Patterson James - Podmuchy wiatru.pdf

(1325 KB) Pobierz
Patterson James - Podmuchy wiatru
JAMES PATTERSON
PODMUCHY WIATRU
PIERWSZY LOT
1
- Proszą, niech ktoś mi pomoŜe! Czy ktoś mnie słyszy? Pomocy, błagam!
Max nie przestawała krzyczeć, mimo Ŝe zaczynały ją boleć płuca i gardło.
Jedenastoletnia dziewczynka biegła co sił w nogach, byle dalej od znienawidzonej, okropnej
„Szkoły”. Była silna, ale coraz bardziej zmęczona. Jej długie jasne włosy, rozwiane wiatrem,
wyglądały niczym piękny jedwabny szal. Wydawała się ładna, mimo ciemnych, sinych
kręgów pod oczami.
Wiedziała, Ŝe ci ludzie chcą ją zabić. Słyszała, jak przedzierają się przez chaszcze za
jej plecami.
Obejrzała się gwałtownie przez prawe ramię, aŜ zabolała ją szyja. Przed oczami Max
zamajaczył obraz Matthew, jej braciszka. Gdzie on jest? Rozstali się pod samą „Szkołą”, gdy
z krzykiem rzucili się do biegu w róŜnych kierunkach.
Max bała się, Ŝe Matthew juŜ nie Ŝyje. Wujek Thomas pewnie go załatwił. Thomas
zdradził ich obydwoje; było to dla niej tak bolesne, Ŝe nie mogła o tym myśleć.
Łzy płynęły po jej policzkach. Łowcy zbliŜali się, słyszała ich cięŜkie, szybkie kroki.
Pulsująca, pomarańczowoczerwona kula słoneczna chowała się za horyzont. Wkrótce
zapadną nieprzeniknione ciemności i na przedgórzu Gór Skalistych zrobi się potwornie
zimno. Max miała na sobie tylko prostą sukienkę z białej bawełny, bez rękawów i baletki na
cienkiej podeszwie.
Szybciej, popędzała samą siebie, mimo zmęczenia. Na pewno moŜesz biec szybciej.
Na pewno.
Kręta ścieŜka zwęŜała się, omijając szerokim łukiem duŜą, porośniętą mchem skałę.
Max bez namysłu przedarła się przez gęstą plątaninę gałęzi i krzewów.
Nagle zatrzymała się. Dalej juŜ nie mogła pójść.
Nad zaroślami wznosiło się ogrodzenie, wysokie na co najmniej trzy metry. Górą
biegły trzy rzędy pozwijanego drutu kolczastego.
Metalowa tabliczka ostrzegała: UWAGA! OGRODZENIE POD NAPIĘCIEM.
Max skuliła się i objęła rękami kolana. Oddychała cięŜko, chrapliwie, starając się
powstrzymać łzy.
Łowcy byli juŜ bardzo blisko. Słyszała, wyczuwała ich.
Wiedziała, co musi zrobić, ale na samą myśl o tym ogarniał ją paraliŜujący strach. To
było zakazane; nie wolno jej nawet o tym myśleć.
- Niech ktoś mi pomoŜe!
Ale w pobliŜu nie znalazł się nikt, kto mógłby jej pomóc - nikt, oprócz niej samej.
2
Kit Harrison leciał z Bostonu do Denver. Był na tyle przystojny, Ŝeby ściągać na
siebie spojrzenia pasaŜerek samolotu: szczupły, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, jasne
rudawe włosy. Skończył wydział prawa na uniwersytecie w Nowym Jorku. A mimo to czuł
się jak ostatnia oferma.
Siedział w ciasnym fotelu w środkowym rzędzie kabiny pasaŜerskiej boeinga 747
American Airlines. Był spocony jak mysz. Wyglądał tak Ŝałośnie, Ŝe sympatyczna i uczynna
stewardesa podeszła do niego i zapytała, czy dobrze się czuje. MoŜe jest chory?
Kit zapewnił ją, Ŝe czuje się dobrze, ale to było kolejne kłamstwo, największe ze
wszystkich. Stan, w jakim się znajdował, określano mianem wstrząsu pourazowego i czasem
objawiał się nieprzyjemnymi atakami lęku. Po kaŜdym z nich Kit czuł się, jakby miał umrzeć
tu i teraz. I tak juŜ od niemal czterech lat.
Owszem, jestem chory. Tyle Ŝe sprawy mają się znacznie gorzej, niŜ ktokolwiek moŜe
przypuszczać.
Widzi pani, nie powinienem być w drodze do Kolorado. Oficjalnie jestem na urlopie
w Nantucket. W tej chwili powinienem odpoczywać, uspokajać skołatane nerwy, oswajać się
z myślą, Ŝe wkrótce zapewne zostanę wylany z pracy, której poświęciłem dwanaście lat Ŝycia.
Oswajać się z myślą, Ŝe nie będę juŜ agentem FBI, nie osiągnę sukcesu, Ŝe właściwie
stanę się nikim.
Na jego bilecie widniało nazwisko Kit Harrison, naprawdę jednak nazywał się Thomas
Anthony Brennan. Był agentem FBI i niegdyś wróŜono mu wielką przyszłość. Teraz miał
trzydzieści osiem lat i ostatnio zaczynał czuć się jak człowiek w średnim wieku.
Od tej chwili zapomni o swoim dawnym nazwisku. O pracy teŜ.
Nazywam się Kit Harrison. Jadę do Kolorado, Ŝeby polować i łowić ryby w Górach
Skalistych. Będę się trzymał tej prostej historyjki. Tego kłamstewka.
Kit, Tom, czy jak mu tam, leciał samolotem po raz pierwszy od prawie czterech lat.
Dokładnie od 9 sierpnia 1994 roku. Robił wszystko, by nie myśleć o tym, co stało się tamtego
dnia.
Dlatego udawał, Ŝe śpi, podczas gdy pot spływał mu po twarzy i szyi, a lęk
wypełniający serce przekraczał poziom krytyczny. Nie mógł uspokoić roztrzęsionych
nerwów, nawet na kilka minut. Ale nie miał wyjścia. Musiał wejść na pokład tego samolotu.
Musiał pojechać do Kolorado.
A wszystko to wiązało się z dniem 9 sierpnia, prawda? Oczywiście, Ŝe tak. Wtedy
właśnie rozpoczął się wstrząs pourazowy. To, co Kit robił teraz, robił dla Kim, Tommy’ego i
Michaela - małego Mike’a.
Aha, no i przy okazji oddawał ogromną przysługę niemal wszystkim mieszkańcom tej
planety. MoŜe to i dziwne - ale prawdziwe, przeraŜająco prawdziwe. Jego zdaniem, to, co go
tu ściągnęło, było najwaŜniejszym wydarzeniem w dziejach ludzkości.
Chyba Ŝe oszalał.
Czego nie moŜna było wykluczyć.
3
Pięciu uzbrojonych męŜczyzn biegło cicho i zwinnie pośród skał, strzelistych osik i
sosen Ŝółtych, charakterystycznych dla tej części Gór Skalistych. Wiedzieli, Ŝe lada chwila
dogonią tę małą. PrzecieŜ uciekała pieszo.
Biegli szybkim truchtem, ale od czasu do czasu męŜczyzna na czele grupki
przyspieszał nieco tempo. Wszyscy uwaŜali się za dobrych tropicieli, ale on był z nich
najlepszy. Urodzony przywódca. Bardziej skoncentrowany, opanowany od pozostałych,
świetny łowca.
MęŜczyźni wyglądali na spokojnych, ale w ich duszach czaił się lęk. Sytuacja
wyglądała groźnie. Musieli schwytać tę dziewczynę i przyprowadzić ją z powrotem. Nie
naleŜało dopuścić do tego, by się tu znalazła. W obecnej sytuacji dyskrecja nabierała
ogromnego znaczenia.
Dziewczyna miała zaledwie jedenaście lat, ale posiadała „dary”, co mogło powaŜnie
utrudnić łowcom zadanie. Miała wyostrzone zmysły i była niezwykle silna jak na swój wiek i
płeć. Istniała teŜ moŜliwość, Ŝe spróbuje odfrunąć.
Nagle zobaczyli drobną sylwetkę, odcinającą się na tle ciemnoniebieskiego nieba.
- Tinkerbell. Północny zachód, pięćdziesiąt stopni - krzyknął dowódca grupy.
Mówili na nią Tinkerbell, choć nie znosiła tego przydomka. Reagowała tylko na imię
Max, które nie było skrótem od Maxime czy Maksymilian, ale od Maximum. MoŜe dlatego,
Ŝe zawsze dawała z siebie wszystko. Zawsze szła na całość. Tak jak w tej chwili.
Widzieli ją dokładnie. Biegła ile sił w nogach. Była bardzo blisko ogrodzenia. Nie
mogła wiedzieć o jego istnieniu. Nigdy jeszcze nie odeszła tak daleko od domu.
Wszyscy patrzyli na nią. śaden z łowców nie był w stanie nawet na chwilę oderwać
od dziewczynki oczu. Z unoszącymi się na wietrze włosami, zdawała się płynąć w górą
stromego, skalistego zbocza. Poruszała się niezwykle zwinnie jak na tak małą dziewczynkę.
Tutaj, na otwartym terenie, nie wolno jej było lekcewaŜyć.
Harding Thomas, idący na czele, nagle zatrzymał się i podniósł rękę. Pozostali
początkowo nie rozumieli, o co mu chodzi: myśleli, Ŝe dziewczyna juŜ im się nie wymknie.
Ale wtedy oderwała się od ziemi i pofrunęła nad drutem kolczastym wieńczącym
wysokie ogrodzenie.
Łowcy patrzyli na nią w niemym podziwie. Krew tętniła im w uszach. Nie mogli
uwierzyć własnym oczom.
Dziewczynka rozłoŜyła szeroko białe, zakończone srebrzyście skrzydła. Powoli
uniosła je ku górze. Ich rozpiętość wynosiła prawie trzy metry. Pióra połyskiwały w słońcu.
Max rozłoŜyła je na całą szerokość, wydawało się bez najmniejszego wysiłku. Była
piękna, urodzona, by latać. Machała srebrzystobiałymi skrzydłami w górę, w dół, w górę, w
dół. Powietrze zdawało się nieść ją naprzód, niczym liść na wietrze.
- Wiedziałem, Ŝe spróbuje uciec górą - warknął Thomas, zwracając się do pozostałych.
- Szkoda.
Podniósł karabin do ramienia. Jeszcze sekunda, dwie, a dziewczyna zniknie za
najbliŜszą ścianą kanionu.
Pociągnął za spust.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin