roberts nora - koniec i początek.rtf

(508 KB) Pobierz
ROBERTS NORA

Nora Roberts

KONIEC I POCZĄTEK

1

Jak donoszą dobrze poinformowane źródła w Białym Domu, zwolnienie ze stanowiska sekretarza stanu George'a Larkina jest już tylko kwestią czasu. George Larkin w ubiegłym tygodniu przeszedł poważną operację serca i obecnie przebywa na rekonwalescencji w Bethesda Naval Hospital. Stan zdrowia podaje się jako przyczynę jego spodziewanej dymisji”.

Liv, obserwując obraz na monitorze, zwróciła się do Briana, który wraz z nią przedstawiał aktualny serwis informacyjny.

- To może być największe wydarzenie od czasu pamiętnego skandalu Malloya w październiku. Na fotel Larkina musi być wielu chętnych. Wyścig z pewnością się już zaczął.

Brian Jones pospiesznie przeglądał notatki, sprawdzając czas kolejnych wejść na antenę. Był to nienagannie ubrany, trzydziestopięcioletni ciemnoskóry mężczyzna z dziesięcioletnim stażem telewizyjnym. Mimo że pochodził z Queens, zawsze uważał się za rodowitego mieszkańca Waszyngtonu.

- Nie ma nic bardziej ekscytującego jak dobry wyścig - zauważył.

- To prawda - przyznała Liv i odwróciła się do kamery po otrzymaniu sygnału, że wchodzi na wizję.

- Prezydent nie wypowiedział się jeszcze na temat następcy sekretarza Larkina. Pewna wysoko postawiona osobistość wśród najpoważniejszych kandydatur wymieniła Beaumonta Della, byłego ambasadora we Francji, oraz generała Roberta J. Fitzhugha. Niestety, żaden z nich nie był dziś osiągalny i nikt nie uzyskał żadnego potwierdzenia tej wypowiedzi.

- Dziś, w godzinach popołudniowych, w jednym z mieszkań w północno - wschodnim rejonie miasta odkryto zwłoki dwudziestopięcioletniego mężczyzny. - Brian przekazał kolejną wiadomość w wieczornym bloku informacyjnym.

Liv niezbyt uważnie słuchała kolegi. W myślach rozważała powstałą sytuację. Jej zdecydowanym faworytem był Beaumont Dell. Niestety, nie udało się jej dziś z nim porozmawiać. Jego współpracownicy, stosując klasyczne w tym zawodzie uniki, skutecznie jej to uniemożliwili. Jednak Liv nie miała zamiaru ustąpić. Jutro od rana będzie warowała pod drzwiami jego domu. Wybiegi rozmówców, wieczne na nich oczekiwanie oraz częste zatrzaskiwanie drzwi przed nosem to chleb powszedni każdego dziennikarza. Nic, absolutnie nic - obiecała sobie - nie przeszkodzi jej w zdobyciu wywiadu z Dellem.

Słysząc sygnał, że wchodzi na wizję, Liv odwróciła się i zaczęła czytać tekst. Siedzący przed odbiornikami telewidzowie dostrzegali jedynie głowę i ramiona eleganckiej ciemnowłosej spikerki. Jej głos był stanowczy, a ruchy spokojne i zrównoważone. Po tamtej stronie ekranu nikt nie miał pojęcia, ile pracy kosztowało kilkadziesiąt sekund emisji. Widzieli tylko prostotę i urodę, które w oczach telewidzów mają ogromne znaczenie. Krótko obcięte włosy stanowiły znakomitą oprawę twarzy o idealnych rysach i wyrazistych kościach policzkowych, a spojrzenie błękitnych oczu uderzało powagą i szczerością. Wszystko to sprawiało, że każdy z oglądających jej programy telewidzów czuł się tak, jakby Liv mówiła wyłącznie do niego.

Telewizyjne audytorium uważało, że jest niezwykle szykowna, nieco zagadkowa i bardzo wiarygodna. Powszechne uznanie dla tego, co robiła w TV, niewątpliwie sprawiało satysfakcję, chociaż dziennikarskie aspiracje Liv sięgały znacznie dalej.

Ktoś ze współpracowników powiedział kiedyś o niej, że wygląda na osobę, która pochodzi z Connecticut. W rzeczywistości miała zamożną rodzinę w Nowej Anglii, a studia dziennikarskie ukończyła na Harvardzie. Mimo to ciężko pracowała, aby pokonać kolejne szczeble dziennikarskiej kariery.

Zaczęła w maleńkiej, lokalnej rozgłośni w New Jersey od prognoz pogody i spotów reklamowych. Następnie, jak w dziecięcej grze w klasy, przechodziła z rozgłośni do rozgłośni, z miasta do miasta, zarabiając coraz więcej pieniędzy i uzyskując coraz więcej czasu na antenie. W końcu wylądowała w filii CNC w Austin, gdzie po dwóch latach otrzymała stanowisko spikerki. Kiedy jednak zaproponowano jej pracę w serwisie informacyjnym w WWBW, filii CNC w Waszyngtonie, Liv nie wahała się ani chwili, zwłaszcza że w owym czasie nie czuła się związana ani z Austin, ani z jakimkolwiek innym miejscem na ziemi.

Marzyła, aby wyrobić sobie nazwisko w dziennikarstwie telewizyjnym, i czuła, że Waszyngton jest wprost idealnym w tym celu miejscem. Nie obawiała się ciężkiej pracy, chociaż jej delikatne, wąskie dłonie wyglądały tak, jakby nigdy się z nią nie zetknęła. Pod alabastrową skórą i rysami arystokratki skrywała dociekliwy, bystry umysł. Uwielbiała dynamiczne, barwne życie i lubiła być w centrum wydarzeń, chociaż na zewnątrz wydawała się chłodna i niedostępna. Przez ostatnie pięć lat Liv ciężko pracowała, aby przekonać samą siebie, że ten wizerunek stał się faktem.

W wieku dwudziestu ośmiu lat powiedziała sobie, że dramaty osobiste ma już za sobą i że odtąd liczyć się będzie dla niej jedynie kariera zawodowa. Przyjaciele, których poznała w czasie półtorarocznej pracy w Waszyngtonie, niewiele wiedzieli o jej przeszłości. Liv swoje życie prywatne zamknęła na klucz.

- Tu O1ivia Carmichael - powiedziała do kamery.

- I Brian Jones. Oglądajcie z nami „CNC World News”.

Po chwili rozległy się dźwięki muzyki, po czym czerwone światełko kamery zgasło. Liv wyłączyła mikrofon i energicznie odsunęła się od półkolistego pulpitu ze stanowiskami dla spikerów.

- Dobra robota - usłyszała, przechodząc obok kamerzysty. W górze powoli gasły światła ogromnych reflektorów. Liv, oderwana od swoich myśli, spojrzała na kolegę i uśmiechnęła się. Ten uśmiech zupełnie zmienił jej twarz. Chłodna, posągowa uroda gdzieś znikła.

- Dzięki, Ed. Co u twojej dziewczyny?

- Wkuwa do egzaminów. - Wzruszył ramionami i ściągnął z głowy słuchawki. - Nie ma dla mnie zbyt wiele czasu.

- Ale później, kiedy już przez to przejdzie, będziesz z niej dumny.

- Taaak. Aha, Liv! - Liv zatrzymała się, unosząc do góry brwi. - Prosiła, abym cię zapytał... - Był wyraźnie zakłopotany.

- O co?

- Kto cię czesze? - wyrzucił z siebie, po czym kręcąc z dezaprobatą głową, zaczął manipulować przy kamerze. - Oto co interesuje kobiety.

Liv, śmiejąc się, poklepała go po ramieniu.

- Armond's przy Wisconsin. Powiedz jej, niech się na mnie powoła.

Pospiesznie opuściła studio, weszła schodami na górę, po czym krętymi korytarzami dotarła do pokoju redakcyjnego, gdzie hałas i gwar rozmów panowały od rana do późnego wieczora.

Przy stolikach siedzieli reporterzy. Jedni pili kawę, inni szybko pisali na maszynach, chcąc zdążyć z materiałem przed ostatnim wydaniem wiadomości. W powietrzu unosił się zapach tytoniu, potu i mocnej kawy. Na jednej ze ścian rzędami tkwiły ekrany telewizyjne, na których można było obserwować nieme obrazy programów wszystkich działających w metropolii stacji. Na jednym z nich pojawiła się właśnie zapowiedź „CNC World News”. Liv skierowała się prosto do przeszklonego biura szefa wiadomości.

- Carl? - wetknęła głowę w drzwi. - Masz wolną chwilę?

Carl Pearson, pochylony nad biurkiem ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrywał się w ekran telewizyjny. Niedopałek papierosa wciąż tlił się między jego palcami, a spod sterty papierów, na których z trudem utrzymywała równowagę filiżanka zimnej kawy, wyglądały okulary. Mężczyzna mruknął coś pod nosem i Liv, uznając to za przyzwolenie, wśliznęła się do środka.

- Dobry program - powiedział, nie spuszczając oczu z dwunastocalowego ekranu.

Liv usiadła, czekając na przerwę na reklamę. Z odbiornika docierał do niej twardy, rzeczowy głos Harrisa McDowella, nowojorskiego spikera „CNC World News”. Zwracanie się do Carla, gdy na scenie pojawia się taka indywidualność jak Harris McDowell, zupełnie nie miało sensu.

Liv wiedziała, że McDowell i Carl pracowali kiedyś jako reporterzy w tej samej stacji w Kansas City w Missouri. Ale to McDowell był tym, kogo wyznaczono do obsługi prezydenckiej kawalkady w Dallas w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku. Zabójstwo prezydenta i reportaż „na żywo” z miejsca zbrodni wyniosły McDowella na szczyty świata mediów. Tymczasem Carl Pearson stał się grubą rybą w morzu płotek w Missouri i kilku innych stanach, aby w końcu zamienić notes reportera na biurko w Waszyngtonie.

Był twardym i wymagającym szefem programów informacyjnych. I nawet jeśli tkwiła w nim jakaś kropla goryczy, że jego kariera nie przebiegała aż tak błyskotliwie, to robił wszystko, aby tego po sobie nie pokazać. Liv zawsze darzyła go ogromnym szacunkiem, a od czasu gdy zaczęła pracować dla WWBW, ten szacunek wzrósł jeszcze bardziej. Doskonale go rozumiała. Ona również doznała w życiu wielu rozczarowań.

- A więc? - odezwał się Carl, wykorzystując przerwę na reklamę.

- Chcę dotrzeć do Beaumonta Della - zaczęła Liv. - Wiele już w tym kierunku zrobiłam, a teraz, kiedy Dell ma zostać sekretarzem stanu, chcę pierwsza powiadomić o tym naszych telewidzów.

Carl odchylił się do tyłu i oparł ręce na wydatnym brzuchu. Za te co najmniej piętnaście funtów ekstra, które nosił przed sobą, obwiniał właśnie ciągłe siedzenie za biurkiem. Patrzył na Liv z taką samą szczerością i krytycyzmem, jak przed chwilą na ekran telewizyjny.

- Piłka jest jeszcze w grze. - Jego głos stracił barwę na skutek długoletniego nałogowego palenia papierosów. Liv obserwowała, jak przypala kolejnego, chociaż poprzedni wciąż tlił się na wypełnionej niedopałkami popielniczce. - A co z Fitzhughem? Davisem czy też Alberstonem? Wszystko się przecież może zdarzyć. Oficjalnie Larkin jeszcze nie ustąpił.

- To tylko kwestia dni, może nawet godzin. Słyszałeś komunikat lekarski. Pełniący obowiązki sekretarza nie wchodzi w grę; Boswell nie ma poparcia prezydenta. To musi być Dell. Jestem tego pewna.

Carl potarł ręką czubek nosa. Cenił instynkt Carmichael, jej inteligencję, zdrowy rozsądek i upór. Ale prawda była taka, że miał za mało ludzi i bardzo ograniczony budżet i nie mógł sobie pozwolić na wysłanie w teren jednego z najlepszych reporterów tylko dlatego, że ten reporter miał przeczucie. Chociaż... Wahał się chwilę, po czym znowu pochylił nad biurkiem.

- Być może warto - mruknął. - Posłuchajmy, co powie Thorpe. Zaraz będzie na wizji.

Liv już miała zaprotestować, ale po chwili zrezygnowała. Uraziło jej ambicję, że Carl chciał uzależnić swoją zgodę od tego, co miał do powiedzenia Thorpe. Jednak urażona ambicja to nie był sposób na Carla. Wstała więc tylko, aby przysiąść na skraju jego biurka, i czekała.

Program emitowano ze studia, które znajdowało się piętro wyżej. Jego wnętrze było nowocześniejsze i bardziej eleganckie od tego, w którym pracowała Liv. Istniała jednak różnica między wiadomościami lokalnymi a krajowymi, podobnie jak między ich funduszami. Po zaprezentowanym przez spikera skrócie wiadomości na ekranie pojawił się stojący przed Białym Domem TC. Thorpe. Liv, zmarszczywszy brwi, obserwowała go w milczeniu.

Mimo że na zewnątrz temperatura nie przekraczała zera i wiał przenikliwy, chłodny wiatr, Thorpe stał w rozpiętym płaszczu i bez nakrycia głowy. To było dla niego typowe.

Jego twarz o ostrych rysach, osmalona przez wiatr, kojarzyła się Liv z górską wspinaczką, a sylwetka z bieganiem na długich dystansach. Zarówno jedno, jak i drugie wymagało ogromnej wytrzymałości. Zawód reportera również. T.C. Thorpe był reporterem. Jego ciemne, głęboko osadzone oczy miały w sobie coś magnetycznego - przyciągały i zniewalały. Powiewające dookoła twarzy czarne włosy dodawały sylwetce dynamizmu, jakby ją do czegoś ponaglały. Tylko głos był, jak zawsze, spokojny i zrównoważony. Ten kontrast dawał lepszy efekt, niż stosowane przez innych dziennikarzy, najbardziej nawet wymyślne sztuczki.

Liv zdawała sobie sprawę z wielkiego uroku Thorpe'a, uroku, który w równej mierze oddziaływał na kobiety, jak i na mężczyzn. Jego oczy budziły zaufanie, tak samo jak głęboki, przyjemnie brzmiący głos. Był poza tym ogromnie przekonywający. Telewidzowie traktowali go jak kogoś bardzo bliskiego i godnego zaufania. Panowało przekonanie, że gdyby jutro światu zagroziła katastrofa, Thorpe zrelacjonowałby ją w najdrobniejszych szczegółach.

W ciągu pięciu lat pracy w Waszyngtonie Thorpe stał się w świecie mediów niekwestionowanym autorytetem. Posiadał dwa niezbędne reporterowi atuty: wiarygodność i niezawodne źródła informacji. Jeśli T.C. Thorpe coś powiedział, bezwzględnie w to wierzono. Jeśli T.C. Thorpe potrzebował informacji, po prostu wiedział, do kogo zadzwonić.

Liv czuła do niego instynktowną niechęć. Specjalizowała się w programach politycznych, przygotowywanych dla lokalnej stacji. Thorpe był jej prawdziwym przekleństwem. Strzegł swego terytorium z zajadłością psa, który broni swego podwórka przed intruzami. Miał nad nią przewagę. Od dawna zapuścił tu korzenie, podczas gdy ona wciąż czuła się obca. Nie pozostawiał jej nawet skrawka wolnej przestrzeni. Jeśli gdzieś działo się coś ważnego, mogła być pewna, że on zjawi się tam pierwszy.

Bardzo długo starała się znaleźć w nim coś, co mogłaby skrytykować. Thorpe jednak nie był efekciarzem. Ubierał się tak, aby widzowie mogli się skupić wyłącznie na tym, co miał im do powiedzenia, a nie na jego osobie. Cechowała go prostota i komunikatywność, jego reportaże były ostre i bezkompromisowe, podczas gdy on sam zawsze potrafił zachować obiektywizm. Jedyne, czego Liv nie mogła w nim zaakceptować, to arogancja.

Obserwowała go teraz, jak stoi na tle sylwetki Białego Domu. Mówił o Larkinie. Nie ulegało wątpliwości, że rozmawiał z nim osobiście. Liv, mimo że naciskała wszystkie sprężyny, ta sztuka się nie udała. Już sam ten fakt był irytujący. Thorpe wymieniał potencjalnych kandydatów na miejsce Larkina, zaczynając od Beaumonta Della.

Siedzący z tyłu Carl w milczeniu skinął głową. Teraz zaczynał wierzyć w przeczucia Liv.

- Mówił T.C. Thorpe ze stanowiska przy Białym Domu.

- Powiedz w recepcji, że masz moją zgodę - nieoczekiwanie oznajmił Carl i mocno zaciągnął się niedopałkiem papierosa. Liv odwróciła się do niego gwałtownie, ale oczy szefa wpatrzone już były w ekran. - Weź dwóch ludzi.

- Doskonale. - Przełknęła gorycz, że słowa Thorpe'a, bardziej niż jej własne, trafiły Carlowi do przekonania. - Zaraz wszystkim się zajmę.

- Zdobądź coś przed południowym serwisem - zawołał za nią nie odrywając oczu od ekranu.

Liv, stojąc w drzwiach, rzuciła przez ramię:

- Masz to jak w banku.

 

Była godzina ósma rano, gdy Liv wraz z dwuosobową ekipą zatrzymała się przed bramą wjazdową domu Beaumonta Della w Aleksandrii w Wirginii. Wstała o piątej, aby przygotować się do wywiadu. Poprzedniego wieczoru wykonała co najmniej pół tuzina telefonów, zanim w biurze Della uzyskała zapewnienie, że jeśli zjawi się następnego dnia rano, może liczyć na dziesięciominutową rozmowę. Dobry reporter w dziesięć minut może uzyskać bardzo wiele. Liv wysiadła z samochodu i podeszła do stojącego przy bramie wartownika.

- Jestem Olivia Carmichael z WWBW - pokazała legitymację prasową. - Pan Dell oczekuje mnie.

Wartownik obejrzał legitymację, sprawdził coś w swoim wykazie, po czym skinął głową i nacisnąwszy guzik otworzył bramę.

Niezły początek, pomyślała sadowiąc się w samochodzie.

- W porządku, chłopcy. Bądźcie gotowi, mamy mało czasu. - Sięgnęła po notatki, aby je jeszcze raz przejrzeć, podczas gdy samochód zbliżał się do podjazdu rezydencji. - Bob, chcę mieć ujęcie domu i bramy wjazdowej w drodze powrotnej.

- Bramę wjazdową już mamy - uśmiechnął się od ucha do ucha - i twoje nogi również. Masz wspaniałe nogi, Liv.

- Tak myślisz? - spojrzała na siebie krytycznie. - Chyba masz rację.

Bawił ją ten niewinny flirt. Bob był nieszkodliwym, żonatym mężczyzną, z dwójką dorastających dzieci. Flirt w innym wydaniu natychmiast by ją zmroził. Dzieliła mężczyzn na dwie kategorie: bezpiecznych i niebezpiecznych. Bob należał do tych pierwszych. Mogła się czuć przy nim zupełnie swobodnie.

- No dobra - powiedziała, kiedy samochód zatrzymał się przed wejściem do trzypiętrowego murowanego domu. - Postarajcie się zachowywać jak przystało na przedstawicieli poważnych mediów.

Bob uśmiechnął się szeroko i mamrocząc coś pod nosem, wygramolił z tyłu samochodu. Przed drzwiami wejściowymi Liv znowu była opanowaną, chłodną reporterką. Nikomu by teraz nawet nie przyszło do głowy robić jakieś uwagi na temat jej nóg. A już z pewnością nikt nie ośmieliłby się powiedzieć tego głośno. Energicznie zapukała, dając jednocześnie ekipie znak, aby przygotowała sprzęt.

- Olivia Carmichael - oznajmiła pokojówce, która ukazała się w drzwiach. - Do pana Della.

Służąca z wyraźną dezaprobatą patrzyła na ubranych w dżinsy mężczyzn, taszczących po schodach aparaturę.

- Tak, proszę za mną, panno Carmichael. Pan Dell zaraz do pani wyjdzie.

Liv zauważyła niechęć pokojówki, ale nie była nią zaskoczona. Rodzina i wielu przyjaciół z dzieciństwa miało podobny stosunek do jej profesji.

Obszerny, elegancki hol stanowił wizytówkę każdego zamożnego domu. Kiedy Liv dorastała, identyczne wnętrza miała okazję widzieć w dziesiątkach podobnych rezydencji. Organizowano w nich setki przyjęć i różnych imprez, które tak śmiertelnie zawsze ją nudziły. Zamyślona, nie zwróciła uwagi na wiszącego po lewej stronie Matisse'a. W pewnej chwili usłyszała, jak podążający za nią Bob, nie mogąc się opanować, cicho zagwizdał przez zęby.

- Ale chata! - wymamrotał, gdy jego stopy w sportowym obuwiu cicho przesuwały się po posadzce.

Zajęta swymi myślami, Liv bezwiednie mu przytaknęła. Wychowywała się w domu niewiele różniącym się od tego. Jej matka wolała wprawdzie Chippendale'a od Ludwika XIV, ale poza tym wszystko wydawało się takie same. Nawet zapach był taki sam - olejek cytrynowy i świeże kwiaty. To wywoływało wspomnienia.

Kiedy Liv ruszyła za pokojówką, nagle dobiegł ją głośny męski śmiech.

- T.C., jesteś niekwestionowanym mistrzem w opowiadaniu kawałów. Zanim jednak zdecyduję się powtórzyć ten, który przed chwilą od ciebie usłyszałem, będę się musiał upewnić, czy nie ma w pobliżu pierwszej damy.

Dell powoli schodził po schodach. Był to elegancki, przystojny mężczyzna około sześćdziesiątki. Towarzyszył mu Thorpe.

Liv poczuła ucisk w żołądku. Chociaż o jeden krok, ale zawsze przede mną, pomyślała ze złością. Cholera!

Nieoczekiwanie ich oczy się spotkały. Thorpe uśmiechnął się, ale to nie był taki sam uśmiech, z jakim przed chwilą zwracał się do Della.

- Panna Carmichael. - Dell, spostrzegłszy Liv, podszedł do niej z wyciągniętą ręką. Jego głos był tak samo aksamitny jak jego dłoń, a oczy wyjątkowo przenikliwe. - Co do minuty. Mam nadzieję, że nie czekała pani na mnie.

- Nie, panie Dell. Ja również cenię sobie czas.

Spojrzała na Thorpe'a.

- Panie Thorpe.

- Panno Carmichael.

- Wiem, że jest pan niezwykle zajętym człowiekiem. - Liv z uśmiechem zwróciła się do Della. - Ale nie zabiorę panu dużo czasu. - Dyskretnie włączyła mikrofon. - Czy zechciałby pan porozmawiać ze mną tutaj? - zapytała, chcąc umożliwić technikowi dostrojenie dźwięku.

- Nie mam nic przeciwko temu. - Wykonał zapraszający gest i uśmiechnął się wylewnie. Uśmiech był jedną z najważniejszych umiejętności rasowego dyplomaty. Kątem oka Liv widziała, jak Thorpe przesuwa się poza zasięg kamery i staje przy drzwiach. Wciąż czuła jego wzrok na sobie, co nie wpływało zbyt dobrze na jej samopoczucie. Nic jednak nie mogła na to poradzić. Odwróciła się więc do swego rozmówcy i zaczęła wywiad.

Dell wciąż był życzliwy i chętny do współpracy. Liv czuła się jak dentysta usiłujący wyrwać ząb komuś, kto uśmiecha się, mając mocno zaciśnięte usta.

Nie ulegało wątpliwości, iż Dell zdaje sobie sprawę, że jego osobę wiąże się ze stanowiskiem Larkina i oczywiście to, że media poświęcały temu tyle uwagi, bardzo mu pochlebiało. Liv zauważyła, że jej rozmówca robi wszystko, aby w czasie wywiadu nie padło nazwisko prezydenta. Wiedziała, że ma do czynienia z zawodowcem. Dell był uprzejmy, ale przez cały czas lawirował, mówiąc tak, aby nic nie powiedzieć. Jednak Liv z uporem wracała do tematu. Jeśli już nie mogła uzyskać od niego żadnej konkretnej odpowiedzi, przynajmniej z tonu jego głosu starała się coś wyczytać.

- Panie Dell, czy prezydent rozmawiał z panem o wyborze nowego sekretarza stanu? - Wiedziała, że nie może oczekiwać prostej odpowiedzi „tak” lub „nie”.

- Nie dyskutowałem o tym z prezydentem.

- Ale spotkał się pan z nim? - nalegała.

- Od czasu do czasu widuję się z prezydentem. - Dał dyskretny znak i po chwili zjawiła się tuż przy nim służąca podając mu kapelusz i płaszcz.

- Bardzo mi przykro, panno Carmichael, ale nie mogę poświęcić pani więcej czasu. - Włożył płaszcz. Liv wiedziała, że to już koniec wywiadu, mimo to ruszyła wraz z nim w stronę drzwi.

- Panie Dell, czy zobaczy się pan jeszcze dziś z prezydentem? - Pytanie zabrzmiało dosyć obcesowo, ale odpowiedź Della nie była taka, jakiej się Liv spodziewała, a błysk w jego oczach i chwila wahania dały jej wiele do myślenia.

- Być może. - Dell wyciągnął rękę. - To prawdziwa przyjemność rozmawiać z panią, panno Carmichael. Niestety, czas mnie już goni. Ruch o tej porze dnia jest taki uciążliwy.

Liv dała znak, aby Bob zatrzymał taśmę.

- Dziękuję panu, panie ambasadorze, że zechciał się pan ze mną widzieć. - Oddała mikrofon koledze z ekipy i podążyła za Dellem i Thorpe'em do wyjścia.

- Zawsze do usług - pogłaskał ją po ręku i uśmiechnął się czarująco, jak przystało na wywodzącego się ze starej szkoły południowca. - Zadzwoń do Anny, T.C. - odwrócił się do Thorpe'a i poklepał go po plecach. - Czeka na wiadomość od ciebie.

- Zadzwonię.

Dell zszedł po schodach do czarnej limuzyny, gdzie czekał już na niego kierowca.

- Nieźle, Carmichael - odezwał się Thorpe, kiedy limuzyna odjechała. - W końcu zrobiłaś ten wywiad. Oczywiście... - ciągnął z uśmiechem - Dell to twardy przeciwnik.

Liv spojrzała na niego chłodno.

- Co tu właściwie robisz, Thorpe?

- Jadłem śniadanie - odrzekł. - Jestem starym przyjacielem rodziny.

Powinna go była uderzyć, aby zetrzeć ten głupi uśmiech z jego twarzy Zamiast tego jednak zaczęła starannie naciągać na palce rękawiczki.

- Dell otrzyma to stanowisko.

Thorpe uniósł do góry brwi.

- Czy to stwierdzenie, Olivio, czy raczej pytanie?

- Nie zapytałabym cię nawet o godzinę, Thorpe - odcięła się. - A ty, nawet gdybym się na to zdecydowała, i tak byś mi nie odpowiedział.

- Zawsze twierdziłem, że masz ostry język.

Dobry Boże, jakaż ona piękna, pomyślał. Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy w studiu, już wtedy zrobiła na nim duże wrażenie; co prawda w makijażu, w świetle jupiterów i rozstawionych kamer wcale o to nie trudno. Teraz, stojąc z nią twarzą w twarz, w ostrym świetle poranka, nie miał wątpliwości, że to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział. Wspaniała budowa ciała, nieskazitelna cera. Tylko oczy zdradzały złość, nad którą za wszelką cenę starała się zapanować. Thorpe znowu się uśmiechnął. Uwielbiał obserwować, jak pęka lód.

- Czy to dla ciebie problem, Thorpe? - złośliwie zauważyła Liv, odwracając się, aby zwolnić ekipę. - Czyżbyś nie lubił reporterów, którzy, tak się składa, akurat są kobietami?

Roześmiał się i pokręcił głową.

- Doskonale wiesz, że płeć nie ma tu nic do rzeczy.

W jego jeszcze przed chwilą tak poważnych oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Wcale jej się to nie spodobało.

- Dlaczego nie chcesz ze mną współpracować?

Wiatr rozwiewał mu włosy zupełnie tak jak podczas wczorajszego reportażu. Zdawało się, że jest zupełnie niewrażliwy na chłód, podczas gdy Liv, otulona płaszczem, drżała z zimna.

- Wykonujemy przecież ten sam zawód, pracujemy dla tych samych ludzi.

- To moje podwórko, Liv - spokojnie odrzekł. - Jeśli chcesz się tu dostać, musisz o to walczyć. Osiągnięcie tego, co mam, zajęło mi wiele lat. Nie spodziewaj się, że tobie wystarczy parę miesięcy, aby tego dokonać. Lepiej będzie, jeśli wejdziesz do samochodu - dodał, widząc że drży z zimna.

- Zamierzam walczyć, Thorpe. - Zabrzmiało to w połowie jak groźba, w połowie jak ostrzeżenie. - Jeśli chcesz walki, będziesz ją miał.

Thorpe skłonił głowę z uznaniem.

- Liczę na to.

Nie miał wątpliwości, że Liv nie wsiądzie do samochodu, dopóki on sam tego nie zrobi. Będzie tak stała, kostniejąc z zimna, przez zwykły upór. Bez słowa zszedł więc po schodach i otworzył drzwiczki swego samochodu.

Liv stała jeszcze przez chwilę, czekając, aż Thorpe odjedzie. Świadomość, że teraz, kiedy zniknął jej z oczu, może wreszcie swobodnie odetchnąć, zirytowała ją jeszcze bardziej. Thorpe miał bardzo silną osobowość. Zachowanie w stosunku do niego obojętności wydawało się prawie niemożliwe. Zawsze wywoływał silne emocje. Jej były zdecydowanie negatywne.

On nie miał zamiaru stawać jej na drodze. Ona nie miała zamiaru się tym zadowolić. Zeszła po schodach i powoli skierowała do samochodu.

Anna, nagle pomyślała, przypomniawszy sobie imię, które Dell wymienił w rozmowie z Thorpe’em. Anna Dell Monroe, córka Della i oficjalna pani domu od śmierci swojej matki. Anna Dell Monroe. Jeśli coś miało się wydarzyć w życiu jej ojca, ona z pewnością musiała o tym wiedzieć. Liv nagle przyspieszyła kroku i wsiadła do czekającego na nią samochodu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin