Rozdział 1 Telefony.doc

(113 KB) Pobierz
Rozdział 1

Sous Le Vent

Pod wiatr.

Prolog.

 

16 Lipca 1998r.

 

„Dziś żegnamy potężny filar amerykańskiego lotnictwa”, „ Amerykańskie niebo straciło swoich jastrzębi”, „ Ostatnia droga Charliego Swan i Roberta Hale” , Amerykańskie lotnictwo pogrążone w żałobie”  – To tylko niektóre nagłówki dzisiejszych gazet.

Przypominamy, iż dziś w Huston odbywa się pogrzeb Charliego Swan i Roberta Hale oraz ich małżonek, którzy zginęli tragicznie w wypadku samochodowym na trasie numer 62[1] z Waszyngtonu do…

- Oh! Ile można?! Czy ci dziennikarze nie mają innych tematów do nagłośnienia?! Muszą, zerować na ludzkim nieszczęściu?

- Spokojnie Alex – Carmen wyłączyła telewizor i podeszła do mnie by uściskać mnie lekko. – Dla wszystkich nas jest to trudne, ale musisz zachować spokój. Dzieci cię potrzebują. Musimy się nimi zając. Nie mogą nas widzieć w takim stanie, to im nie pomoże. Teraz musisz być dla nich oparciem, a ja ci pomogę.

- Wiem kochanie, wiem. – Przytuliłem mocniej swoją świeżo poślubioną małżonkę. – Gdzie dzieci?

- Jeszcze są na górze. Wiesz myślę, żeby w najbliższym czasie, nie kupować gazet, ani nie oglądać telewizji. To jest zbyt przytłaczające. Teraz potrzebny nam spokój.

- Nie musicie się o nas martwic, nie jesteśmy już tacy mali. Wiadomości i tak do nas dotrą, myślicie że nie widziałem tych fotografów pod domem? – odwróciłem się zaskoczony widząc w drzwiach swojego siostrzeńca. Ubranego w ciemny garnitur.

- Jasper. Nie słyszałem kiedy wszedłeś. Dziewczyny gotowe?

- Jeszcze nie, jak wychodziłem to Rose plotła Belli warkocza.

- Rozumiem. Jasper, Jesteś taki spokojny, wiem, że jest ci ciężko, a ty nie pokazujesz tego. Jesteś bardzo dzielnym chłopcem. – przybliżyłem się do niego kładąc mu dłonie na ramiona.

- Muszę być. – odpowiedział. - Kto zaopiekuje się moimi siostrami, jak nie ja?

- Ty. Ty się nimi zaopiekujesz  - przytuliłem, go do siebie  –  a ja ci w tym pomogę.  –  A teraz pójdź po dziewczyny, musimy już iść.

Chłopiec posłusznie wyszedł. A ja westchnąłem, próbując powstrzymać łzę, która czaiła się w knociku mojego oka.

- Jest silny. - Stwierdziła Carmen. – Wyrośnie na dobrego mężczyznę.

Byliśmy na cmentarzu. Uroczystości pogrzebowe dobiegały końca. Wielu ludzi zebrało się, aby złożyć nam kondolencję.  Kontem oka dostrzegłem także fotografów, którzy czaili się miedzy drzewami, Co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Miałem ochotę, rzucić się na nich wszystkich i rozćwiartować, każdego po kolei. Moja żona odczytała emocje wymalowane na mojej twarzy i dotknęła lekko mojego ramienia, spoglądając z pogardą w stronę paparazzi. Bella Rosalie i Jasper stali nad dwoma podwójnymi grobami, gdzie przed chwilą złożono ciała ich rodziców. Byli nad wyraz spokojni. Jedynie na ich policzkach dostrzegłem pojedyncze łzy, które przemierzały samotnie  drogę, z kącików ich oczu, aby opaść powoli na ziemię. Dla postronnego obserwatora ich twarze nie wyrażały nic. Wydawali się wyprani z emocji. Ja jednak wiedziałem jak wielki ból tłumili w sobie.  Spojrzeliśmy w górę. Nad nami zaczął przelatywać sznur wojskowych samolotów, składając hołd, mojemu bratu, z żoną, mojemu, przyjacielowi i mojej siostrze. Zobaczyłem, jak dzieci przyglądały się niebu i zauważyłem dziwny błysk w oku Bell i Jazza. Coś mi podpowiedziało wtedy, że dzięki nim, nazwiska Swan i Hale, nie zostaną zapomniane w lotniczych kręgach. Hm, i nie pomyliłem się.

 

16 lipca 2010r.

 

Byłam na cmentarzu, jak co roku w rocznicę śmierci rodziców. Zauważyłam, jak Jasper nadchodzi z naprzeciwka.

- Hej Bella. Długo tu jesteś?

- Dopiero co przyszłam. Co z Rosalie?

- Dzwoniłem do niej. Będzie za chwile. Jedzie prosto z lotniska.

- Już jest. – Spojrzałam ponad ramieniem Jazza i zauważyłam piękną blondynkę z naręczem białych lilii idącą w naszą stronę.

- Bella, Jasper. Tak się za wami stęskniłam. – Rosalie przytuliła się do nas. – Myślałam, że zdążę wpaść do domu, i razem udamy się na cmentarz. Niestety miałam problemy w LA. Lot, został opóźniony. – Pokiwaliśmy głową ze zrozumieniem.

- Dlatego, my zaopatrzyliśmy się w licencję pilota. - rzekł Jasper. Rose, tylko przewróciła oczami i kontynuowała. – No i teraz musiałam trochę pokrążyć, żeby zgubić, reporterów. Nie chciałam, by wpadli tutaj i bezcześcili tą chwilę.

- A jak twój koncert.?- spytałam.

- Udany. Tournee zakończyło się sporym sukcesem. Teraz pora na zasłużone wakacje. Z resztą, opowiem wam w domu, a jest co opowiadać… - Uśmiechnęła się lekko.

Złożyliśmy kwiaty, na grobach rodziców, przeżegnaliśmy się i stanieliśmy w ciszy.  Jasper przygarnął mnie i Rose, trzymając nas po swoich obu bokach.

- Pamiętacie, co mówili nam rodzice, kiedy byliśmy mali? – Odezwał się delikatnie, przerywając ciszę.

- Że będą szczęśliwi, jeżeli będziemy zgodnie, dążyć do spełnienia naszych marzeń. – Odpowiedziałam.

- I że bez względu na to, jak wysoko zajdziemy i kim się staniemy zawsze wyciągniemy do siebie rękę, jeżeli któreś z nas upadnie. – Dodała Rose.

- Myślę, że są z nas dumni. Udało nam się. Powoli spełniamy, nasze marzenia i zawsze będziemy trzymać się razem. – Powiedział a Rosalie pokiwała głową na zgodę.

- Też tak myślę, razem stawialiśmy czoła problemom.

Razem idąc z wiatrem. – Wyszeptała Rose.

- I Pod wiatr…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Telefony.

PWB.

- Tak Jasper, jestem już na lotnisku. Niedługo mam lot. Maszyna sprawuje się dobrze. Przegląd poszedł gładko, możesz powtórzyć Aleksowi. Relacjonowałam przez telefon mojemu kuzynowi idąc w stronę poczekalni.

 

- Okej Bells. Przekaże. O której możesz wystartować.

- Za jakieś dwie godziny. Rozmawiałeś z Rose? Ja nie mogłam się rano dodzwonić.

- Nie, mam tu urwanie głowy, spróbuje później. To na razie.

- Część Jazz… Cholera!

 

– W tym momencie zderzyłam się z żywą ścianą. Usłyszałam huk spadającej komórki i już witałam się z podłogą, gdy czyjeś ręce w ostatniej chwili owinęły się w oko mnie. Kiedy przestałam być już w stanie w stanie nieważkości i moje stopy bezpiecznie stały na ziemi, otworzyłam oczy by spojrzeć na żywą ścianę i swojego wybawiciela w jednym.  Stanąć z nim twarzą w twarz, to lekkie niedopowiedzenie, gdyż chłopak, bo nie wątpliwie nim był, był wysoki, szczupły aczkolwiek dobrze zbudowany, co zdążyłam wyczuć gdy, przytrzymał mnie dłużej niż to było potrzebne. Nie żebym narzekała… Delikatnie zmierzyłam go wzrokiem. Ubrany był w jasną koszulę wpuszczoną ciemne jeansy z eleganckim skórzanym paskiem. Ależ ty spostrzegawcza, szkoda, że nie wtedy, kiedy trzeba!!! Mój umysł na mnie warkną. Skierowałam swój wzrok na jego twarz i…

- o Matko! – Nie błagam! Mam nadzieję, że nie wypowiedziałam tego na głos. Poczułam, jak ciepło wstępuje na moją twarz… Tak, jednak powiedziałam.

Przed oczami miałam przystojnego, młodego mężczyznę o delikatnej cerze, dobrze zarysowanej szczęce, pokrytej lekkim zarostem. Mocno zielonymi oczami i włosami o niespotykanym brązowym odcieniu w urokliwym nieładzie. I pewnie gapiłabym się na niego dalej, gdyby Głos nieznajomego nie sprowadził mnie na ziemię.

- Wszystko w porządku?

- Tak, jasne… Chwila, nie jest porządku. Przed chwilą mogłam spotkać się z podłogą a mój telefon rozłożył się na części pierwsze, bo już nie miał tyle szczęścia.

- Cóż, przykro mi. Nie mam trzech rąk. Gdybym wiedział, to łapał bym twój telefon. – Odpowiedział. – Nie chciałem się z tobą zderzyć, ale ty najwyraźniej też mnie nie zauważyłaś. – Jezu… co za głos. Nie ma opcji, na pewno pracuje w radiu.

- Racja. Przepraszam i dzięki że złapałeś mnie, nie telefon. – Odpowiedziałam schylając się po komórkę i baterię, która z niej wypadła. Usłyszałam jakieś szmery po chwili zrozumiałam, że to rozmówca tego chłopaka, go woła.

- Edward?

- Tak to ja. – Uśmiechnął się do mnie. – Skąd znasz moje imię? Znamy się? – Po tym stwierdzeniu jego uśmiech się trochę zmniejszył, za to na twarz wstąpiło lekkie zakłopotanie.

- Twój telefon. – Zwróciłam mu uwagę.

 

– odpowiedział mechaniczne. Zaśmiałam się, na tą sytuację, najwyraźniej nie załapał, za to minę miał komiczną.

- Twój telefon jest wciąż włączony. I zdaje się, twój rozmówca wrzeszcząc „ Edward” wzywa zapewne twoje imię. – Chłopak wyraźnie się zmieszał.

- A no tak. Racja.wymamrotał. - Później Emmett. – powiedział do słuchawki i się rozłączył.

- Jestem Edward Cullen – Wyciągnął do mnie rękę.

- Isabella Swan – Wyciągnęłam swoją.

- Może jak już doszliśmy do porozumienia, to dasz się zaprosić na kawę w ramach rekompensaty? Spytał przybierając najpiękniejszy uśmiech jaki Dotąd widziałam. Zerknęłam na zegarek sprawdzając że startuje za około dwie godziny, więc się zgodziłam. Bella gdzie twoja silna wola? A, tak została w Huston.

- Zgoda, w takim razie prowadź.

 

PWE.

- Nie Emmett. Przykro mi, ale ja nie latam na trasach krajowych. Więc nie wprowadzę cię do kabiny pilotów. – Tłumaczyłem bratu, kiedy przemierzałem lotnisko, aby udać się do rodziców, na parę dni urlopu.

- Szkoda Ed. Żebyś ty widział tamtą stewardessę, jak pożerała mnie wzrokiem, kiedy informowała mnie, że Kapitan mnie prosi.

- Tak to nie wątpliwie może robić wrażenie. Wiem coś o tym. - Roześmiałem się do słuchawki. Kontem oka zauważyłem Dziewczynę średniego wzrostu z pięknymi brązowymi włosami, zagarniętymi na jej lewe ramie. Czułem, że mój wzrok po prostu nie może się od niej oderwać. Była Ubrana w szary top z czarną kamizelką, ciemne jeansy i buty na płaskiej podeszwie O, ale masz sokole oko… - tak, jak bym  nie zdążył się zorientować, jaki sarkastyczny potrafi być mój umysł.

- Ed, ucałuj mamę i powiedz jej że przylecę jutro.usłyszałem głos Emmetta, kiedy zdałem sobie sprawę, że tak zapatrzyłem się w postać przede mną, że nie zauważyłem, iż ona jest pochłonięta rozmową telefoniczną i mnie nie widzi, przez co kieruje się prosto na mnie. Mój instynkt, jednak zapomniał nakazać mi się poruszyć, aby mogą mnie ominąć. Tak jak przewidziałem kilka sekund później nieznajoma wpadła na mnie.

 

- Część Jazz… Cholera! – krzyknęła gdy jej ciało odbiło się od mojego. Instynktownie wyciągnąłem ręce by złapać ją, nim runie na posadzkę. Kilka sekund i już zdążyłem wyczuć jej delikatne ciało doskonale wpasowane w moje dłonie.

- O Matko! – krzyknęła odruchowo a moje serce zabiło głośniej na dźwięk jej głosu. Cullen nie wariuj, nie wariuj. To tylko  przypadek. Najwyraźniej mój mózg nie podzielał zachowania serca.

- Wszystko w porządku? – Spytałem mechanicznie.

- Tak, jasne… Chwila, nie jest porządku. Przed chwilą mogłam spotkać się z podłogą, a mój telefon rozłożył się na części pierwsze, bo już nie miał tyle szczęścia. – Jęknęła, gdzie wyczułem mieszankę lekkiego sfrustrowania i zrezygnowania. Nie wiedzieć czemu, postanowiłem ratować sytuację i złagodzić napięcie.

 

- Cóż, przykro mi. Nie mam trzech rąk. Gdybym wiedział, to łapał bym twój telefon. – Odpowiedziałem posyłając jej jeden z moich firmowych uśmiechów. – Nie chciałem się z tobą zderzyć, ale ty najwyraźniej też mnie nie zauważyłaś. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Boże, cóż to był za uśmiech….

- Racja. Przepraszam i dzięki że złapałeś mnie, nie telefon. – Schyliła się po komórkę, przykucnąłem podając jej baterię. Nasze pojrzenia znów się spotkały. Rany jaką ona ma głębie w oczach. Gdybym nie przyjrzał się dobrze, był bym pewien, że to soczewki.

- Edward? Spytała.

- Tak to ja. – Odpowiedziałem. Moment! Właśnie teraz zaświeciła mi na głową mała żarówka. Przecież ja się nie przedstawiałem. No w każdym razie nie dzisiaj

– Skąd znasz moje imię? Znamy się? – Cholera! No święty nie jestem, ale nie mam sklerozy…

- Twój telefon. – Powiedziała, skupiając wzrok na mojej komórce.

 

- Mam, go w dłoni. – Odpowiedziałem. Nie rozumiałem o co jej chodzi. Dziewczyna spojrzała mi w oczy, poczym roześmiała się. Jej śmiech był tak, czysty… Tak dźwięczny i serdeczny. Taki dźwięk mógłbym słuchać godzinami.

- Twój telefon jest wciąż włączony. I zdaje się, twój rozmówca wrzeszcząc „ Edward” wzywa zapewne twoje imię. – Odpowiedziała uspokajając śmiech.

- A, no tak, racja. – Wróciłem do rzeczywistości i rzeczywiście, zauważyłem że Emm wciąż wisi na linii.

-Edward?! Ed! No co jest?! Co ty wpadłeś na księżniczkę Monako?! Albo lepiej, na Rosalie HALE!?!? Edward żyjesz? Halo, słyszysz mnie?!

- Później Emmett. – Burknąłem do słuchawki i rozłączyłem się.

- Jestem Edward Cullen. - Wciągnąłem dłoń w stronę właścicielki czekoladowych oczu.

- Isabella Swan – Podała mi swoją. – Była taka drobna, delikatna, jak z najdroższej porcelany.

- Może jak już doszliśmy do porozumienia, to dasz się zaprosić na kawę w ramach rekompensaty? – Zaserwowałem jej kolejny z moich popisowych uśmiechów. Skupiła wzrok na zegarku, a potem znów spojrzała na mnie uśmiechając się delikatnie.

- Zgoda, w takim razie prowadź. – Zgodziła się chwytając rączkę od walizki. Doszliśmy do przyjaznej kawiarenki, mojej ulubionej, jeżeli chodzi o lotnisko w Chicago. Zamówiliśmy napoje i zaczęliśmy lekką konwersację, póki nie przerwał nam dźwięk mojego telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz orientując się, że muszę odebrać.

- Cullen. Słucham?

- Edward, tu Tanya. Dlaczego nie ma cię na pokładzie? – Spytała stewardessa, lekko spanikowanym głosem.

- Spokojnie. Mam wolne, Z resztą, dziś Mike ma kurs według grafiku. Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc? - Spytałem najgrzeczniej jak mogłem, by nie pokazać ostentacyjnie, jak bardzo chcę skończyć rozmowę i skupić się na dziewczynie siedzącej przede mną.

- Ed.. A ja myślałam, że jak już będziemy w Londynie, to pójdziemy gdzieś wieczorem… - Brzmiała na zawiedzioną. Ja nie miałem takich zmartwień.

- Cóż, przykro mi, ale wygląda na to, że musisz zmienić plany. Do usłyszenia – Dodałem i rozłączyłem się, zanim usłyszał bym jej odpowiedź. Być może to było niegrzeczne w stosunku do mojej obecnej partnerki, jednak teraz nie zamierzałem się tym specjalnie przejmować.

- Przepraszam Cię, spodziewałem się ważniejszego telefonu. – Zwróciłem  Belli.

- Nie szkodzi rozumiem. – machnęła lekceważącą ręką.

- Dokąd lecisz? – spytałem, by powrócić do prowadzonej wcześniej konwersacji.

- Do Huston. – Poczułem jak moje usta ponownie formują się w uśmiech.

- W takim razie, zdaje się że mam ten sam lot. Pokaż bilet, może mamy miejsca koło siebie.- Zażartowałem. Dziewczyna przyjrzała mi się po czym uśmiechnęła się zadziornie.

- Nie sądzę. W każdym razie, na pewno nie tym razem.

Pasażerów odlatujących od Huston lotem numer WX dwadzieścia jeden, osiemnaście – Informujemy iż lot odbędzie się z około dwugodzinnym opóźnieniem. Przepraszamy za wszelkie utrudnienia. - Głos z informacji rozbrzmiewał, kiedy usłyszałem pomruki, niezadowolonych pasażerów. Nie żebym i ja był zadowolony, w końcu i ja miałem zamiar nim lecieć. Tak… Co innego gdy się jest kapitanem, a co innego gdy jesteś na miejscu pasażera…

- Wygląda na to że utkwiliśmy tu na dłużej. – Dziewczyna zachichotała lekko.

- Cóż, ty na pewno. – Nie bardzo ją rozumiałem, ale postanowiłam że za chwile zacznę drążyć.

- Aż tak ci przeszkadza moje towarzystwo? – Spojrzała na mnie zszokowana.

- Nie, skąd!- zaprzeczyła żarliwie, i w tym momencie na jej twarzy wykwitł najpiękniejszy rumieniec, jaki w życiu widziałem.

- Masz może ochotę na jakiegoś drinka?

- Nie dziękuję. Nie pije przed lotem.

- przecież to nic takiego – machnąłem lekceważącą ręką.

- Nie, kiedy się pilotuje -  odpowiedziała. Zaraz! Czy ja dobrze usłyszałem pilotuje?! chciałem, by kontynuowała jednak przerwał na dźwięk, tym razem je telefonu. Bella pokazała mi palec do góry, sygnalizując, że to zajmie chwilę i odebrała.

- Jasper… Tak, za półtorej godziny… Nie, nie mogłam… Powiedz, Rose, że bardzo mi przykro, ale ja nie mam uprawnień, by sterować Airbus’em[2]…. Jak by mi tyle nie zeszło w Chicago, to odstawiła bym Cessne[3], wzięła od Alexa Piper[4] i poleciała po nią. – Moment, czy ja usłyszałem, że ona lata… To, znaczy, że ona jest pilotem?! Nie wierze… Cholera, coraz bardziej intryguje mnie ta dziewczyna. Bella dalej kontynuowała rozmowę.

- Tak… tak.. Poczekaj… - W tym momencie wyjęła z torebki notatnik coś skrzętnie notując. – Doktor Carlisle Cullen… Kiedy? … Znajomy… Rozumiem… Dzięki, jesteś nie oceniony… Tak, tak wiem, też ci kocham…

- Po tych słowach, ścisnęło mi serce tak mocno…  Nie rozumiałem swojej reakcji, jednak już czułem niechęć, do gościa po drugiej stronie jej telefonu.

- Nie ma sprawy, zobaczymy się w domu…. Tak… Na razie braciszku…

-BRACISZKU!?!?- moje serce, wróciło do normy, mało tego zaczęło pompować krew ze zdwojoną siła, zadowolone z siebie i jakby lżejsze gdy usłyszałem jej pożegnanie. Zaciekawiło mnie nazwisko mojego ojca, które padło w rozmowie. Postanowiłem pójść tym tropem.

- Neurochirurg? – Bella popatrzyła na mnie oczami które zrobiły się wielkie jak spodki. – przepraszam, nie chciałem podsłuchiwać. – Dziewczyna zignorowała jednak moje przeprosiny i wpatrywała się we mnie uważnie.

- Znasz tego lekarza? Dobry jest? To znaczy domyślam się że jest doby. Pracuje w najlepszej klinice w Huston…

- Tak, to najlepszy neurochirurg jakiego znam i zdaje się że to mój ojciec.

 

 

PWB.

 

- Tak, to najlepszy neurochirurg jakiego znam… i zdaje się że to mój ojciec. – Jeżeli to by było możliwe, pewnie moja szczęka by opadła tak nisko, że pewnie byłabym zmuszona skrobać ją w tym momencie z podłogi.

- Cullen… Edward Cullen… Carlisle Cullen… Rzeczywiście, to nie jest pospolite nazwisko, ale nie spodziewałam się że jesteście aż tak spokrewnieni. Moment! Esme Cullen, to także twoja krewna? – Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, wyczekując odpowiedzi. Edward zmierzył mnie wzrokiem pełnym rozbawienia. W sumie nie dziwie mu się, moja twarz musi wyglądać przekomicznie z wybałuszonymi oczyma, policzkami mieniącymi się różnymi barwami czerwieni i rozdziawioną buzią.

- Tak, to moja mama. Nie wiedziałem, że dekoratorzy wnętrz są tacy sławni! – Zaśmiał się.

- Cóż, nie wiem, nie sądzę. Po prostu miałam okazję poznać twoją mamę osobiście. To niesamowita kobieta. Najlepsza w swoim fachu, więc możliwe, że jest sławna.

- Znasz moją mamę?- Spytał zdziwiony.

- Współpracuje okazjonalnie z moją ciocią. Jakiś rok temu, miałam okazję odtransportować je na miejsce ich ówczesnego wspólnego projektu. – Odpowiedziałam. Zauważyłam, iż zrozumienie przebiegło przez jego twarz, co potwierdził swoimi słowami.

- Rozumiem. Esme często podróżuje służbowo. Więc jesteś pilotem, tak? – Zmienił tor naszej rozmowy.

- Owszem. Pracuję u mojego wuja, który ma firmę transportową. Właśnie wracam  przeglądu jednej z maszyn. – Wyjaśniłam, po czym wypaliłam ni stąd ni zowąd.

- Wiesz, jeżeli śpieszysz się do Huston i nie przeszkadza ci, że możesz strącić pieniądze, przez niewykorzystany bilet, to myślę, że mogę ci pomóc dostać się szybciej do celu. - I w tym momencie mój język zaczął pracować, szybciej niż mój mózg,  dopiero po wypowiedzeniu słów zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. Cóż, nie byłam już wstanie cofnąć mojej propozycji, więc czekałam, z cichą nadzieją, że może jednak nie skorzysta. Jednak jego promienny uśmiech uświadomił mi, że jest inaczej.

- Z chęcią skorzystam. O moje finanse się nie martw. Mam tu pewne układy – mrugnął do mnie uśmiechając się zawadiacko. – Nie wydałem pieniędzy na ten bilet. – Już chciałam odpowiedzieć, jednak, znów przerwał nam dźwięk mojego telefonu.

 

- Bella Swan, Słucham?

- Witam, tu Tyler. Cessna jest gotowa do odlotu.

- W takim razie już idę. Chciałabym powiadomić, że będę Mijala na pokładzie pasażera. Dziękuję.

 

– Skończyłam rozmowę. Edward spojrzał na mnie pytająco.

- W takim razie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin