Anne+McCaffrey-Spiewacy+krysztalu-01+Piesn+krysztalu.pdf

(1087 KB) Pobierz
334636717 UNPDF
ANNE McCAFFREY
Pieśń kryształu
(Tłumaczyła: Paulina Braiter)
PRELUDIUM
Killashandra słuchała, a słowa niczym lodowe bomby padały ciężkimi, ołowianymi
kroplami na jej skostniałe ciało. Wpatrywała się w słynny profil Maestra, obserwując, jak jego
usta zamykają się i otwierają, formując słowa, będące wyrokiem śmierci dla wszystkich jej
ambicji i nadziei na przyszłość. Dziesięć lat ciężkiej pracy i nauki – na darmo.
Wreszcie Maestro spojrzał wprost na nią. Szczere współczucie, malujące się w jego
wyrazistych oczach, dodawało mu lat. Mocne mięśnie szczęki zawodowego śpiewaka
rozluźniły się, tworząc podwójny podbródek.
Kiedyś być może Killashandra przypomni sobie wszystkie te szczegóły. Teraz jednak
zbyt była przygnieciona wszechogarniającym poczuciem klęski, by dotarło do niej cokolwiek
poza świadomością ostatecznej przegranej.
– Ale... ale jak pan mógł?
– Jak mogłem co? – spytał Maestro zaskoczony.
– Jak mógł mnie pan zachęcać do dalszej nauki?
– Zachęcać? Ależ drogie dziecko, nic podobnego.
– Właśnie że tak! Mówił pan, że... że muszę tylko ciężko pracować. Czyżbym zbyt mało
się starała?
– Oczywiście, że nie – odparł Valdi z urazą. – Stawiam moim uczniom wysokie
wymagania. Potrzeba lat pracy, aby wyszkolić głos i opanować repertuar, stanowiący choćby
cząstkę muzyki z różnych planet...
– Ja mam repertuar! Tak się starałam, a teraz... teraz pan mi mówi, że nie mam głosu?
Maestro Valdi głęboko westchnął. Ten zwyczaj zawsze irytował Killashandrę, a akurat
teraz był wręcz nie do zniesienia. Już otwierała usta, aby zaprotestować, powstrzymał ją jednak
uniesieniem ręki. Przyzwyczajenie, utrwalone przez cztery lata nauki, kazało jej zamilknąć.
– Nie masz głosu, by być solistką, moja droga Killashandro, nie wyklucza to jednak
wielu innych odpowiedzialnych i interesujących...
– Nie będę na drugim planie. Chcę... chciałam – miała przynajmniej tę satysfakcję, by
ujrzeć, jak Maestro krzywi się na dźwięk bijącej z jej słów goryczy – zostać śpiewaczką
koncertową najwyższej klasy. Powiedział pan, że mam...
Ponownie uniósł dłoń.
– Natura obdarzyła cię idealnym słuchem, twoja muzykalność jest nienaganna, pamięć –
znakomita, zdolności aktorskie bez zarzutu. Lecz twój głos brzmi lekko chrapliwie i w
wyższych rejestrach staje się nie do zniesienia. Sądziłem, że trening pozwoli ci się tego pozbyć,
ale... – bezradnie wzruszył ramionami i zmierzył ją surowym wzrokiem. – Dzisiejsze
przesłuchanie w obecności całkowicie niezależnych sędziów udowodniło ostatecznie, że owa
skaza jest nieodłączna twojemu głosowi. Ten moment musi być dla ciebie straszny, dla mnie też
nie jest najprzyjemniejszy – widząc buntowniczą minę, obdarzył ją kolejnym karcącym
spojrzeniem. – Nieczęsto mylę się przy ocenie głosów. Naprawdę sadziłem, że zdołam ci
pomóc. Niestety, nie potrafię i podwójnym okrucieństwem z mojej strony byłoby zachęcać cię
do dalszej pracy solowej. Nie. Lepiej będzie, gdy rozwiniesz swoje możliwości w inną stronę.
– A cóż to, według pana, ma być? – spytała ostro Killashandra. Jej głos był tak napięty,
że zabolało ją gardło. Zdołał spojrzeć jej prosto w oczy.
– Nie jesteś zbyt cierpliwa i nie masz usposobienia nauczycielki, ale znakomicie
sprawdziłabyś się w jednej z bratnich dyscyplin teatralnych, gdzie twoje zrozumienie dla
problemów pracy śpiewaka mogłoby okazać się bardzo użyteczne. Czy masz trening
syntetyzerski? Hmmm. Wielka szkoda, wykształcenie muzyczne byłoby tu ogromnym atutem.
– Urwał, widać było, że coś przyszło mu do głowy. Porzucił jednak tę myśl. – No cóż, w takim
razie zalecałbym, abyś w ogóle porzuciła teatr. Przy twoim słuchu mogłabyś stroić kryształy,
pracować przy odlotach pojazdów lotniczych i promów, czy...
– Dziękuję panu, Maestro – powiedziała, bardziej z przyzwyczajenia niż wiedzioną
szczerą wdzięcznością. Obdarzyła go półukłonem, jakiego wymagała jego pozycja, i wyszła.
Nie zdołała się powstrzymać przed zatrzaśnięciem drzwi. Szła korytarzem, oślepiona
łzami, którym duma nie pozwalała popłynąć. Jednocześnie pragnęła i obawiała się spotkania z
którymś z kolegów, mogących zapytać, czemu płacze, i współczuć w nieszczęściu. Kiedy
jednak dotarła do swej studenckiej klitki nie napotkawszy nikogo, ogarnęła ją niepohamowana
ulga. Wreszcie wolno jej było poddać się rozpaczy, szlochała histerycznie i krztusiła się łzami,
póki nie była zbyt wyczerpana, by tylko chwytać powietrze.
Jeśli jednak jej ciało protestowało przeciwko emocjonalnej nawałnicy, umysł
rozkoszował się nią. Bowiem Killashandra czuła, że została wykorzystana, źle pokierowana,
okrutnie potraktowana i okłamana. Kto wie, ilu jej kolegów w skrytości ducha naśmiewało się
teraz z jej rojeń o olśniewających sukcesach na scenach operowych i koncertach. Killashandrze
nie brakowało pewności siebie, jej wysoce rozwinięte ego zaspokoiłby tylko wyśniony zawód.
Natomiast zupełnie brakowało jej samokrytycyzmu: uważała, że sukces i status gwiazdy to
tylko kwestia czasu. Teraz aż kuliła się wspominając dawną pewność siebie i arogancję.
Poranne przesłuchanie traktowała jako czczą formalność i otrzymanie rekomendacji do dalszej
pracy solowej wydawało jej się czymś zupełnie pewnym. Pamiętała twarze egzaminatorów, tak
miło uśmiechnięte; jeden z nich bezmyślnie kiwał głową w takt szkolnych arii. Wiedziała, że jej
tempo było bez zarzutu, za to akurat otrzymała wysokie noty. Jak mogli wyglądać na tak... tak...
zadowolonych? Patrzeć zachęcająco? Pragnęła całkowicie wymazać z pamięci dzisiejsze
fiasko!
Jak mogli wystawić jej niezadowalającą ocenę?
„Głos pozbawiony dynamiki operowej. Nieprzyjemna i zbyt donośna chrapliwość”.
„Dobry instrument, nadający się do śpiewu z orkiestrą i chórem, zagłuszającym skazę”. „Duże
możliwości w zakresie prowadzenia chóru; studentkę należy zdecydowanie odwieść od pracy
solowej”.
Niesprawiedliwe! Niesprawiedliwe! Jak można było pozwolić jej zajść tak daleko, cały
czas oszukiwać ją, tylko po to, by w końcu odrzucić na przedostatnim etapie? Po czym
zaoferować na pocieszenie prowadzenie chóru! Cóż za hańba i poniżenie!
Z torturujących ją wspomnień wyłaniały się twarze braci i sióstr, szydzących z tego, że
„drze się na całe gardło”. Wyśmiewających godziny spędzone na wystukiwaniu palcówek i
próbach „zrozumienia” niektórych dziwacznych harmonii pozaświatowej muzyki. W końcu
rodzice zaakceptowali jej wybór zawodu, ponieważ, po pierwsze, od początku naukę opłacał
planetarny system edukacji; po drugie, mogło to podnieść ich własną pozycję społeczną; i po
trzecie, pierwsi nauczyciele sztuki wokalnej i muzyki zadawali się ją zachęcać do dalszej pracy.
A oni! Czy to niekompetencji jednego z tych prostaków zawdzięczała skazę w swym głosie?
Czy to jakiś błąd we wczesnym, jakże ważnym stadium nauczania? Killashandra zwijała się w
męce żalu nad samą sobą.
W pewnym momencie zrozumiała, że naprawdę to jest tylko użalanie i usiadła sztywno
na krześle, patrząc w lustro, które odbijało wszystkie długie godziny nauki i samodoskonalenia.
Samooszukiwania!
Co takiego Valdi ośmielił się zasugerować? Bratnie dyscypliny? Syntetyzerstwo? Ha!
Miałaby spędzić życie na opiekowaniu się uszkodzonymi umysłami w domu dla psychicznie
chorych jedynie dlatego, że w jej głosie także występowała skaza? Czy naprawiać uszkodzone
kryształy, żeby umożliwić prawidłowe funkcjonowanie transportu międzyplanetarnego albo
czyjejś przetwórni energii?
Nagle, w jednej sekundzie, Killashandra otrząsnęła się całkowicie z żałosnego
samopobłażania. Rozejrzała się po pracowni, maleńkim pokoiku zdominowanym przez stosy
nut, porządnie poukładanych obok widifaksu, którego pełna klawiatura podłączona była do
archiwów Centrum Muzycznego, dostarczając na życzenie wszystko, co stworzyli
kompozytorzy całej galaktyki. Zerknęła na odbitki ze szkolnych przedstawień – zawsze ona
śpiewała główne partie – i zrozumiała, że najlepiej będzie zapomnieć o tym wszystkim! Jeśli
nie mogła znaleźć się wśród najlepszych, to do diabła z teatrem! W tym, czym się zajmie, albo
dotrze na szczyt, albo umrze, starając się tam dostać.
Wstała. W pokoju, który jeszcze trzy godziny temu stanowił centrum jej życia, teraz nie
znajdowała nic, co chciałaby zatrzymać. Wszelkie osobiste drobiazgi, poukrywane w
szufladach i na półkach, rozwieszone na ścianach dyplomy i opatrzone autografami hologramy
śpiewaków, którym miała nadzieje dorównać, a potem prześcignąć, nie miały już z nią nic
wspólnego. Sięgnęła po płaszcz i zanim przewiesiła go sobie przez ramie, zdarła z niego
studencki znaczek. Obracając się na pięcie pomyślała, że jednak lepiej będzie zabrać ze sobą
płytkę kredytową. Gdy grzebała w pełnej papierków szufladzie, dostrzegła przyczepioną do
drzwi wiadomość.
„Poegzaminacyjna impreza u Roarego!” Prychnęła. Pewnie wszyscy już wiedzą. Niech
sami naśmiewają się z jej upadku. Dziś wieczór nie będzie odgrywała odważnie uśmiechniętej
w obliczu nieszczęścia bohaterki. Ani nigdy więcej.
– Killashandra ukradkiem schodzi ze sceny środkowym wyjściem – powiedziała do
siebie, zbiegając po długich, opadających łagodnym łukiem schodach, wychodzących ma
promenadę naprzeciw Centrum Kultury. Ponownie poczuła jednocześnie satysfakcję i żal, że
nikt nie jest świadkiem jej odejścia.
Bardziej dramatycznego wyjścia nie mogła sobie wymarzyć. Dziś wieczór będą się
zastanawiać, co się stało. Może ktoś o czymś słyszał. Wiedziała, że Valdi nigdy nie
powtórzyłby nikomu ich rozmowy. Nie znosił porażek, a szczególnie własnych. Od niego się
nie dowiedzą. Werdykt egzaminatorów, a przynajmniej jego dokładne brzmienie, był zamknięty
w komputerze. „Ktoś” jednak będzie „wiedział”, że Killashandra Ree oblała końcowy egzamin
wokalny i dlaczego tak się stało.
Ale jej tymczasem uda się zniknąć. Mogli się zastanawiać – od tego nic ich nie
powstrzyma. Przypomną ją sobie, kiedy stanie się sławna na innym polu. Wtedy zrozumieją, że
jedna porażka nie zdoła zniszczyć jej wrodzonej wielkości.
Podobne refleksje pocieszały Killashandrę przez całą drogę do mieszkania. Studentom
przysługiwały dotowane kwatery. Jej pokój z pewnością nie był jednak pałacem.
Gdy nie odnowi rejestracji w Centrum Muzycznym, komputer zawiadomi właścicielkę
mieszkania, ta zaś zamknie przed nią drzwi. Życie na zasiłku wydawało się Killashandrze
odrażające: oznaczało brak zdolności do osiągnięcia czegoś lepszego. Ale tu też postanowiła
przejąć inicjatywę. Zatem pokój należy opuścić natychmiast. A wraz z nim wszystkie zawarte
Zgłoś jeśli naruszono regulamin