VD- SS_r38.doc

(43 KB) Pobierz

Rozdział 38

 

 

„Szpon! Uh- do nogi!” Elena krzyknęła i zaczęła biec tak szybko jak mogła, by wydostać się z pokoju. Była to strategia. Czy sowa zmniejszyła się, tak aby zmieścić się w drzwiach czy zniszczyłaby porządek sanktuarium, by przewyższać Elenę?

To była dobra strategia, ale nie wyniosła dużo na końcu. Sowa skurczyła się by przecisnąć się przez drzwi, a potem wróciła do gigantycznych rozmiarów by zaatakować Elenę zbiegającą po schodach.

Tak, biegła. Z całą Mocą przekierowaną do oczu, Elena skakała ze stopnia na stopień jak wcześniej Damon. Teraz nie było czasu na strach, żadnego czasu na myślenie. To był tylko czas, by obracać w palcach mały, twardy, w kształcie półksiężyca przedmiot.

Shinichi i Misao- wrzucili to do jej gniazda.

Musiała być tu drabina czy coś ze szkła, że nawet Damon nie mógł tego zobaczyć w kwiatowym grządce, gdzie Saber zatrzymał się i szczekał. Nie- Damon widziałby to, więc muszą przynieść swoja drabinę.

Dlatego ich szlak tam się skończył. Weszli prosto do biblioteki. Zniszczyli kwiaty na grządce, dlatego nowe kwiaty nie wyglądały tak dobrze.

Elena wiedziała od cioci Judith, od dzieciństwa, że przesadzone kwiaty  przez chwilę odżywały ponownie.

Podskok...skok...podskok... Jestem duchem ognia. Nie mogę przegapić stopnia. Jestem żywiołem ognia. Podskok...podskok...podskok...

Następnie Elena spojrzała na parter, starając się nie wskoczyć w to, ale więzień jej ciała już wskakiwał. Upadła ciężko dość, by odrętwiała jedna strona, ale zachowała cenny półksiężyc zaciśnięty w śmiertelnym uścisku w jej dłoni.

Gigantyczny dziób rozbił szkło, gdzie była zanim zjechała. Szpon pochylił jej plecy.

Bloddeuwedd była nadal za nią.

 

 

Sage i jego grupa mocnych młodych wampirów płci męskiej i żeńskiej podróżowali w tempie biegnącego psa. Saber mógł ich prowadzić, ale tylko tak szybko jak sam mógł biec. Na szczęście niewielu ludzi zdawało się, że chce nawiązać rywalizację z psem, który ważył tyle ile oni- który ważył więcej niż kilku żebraków i dzieci, z którymi zetknęli się kiedy dotarli na bazar.

Dzieci otoczyły powóz, dodatkowo ich spowolniając. Sage wziął czas na zamianę kosztownych klejnotów na torbę pełna drobnych i rozrzucał monety za powozem kiedy szli, dając Saber wolną rękę.

Przemierzali kilkadziesiąt stoisk i krzyżujących się ulic, ale Saber nie był zwykłym ogarem. Miał dość Mocy, by zakłopotać większość wampirów. Z może tylko jedną lub dwiema cząsteczkami klucz przyklejonymi do jego membrany nosowej mógłby dopaść swój cel. W przypadku gdy inny pies byłby zwiedziony przez jedną z podobnych tras kitsune, przez które przejeżdżali, Saber badał i odrzucał każdą z nich, gdy nie całkiem odpowiadał kształt, rozmiar lub rzeźba.

Przyszedł czas, chociaż, kiedy zdawało się pokonać nawet Saber. Stał w środku sześciu rozwidleń drogi, nie zważając na ruch, utykał lekko i chodził w kółko. Zdawało się, że nie mógł wybrać drogi.

I ja nie mogę, mój przyjacielu, pomyślał Sage. Zaszliśmy daleko, ale jest jasne, że udali się dalej. Nie ma mowy by iść w górę lub kopać w dół...wahał się Sage, rozglądając się po purpurowych kołach dróg.

I wtedy coś zobaczył.

Naprzeciwko niego, ale po jego lewej stronie była perfumeria. Muszą tam sprzedawać setki zapachów, miliardy molekuł zapachowych, które celowo były uwalniane w powietrze.

Saber była ślepa. Nie ślepa w jej gorliwych, płynnych ciemnych oczach. Ale gdzie to znaczyło, że był odrętwiały i zaślepiony przez miliardy zapachów, które były wysadzane w powietrze.

Wampiry w powozie wołały, by jechać dalej albo wracać. Nie widzieli sensu ich prawdziwej przygody. Chcieli tylko przyjemnego pokazu. I niewątpliwie wielu niewolników, nagrywali dla nich chłostę, żeby mieli się czym cieszyć w domu. W tym momencie błysk błękitu i złota postanowił za Sage'a. Strażniczki. Eh, bien...

„Do nogi, Saber!”

Głowa i ogon Saber opadły, gdy Sage losowo wybrał jeden kierunek i pędził obok biegnącego wampira, by wydostać się z głównej ulicy na inną.

Ale wtedy, w cudowny sposób, ogon ponownie się podniósł. Sage ocenił, że tam mogło nie być nawet jednej cząsteczki zapachu kitsune opuszczającej teraz nozdrza Saber.

...ale pamięć o zapachu...nadal tam jest.

Saber był ponownie w trybie polowania, z głową w dole, prostym ogonem, całą swoją Moc i inteligencje skoncentrował na jednym celu, tylko jednym celu: znaleźć drugą cząsteczkę, która pasuje do trójwymiarowej pamięci jednej w głowie. Teraz nie był zaślepiony przez piekące zapachy tych wszystkich różnych skoncentrowanych zapachów, był w stanie myśleć jaśniej. I myśląc ostrzegł go od wsunięcia się między ulice, powodując zamieszanie za nim.

„Co z powozem?”

„Zapomnij o powozie! Nie strać z oczu tego faceta z psem!”

Sage próbował nadążyć za Saber, wiedział kiedy pościg dobiegał końca. Tranquillité! Pomyślał do Saber. Również zaledwie szepnął słowo. Nigdy nie był pewien czy jego zwierzęcy przyjaciele byli telepatyczni czy nie, ale lubił wierzyć, że tak, kiedy zachowują się tak jakby nie były. Tranquillité! Powiedział do siebie.

I tak, kiedy ogromny czarny pies z błyszczącymi ciemnymi oczami i człowiek biegli po schodach do jednego specyficznego walącego się budynku, robili to po cichu. Potem, jakby to był przyjemny spacer po wsi, Saber usiadł i patrzył  Sage'owi w twarz, śmiejąc się-dysząc. Otwierał i zamykał usta w niemej parodii szczekania. Sage czekał na młode wampiry, aby dogoniły go zanim otworzą drzwi. I jakby chciał uzyskać element zaskoczenia, nie zapukał. Zamiast tego rozbił pięścią drzwi z Mocą młota i szukał po omacku zamków, łańcuchów i zasuwek. Mógłby nic nie poczuć. Wyczuł pokrętło.

Zanim otworzył drzwi i wszedł  w kto wiedział jakie niebezpieczeństwo,  rzekł do tych za nim: „Wszelki łup jaki zabierzemy jest własnością Pana Damona. Jestem jego przodownikiem i były to tylko umiejętności mojego psa to co zrobiliśmy  do tej pory.”

To było porozumienie, od narzekania na obojętne.

„Z tego samego powodu,” powiedział Sage, „jakiekolwiek tam jest niebezpieczeństwo, wchodzę pierwszy. Saber! TERAZ!”

Wpadli do pokoju, prawie wyrywając drzwi z zawiasów.

 

 

Elena krzyczała mimo woli. Bloddeuwedd właśnie zrobiła to, czego nie chciałby Damon, nakreśliła jej plecy krwawymi bruzdami swoimi szponami.

Ale nawet kiedy Elenie udało się znaleźć szklane drzwi, mogła poczuć inne umysły rosnące, by pomóc jej wytrzymać, by podniosła się i podzieliła ból.

Bonnie i Meredith zbierały przez swoją drogę wielkie odłamki szkła by dostać się do niej. Krzyczały na sowę. A Szpon, bohatersko, atakował z góry.

Elena nie wytrzymała tego dłużej. Musiała zobaczyć. Musiała wiedzieć, czy ta metaliczna rzecz, którą zabrała z gniazda Bloddeuwedd, nie była kawałkiem paskudnego śmiecia. Musiała to wiedzieć teraz.

Pocierając drobny odłamek metalu przed fatalną szkarłatną sukienką, wzięła chwilę by spojrzeć na dół, aby zobaczyć szkarłatny blask słońca w tle złota i diamentów oraz dwa składające się do tyłu uszka i dwa jasno zielone aleksandrytowe oczy.

Kopia pierwszej połowy klucza, ale wyglądająca w inną stronę.

Nogi Eleny prawie się pod nią ugięły.

Trzyma drugą połówkę lisiego klucza.

Pośpiesznie, następnie, podniosłą wolną rękę, zanurzyła palce w starannie wykonanej kieszonce za włożony diament. To ukryty mały woreczek, specjalnie wszyty przez samą Lady Ulmę. W nim była pierwsza połowa lisiego klucza, odłożona tam tak szybko jak Szpon i Saber skończyli z nim. Teraz, kiedy wsadziła drugą połowę klucza do kieszeni z pierwszą, była zdekoncentrowana czuciem ruchu w kieszeni. Gdzie były dwie części lisiego klucza- co, stawało się jednym?

Czarny dziób trzasnął w ścianę obok niej.

Nawet nie myśląc, Elena schyliła się i potoczyła by uciec. Kiedy palce wpłynęły by upewnić się, że woreczek był zawiązany i bezpieczny, była zdziwiona czując znajomy kształt spoczywający wewnątrz.

Żadnego klucza?

Żadnego klucza!

Świat wirował dziko wokół Eleny. Nic nie miało znaczenia; żadna rzecz; nie jej własne życie. Bliźniaki kitsune oszukali ich, zrobili głupców z idiotycznych ludzi i wampira, który odważył stawić im czoła. To nie był podwójny lisi klucz.

Ciągle, miała nadzieję odrzucić śmierć. Co to było co mawiał Stefano? Mai dire mai- nigdy nie mów nigdy. Wiedząc jaką szansę zyskała, wiedząc, że była głupia przyjmując ją, Elena wepchnęła swój palec znów do kieszeni.

Coś zimnego spadło na jej jeden palec i zostało tam.

Spojrzała w dół i na chwilę została zatrzymała przez widok. Tam, na palcu serdecznym, błysnął złoty, wysadzany kamieniami pierścionek. Przedstawiał dwa abstrakcyjne lisy zwinięte razem, jeden skierowany był w każdą stronę. Każdy lis miał dwoje uszu, dwoje zielonych aleksandrytowych oczu i zaznaczone nosy.

I to było wszystko. Po co był ten drobiazg jak ten dla Stefano? To nie miało żadnego podobieństwa z podwójnie skrzydlatymi kluczami pokazanymi na obrazie świątyni kitsune.

Jak skarb, to było na pewno warte milion razy mniej, niż to co już wydali by go zdobyć.

I wtedy Elena coś zauważyła.

Światło świeciło z oczu jednego z lisów. Czy patrzyła na to zbyt blisko, czy jeżeli nie byłaby teraz w Białej Sali Balowej do Walca, w której pokazują się prawdziwe kolory, może by tego nie zauważyła. Ale światło świeciło prosto w nią, kiedy odwróciła rękę bokiem. Teraz to świeciło z czterech oczu. Świeciło to dokładnie w kierunku celi Stefano.

Nadzieja odżyła w sercu Eleny jak feniks z popiołów, i zabrało ją wysoko w duchową podróż z tego labiryntu szklanych pokoi. Rozbrzmiewająca muzyka była walcem z Fausta. Z dala od słońca, głęboko w serce miasta, tam gdzie był Stefano. I tam gdzie blado zielone światło świeciło z oczu lisa.

Jadąc wysoko na nadziei, obróciła pierścionek. Światło wyłączyło się z obu oczu lisa, ale kiedy odwróciła pierścień tak, że był zgodny z celą Stefano, włączyło się.

Tajne sygnały. Jak długo mogła mieć pierścień na własność, i nie zrobiłaby nic, gdyby nie było już wiadomo gdzie jest cela Stefano?

Dłużej niż Stefano opuściłoby życie, prawdopodobnie.

Teraz musiała przetrwać wystarczając długo, by do niego dotrzeć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin