńców.

- Pan doktor omawiał sprawy zupełnie podstawowe, takie, które na pewno znasz - powiedziała Elaine, po czym zwróciła się do lekarza: - Dziękuję, panie doktorze. Myślę, że jakoś sobie poradzę.

- Jestem tego pewien. - Uśmiechnął się do nich obu. - Do zobaczenia na sali.

Angie śledziła go wzrokiem, kiedy odchodził korytarzem i odczekawszy chwilę, wyznała z westchnieniem:

- Wiesz, ten facet tak na mnie działa, że serce mi pika już na sam jego widok. Te oczy - zupełnie niesamowite! I jak on się porusza - tak jakoś zwinnie i miękko! Ach... - mruknęła rozma­rzona. - Że też musiała go spotkać taka tragedia z dzieckiem i żoną. Chybabym oszalała, gdyby mnie coś takiego się przy­darzyło.

- Z dzieckiem i żoną? Angie, ja w ogóle nic nie wiem o jego życiu prywatnym. I niewiele więcej o zawodowym - wyznała Elaine, której, ku własnemu zdziwieniu, zrobiło się przykro na myśl o tym, że Raoul Kenton jest czy nawet był żonaty. - To on ma żonę? I co to była za tragedia?

- Jeśli się nie mylę, to nie ma - odparła Angie, mydląc sobie obficie ręce. - Słyszałam, że zmarło jego dziecko. Jedyne dziec­ko. To się stało pięć lat temu, ale mam wrażenie, że on wciąż nie do końca się po tym pozbierał. Mówią też, że od tego czasu nie zainteresował się żadną kobietą. - Angie ściszyła głos i obejrzała się, czy ktoś nie idzie. - To znaczy, nie zainteresował się poważnie, rozumiesz. Nie sądzę, żeby taki facet jak on zupełnie zre­zygnował z seksu, ale to nie to samo, prawda? Pojęcia nie mam, co go może łączyć z doktor Delią Couts. Ona jest jakaś taka plastikowa. Owszem, przystojna, ale bardziej mi przypomina lalkę niż kobietę z krwi i kości.

- Och, Angie, daj spokój. Jesteś po prostu zazdrosna! - za­śmiała się Elaine, płucząc ręce.

Ciekawa była wszystkiego, co dotyczyło Raoula Kentona, ale jednocześnie bała się poznać jego bolesną tajemnicę.

- Ja niczego nie zmyślam, to szczera prawda. Często widuje się ich razem. Zresztą wcale się jej nie dziwię - wyznała Angie.

- A ty sama nie miałabyś na niego ochoty?

- Nie powiem, że nie. Ale szczerze mówiąc, wciąż za mało o nim wiem. I nie jestem pewna, czy w tej chwili chciałabym się dowiedzieć więcej.

- Nie martw się, pewnego dnia cię oświecę - obiecała Angie.

- Bez plotek życie byłoby niewiele warte!

- No, w każdym razie nie ma obawy, żebym zasnęła przy tej operacji - odezwała się Elaine, zmieniając temat. - Serce wali mi jak młot.

- To dlatego, że rozmawiałaś przed chwilą z Raoulem Kentonem - zaśmiała się Angie.

- Może, ale jednak wolałabym, żeby moja pierwsza trans­plantacja wątroby odbywała się za dnia.

- Dasz sobie radę, nie ma obawy. Może ty zajmiesz się na­rzędziami, a ja materiałami do szycia? Co ty na to? A następnym razem możemy się zamienić - zaproponowała Angie. - Wszy­stkie narzędzia znasz, zwłaszcza te długie kleszcze, a w trakcie operacji pokażę ci, jaka jest kolejność podawania materiałów do szycia.

- Świetnie, Angie, dziękuję.

Elaine bardzo lubiła swoją koleżankę - żywą i gadatliwą, a jednocześnie bardzo wrażliwą. Angie była bystra, kompeten­tna, lojalna wobec kolegów i zawsze chętna do pomocy. Bu­rza rudawych, kręconych włosów, wyślizgujących się jej zawsze spod czepka, stanowiła idealne uzupełnienie jej osobowości. Elaine zastanawiała się, czy jej własne, jasnobrązowe włosy ze złotymi połyskami i duże, szare oczy też obrazują jej wnętrze. Ostatnio często się zdarzało, że nie była już pewna, kim ani czym jest. Po prostu czuła się bardzo, ale to bardzo zmęczona.

Jill Parkes, pielęgniarka oddziałowa, otworzyła drzwi prowa­dzące do sali operacyjnej.

- Ruszajcie się, dziewczyny - pogoniła je dobrodusznie - bo zaraz przepędzą was stąd chirurdzy.

Po wejściu do sali Elaine wytarła ręce sterylnym ręcznikiem, włożyła sterylny fartuch i lateksowe rękawiczki. Cathy Stravinsky, w żargonie szpitalnym „brudna” pielęgniarka, której zada­niem jest dbać o czystość w sali, zawiązała jej z tyłu fartuch.

- Cześć, Elaine - powiedziała. - Wszystko ci przygotowa­łam. Kiedy tylko będziesz gotowa, przeliczę z tobą tampony i narzędzia.

- Dzięki, Cathy.

Było to zajęcie żmudne, ale absolutnie niezbędne. Przed ope­racją trzeba zawsze wszystko przeliczyć: narzędzia, igły, tampo­ny, serwety, wszystkie rzeczy, które można przez nieuwagę zo­stawić w jamie brzusznej pacjenta. Potem, po operacji, pielęg­niarki przynajmniej dwukrotnie znów wszystko liczyły.

Elaine poczuła, jak ogarniają spokój, kiedy podeszła do stolika z nierdzewnej stali, na którym leżał już otwarty dla niej duży pakiet sterylny, a obok taca z narzędziami chirurgicznymi. Teraz znalazła się w swoim żywiole - tutaj była ekspertem, wiedziała dokładnie, co ma robić. W tej sali nie będzie żadnych nieuzasadnionych przerw w pracy, nikt nie będzie na nikogo czekał. Zapanuje spokój i peł­na koncentracja. Opuściła ją chwilowa trema.

- Witajcie, ślicznotki - rzucił od progu doktor Claude Mo­reau, szef zespołu anestezjologów. Ten wysoki, ciemnowłosy lekarz zawsze lubił się z nimi przekomarzać. - Jesteście gotowe? Za dziesięć minut będę chciał przywieźć pacjentkę. Zgoda? Tym­czasem podłączę kroplówkę na korytarzu.

Mówiąc to, podszedł do aparatu do znieczulenia ogólnego, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku.

- Czekamy, panie doktorze - uśmiechnęła się Elaine.

- On jest fantastyczny! Mam do niego absolutne zaufanie - powiedziała Angie, kiedy doktor Moreau wyszedł z sali. - Ca­ły czas musi czuwać nad uśpionym pacjentem, monitorować wszystkie jego funkcje. To straszna odpowiedzialność. Zawsze mi się wydaje, że w porównaniu z anestezjologiem chirurg jest tylko zwykłym rzemieślnikiem. No, Elaine, popatrz na ten ma­teriał do szycia, który tu przygotowałam. Ułożyłam wszystko w takiej kolejności, w jakiej doktor Kenton będzie tego używał. Na ogół zawsze postępuje tak samo, ale na wszelki wypadek mam pod ręką zapas.

W tej chwili do sali wszedł doktor Matt Ferrera, a za nim Tony Asher, młody lekarz odbywający staż na oddziale chirurgi­cznym. Obaj mieli mokre po myciu ręce.

- Jak się masz, Elaine? - zapytał Matt, kiedy podawała mu sterylny ręcznik. - Jakoś nie mogę cię ostatnio spotkać, żeby trochę pogadać. - Matt, z pochodzenia Portugalczyk, czarnowło­sy, o oliwkowej cerze, lubił flirtować z pielęgniarkami.

- Cześć, Matt.

- Czy między wami coś się święci? - zagadnęła ją po­tem szeptem Angie, kiedy obaj chirurdzy wkładali fartuchy i rę­kawiczki.

W chwilach tuż przed operacją takie pogaduszki rozładowy­wały trochę napięcie, które wszystkim się udzielało. Przez okno w ścianie Angie i Elaine widziały, jak Raoul Kenton i jego star­szy kolega, doktor Mike Richardson, myją ręce. Pacjentka, już uśpiona, leżała na stole operacyjnym.

- Nic ważnego - odparła Elaine, spoglądając na swój stolik i upewniając się po raz setny, że niczego nie brakuje.

- Ale się z nim spotykasz?

- Od czasu do czasu.

W tej chwili do sali wszedł doktor Kenton.

- A więc zaczynamy - szepnęła z przejęciem Elaine. - Życz mi powodzenia!

- No, Mike, chyba coś zaczyna się wreszcie przecierać - powiedział po dłuższym czasie doktor Kenton, wyjmując na chwilę ręce z jamy brzusznej pacjentki i rozprostowując kości. - Jesz­cze trochę preparowania tkanki i będziemy w domu.

- Tak... chyba zbliżamy się do końca tego etapu - zgodził się z nim Mike Richardson.

Elaine, zerknąwszy na zegar ścienny, nie mogła uwierzyć, że jest już dobrze po północy, a chora wątroba nie została jeszcze usunięta. Wątroba dawcy leżała przygotowana w sterylnych, pla­stikowych woreczkach zanurzonych w lodzie.

Ktoś musiał umrzeć, żeby pacjentka na stole operacyjnym mogła zyskać szansę przeżycia, pomyślała Elaine. Patrząc na pochyloną głowę Raoula Kentona i pozostałych chirurgów, w ciszy wykonu­jących swoją pracę, poczuła, jak przepełnia ją duma. Ci ludzie to jedni z najlepszych lekarzy, a ona należy do ich zespołu!

Angie pochwyciła jej spojrzenie i uśmiechnęła się znacząco, po czym ukradkiem podniosła do góry kciuk na znak, że wszy­stko dobrze idzie. Elaine uczyniła to samo.

- Cóż to, posługujecie się jakimś tajemnym językiem ge­stów? - zagadnął Mike Richardson.

- Tak, poza nami nikt nie wie, co on znaczy - odparła po­ważnie Angie.

Nagle wielogodzinne napięcie na chwilę zelżało i wszyscy zaczęli rozmawiać ze wszystkimi.

- Doktorze Asher, czas się obudzić - dobrodusznie napo­mniał stażystę Raoul Kenton.

Wszyscy zaśmiali się na widok Tony'ego, który rzeczywiście prawie już spał na stojąco, a teraz drgnął, otworzył szeroko oczy i oblał się rumieńcem.

- Teraz, jak widzicie - Raoul Kenton zwrócił się do Elaine i Ashera - wątrobę łączą z organizmem chorej tylko duże naczy­nia krwionośne i przewody żółciowe. Dopiero w ostatniej chwili przed wyjęciem wątroby przetniemy te naczynia. Jak widzicie, tkanka została wypreparowana tak, żeby wyraźnie było je widać.

- To rzeczywiście fantastyczne, że można przeprowadzać takie operacje - rzekła z podziwem Elaine.

- Cieszę się, że pani tak myśli, panno Stewart, bo odtąd wiele nocy spędzimy razem - powiedział Raoul Kenton, ku ogólnej uciesze obecnych.

Elaine przyłączyła się do ich wesołości na wpół tylko szcze­rze: broń Boże, żeby zaczęła się w nim podkochiwać.

- Myślę, że Elaine noce ma raczej wolne - wtrącił żartobli­wie Matt Ferrera.

- Czyżby pan coś o tym wiedział, doktorze? - zapytał Mike Richardson.

- A czemu pana to interesuje? - odpalił Matt, robiąc oko do Elaine.

Chwila przerwy zbliżała się ku końcowi. Czterej chirurdzy, a potem anestezjolog ze swoim asystentem skupili się wokół stołu operacyjnego, omawiając dalszą procedurę. Anestezjolodzy czuwali nad ogólnym stanem pacjentki, korzystając z najnowo­cześniejszej aparatury monitorującej, podawali chorej znieczule­nie, krew, plazmę i inne płyny.

- Elaine - zagadnęła ją cicho Jill. - Czy zgadzasz się, żeby Angie zrobiła sobie chwilę przerwy? Myślę, że teraz jest odpo­wiedni moment. Czy możesz zostać sama na jakieś pół godziny?

- Oczywiście - szepnęła Elaine.

- Kiedy Angie wróci, będziesz mogła wyskoczyć na kawę i coś przegryźć - obiecała Jill.

- O niczym innym nie marzę. - Elaine uśmiechnęła się do niej z ulgą. - Kawa kawą, ale mój pęcherz o mało nie pęknie!

Nie wspomniała już o bolących nogach i oczach. Wszyscy byli w tej samej sytuacji - i marzyli o tych pierwszych paru łykach świeżej, gorącej kawy i smaku słodkiego pączka. Szpital miał je zawsze w pogotowiu dla zespołu dokonującego nocą transplantacji.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin