Miszczuk Katarzyna Berenika - Druga szansa.DOC

(4026 KB) Pobierz




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Katarzyna Berenika Miszczuk


 

 

 

 

 

 

Druga szansa


 




Dedykuję tę powieść moim przyjaciołom z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego


The last man on Earth sat alone in a room.

 

 

There was a knock on the door...

 

 

Fredric Brown Knock, magazyn „Thrilling Wonder Stories”, 1948


 

PROLOG

 

 

Cisza.

 

 

Otula mnie.

 

 

Miękka.

 

 

Lepka.

 

 

Straszna.

 

 

- Boję się...


 

1

 

 

Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Czułam się, jakbym zbyt długo znajdowała się pod wodą. Palący ból rozsadzał moją klatkę piersiową. Głębokie oddechy przynosiły ukojenie. Chropowaty dźwięk wdychanego powietrza szumiał mi w uszach. Rozkaszlałam się. Miałam zawroty głowy.

 

 

Co się dzieje?

 

 

 

Otworzyłam oczy. Zaczęły gwałtownie łzawić porażone ostrym światłem, skierowanym prosto na mnie. Zasłoniłam je sztywnymi dłońmi. Płuca wciąż domagały się tlenu. Starałam się oddychać spokojniej, by stłumić dławiącą w gardle panikę.

 

 

Moje ręce... Były takie obce. Nie moje.

 

 

Ciepłe łzy płynęły po policzkach.

 

 

Cisza dookoła.

 

 

- Boję się... - szepnęłam.

 

 

Matowy, martwy głos, nienależący do mnie.

 

 

 

Dotknęłam opuszkami palców włosów, twarzy, szyi... Dłonie powoli zaczynały mnie słuchać. Czuły.

 

 

Uchyliłam powieki. Światło już mnie tak nie oślepiało. Naprzeciwko łóżka, w którym leżałam, znajdowało się szeroko otwarte, zakratowane okno. Za nim widziałam tylko ciemność wieczoru. Nad moją głową syczała cicho świetlówka. To jej zimne promienie padały na moją twarz. Nie raziły tak mocno, jak mi się wydawało, gdy pierwszy raz otworzyłam oczy.


 

 

Z powrotem zacisnęłam powieki, starając się uspokoić. Powoli oddychałam, już nie


 


krzyczałam o powietrze.

 

 

 

Nic złego się nie działo. Po prostu się obudziłam. Wszystko jest dobrze - powtarzana w głowie mantra uciszała rodzący się we mnie krzyk. Tylko co mnie obudziło? Światło? Syk świetlówki?

 

 

To zwykły wieczór. Taki jak każdy poprzedni.

 

 

Poprzedni?

 

 

 

Wciąż nie otwierając oczu, oderwałam dłonie od twarzy. Przesunęłam je na szyję, piersi, brzuch. Sunęły po pościeli. Szorstkiej, niemiłej w dotyku. Poruszyłam nogami. Ciało wciąż reagowało z pewnymi oporami. Brakowało mu płynności ruchu.

 

 

Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę na bok. Przed sobą miałam podniesioną barierkę szpitalnego łóżka. Przesunęłam palcami po chłodnym metalu pomalowanym białą farbą, której płaty odłaziły gdzieniegdzie od rurek.

 

 

Za poręczą zobaczyłam wnętrze maleńkiego pokoju. Brzoskwiniowe ściany, okrągły beżowy dywanik, puste biurko, krzesło, regał z książkami, szafa, uchylone drzwi do pogrążonej w ciemnościach łazienki oraz drugie, zamknięte, prowadzące chyba na korytarz.

 

 

Nie pasowało tu jedynie szpitalne łóżko i...

 

 

...i ja.

 

 

Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam, co tu robię.

 

 

 

Z wysiłkiem usiadłam. Zawroty głowy zmusiły mnie do złapania się barierki. Z kolejnym ruchem poczekałam do czasu, aż miną. Beżowy dywan zlewał mi się przed oczami ze ścianami.

 

 

Szalony wir powoli hamował.


 

Gdy już byłam pewna, że się nie przewrócę, szarpnęłam za blokadę. Metalowa barierka zatrzasnęła się z hukiem.

 

 

Skąd wiedziałam, gdzie jest zamek?

 

 

Spuściłam nogi na podłogę. Gołe stopy dotknęły zimnych paneli. Zadrżałam.

 

 

Ten pokój był tak bezosobowy. Tak pusty.

 

 

 

Niepewnie stanęłam na nogach. Strzeliło mi w kręgosłupie, zupełnie jakbym dawno go nie używała. Spróbowałam zrobić krok. Świat wykonał nieoczekiwany zwrot przed moimi oczami. Góra zamieniła się miejscami z dołem.

 

 

Przewróciłabym się, gdybym nie oparła się o ścianę.

 

 

Czułam własną niemoc i nie rozumiałam, skąd się wzięła. Nigdy tak nie było.

 

 

Nigdy?

 

 

 

Ruszyłam, trzymając się ściany. Chciałam dojść do zamkniętych drzwi. Zobaczyć, co jest za nimi.

 

 

Czemu nie wiedziałam, gdzie jestem? Co się działo?

 

 

 

Nogi powoli zaczynały mnie słuchać. Ominęłam biurko, wspierając się na krześle. Złapałam się półki regału. Przesunęłam palcami po zniszczonych książkach. Tytuły na okładkach wydały mi się znajome, jednak to odczucie szybko znikło. Już nie potrafiłam umiejscowić ich w pamięci.

 

 

Zbita z tropu zawróciłam i porzuciłam na razie pomysł wydostania się z pokoju. Podeszłam do szafy, której drzwi otworzyłam. Na półkach leżało kilka podkoszulków, głównie czarnych. Złożone, pachnące nowością dżinsy. Metka z urwaną ceną jeszcze wystawała z kieszeni, zaczepiona o szlufkę. Niebieski sweter jako jedyny wisiał na wieszaku.


Wszystko było nowe.

 

 

 

Głośne krakanie za moimi plecami przestraszyło mnie śmiertelnie. Krzyknęłam i odwróciłam się gwałtownie. Na parapecie w otwartym oknie siedział kruk. Stuknął kilka razy dziobem w kratę, zupełnie jakby sprawdzał, ile wytrzyma metal.

 

 

Jego czarne jak noc pióra połyskiwały w blasku świetlówki. Obrócił małą główkę w bok i wbił we mnie spojrzenie. Czarne oko przypominało szklany paciorek. Potężny dziób zdolny do łamania kości był olbrzymi, lekko zagięty na końcu.

 

 

Ptaszysko zakrakało przeraźliwie. W odpowiedzi na ten głos za oknem rozległo się chóralne nawoływanie jego pobratymców. Odepchnęłam się od ściany i podeszłam do szyby. Miałam nadzieję, że się mnie przestraszy i odleci spłoszony.

 

 

Przecież to tylko ptak.

 

 

- Sio! - Machnęłam ręką.

 

 

Kruk nieruchomo wpatrywał się we mnie zaciekawiony.

 

 

Kakofoniczne krakanie za oknem nabierało mocy.

 

 

- Sio! - powtórzyłam.

 

 

 

Czarne pazurki zastukały, gdy odwracał się ode mnie. Rozłożył skrzydła. Miały szerokość okna. Był olbrzymi.

 

 

Zeskoczył z parapetu i pofrunął w stronę drzew. Czarne stado zamilkło i zerwało się do lotu za swoim królem.

 

 

Zamknęłam okno. Nie chciałam tu tego przerażającego gościa.

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin