Zelazny Imię moje legion.txt

(247 KB) Pobierz
Roger Zelazny

Imi� moje legion

Billowi Spanglerowi i Fredowi Lernerowi z dw�ch bardzo wa�nych powod�w.
RUMOKO
By�em w sterowni, gdy modu� J-9 przesta� funkcjonowa�. Do moich obowi�zk�w 
nale�a�a konserwacja sprz�tu i tym podobne bzdury.
W kapsule pod wod� znajdowa�o si� dw�ch ludzi sprawdzaj�cych "autostrad� do 
piek�a", jak nazwano szyb wywiercony w dnie oceanu wiele kilometr�w pod nami. 
Mia� on by� ju� wkr�tce oddany do eksploatacji.
W normalnej sytuacji nie przejmowa�bym si� awari�, gdy� by�o to zadanie dw�ch 
specjalnie przeszkolonych technik�w. Problem polega� na tym, �e jeden z nich 
sp�dza� w�a�nie urlop na Spitsbergenie, a drugi by� chory. Gdy "Aquin�" 
wstrz�sn�a nag�a kombinacja fal z wiatrem i gdy przypomnia�em sobie, �e jutro 
zaczyna si� operacja "Rumoko", zdecydowa�em si�. Podszed�em i zdj��em boczn� 
tablic� rozdzielcz�.
- Schweitzer! Nie ma pan uprawnie� do grzebania w tym - powiedzia� doktor 
As�iuth. Przygl�daj�c si� obwodom, zapyta�em.
- Czy chce si� pan sam tym zaj��?
- Jasne, �e nie. Nie wiedzia�bym nawet, jak z�cz��. Ale...
- Czy chce pan, aby Martin i Demmy zgin�li?
- Wie pan, �e nie, ale pan nie...
- Wi�c prosz� mi powiedzie�, kto ma to zrobi�. Kapsu�a jest st�d, a my w�a�nie 
co� schrzanili�my. Je�li ma pan kogo�, kto bardziej nadaje si� do tego, to 
prosz� pos�a� po niego. Je�li nie, to sam spr�buje naprawi� J-9.
Wreszcie zamkn�� si�. Mog�em w ko�cu si� zastanowi�. Nie byli zbyt ostro�ni. 
U�yli nawet lutownicy. Zmienili po��czenia czterech obwod�w.
Rozpocz��em napraw�. Asqiuth by� oceanografem, wi�c raczej nie m�g� zna� si� na 
elektronice. Mia�em nadziej�, �e nie zorientuje si�, i� naprawiam efekty 
sabota�u. Po dziesi�ciu minutach kapsu�a zn�w zacz�a dzia�a�.
Pracuj�c my�la�em o pot�dze, kt�ra wkr�tce b�yskawicznie przeb�dzie "autostrad� 
do piek�a", po czym, niby wys�annik szatana lub szatan we w�asnej osobie, 
zostanie uwolniona tu, na �rodku Atlantyku. Ponury wygl�d oceanu, normalny o tej 
porze roku i pod t� szeroko�ci�, nie poprawia� mi nastroju. �mierciono�na 
energia nuklearna b�dzie u�yta do wyzwolenia jeszcze gro�niejszych mocy - 
p�ynnej magmy, kt�ra teraz kipia�a pod dnem oceanu. Nie mog�em poj��, �e kto� 
mo�e nierozwa�nie igra� z takimi �ywio�ami. Statkiem zn�w wstrz�sn�y fale.
- W porz�dku - powiedzia�em. - By�o kilka zwar�, ale ju� je usun��em. - 
Za�o�y�em z powrotem tablic� rozdzielcz�. - Teraz ju� nie powinno by� problem�w 
- doda�em.
Doktor popatrzy� w monitor.
- Wydaje si�, �e wszystko dzia�a prawid�owo. Zaraz sprawdz�... - Nacisn�� 
przycisk. - "A�uina" do kapsu�y. Czy s�yszycie mnie?
- Tak. Co si� sta�o? - nadesz�a odpowied�.
- Zwarcie w J-9 - odpowiedzia�. - Ju� naprawione. Jaka jest wasza sytuacja?
- Wszystkie uk�ady powr�ci�y do normy. Instrukcje?
- Kontynuujcie zadanie. Nast�pnie zwr�ci� si� do mnie.
- Zarekomenduj� pana. Przepraszam, �e tak naskoczy�em. Nie wiedzia�em, �e 
potrafi pan naprawi� J-9.
- Jestem in�ynierem elektrykiem - odrzek�em. - Znam to urz�dzenie. Wiem, �e J-9 
jest otoczony tajemnic�. Gdybym nie potrafi� stwierdzi�, co jest nie w porz�dku, 
nie tkn��bym tego.
- Rozumiem, �e woli pan, abym powstrzyma� si� od rekomendacji...?
- Zgadza si�.
- Wi�c nie zrobi� tego.
To by�o najlepsze wyj�cie, poniewa� w�a�nie odbezpieczy�em ma�� bomb�, kt�ra 
teraz spoczywa�a w lewej kieszeni mojej kurtki i mia�a zaraz wylecie� za burt�. 
Za pi�� do o�miu minut zniszczy�aby ca�kowicie zapis. Nie zale�a�o mi na nim, 
ale je�li ju� istnia�, to wola�bym, by by� m�j, nie przeciwnik�w.
Przeprosi�em i wyszed�em. Pozby�em si� bomby, po czym zacz��em zastanawia� si� 
nad faktami.
Kto� pr�bowa� sabotowa� projekt, Don Walsh mia� wi�c racj�. Niebezpiecze�stwo 
by�o realne. Zastan�wmy si�. Oznacza�o to, �e w gr� wchodzi�o co� powa�nego. 
Podstawowym pytaniem by�o: co to jest? a nast�pnym - co w zwi�zku z tym nale�y 
robi�?
Zapali�em papierosa i opar�em si� na relingu "Aquiny" Przygl�da�em si� zimnemu 
oceanowi, atakuj�cemu kad�ub statku. Dr�a�y mi r�ce. To by�o przecie� uczciwe, 
humanitarne przedsi�wzi�cie. Na dodatek bardzo niebezpieczne. Dlaczego kto� 
chcia� je zniszczy�? Z jakich powod�w? Jakie� jednak musia�y istnie�.
Czy As�uith z�o�y raport? Prawdopodobnie tak, chocia� nie wie dok�adnie, co 
zasz�o. B�dzie musia� wyt�umaczy� przerw� w pracy kapsu�y, aby jego raport by� 
zgodny z zapisem w jej dzienniku pok�adowym. Napisz�, �e usun��em zwarcie i to 
wszystko. Tyle wystarczy.
Doszed�em do wniosku, �e przeciwnicy maj� j dost�p do dziennika "Aquiny". 
Zorientuj� si� st�d, �e nie zg�oszono unieszkodliwienia bomby. B�d� wiedzieli 
r�wnie�, kto im pomiesza� szyki. Mog� by� w krytycznym momencie na tyle 
nieostro�ni, �e zrobi� jaki� fa�szywy ruch. O to mi w�a�nie chodzi�o. Straci�em 
ju� ca�y miesi�c, czekaj�c na co� w tym rodzaju. Mia�em nadziej�, �e to ich 
zaniepokoi i b�d� chcieli zada� mi kilka pyta�.
Poszed�em do swojej kabiny i, poniewa� by�em ju� po pracy, zrobi�em sobie 
drinka. i
Po pewnym czasie kto� zapuka� do drzwi.
- Prosz� przekr�ci� ga�k� i pchn�� - powiedzia�em.
Wszed� m�ody m�czyzna o nazwisku Rawlings.
- Panie Schweitzer, Karol Deith chce z panem rozmawia�.
- Powiedz jej, �e zaraz przyjd�.
- Tak jest - odpar� i wyszed�. Uczesa�em si� i zmieni�em koszul�. Karol Daith 
by�a m�od� i �adn� kobiet�; pe�ni�a fukcj� oficera bezpiecze�stwa na statku. 
Mia�em do�� dobre poj�cie to tym, czym si� naprawd� zajmowa�a. Poszed�em do jej 
biura i dwukrotnie zapuka�em.
- Witaj - powiedzia�em po wej�ciu. - Chcia�a si� pani ze mn� widzie�.
- Schweitzer. Tak, czekam na pana. Prosz� usi���.
Wskaza�a mi miejsce po przeciwnej stronie kosztownego biurka.
Usiad�em.
- Dzi� po po�udniu naprawi� pan modu� J-9. Wzruszy�em ramionami.
- To pytanie czy stwierdzenie faktu?
- Pan nie jest upowa�niony do zajmowania si� J-9.
- Je�li pani sobie �yczy, mog� wr�ci� i doprowadzi� modu� do stanu, w jakim go 
zasta�em.
- Wi�c przyznaje pan, �e manipulowa� przy J-9?
- Tak. Westchn�a.
- Niech pan zrozumie, nie o to mi chodzi. Prawdopodobnie uratowa� pan dzi� �ycie 
dwom osobom, wi�c nie zamierzam wyst�pi� z oskar�eniem o naruszenie przepis�w 
bezpiecze�stwa. Chcia�abym wiedzie� co� innego.
- Co?
- Czy to by� sabota�?
No tak. Czu�em, �e dojdzie do tego.
- Nie - odpar�em. - To nie by� sabota�. To by�o zwarcie.
- Bzdury?
- Przykro mi, nie rozumiem...
- Doskonale pan rozumie. Kto� celowo uszkodzi� modu�. Pan go naprawi�, a usterki 
- to by�o co� wi�cej ni� par� zwar�. By�a te� bomba. Nasz nas�uch wykry� jej 
wybuch za lew� burt� oko�o p� godziny temu.
- To pani powiedzia�a, nie ja.
- Co to za gra? Pom�g� nam pan, a jednocze�nie os�ania pan kogo�. O co panu 
chodzi?
- O nic.
Przygl�da�em si� jej. Mia�a rude w�osy i mn�stwo pieg�w. Jej zielone oczy 
sprawia�y wra�enie szeroko rozstawionych pod czerwonaw� lini� grzywki. By�a 
wysoka - mia�a prawie metr osiemdziesi�t wzrostu. Ta�czy�em z ni� kiedy� na 
zabawie na statku.
- No wi�c jak?
- W porz�dku, a pani?
- Czekam na odpowied�!
- Na jakie pytanie?
- Czy to by� sabota�?
- Nie - odpar�em. - Sk�d przysz�o to pani do g�owy?
- Wie pan, �e by�y ju� inne pr�by?
- Nie wiedzia�em.
Zaczerwieni�a si� nagle, co uwydatni�o jej piegi. Co j� tak zmiesza�o?
- Tak, by�y. Udaremnili�my je oczywi�cie, ale oni tu byli.
- Jacy "oni'?
- Nie wiemy.
- Dlaczego?
- Nikogo nie uda�o nam si� z�apa�.
- Jak to mo�liwe?
- Byli sprytni. Zapali�em papierosa.
- Myli si� pani. To naprawd� by�y zwarcia. Jestem in�ynierem elektrykiem, wi�c 
znalaz�em je. To wszystko.
Wyj�a papierosa, a ja poda�em jej ogie�.
- Dobrze. Rozumiem, �e to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia. Wsta�em.
- Przy okazji sprawdzi�am pana jeszcze raz.
- I co?
- Nic. Jest pan czysty jak �za.
- Mi�o mi to s�ysze�.
- Niech pan si� nie cieszy, to jeszcze nie koniec.
- Prosz� spr�bowa�. Nic nowego pani nie znajdzie.
By�em tego ca�kiem pewien. Wyszed�em, zastanawiaj�c si�, kiedy do mnie dotr�. Co 
roku przed Bo�ym Narodzeniem wysy�am jedn� kartk� �wi�teczn�. Nie podpisuj� jej. 
Kartka zawiera jedynie list� czterech bar�w i miejscowo�ci, w kt�rych one si� 
znajduj�. Wszystko zapisane jest du�ymi, drukowanymi literami. W Wielkanoc, 
Pierwszego Maja, w pierwszy dzie� lata oraz w Dniu Halloween jestem w kolejnym 
barze mi�dzy dwudziest� pierwsz� a p�noc�, czasu lokalnego. Po p�nocy 
wychodz�. Co roku s� to inne bary.
P�ac� zawsze got�wk�, nie Uniwersaln� Kart� Kredytow�, kt�rej u�ywaj� dzi� 
prawie wszyscy. Bary te na og� s� spelunkami na peryferiach miast. Don Walsh 
czasami zjawia si� tam, siada obok mnie i zamawia piwo. Nawi�zujemy rozmow�, 
potem udajemy si� na spacer. Czasem nie przychodzi, ale nigdy nie opuszcza dw�ch 
kolejnych spotka�. Nast�pnym razem zawsze przynosi mi pieni�dze.
Par�.miesi�cy temu, w pierwszym dniu lata, siedzia�em przy stoliku w knajpie 
"Interno" w San Miguel de Allende. Po pewnym czasie ujrza�em Dona. Mia� na sobie 
garnitur z imitacji we�ny i sportow�, ��t� koszul�, rozpinan� pod szyj�. 
Podszed� do baru, zam�wi� co�, odwr�ci� si� i rozejrza� po sali. Skin��em g�ow�, 
gdy u�miechn�� si� i da� znak r�k�.
Podszed� ze szklank� w jednej r�ce i carte blanche w drugiej.
- Znam ci� - stwierdzi�.
- Jasne. Usi�dziesz?
Wysun�� krzes�o i usadowi� si� naprzeciwko mnie. Popielniczka by�a przepe�niona, 
ale nie by�o to moje dzie�o. W powietrzu unosi� si� zapach te�uilli, wok� nas 
dwuwymiarowe nagusy walczy�y o miejsce na �cianie z afiszami reklamuj�cymi walki 
byk�w.
- Jak teraz masz na imi�?
- Frank - odpowiedzia�em, wydmuchuj�c dym.
- Czy to nie by�o w Nowym Orleanie?
- Tak, w Mardi Gras, par� lat temu. A propos, a ty jak masz na imi�?
- George.
- Tak, przypominam sobie teraz. Popijali�my razem. Ca�� noc grali�my w pokera. 
Zabawa by�a wspania�a.
- I wygra�e� ode mnie oko�o dwustu dolar�w.
U�miechn�� si�.
- Co porabiasz? - zapyta�em.
- Zwyk�e interesy. Mniejsze, wi�ksze - r�ne. Ostatnio trafi� mi si� wyj�tkow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin