WIKTOR HUGO CZŁOWIEK
ŚMIECHU TOM II
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
4
KSIĘGA TRZECIA POCZĄTEK PĘKNIĘCIA
I. GOSPODA » TADCASTER «
Londyn miał w tej epoce tylko jeden most, most Londyński. Stały na nim po obu stronach
domy. Most ten łączył Londyn z Southwark, przedmieściem, gdzie między plątaniną cia-
snych, wąskich uliczek; brukowanych lub też wysypanych żwirem z Tamizy, tłoczyły
się domki niewielkie i liche, po większej części drewniane, jak i w samym mieście;
zbieranina bezładna, łatwopalna, dogodna dla pożaru. Dowiódł tego rok 1666.
Nazwę " Southwark " wymawiano wówczas " Sudrik " , dziś wymawia się ją: " Susuork
" , jakoś tak mniej więcej. A zresztą najlepszym sposobem wymawiania słów angielskich
jest niewymawianie ich w ogóle. Mówcie więc po prostu: " Stpntn " .
Słowo " Chatam " wymawiano wówczas Je t ' aime. Ówczesny Southwark tyle podobny był
do dzisiejszego, ile Vaugirard podobne jest do Marsylii. Była to mieścina, dzisiaj
jest to miasto. W przystani na rzece jednak i wówczas już ruch był niemały. W starym,
długim murze z ciosowych kamieni, zbudowanym wzdłuż Tamizy, umocowane były pierścienie;
uwiązywano do nich pasażerskie barki. Mur ten nosił nazwę muru Effroca lub Effroc-
Stone. York nazywano Effroc za czasów saksońskich. Legenda głosiła, że jeden z
książąt Effroc utopił się u podnóża owego muru. Woda jest tam rzeczywiście dostatecznie
głęboka nawet i dla księcia. Dobre sześć sążni podczas odpływu. Przystań ta, niewielka,
lecz dogodna, przywabiała nawet i morskie statki; stara galiota holenderska " Vo-
graat " zawijała do EffrocStone. Galiota " Vograat " regularnie co tydzień odbywała
podróż z Londynu do Rotterdamu i z powrotem. Inne pasażerskie statki wyruszały stąd
dwa razy dziennie bądź do Deptford, bądź do Greenwich, bądź do Gravesend, odjeżdżały
z odpływem, wracały z przypływem. Podróż do Gravesend, odległego przecież o dwadzieścia
mil, trwała zaledwie sześć godzin.
Statki tego typu co " Vograat " dzisiaj oglądać można już chyba t ylko w muzeach
morskich. Przypominał on nieco dżonkę. W epoce owej, kiedy to Francja naśladowała
Grecję, Holandia naśladowała Chiny. " Vograat " , ciężki kadłub o dwu masztach, miał
grudź dzielącą go poprzecznie, nisko położoną kajutę pośrodku i dwa pokłady, przedni
i tylny, umieszczone tuż nad poziomem wody i otwarte jak w dzisiejszych stalowych
statkach z krytą nadbudówką, dzięki czemu przy złej pogodzie trudniej było fali dostać
się do wnętrza statku, załoga natomiast wobec braku nadburcia narażona była na
bezpośrednie jej uderzenia. Nic nie ochraniało tam człowieka przed wpadnięciem do
morza. Toteż częste wypadki i wielkie straty w ludziach sprawiły wreszcie, że zaprzestano
żeglugi na tym statku. "Vograat " w podróży swojej do Holandii nie zatrzymywał się
nigdzie, nie przystawał nawet i w Gravesend.
Odwieczny gzyms kamienny, w części kuty w skale, w części ułożony z głazów, ciągnął
się u podnóża EffrocStone. Był on zdatny do użytku przy każdym poziomie morza i
umożliwiał dostęp do statków zakotwiczonych przy murze. Mur w kilku miejscach przecinały
schody. Znajdował się on na południowym krańcu Southwark. Na górze był nasyp, przy
którym nieraz przystawali przechodnie opierając się niczym o poręcz nadbrzeżnego
bulwaru. Widać było stamtąd Tamizę. Po drugiej stronie rzeki Londyn kończył się.
Były tam już tylko pola.
5 Powyżej EffrocStone, przy zakręcie Tamizy, prawie naprzeciw pałacu SaintJames,
tuż za
LambethHouse, nie opodal promenady nazywanej wówczas Foxhall ( vauxhall zapewne)
, pomiędzy garncarnią, gdzie wyrabiano porcelanowe garnki, i hutą szklaną, gdzie
wyrabiano malowane flaszki, leżała jedna z tych rozległych, a nie określonych bliżej
przestrzeni, które we Francji nazywano niegdyś mails - miejsca spacerów - w Anglii
zaś bowlinggreen. Zielony dywan, po którym toczyć można piłkę. Stąd francuskie
słowo boulingrin - trawnik. Dziś mamy trawniki takie w swoich mieszkaniach; tyle
tylko, że znajdują się one na stole, że są nie z trawy, lecz z sukna i noszą nazwę
bilardu.
Właściwie nie wiadomo po co, skoro mamy już we francuskim języku słowo boulevard
( boulevert - zielona kula) , czyli właśnie bowlinggreen, zostało wymyślone jeszcze
słowo boulingrin. Jest to doprawdy zadziwiające, żeby osobistość tak poważna, jak
słownik, pozwalała sobie na te niepotrzebne zbytki. Bowlinggreen w Southwark
nazywano Polem Tarrinzeau, teren ten był bowiem niegdyś własnością baronów Hasting,
którzy noszą również tytuł baronów Tarrinzeau i Mauchline. Z rąk lordowskiej rodziny
Hastingów Pole Tarrinzeau przeszło w ręce lordowskiej rodziny Tadcaster. Lordowie
Tadcaster udostępnili je mieszkańcom miasta ciągnąc z tego zyski, podobnie jak później
książę Orleański ciągnąć będzie zyski z PalaisRoyal. Pole Tarrinzeau przeszło wreszcie
na własność parafii i stało się nędzną, zaniedbaną łąką.
Na polu tym odbywało się coś na kształt nieustającego jarmarku. Roiło się tam od
kuglarzy, siłaczy, sztukmistrzów i grajków występujących na swoich koczujących
scenach, roiło się od gapiów, co " przychodzili oglądać diabła " , jak mawiał arcybiskup
Sharp. Oglądać diabła - czyli przypatrywać się widowisku.
. Dokoła tego placu, miejsca nieustającego święta, stało kilka gospód otwartych przez
okrągły rok, które i odbijały publiczność wędrownym teatrom, i dostarczały im widzów.
Były to zwykłe budki, kramiki, czynne tylko za dnia. O zmierzchu oberżysta zamykał
swoją oberżę na klucz i szedł do miasta. Jedna tylko z tych gospod była prawdziwym
domem. Był to też jedyny zamieszkały budynek na całym placu, bowiem jarmarczne budy
wędrownych linoskoków zniknąć mogą w każdej chwili, nic ich na miejscu nie trzyma.
Kuglarze nie zapuszczają korzeni.
Gospoda ta, zwana gospodą " Tadcaster " od imienia dawnych panów placu, bardziej
była karczmą niż szynkownią, bardziej zajazdem. niż karczmą, posiadała bramę wjazdową
i dość obszerne podwórze.
Brama wjazdowa, łącząca podwórze z placem, była, oficjalnym, wejściem do gospody
" Tadcaster " . Obok niej znajdowały się niewielkie niskie drzwi, przez które dostać
się można było do środka. I zazwyczaj też używano tylko tych niskich drzwiczek właśnie.
Wchodziło się tędy wprost do właściwej gospody, do długiej, zadymionej izby o niskim
pułapie, zastawionej stołami. Nad drzwiami tymi, na wysokości pierwszego piętra,
znajdowało się okienko. Do okuć jego przytwierdzono wiszący szyld gospody. Duża brama
zaryglowana była na stałe, nigdy jej nie otwierano.
Chcąc dostać się na podwórze trzeba było przejść przez izbę. W karczmie " Tadcaster
" mieszkał tylko karczmarz i chłopiec do posług. Karczmarz nazywał się imć Nicless,
chłopiec - Govicum. Imć Nicless - Mikołaj zapewne, zniekształcony przez angielską
wymowę - był wdowcem, skąpym i trwożliwym, szanującym wszystkie przepisy prawa. Miał
krzaczaste brwi i owłosione ręce. Czternastoletni chłopiec, co nalewał gościom szklanki
i przybiegał, kiedy zawołano: Govicum, było to stworzenie poczciwe i wesołe, wiecznie
przepasane fartuchem. Głowę miał ogoloną przy skórze na znak, że służy.
Sypiał na parterze, w komórce, w której niegdyś trzymano psa, Komórka ta zamiast
okna miała niewielki otwór wychodzący wprost na plac Tarrinzeau.
6
II. ELOKWENCJA NA WIETRZE
Pewnego wieczora, kiedy chłodno było i wietrzno, kiedy pogoda zachęcała ulicznych
przechodniów do jak największego pośpiechu, człowiek pewien, idący przez plac Tarrinzeau,
tuż pod murem gospody " Tadcaster " , zatrzymał się nagle. Działo się to w jednym
z ostatnich miesięcy zimowych roku 1705. Człowiek ów, z odzienia wyglądający na marynarza,
był wysoki i postawny, co jest obowiązkiem tych, którzy znajdują się u dworu, a
co nie jest zakazane zwykłym śmiertelnikom z ludu. Po cóż zatrzymał się? Aby posłuchać.
A czego słuchał? Głosu, co rozprawiał po drugiej stronie ściany, na podwórzu zapewne,
głosu starczego już wprawdzie, lecz tak donośnego, że nawet i na ulicy słyszeli go
przechodnie. Spoza ściany dawał się słyszeć również gwar tłumu. A głos mówił:
- Mieszkańcy i mieszkanki Londynu! Oto jestem i pięknie się wam kłaniam. Z całego
serca winszuję wam, żeście Anglikami. Jesteście wielkim ludem. Powiem więcej -
jesteście wielkim pospólstwem. Wasze pięści są jeszcze piękniejsze niż wasze szpady.
Apetyt macie dobry. Jesteście narodem, co zjada inne narody. Funkcja to chwalebna.
Wysysanie całego świata na zupełnie osobnym miejscu stawia Anglię. W polityce i w
filozofii, w zarządzaniu koloniami, ludami i ich wytwórczością, w chęci robienia
innym tego złego, co by wam na dobre wychodziło - jesteście nieporównani, jesteście
zdumiewający. Nadchodzi chwila, w której na kuli ziemskiej umieszczone zostaną dwa
ogromne napisy. Jeden głosić będzie: " Strona ludzi " , drugi - " Strona Anglików
" . Stwierdzam to ku waszej chwale, ja, co nie jestem ani Anglikiem, ani człowiekiem,
mam zaszczyt bowiem być doktorem. A jedno łączy się z drugim. Nauczam, szanowni panowie.
Czego? Rzeczy dwu rodzai, tych, które wiem, i tych których nie wiem. Sprzedaję leki
i rozdaję myśli. Zbliżcie się i słuchajcie. Przyzywa was oto nauka. Otwórzcie ucho
wasze. Jeżeli jest ono małe - niewiele w nim prawdy zostanie; jeżeli jest duże -
wejdzie doń wiele głupstwa. A więc uwaga! Wykładam naukę zwaną Pseudodoxia Epidemica.
Mam towarzysza, co pobudza do śmiechu, ja pobudzam do myślenia. Mieszkamy
obaj pod jednym dachem, śmiech bowiem jest równie wysokiego rodu, co i wiedza. Kiedy
zapytywano Demokryta: " Skąd masz swoją mądrość? " , odpowiadał: " Śmieję się. "
A gdyby mnie ktoś zapytał: " Dlaczego się śmiejesz? " , odpowiedziałbym: " Bo wiem.
" Nie śmieję się zresztą. Jestem tym, co prostuje powszechne błędy. Postanowiłem
oczyścić umysły wasze. Wiele w nich śmiecia. Z dopustu bożego lud i oszukuje się,
i jest oszukiwany. Porzućmy głupi, fałszywy wstyd; wyznaję szczerze, że wierzę
w Boga i wtedy nawet, kiedy nie ma on racji. Ale kiedy widzę śmiecie - a błędy to
śmiecie - wymiatam je. Skąd wiem to, co wiem? To moja sprawa. Każdy zdobywa swoją
wiedzę, jak może, Laktancjusz zadawał pytania odlanej w brązie głowie Wergiliusza,
a ona odpowiadała mu; Sylwester II rozmawiał z ptaszkami; czy ptaki umiały mówić?
czy papież umiał ćwierkać? Pytania nie rozwiązane. Umarłe dziecko rabina Eleazara
przemówiło do świętego Augustyna. Mówiąc między nami, nie wierzę w te wszystkie historie
z wyjątkiem ostatniej. Być to może, że umarłe dziecko przemówiło; lecz miało ono
pod językiem złotą płytkę, na której wyryte były najrozmaitsze konstelacje. A za-
tem oszukiwało. Oto i wytłumaczenie. Widzicie, jak dalece miarkuję się w sądach.
Oddzielam prawdę od fałszu. Proszę bardzo, a oto inne mylne mniemania, które wy,
biedni ludzie z ludu, podzielacie zapewne, a od których pragnąłbym oswobodzić was.
Dioskurides wierzył, że w blekocie kryje się bóg. Chryzyp doszukiwał się go w liściach
cynopastu, Józef w korzeniu rzepy, Homer - w roślinie moly. Otóż mylili się oni.
W roślinach tych kryje się nie bóg, lecz szatan. Sprawdziłem to sam. To nieprawda,
że wąż, który kusił Ewę, miał, jak Kadmos, ludzką twarz. Garcias de Horto, Cada-
Mosto i Jan Hugo, arcybiskup Trewiru, zaprzeczają, jakoby dla schwytania słonia dość
było podpiłować drzewo. Przychylam się do ich zdania. Obywa-
7 tele, fałszywe poglądy powstają za usilnym staraniem Lucyfera. Gdzie ten książę
panuje, tam
pojawiają się meteory błędu i zguby. Narodzie, Klaudiusz Pulcher nie dlatego umarł,
że kurczęta nie chciały wychodzić z kurnika; w rzeczywistości - to Lucyfer, który
przewidział śmierć Klaudiusza Pulchera, postarał się, aby te ptaki jeść przestały.
Belzebub, co obdarował cesarza Wespazjana władzą prostowania nóg kulawym i przywracania
wzroku niewidomym jednym dotknięciem dłoni, popełnił czyn sam w sobie chwalebny,
lecz motywy jego nieczyste były. Cni panowie, wystrzegajcie się, fałszywych mędrców,
co używają białej dyni, co wyrabiają maść na oczy z miodu i koguciej krwi. Nauczcie
się odróżniać prawdę od łgarstwa. Nie jest dokładne podanie, jakoby Orion został
zrodzony przez Jowisza podczas załatwiania przez niego swej potrzeby naturalnej;
w rzeczywistości Merkury stworzył tę gwiazdę w taki właśnie sposób. To nieprawda,
jakoby Adam miał pępek. Kiedy święty Jerzy zabijał smoka, nie było przy nim córki
żadnego ze świętych pańskich. Święty Hieronim nie miał w gabinecie swoim zegara na
kominku: po pierwsze - ponieważ mieszkając w jaskini nie miał on gabinetu; po wtóre
- ponieważ nie miał kominka, , po trzecie - ponieważ nie istniały jeszcze wówczas
zegary. Prostujmy błędy! Prostujmy błędy! O mili moi, którzy mnie słuchacie, jeżeli
ktokolwiek powie wam, że każdemu, co powącha waleriany, rodzi się w mózgu jaszczurka,
że gnijące ścierwo wołu w pszczoły się przemienia, konia zaś - w szerszenie, że człowiek
zmarły więcej waży niż żywy, że krew capa rozpuszcza szmaragd, że gąsienica, mucha
i pająk na tym samym drzewie spostrzeżone zwiastują głód, wojnę i mór, że wielką
chorobę wyleczyć można za pomocą robaka wylęgłego w głowie sarny - nie dawajcie wiary,
to banialuki! Oto, co jest prawdą: skóra morskiego cielęcia chroni od grzmotu; ropucha
żywi się ziemią i tworzy się jej wskutek tego kamień w głowie; róża jerychońska kwitnie
w Wigilię Bożego Narodzenia; węże nie znoszą cienia jesionu; słoń nie ma stawów
i musi spać stojąc, oparłszy się o drzewo; posadźcie ropuchę na kogucim jaju, a otrzymacie
skorpiona, z którego narodzi się salamandra; ślepiec odzyskuje wzrok kładąc jedną
rękę na lewej stronie ołtarza, a drugą rękę na swoich oczach; dziewictwo nie wyklucza
macierzyństwa. Zacni ludzie, tymi oto niewątpliwymi prawdami karmcie się. W Boga
zaś wierzyć możecie na dwa sposoby: albo na podobieństwo wiary pragnienia w pomarańczę,
albo na podobieństwo wiary osła w bat. A teraz zaprezentuję wam moich współpracowników.
W tym miejscu silniejszy podmuch wiatru wstrząsnął futrynami i okiennicami karczmy
stojącej samotnie na otwartej przestrzeni. Przeciągły szmer przebiegł powietrzem.
Mówca odczekał chwilę, po czym głos jego, zwycięski w zawodach z zawieją, dał się
słyszeć znowu:
- Przerwał mi. Trudno. Mów, akwilonie. Szanowni państwo, nie gniewam się o to wcale.
Wiatr jest rozmowny jak wszyscy, co żyją samotnie. Tam, w górze, nikt mu nie dotrzymuje
kompanii. Gada więc sobie. Lecz wracam do mego wątku. Macie oto przed sobą stowarzy-
szenie artystów. Jest nas czworo. A lupo principium. Rozpoczynam od przyjaciela mego,
wilka. Nie kryje się on z tym wcale. Przyjrzyjcie się mu. Jest wykształcony, poważny
i bystry. Niewątpliwie opatrzność kiedyś, w jakiejś chwili, miała zamiar uczynić
z niego doktora uniwersytetu; lecz na to trzeba być trochę głupcem, a on nim nie
jest. Dodam tu jeszcze, że nie ma on żadnych przesądów, żadnej rodowej pychy. Nieraz
zdarzało mu się obcować z suką, jemu, co miałby wszelkie prawo do wilczycy. Jego
następcy tronu, jeżeli ich w ogóle ma, łączą zapewne w miły sposób szczekanie matki
z wyciem ojca. Bo on wyje. Z ludźmi trzeba wyć. Szczeka również, czyniąc ustępstwo
na rzecz cywilizacji. Łagodnieje przez wspaniałomyślność. Homo jest udoskonalonym
psem. Oddajmy cześć psu. Pies - dziwaczne zwierzę - ma pot na języku, a uśmiech w
ogonie. Homo dorównuje mądrością nieowłosionemu wilkowi z Meksyku, słynnemu ksoloitzeniski,
a przewyższa go serdecznością. I jest pokorny. Ma on skromność wilka, co pożytecznym
jest dla ludzkiego rodzaju. Jest miłosierny i uczynny nie chełpiąc się tym wcale.
Jego lewa łapa nie wie nic o dobrym uczynku, który prawa spełnia. Oto, jakie są jego
zasługi. O drugim moim przyjacielu powiem tylko jedno słowo: jest to potwór. W podziw
was wprawi. Został on niegdyś porzucony przez piratów u wybrzeży dzi-
8 kiego oceanu. A ta oto jest ślepa. Czyżby była to rzecz wyjątkowa? Nie. Wszyscy
jesteśmy
ślepcami. Skąpiec jest ślepcem; widzi on złoto, a nie widzi bogactwa. Rozrzutnik
jest ślepcem; widzi on początek, a nie widzi końca. Kokietka jest ślepa; nie widzi
swoich zmarszczek. Mędrzec jest ślepy; nie widzi swojej niewiedzy. Człowiek uczciwy
jest ślepy; nie widzi łotra. Łotr jest ślepy; nie widzi Boga. Bóg jest ślepy; kiedy
tworzył świat, nie spostrzegł, że wcisnął mu się tam diabeł. I ja jestem ślepy; mówię,
a nie widzę, że jesteście głusi. Ta oto nasza ślepa towarzyszka jest tajemniczą kapłanką.
Bogini Westa powierzyłaby jej chętnie swoje ognisko. Ma ona w usposobieniu swoim
miejsca ciemnawe nieco i łagodne jak rozchylenia w runie baranka! Myślę, że jest
chyba córką króla, ale nie twierdzę tego stanowczo. Godna pochwały nieufność cechować
powinna mędrca. Jeżeli zaś o mnie chodzi - to param się nieco i mędrkowaniem, i
medycyną. Rozpatruję i opatruję. Chirurgus sum. Uzdrawiam z gorączek, miazmatów,
pomorów. Niemal wszystkie wrzody i dolegliwości nasze, leczone stosownie, uwalniają
nas najpoczciwiej od innych przypadłości, o wiele gorszych jeszcze. Pomimo to jednak
nie doradzałbym wam bynajmniej czyraka zwanego również karbunkułem. Jest to głupia
choroba, która na nic się nie przydaje. Umiera się z niej - tyle tylko. Nie jestem
ja ani nieukiem, ani prostakiem. Wielbię wymowę i poezję, obcuję na stopie niewinnej
zażyłości z tymi dwiema boginiami. A teraz zakończę następującą uwagą. Cni panowie,
cne panie, po jasnej, słonecznej stronie dusz waszych pielęgnujcie cnotę, skromność,
uczciwość, sprawiedliwość i miłość. Każdy na tym padole może mieć tym sposobem swoją
doniczkę z kwiatkiem w swoim oknie. Skończyłem, miłościwi panowie. A teraz rozpocznie
się widowisko.
Mężczyzna, marynarz zapewne, który przysłuchiwał się z zewnątrz, wszedł do niskiej
izby gospody, minął ją, zapłacił kilka groszy, których od niego zażądano, i wyszedł
na podwórze pełne publiczności. W głębi podwórza stał duży, kryty wóz z otwartą klapą.
Na tej scenie mężczyzna zobaczył starca odzianego w skórę niedźwiedzią, młodzieńca
o twarzy jak maska, ślepą dziewczynę i wilka.
- Tam do licha! ! - zawołał. . - Oto wspaniali ludzie! !
9
III. W KTÓRYM ZNOWU POJAWIA SIĘ PRZECHODZIEŃ
" Zielone Pudło " - ono to było bowiem - przyjechało więc do Londynu. Zatrzymało
się w Southwark. Pole, na którym trwał wieczysty jarmark, nie ustający nawet zimą,
przynęciło Ursusa.
Miło było Ursusowi zobaczyć kopułę Świętego Pawła. Londyn ma swoje dobre strony.
Ofiarowanie katedry świętemu Pawłowi to zaiste odwaga niemała. Prawdziwym świętym
katedralnym jest święty Piotr. Święty Paweł podejrzany jest o wyobraźnię, a w sprawach
tyczących Kościoła wyobraźnia znaczy t yle co herezja. Święty Paweł jest świętym
dzięki łagodzącym okolicznościom. Wszedł on do nieba przez te drzwi, przez które
wpuszczani tam bywają tylko artyści.
Katedra to szyld. Święty Piotr wskazuje na Rzym, miasto dogmatu; święty Paweł oznajmia
Londyn, miasto schizmy.
Filozofia Ursusa szerokie miała ramiona i wszystko nimi objąć mogła; potrafił też
należycie ocenić te odcienie, a jego pociąg do Londynu wywodził się, być może,
również i z niejakiej sympatii do Świętego Pawła.
Wybór Ursusa padł na obszerne podwórze gospody " Tadcaster " . Zostało ono urządzone
jakby w przewidywaniu przybycia " Zielonego Pudła " ; był to gotowy teatr. Podwórze
o kształcie kwadratowym, obudowane było z trzech stron, z czwartej zaś, naprzeciwległej
piętrom, zamykał je mur, pod którym ustawiono wóz, który mógł tam wjechać dzięki
szerokości wjazdowej bramy. Długi drewniany ganek, kryty daszkiem i podparty słupami,
ciągnął się na wysokości pierwszego piętra przez wszystkie trzy otaczające dziedziniec
ściany, z dwu stron spuszczając się ukośnie schodami w dół. Okna parteru tworzyły
parterowe loże, bruk podwórza - parter, ganek zaś był balkonem. Taka to widownia
otwierała się przed " Zielonym Pudłem " , ustawionym przy murze. Przypominała niezmiernie
ów " Glob " , gdzie grywano niegdyś Otella, Burzę i Króla Lira.
W kącie za " Zielonym Pudłem " znajdowała się stajnia. . Ursus ułożył się z oberżystą,
imć Niclessem, który przez poszanowanie dla prawa zgodził się przyjąć do swej oberży
wilka tylko za podwyższoną opłatą. Deskę z napisem " Gwynplaine - Człowiek Śmiechu
" odczepioną od " Zielonego Pudła " zawieszono obok szyldu oberży. W izbie gospody,
jak już o tym wiemy, znajdowały się wewnętrzne drzwi prowadzące na podwórze. Przy
drzwiach tych z beczki o wybitym dnie urządzono budkę dla " kasjerki " , którą bywała
raz Fibi, raz Vinos. Nie inaczej jest i dziś. Kto wchodzi, ten płaci. Pod napisem
" Człowiek Śmiechu " przybito dwoma gwoździami biało pomalowaną deskę, na której
ogromnymi literami wykaligrafowany został węglem tytuł wspaniał ej sztuki Ursusa
Chaos zwyciężony. Na środku ganku, na wprost " Zielonego Pudła " , wydzielono za
pomocą dwu przegrodzeń
osobną lożę " dla widzów szlachetnego rodu " . Wchodziło się tam przez duże, podłogi
sięgające okno.
Loża ta pomieścić mogła w dwu rzędach dziesięciu widzów. - Jesteśmy w Londynie -
powiedział Ursus. - Musimy być gotowi na przyjęcie szlachetnie urodzonych gości.
W loży tej poustawiać kazał najlepsze krzesła z gospody i umieścić pośrodku wielki
fotel kryty utrechckim aksamitem w wiśniowy wzór i nabijany złotymi ćwiekami. A nuż
żona jakiego aldermana przyjdzie kiedyś na widowisko?
Rozpoczęły się przedstawienia. Widzowie cisnęli się tłumnie od pierwszej chwili.
10 Lecz loża dla " widzów szlachetnego rodu " stała pusta. Z tym jed ynym wyjątkiem
powo-
dzenie było ogromne, jakiego nie oglądano jeszcze, odkąd na świecie istnieją sztukmistrze
i wędrowne teatry. Całe przedmieście Southwark biegło na wyścigi, aby podziwiać Człowieka
Śmiechu.
Kiedy pojawił się Gwynplaine, potruchleli linoskocy i kuglarze z placu Tarrinzeau.
Spadł na nich niby jastrząb na klatkę szczygłów i wydziobał im pożywienie. Gwynplaine
połknął całą ich publiczność.
Oprócz szarego ludu połykaczy noży i strojących miny błaznów znajdowali się przecież
na tym placu i tacy, co pokazywali nie lada widowiska. Był tam cyrk, w którym popisywały
się kobietylinoskoczki, rozbrzmiewający od rana do wieczora potężnym dźwiękiem
wszelakiego rodzaju instrumentów, cymbałów, bębenków, dzwonków, fujarek, kobz, trąbek,
rożków niemieckich, piszczałek i fletów przeróżnych. Pod namiotem szerokim i okrągłym
pokazywali się skoczkowie, którym aniby dorównać mogli dzisiejsi nasi amatorzy wspinania
się po Pirenejach, Dulma, Bordenave i Meylonga, którzy z wierzchołka Pierrefitte
schodzą na równinę Limacon, a więc prawie że spadają. Była tam również wędrowna menażeria,
w której oglądać można było tygrysatrefnisia, co przynaglony batem przez pogromcę
wyrywał mu ten bat i połykał go. Otóż i ten komik nawet, uzbrojony w zęby i pazury,
został odsunięty w cień.
Zainteresowanie, oklaski, dochody, publiczność - wszystko zabrał dla siebie Człowiek
Śmiechu. Stało się to w mgnieniu oka. Wszystko, co nie było " Zielonym Pudłem " ,
...
sollve