Brzydula - Hawksley Elizabeth.pdf

(923 KB) Pobierz
Elizabeth Hawksley - Brzydula
Elizabeth Hawksley
Brzydula
1
Wszystko zaczęło się w grudniu 1813 roku. Tego dnia uświadomiłam sobie, Ŝe Balquidder pragnie mojej
śmierci.
To brzmi jak początek jednej z moich „powieści gotyckich”, czyli romansów grozy (trzytomowe wydanie,
Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, cena trzy gwinee), niemniej jest prawdą.
Faktycznie, we Władczyni Sokolego Gniazda, powieści, którą wtedy pisałam, podstępne knowania podłego
mnicha, Era Bartolomea, zmuszają moją bohaterkę, Angelinę, do ucieczki z domu. Zgodnie z konwencją tego
typu romansów, znajduje ona schronienie w zrujnowanym zamku, stojącym na szczycie pokrytych śniegiem
Alp.
Nigdy nie byłam w Szwajcarii, nie wiem, czy zamki są tam budowane nad przepaściami, ale jest to powieść
gotycka i moi czytelnicy tego właśnie oczekują.
Odbiegłam od tematu. MoŜe niezbyt daleko, poniewaŜ równieŜ i ja, tak jak Angelina, musiałam ratować się
ucieczką. Nie lubię teŜ wzmianek o Balquidderze. Nawet teraz trudno jest mi o nim pisać. Nie udało mu się
mnie zniszczyć, ale za to doprowadził do zguby innych osób.
A oto historia mojego młodocianego szaleństwa — a raczej głupoty — która zaczęła się, kiedy miałam
szesnaście lat, a zakończyła tej przeraŜającej nocy, na zamarzniętej Tamizie podczas zimowego festynu. Był
luty, rok 1814, a ja miałam juŜ dwadzieścia pięć lat.
Zacznę jednak od początku. Ja, Emilia Daniels, urodziłam się 15 stycznia 1789 roku. Moja matka była o wiele
młodsza od ojca, a ja byłam ich jedynym dzieckiem. Matka była idealną przedstawicielką swojej epoki —
miała romantyczną naturę. Zalewała się łzami, czytając Cierpienia młodego Wertera, i odznaczała się
skłonnością do marzeń. Biedna mama. Bardzo mi jej brakuje. Pisałam dla niej krótkie opowiadania, a ona
obsypywała mnie pocałunkami, chwaląc moje zdolności. śadna z nas nie zaznała nadmiaru uczucia ze strony
ojca.
Tolley, pokojówka matki, nie lubiła ojca. Czułam to, chociaŜ nigdy nie wyraŜała swojej niechęci wprost.
„Matka panienki mogła wyjść za mąŜ za markiza”, lubiła powtarzać. „Trzykrotnie ją o to błagał, na kolanach”.
To wprawiało mnie zawsze w zdumienie. Czy w taki sposób powinni oświadczać się męŜczyźni? Nie mogłam
sobie wyobrazić ojca w takiej sytuacji. Wydawało mi się, Ŝe nie mógłby zgiąć kolan, bo bardzo by przy tym
trzeszczały. Było oczywiste, Ŝe w oczach Tolley zwykły pan Daniels, chociaŜ posiadał odpowiedni majątek,
stał nieporównanie niŜej od anonimowego markiza.
Mama była wyznawczynią idei Jeana Jacques”a Rousseau, więc wzrastałam zgodnie z własną naturą. Moje
fantazjowanie znajdowało poklask, a moje uczucia były niezgruntowane. Teraz dopiero widzę, jakie to było
nierozsądne. Bóg jeden wie, ile przez to wycierpiałam. Były okresy, kiedy potępiałam matkę za sposób, w jaki
mnie wychowywała, a jednocześnie starałam się znaleźć argumenty na jej. obronę. Nigdy nie potrafiłam
rozstrzygnąć tej kwestii, a moja miłość do niej zawsze jest stłumiona pytaniem „dlaczego mi pozwoliłaś” lub
1
teŜ „ale to ty powinnaś była wiedzieć”. Lecz wracajmy do mojej historii.
Mój ojciec naleŜał jeszcze do epoki Oświecenia, był opanowany, rozsądny i, według mnie, okropnie
staroświecki. Rzadko go widywałam. Kiedy się spotykaliśmy, głaskał mnie po głowie beznamiętnym gestem,
pytał: „No i jak, Emilio, czy jesteś grzeczną dziewczynką?” i odsyłał do dziecinnego pokoju, zanim zdąŜyłam
wyjąkać odpowiedź. Rozpaczliwie pragnęłam miłości, chciałam go kochać, ale kiedy jeden jedyny raz
zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam, skrzywił się z niesmakiem. „Trochę umiaru, Emilio”, powiedział.
To było jedno z największych upokorzeń, jakich doznałam w Ŝyciu, i juŜ na zawsze zrezygnowałam z
podobnych prób.
Teraz rozumiem, Ŝe był on samotnym człowiekiem, który zachowywał się z chłodną rezerwą, aby nie
okazywać swoich prawdziwych uczuć. Kiedy uwaŜał, Ŝe ma rację, potrafił być nieugięty Był jednocześnie
sprawiedliwy i otoczony ogólnym szacunkiem. Nie potrafił jednak przejawiać serdeczności, przynajmniej w
stosunku do Ŝony i córki, chociaŜ widywałam, jak Ŝartował z pracownikami w majątku. To sprawiało mi ból.
Małe dziewczynki potrzebują miłości ojców, a ja zawsze czułam się niezręcznie w towarzystwie swojego.
Nigdy nie odniosłam wraŜenia, aby fakt mojego istnienia sprawiał mu jakiekolwiek zadowolenie.
Musiał zdawać sobie sprawę, Ŝe wychowywanie mnie na dziecko natury nie było zbyt dobrym przygotowaniem
do Ŝycia, poniewaŜ postanowił; Ŝe sam wybierze mi guwernantkę. Zapewne myślał, Ŝe surowość panny Chase
będzie stanowić przeciwwagę płochości matki. Ja, oczywiście, nienawidziłam panny Chase i unikałam jej, jak
mogłam, a mama udzielała mi swojego wsparcia.
— Emilio, kochanie — mówiła — chyba nie chcesz siedzieć przy lekcjach w tak piękny dzień. Pojedźmy na
spacer.
Ze śmiechem biegłam do swojej guwernantki.
— Panno Chase, boli mnie głowa. Mama zabiera mnie na świeŜe powietrze.
Panna Chase nie miała w takim wypadku nic do powiedzenia. Kiedy powóz ruszał, pokazywałam język w
nadziei, Ŝe guwernantka stoi w oknie szkolnego pokoju.
Czy wyrosłabym z tego w swoim czasie? Pewnie tak. Ale kiedy miałam dziewięć lat, moja mama rozchorowała
się, jak zwykle w zimie, a lekarze robili co mogli, puszczając jej krew i stosując przeróŜne mikstury.
CóŜ mogę powiedzieć? Dzieciom nie udziela się informacji. Wiedziałam, Ŝe coś przede mną ukrywają.
Zaczęłam mieć koszmarne sny, a panna Chase karciła mnie, Ŝe w nocy budzę ją głośnymi krzykami. Nie
miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć ze swoich obaw. Zakradałam się pod drzwi pokoju matki — nie
wolno mi było wchodzić do środka — i siadywałam tam, tak blisko, jak tylko było to moŜliwe. Dowiedziałam
się wtedy, Ŝe czas moŜe się zatrzymać i stać się niemoŜliwą do zniesienia teraźniejszością, z którą musi się Ŝyć,
dzień po dniu.
Którejś nocy wślizgnęłam się do pokoju. Tolley spała na krześle. Mama jęczała i rzucała się na łóŜku.
— Mamo?
Jej twarz była pokryta kroplami potu. Nie pachniała juŜ tak, jak moja mama. Przeraziłam się nagle.
— Mamo! zawołałam z płaczem.
Co się z nią stało? Dlaczego mnie nie poznaje?
— Panno Emilio — usłyszałam głos zbudzonej nagle Tolley — nie powinna panienka tu przychodzić.
Pokojówka wstała z krzesła, aby przetrzeć twarz mamy chusteczką o lawendowym zapachu i dać jej wody.
Potem Tolley obróciła się do mnie, twarz miała bardzo smutną.
— Chodź, dziecko, pocałuj mamę. No, dobrze. Teraz juŜ wracaj do łóŜka.
Niechętnie ucałowałam wilgotny, lepki policzek mamy.
— Ona wyzdrowieje, prawda? — pytałam błagalnie, ale Tolley nie odpowiadała.
JuŜ nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Umarła wczesnym rankiem.
Rok później mój ojciec ponownie się oŜenił.
Znienawidziłam macochę od pierwszego wejrzenia, pewnie było to nieuniknione. Była energiczną praktyczną
kobietą która nie bawiła się w Ŝadne bzdury, a ja widziałam w niej osobę, która przywłaszczyła sobie prawa
mojej matki.
— Panie Daniels — słyszałam, jak mówiła do mojego ojca. — Emilię trzeba wziąć w karby, bo inaczej nic
dobrego z niej nie wyrośnie. Nie potrafi zrobić prostego ściegu, cały czas siedzi z nosem w ksiąŜce i zachowuje
się okropnie.
— Rób to, co uwaŜasz za słuszne, moja droga — odpowiedział jej ojciec. — Ona nie jest ładnym dzieckiem,
jest zbyt chuda i ma za duŜy nos, ale otrzyma majątek swojej matki, a ja chciałbym, Ŝeby dobrze wyszła za
mąŜ. Moja pierwsza Ŝona — dodał po chwili — miała bardzo dziwne poglądy na wychowywanie dziewcząt.
— Godzina szycia dziennie. Będę równieŜ kontrolować jej lektury — zdecydowała macocha.
2
Idąc za pierwszym impulsem, wpadłam do pokoju.
— Nie!— krzyczałam, bijąc macochę pięściami. — Nienawidzę cię... nienawidzę.
Nie mogłam powiedzieć nic więcej, poniewaŜ wybuchnęłam rozpaczliwym płaczem.
Ojciec szybko otarł mi łzy
— JuŜ dosyć, Emilio. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynce. Przeproś swoją mamę i idź do dziecinnego
pokoju.
— Ona nie jest moją mamą! — krzyknęłam.
Nigdy nie nazwałabym mamą tej osoby o nalanej twarzy. Wyrwałam się ojcu i wybiegłam z pokoju. Nawet
teraz to wspomnienie sprawia mi przykrość, ale nie z powodu mojego zachowania. Zdałam sobie wtedy sprawę,
Ŝe ojciec nie Ŝywił Ŝadnych cieplejszych uczuć do matki, Ŝe widział jedynie jej lekkomyślność. Jej Ŝywe,
wesołe usposobienie nie było cechą, której mogłoby mu brakować. Ja strasznie tęskniłam za mamą a nikt,
łącznie z moim ojcem, nie wydawał się przygnębiony jej utratą. Nikt równieŜ nie rozumiał mojej rozpaczy.
Przez długie miesiące płacz utulał mnie do snu. Po raz pierwszy w Ŝyciu czułam się osamotniona. Nie miałam
nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Tolley odeszła, chociaŜ pisała do mnie kilka razy w roku, niech Bóg jej
to wynagrodzi. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Nowa pani Daniels była intruzem. Postanowiłam
walczyć z nią wszelkimi moŜliwymi środkami, ale niewiele mogłam zrobić. Po dwóch latach miałam juŜ
dwóch przyrodnich braci i przestałam być ośrodkiem zainteresowania.
Śmierć matki spowodowała, Ŝe trudno było mi znosić rzeczywistość. Nadal niezbyt dobrze sobie z tym radzę.
Zawsze mi się wydawało, Ŝe jeśli zanadto wychylę głowę, znajdzie się ktoś, kto mi ją odstrzeli. Nie stałam się
więc łatwą do prowadzenia, posłuszną dziewczynką jaką miała nadzieję zobaczyć we mnie macocha.
Wycofałam się do świata swoich marzeń.
Często się zastanawiałam, czy fantazjowanie nie jest ucieczką wielu samotnych dzieci. Jeśli o mnie chodzi,
świat wyobraźni pełen rycerzy, dziewic, czarodziejów i złych wiedźm pozwalał mi zapomnieć o mojej niedoli.
śal mi teraz tej małej Emilii, która miała serce tak otwarte na uczucie miłości. Trochę zrozumienia ze strony
ojca lub macochy pozwoliłoby mi pogodzić się z Ŝałobą i Ŝyć w realnym świecie, zamiast w kraju fantazji. Oni
jednak uwaŜali za swój obowiązek tłumienie wszelkich objawów „niestosownych” uczuć.
Nauczyłam się nienawidzić ojca i macochę. Ta nienawiść mnie zŜerała. Czułam, jak spopiela mi serce.
Gdybym wtedy mogła wyrazić swoje uczucia, gdyby ktoś mnie chciał zrozumieć... ale nie mogłam na to liczyć.
Odgrywałam się więc na moich przyrodnich braciach, szczypiąc ich mocno, kiedy nikt nie widział. Ich okrzyki
bólu były balsamem dla mojego zbolałego serca Potem czułam się winna i nienawidziłam ich za to, Ŝe
wywołują we mnie takie uczucie. I tak to się działo.
Wydaje mi się czasem, kiedy budzę się w środku nocy, Ŝe to właśnie ta nienawiść ściągnęła na mnie pomstę w
postaci Balquiddera.
Kiedy byłam nasto1atk zaczytywałam się powieściami pani Radcliffe, Mnichetn pana Lewisa, Zamkiem
Otranto pana Walpole’a i wieloma innymi. Tam znajdowałam to wszystko, za czym tęskniłam.
W wieku czternastu lat sama zaczęłam pisać powieści gotyckie. Mogłam wreszcie organizować świat wedle
własnych Ŝyczeń. Moje bohaterki zwykle miały niebieskie oczy; moje własne oczy były szare z Ŝółtymi
plamkami — jeden z moich przyrodnich braci powiedział, Ŝe są koloru mgły. Miałam długie, proste,
jasnokasztanowate włosy, które musiałam zaplatać na noc, aby następnego dnia układały się w fale. Byłam
nieduŜa, do szesnastu lat płaska jak deska, a nawet później nie byłam zbyt dobrze pod tym względem
wyposaŜona przez naturę. Miałam zbyt szerokie usta i za duŜy nos. Jest więc rzeczą oczywistą, Ŝe moje
bohaterki miały usteczka jak pączek róŜy, klasyczne nosy i figury, których nie powstydziłaby się sama Wenus.
Dlaczego tak duŜo o tym piszę? Chcę dać wam jakieś wyobraŜenie swojej osoby w tamtych czasach, a
jednocześnie zwlekam z rozpoczęciem właściwej opowieści. PoniewaŜ prawda jest taka, Ŝe boję się powracać
myślą do pana Balquiddera. Nawet teraz, kiedy go sobie przypomnę, dłonie mam spocone ze strachu. Był
potęŜnym męŜczyzną. Był naprawdę ogromny i groźny.
Właśnie dzięki niemu nauczyłam się tak dobrze odmalowywać złoczyńców. Jestem w tym prawdziwą
mistrzynią. Złowieszczy Era Bartolomeo ściga moją bohaterkę, Angelinę Mountfalcon, na przestrzeni dwóch i
pół tomu. Ma Ŝółtą cerę, czarne oczy i długie, szponiaste palce. Pan Balquidder był bardzo gruby i miał
jasnoniebieskie oczy. Mój wydawca uwaŜa, Ŝe postać Era Bartolomea robi wielkie wraŜenie na czytelnikach,
otrzymywał w tej sprawie listy od wielu utytułowanych dam. Wracajmy jednak do mojej opowieści.
Uwieńczeniem szaleństw mojej młodości była ucieczka ze Stephenem Kirkwallem. Miałam wtedy szesnaście
lat, a on był młodym adwokatem z Edynburga, a przynajmniej tak o sobie mówił na pieszej wędrówce
wakacyjnej. Poznałam go w Ainderby Hall, u swojego ojca chrzestnego, pana Beresforda, którego posiadłość
oddalona była tylko o dziesięć mil od naszej siedziby, Tranters Court. Mój ojciec chrzestny zachęcił pana
3
Kirkwalla do łowienia ryb w rzece, która przepływała przez jego majątek. Gościłam wtedy u Beresfordów. Pani
Beresford wiedziała, jak draŜni mnie obecność macochy i chociaŜ nigdy jej głośno nie krytykowała, zapraszała
mnie często na kilkutygodniowy pobyt. Myślę, Ŝe sama pragnęła mieć córkę. Potrafiła umiejętnie poskramiać
moje szaleństwa, a robiła to tak delikatnie, Ŝe czułam się u nich zupełnie swobodnie. W Ainderby Hall
spędziłam najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa.
Przez górną część parku przepływała malownicza rzeka. MoŜna było na nią patrzeć ze sztucznie utworzonego
pagórka, na którym odtworzono ruiny małej budowli z wieŜyczkami. Lubiłam tam siedzieć i oddawać się
marzeniom. Słyszałam, Ŝe jakiś młody człowiek uzyskał pozwolenie na łowienie ryb w tym odcinku rzeki, i
opanowała mnie ciekawość. I tak się wszystko zaczęło.
Kiedy go zobaczyłam, uderzył mnie przede wszystkim jego niedbały strój. Miał długie włosy, spadające
swobodnie na zawiązaną na szyi chustkę, którą nosił zamiast krawata. Wydał mi się bardzo przystojny.
Zostawił wędkę w wodzie, obłoŜoną kamieniami, Ŝeby się nie przewróciła, a sam leŜał na plecach z
zamkniętymi oczami. Dla Ŝartu rzuciłam do wody mały kamyk, który wpadł obok spławika. Stephen poderwał
się i zaczął wyciągać wędkę. Zachichotałam.
Obrócił się szybko, rzucił wędkę i podszedł do mnie.
— To ty, mały łobuziaku.
— Leniuchu — powiedziałam. — Nie wierzę, Ŝe naprawdę masz zamiar łowić ryby.
Stephen roześmiał się. Mierzył mnie uwaŜnym wzrokiem, a ja czułam, Ŝe się rumienię. Miałam szesnaście
lat, niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i na tyle juŜ się zaokrągliłam, Ŝe moŜna mnie było nazwać szczupłą, a
nie chudą.
— Jesteś sama? — spytał, szukając wzrokiem guwernantki.
— Mieszkam w Ainderby Hall. Pan Beresford jest moim ojcem chrzestnym.
Stephen usiadł obok mnie, oparłszy łokcie na kolanach.
— Kirkwall — powiedział. — A ty jesteś...
Nie wydawał się zakłopotany naszym niekonwencjonalnym spotkaniem, a ja, oczywiście, gardziłam wszelkimi
konwenansami. Dlaczego nie mielibyśmy odezwać się do siebie, zanim nas sobie przedstawiono?
Niecierpliwiły mnie takie staroświeckie formalności. Sama potrafiłam się zaprezentować.
— Panna Daniels.
Spędziliśmy wspólnie cały ranek, a kiedy się rozstawaliśmy, dał mi do zrozumienia, Ŝe następnego dnia
przyszedłby równieŜ łowić ryby, gdybym ja teŜ tu była. W jego oczach wyczytałam „przyjdź, proszę” oraz Ŝe
miły jest mu mój widok. Od śmierci mamy był pierwszą osobą która traktowała mnie jak kogoś waŜnego.
Nie wątpiłam w jego podziw ani szczerość. Nie mówiłam nikomu o naszych spotkaniach. Wkrótce się
zakochałam. Dokładnie pamiętam tę chwilę. Siedzieliśmy na trawie. Stephen plótł wianek ze stokrotek, a ja
rzucałam kamyki do wody. Rozmawialiśmy o jakichś głupstwach. Czułam się szczęśliwa, tego ranka świat miał
szczególny urok. Obrócił się i włoŜył mi wianek na głowę. Nasze oczy się spotkały. Cały wszechświat zamarł.
Zalała mnie fala gorąca, zabrakło mi tchu. Stephen uśmiechał się łagodnie. Odwróciłam głowę i nadal
wrzucałam kamyki do rzeki. Nie do końca wiedziałam, co się wydarzyło, ale byłam pewna, Ŝe wszystko uległo
zmianie.
Spotykaliśmy się nadal, kiedy wróciłam do domu, do Tranters Court. Pan Beresford, nie podejrzewając zdrady,
polecił Stephena mojemu ojcu, który z kolei zaprosił go do łowienia ryb w naszej posiadłości. Tutaj Stephen
przestał nawet udawać, Ŝe łowi. Spacerowaliśmy, nad rzek pod osłoną drzew, i rozmawialiśmy, trzymając się
za ręce. Zwierzyłam mu się ze wszystkich swoich trosk.
— Nie będziesz przynajmniej musiała borykać się z brakiem pieniędzy — powiedział Stephen.
Wiedziałam juŜ, Ŝe z trudem zdobywa pieniądze, aby móc rozwinąć skrzydła w wybranym przez siebie
zawodzie. Z niekłamaną pasją roztaczał przede mną projekty czynienia ludziom dobra.
— Dostanę po matce osiem tysięcy funtów — powiedziałam — ale wolałabym być biedna.
Kiedy Stephen po raz pierwszy mnie pocałował, myślałam, Ŝe umrę z zachwytu. Do dziś pamiętam ten
rozkoszny dreszcz.
A kiedy spytał: „Czy poślubisz mnie, Emmy?”, nie zastanawiałam się ani chwili.
— Tak! Tak! — zawołałam, zarzucając mu ręce na szyję.
— Taka jesteś kochana! Ale, jak wiesz, nie jesteś pełnoletnia. Będziemy musieli uciec. Czy wystarczająco mnie
kochasz, aby się na to zdecydować?”
— Jak moŜesz O to pytać?
Nie przyszło mi nawet do głowy, Ŝe męŜczyzna, który miał jakiekolwiek poczucie honoru, powinien był
najpierw zwrócić się o pozwolenie do mojego ojca. Ja nie cierpiałam zwracać się z czymkolwiek do ojca,
4
wydawało mi się więc naturalne, Ŝe mój przyszły mąŜ teŜ wolałby tego uniknąć. A zresztą, po co nam było
pozwolenie? Stephen mnie kochał. Wkrótce odniesie sukces w swoim zawodzie. Będę panią samej siebie, będę
Ŝyła z ukochanym męŜczyzną i ucieknę od domowej tyranii. Jak bohaterki moich opowiadań.
Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. W prawdziwej powieści gotyckiej bohater musi udowodnić swoją
wartość na przestrzeni trzech tomów — nie bałamuci niedoświadczonej dziewczyny w przeciągu miesiąca.
Niestety, rozsądek nie miał z tym nic wspólnego. Rozkoszowałam się tą sytuacją. Bałam się, Ŝe Stephen moŜe
opuścić mnie pod koniec wakacji i zostawić ze złamanym sercem. Muszę przyznać, Ŝe to wszystko miało dla
mnie pewien urok.
Nie chcę być niesprawiedliwa. Myślę, Ŝe Stephen szczerze mnie polubił. Miał swoje słabości, ale nie był złym
człowiekiem. Problem polegał na tym, Ŝe nie potrafił rozdzielić dwóch rzeczy: luźnej obietnicy pracy,
otrzymanej od przypadkowo napotkanego człowieka, od oszałamiającego sukcesu, w jaki potrafiła to
przekształcić jego wyobraźnia. On sam tak silnie w to wierzył, Ŝe mógł kaŜdego przekonać. Dopiero po wielu
latach nauczyłam się odsiewać te czarowne urojenia od faktów, na których się opierały.
Dowodem mojej ogromnej niechęci do macochy moŜe być fakt, Ŝe moją pierwszą myślą, kiedy Stephen
zaproponował ucieczkę, było: „To będzie dla niej nauczka”. Stephen wiedział, Ŝe otrzymam majątek matki,
osiem tysięcy funtów. Był zrozpaczony z powodu swojej obecnej sytuacji finansowej i obiecał, Ŝe zwróci mi
pieniądze, kiedy jego sytuacja ulegnie poprawie. śadne z nas nie wątpiło, Ŝe nastąpi to szybko.
Wyruszyliśmy do Edynburga wynajętym jednokonnym powozikiem, kiedy cała rodzina była w kościele.
Przygotowania do ucieczki były szalenie ekscytujące. Chciałam być sam na sam ze Stephenem, cieszyłam się,
Ŝe będę mogła doświadczyć intymnych przeŜyć, o czym marzyłam, a jednocześnie bałam się, Ŝe zostanę
przyłapana. Wzięłam tylko jedną małą walizkę i biŜuterię mojej matki. Moje przyszłe Ŝycie miało być,
oczywiście, nieustającym pasmem szczęścia. Nie miałam pojęcia, za jaką cenę wynajmuje się powozy, i nigdy
nie zastanawiałam się nad tym, skąd się bierze pieniądze.
Podczas ucieczki na północ Stephen zachowywał się nienagannie. Jego powściągliwość wzmagała tylko mój
zapał. Starałam się wykorzystać kaŜdą okazję, aby go całować i obsypywać pieszczotami, ale on tylko
uśmiechał się i delikatnie mnie odsuwał.
— Jesteś namiętną dziewczyną — powiedział, obdarzając mnie lekkim pocałunkiem — ale musisz jeszcze
zaczekać.
Zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety, umieścił mnie u pewnej szacownej wdowy na czas, kiedy szukał dla
nas mieszkania i czynił przygotowania do ślubu.
— Myślałam, Ŝe masz dom — powiedziałam.
Byłam zdziwiona, poniewaŜ mówił mi o nowoczesnym domu w nowej dzielnicy miasta.
— Ten dom naleŜy do przyjaciela — odparł, marszcząc brwi. — Zresztą i tak nie byłby dla nas odpowiedni.
Och, pomyślałam tylko. Mówił, jakby to był jego dom, ale pewnie źle go zrozumiałam.
— Znalazłem dla nas mieszkanie na Cant”s Close. Jest mniejsze niŜ to, w jakim chciałbym z tobą zamieszkać,
Emmy, ale kiedy tylko stanę na nogi, moŜemy się przeprowadzić. To nie potrwa długo. Będzie ci się tam
podobać, w pokojach jest dębowa boazeria.
— Na pewno je polubię.
Zaczęłam w to powątpiewać juŜ w chwili, kiedy zobaczyłam ulicę. Cant”s Close był wąskim, ciemnym,
brudnym zaułkiem pomiędzy High Street a Cowgate, którego środkiem płynął cuchnący rynsztok. Domy były
pochylone ze starości. W powietrzu unosił się zapach moczu, piwa i zepsutego mięsa. Z otwartych okien
zwisało na drągach przybrudzone sadzą pranie. Nie śmiałam spojrzeć na Stephena. Czy to tutaj miał być nasz
dom?
W połowie zaułka znajdował się większy dom, z wejściem ozdobionym kolumnami, na których stały duŜe
kamienne urny. Nad drzwiami wyryty był herb. Szerokie, kręcone schody prowadziły na pierwsze piętro, gdzie
mieliśmy mieszkać. Tak jak mówił Stephen, pokoje były wyłoŜone dębową boazerią i niegdyś musiały być
bardzo ładne. Pamiętam jeszcze skurcz Ŝołądka, jaki odczuwałam, kiedy byliśmy oprowadzani przez
właścicielkę, ale nic nie mówiłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, i nie chciałam zbyt wiele myśleć. To tylko
tymczasowe mieszkanie, przypominałam sobie. Wkrótce się stąd wyprowadzimy.
Wzięliśmy ślub w kaplicy katedry St. Giles 13 września 1805 roku.
Moja noc poślubna była koszmarem. Kiedy nadszedł ten moment, byłam spięta i przeraŜona, uleciała cała moja
poprzednia skwapliwość. Stephen wydał mi się nagle obcym męŜczyzną.
— Rozsuń nogi, Emmy — powiedział rozkazującym tonem.
— Czy nie moŜemy jeszcze trochę zaczekać? — szepnęłam, szukając u niego otuchy.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin