Reilly Matthew - Świątynia.rtf

(1118 KB) Pobierz

Matthew Reilly

 

Świątynia

Temple

 

Przełożył Piotr Roman


Dla mojego brata Stephena


Podziękowania

 

Moje podziękowania należą się wielu osobom.

Dziękuję Natalie Freer - zawsze jest pierwszą osobą, która czyta moje teksty, a robi to w porcjach po czterdzieści stron. Natalie, dziękuję Ci za niezwykłą cierpliwość, wielkoduszność i wsparcie. Dziękuję też mojemu bratu, Stephenowi Reilly’emu - za lojalność i ostre jak brzytwa komentarze do tekstu. (Czy wspominałem już kiedyś, że napisał najlepszy scenariusz, jaki w życiu czytałem?).

Rodzicom dziękuję jak zawsze za miłość, zaangażowanie i wsparcie. Mojemu dobremu przyjacielowi Johnowi Schrootenowi za to, że po raz trzeci zgodził się być królikiem doświadczalnym. (John jest pierwszą osobą, która czyta moje książki in toto - wciąż pamiętam, jak czytał Stację lodową podczas meczu krykieta na Sydney Cricket Ground). Dziękuję także Nik Kozlinie za komentarze we wczesnej fazie powstawania tekstu i Simonowi Kozlinie za to, że pozwolił mi dać bohaterowi tej książki swoją twarz.

Na koniec należy też wspomnieć o wspaniałych ludziach z Pan Macmillan. O Cate Paterson, moim wydawcy, która sprawiła, że to wszystko stało się możliwe. Jej starania dotyczące publikacji powieści sensacyjnych, przeznaczonych na masowy rynek, zasługują na najwyższe uznanie. O Annie McFarlane, mojej redaktorce, która potrafiła wydobyć ze mnie wszystko to, co we mnie najlepsze. O przedstawicielach handlowych Pan - to oni krążą dzień w dzień po kraju i walczą na pierwszej linii frontu, w księgarniach całego kraju. Szczególne podziękowanie należy się Jane Novak, zajmującej się w Pan moimi książkami - za opiekowanie się mną oraz właściwe zinterpretowanie ironii mojej rozmowy na jej temat z Richardem Stubbsem - naszym wspólnym marketingowcem - w ogólnokrajowym programie radiowym.

To by było na tyle. Zaczynajmy przedstawienie...


WSTĘP

 

Autor: Mark J. Holsten

Utracona cywilizacja - podbój Inków

(Advantage Press, Nowy Jork, 1996)

 

ROZDZIAŁ I: KONSEKWENCJE KONKWISTY

 

(...) Należy tu przede wszystkim podkreślić, że podbój Inków, dokonany przez hiszpańskich konkwistadorów, był prawdopodobnie największym i najsilniejszym starciem dwóch kultur w historii rozwoju ludzkości.

Dominujący podówczas na świecie naród marynarzy - Hiszpanie - przybył na zajmowane przez Inków terytorium z Europy wraz z najnowszą technologią i starł się z najpotężniejszym imperium, jakie kiedykolwiek istniało w obu Amerykach.

Niestety dla historyków - w znacznej mierze z powodu nienasyconego głodu złota Francisca Pizarra oraz jego żądnych krwi konkwistadorów - to największe imperium obu ówczesnych Ameryk jest także jednym z tych, o których najmniej wiemy.

Splądrowanie imperium Inków przez Pizarra i jego armię w 1532 roku można z pewnością uznać za jedno z najbrutalniejszych działań w historii ludzkości. Cytując słowa dwudziestowiecznego historyka, Hiszpanie - wyposażeni w najgroźniejszą broń kolonizatorów, proch strzelniczy - szli przez inkaskie wsie i miasta, rozprawiając się z ich mieszkańcami „z brakiem zasad, przed którym wzdrygnąłby się nawet Machiavelli”.

Inkaskie kobiety były gwałcone we własnych domach i zmuszane do pracy w ohydnych, prymitywnych burdelach. Mężczyzn torturowano - wypalano im oczy rozżarzonymi węglami albo przecinano ścięgna. Dzieci zwożono setkami na wybrzeże, po czym ładowano je na niewolnicze galeony i zabierano do Europy.

W miastach ogołacano świątynie, złote tace i święte figury przetapiano na sztaby, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem kulturowym.

Najbardziej chyba znana historia mówiąca o poszukiwaniu skarbów Inków dotyczy Hernanda Pizarra - brata Francisca - i jego wielkiej wyprawy do leżącego na wybrzeżu miasteczka Pachacamac, mającej na celu odnalezienie posążka mitycznego inkaskiego bożka. Francisco de Jarez w swojej znanej powszechnie pracy Verdadera relación de la conquisia del Peru napisał, że podczas marszu do świątyni-krypty w Pachacamac Hernando zgromadził niewyobrażalne bogactwa.

Na podstawie nielicznych pozostałości po imperium Inków - budowli, których Hiszpanie nie zniszczyli, lub złotych przedmiotów kultowych, które Inkowie zdołali ukryć - współczesnym historykom udało się uzyskać nieco wiadomości o tej tak niegdyś wspaniałej cywilizacji.

Jest to jednak wiedza na tyle wystarczająca, by stwierdzić, że było to imperium paradoksów.

Inkowie nie mieli koła, a jednak zbudowali najbardziej rozwinięty system dróg, jaki znały oba kontynenty amerykańskie. Nie umieli przetapiać rudy żelaza, a mimo to ich wyroby z innych metali - zwłaszcza złota i srebra - były wspaniałe i niepowtarzalne. Nie znali pisma, ale ich numeryczny system zapisu, zwany quipu - węzły wiązane na wielokolorowych sznurkach - był niezwykle dokładny. Tak samo dokładni byli podobno guipu-camayoc, siejący postrach poborcy podatkowi, którzy potrafili doliczyć się braku nawet czegoś tak małego jak sandał.

Najdokładniejszy zapis codziennego życia Inków pochodzi od Hiszpanów. Tak jak zrobił to dwadzieścia lat wcześniej Cortez na terenie dzisiejszego Meksyku, konkwistadorzy sprowadzili ze sobą na teren obecnego Peru mnichów, którzy mieli wśród pogańskich tubylców głosić Słowo. Wielu z tych mnichów i księży wróciło po latach do Hiszpanii i zapisało to, co widziało, a sporządzone przez nich manuskrypty można znaleźć w europejskich klasztorach - są opatrzone datami i kompletne (...).

 

Autor: Francisco de Jerez

Verdadera relación de la conquista del Peru

(Sewilla, 1534)

 

Kapitan Hernando Pizarro poszedł razem ze swoimi ludźmi mieszkać w jakichś wielkich izbach w jednej z dzielnic miasta. Oznajmił, że przybył na rozkaz Gubernatora Francisca Pizarra po złoto świątyni, zamierza je więc zebrać i przekazać, komu trzeba.

Zgromadzili się wszyscy zwierzchnicy miasta oraz kapłani Idola i powiedzieli, że je wydadzą, ale wyraźnie grali na zwłokę, wynajdując coraz to nowe trudności. W końcu coś przynieśli, bardzo jednak niewiele, twierdząc, że więcej nie mają.

Kapitan oświadczył, że życzy sobie obejrzeć Idola, więc zaprowadzili go do domu, w którym miał się znajdować. Był to piękny dom - niedawno pomalowany i udekorowany w tradycyjnym indiańskim stylu. Jego wejścia pilnowały kamienne posągi jaguarów, a ściany zdobiły płaskorzeźby, przedstawiające demoniczne, podobne do kotów stwory. Wewnątrz była jednak tylko ciemna, śmierdząca komnata, pośrodku której stał nagi kamienny ołtarz. W trakcie podróży wiele słyszeliśmy o legendarnym Duchu Ludzi, który mieszkał we wnętrzu świątyni-krypty w Pachacamac. Indianie twierdzili, że jest to bóg, który ich stworzył, pozwala im trwać i jest źródłem ich siły.

Ale w Pachacamac nie znaleźliśmy Idola. Był tam jedynie nagi ołtarz w śmierdzącej komnacie.

Kapitan rozkazał, aby dom, w którym rzekomo miał się znajdować posąg pogańskiego bożka, został zburzony, a zwierzchnicy miasta natychmiast straceni za oszustwo. Ten sam los miał spotkać kapłanów Idola. Kiedy rozkaz ten został wykonany, kapitan opowiedział wieśniakom o naszej Świętej Wierze Katolickiej i nauczył ich żegnać się krzyżem...

 

Źródło: „New York Times”

31 grudnia 1998, str. 12

 

 

Naukowcy dostają fioła z powodu rzadkich manuskryptów

 

TULUZA, FRANCJA: Naukowcom, specjalizującym się w historii średniowiecznej, zaprezentowano dziś rzadki skarb - mnisi z opactwa San Sebastian, odizolowanego od świata klasztoru jezuitów w Pirenejach, po raz pierwszy od 300 lat otworzyli swą wspaniałą średniowieczną bibliotekę dla grupy laickich ekspertów.

Naukowców interesowała głównie możliwość obejrzenia zbiorów średniowiecznych rękopisów, zwłaszcza tych sporządzonych przez świętego Ignacego Loyolę, założyciela Towarzystwa Jezusowego.

Ale najgłośniejsze okrzyki zachwytu grupki historyków, którym pozwolono wejść do przypominającej labirynt biblioteki opactwa, wywołało odkrycie w niej innych rękopisów - od dawna uważanych za zaginione.

Chodziło o kodeks świętego Alojzego Gonzagi, napisany ponoć przez świętego Franciszka Ksawerego, oraz - co było jeszcze wspanialszym odkryciem - oryginał legendarnego Manuskryptu Santiago.

Dzieło to, napisane w 1565 roku przez hiszpańskiego mnicha Alberta Luisa Santiaga, zajmuje u historyków średniowiecza szczególne miejsce - przede wszystkim dlatego, że do tej pory sądzono, iż zostało zniszczone podczas Rewolucji Francuskiej.

Przypuszcza się, że rękopis ujawnia najbardziej brutalne szczegóły dokonanego w latach 1531-35 przez hiszpańskich konkwistadorów podboju Peru. Prawdopodobnie zawarta jest w nim też jedyna istniejąca pisemna relacja (sporządzona na podstawie bezpośrednich obserwacji) o prowadzonym w dżunglach i górach Peru obsesyjnym polowaniu krwiożerczego hiszpańskiego kapitana na cenną figurkę inkaskiego bożka.

Prezentacja w klasztorze należała jednak do tych w rodzaju „patrzymy, ale nie dotykamy”. Kiedy ostatni naukowiec został (wbrew swojej woli) wyprowadzony z biblioteki, potężne dębowe drzwi dokładnie zamknięto.

Można jedynie mieć nadzieję, że do chwili ich ponownego otwarcia minie nieco mniej niż 300 lat.


PROLOG

 

Opactwo San Sebastian

Pireneje Francuskie

Piątek, 1 stycznia 1999 roku, godzina 3.23

 

Gdy młodemu mnichowi przyciśnięto zimną lufę do skroni, zadrżały mu ramiona, a po policzkach popłynęły łzy.

- Na Boga, Philippe... jeżeli wiesz, gdzie on jest, powiedz im! - wy szlochał.

Brat Philippe de Villiers klęczał na podłodze jadalni opactwa ze splecionymi na karku dłońmi. Po jego lewej stronie klęczał brat Maurice Dupont, któremu przystawiono pistolet do skroni, a po jego prawej pozostałych szesnastu jezuickich mnichów, mieszkających w opactwie San Sebastian. Cała osiemnastka klęczała w równym szeregu.

Przed de Villiersem - nieco na lewo - stał mężczyzna w czarnym kombinezonie bojowym, uzbrojony w pistolet samopowtarzalny Glock 18 i karabinek szturmowy Heckler& Koch G-11 - najnowocześniejszy karabin, jaki do tej pory skonstruowano. Lufa glocka ubranego na czarno żołnierza dotykała skroni Maurice’a Duponta.

W wielkiej sali znajdowało się jeszcze kilkunastu podobnie ubranych i uzbrojonych mężczyzn. Każdy z nich miał twarz zakrytą czarną maską narciarską i wszyscy czekali na odpowiedź Philippe’a de Villiersa na zadane przed chwilą pytanie.

- Nie wiem, gdzie on jest... - wykrztusił w końcu de Villiers.

- Philippe... - jęknął Maurice Dupont.

Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia broń przy skroni młodego mnicha wystrzeliła, huk zadudnił echem po niemal pustym opactwie. Głowa Duponta eksplodowała jak arbuz, a fontanna krwi trysnęła na twarz de Villiersa.

Nikt poza murami klasztoru nie słyszał wystrzału.

Opactwo San Sebastian przycupnęło na szczycie góry, mniej więcej dwa tysiące metrów nad poziomem morza, i było dobrze ukryte wśród ośnieżonych wierzchołków Pirenejów Francuskich. Jak lubił powtarzać jeden ze starszych mnichów, bardziej już zbliżyć się do Boga nie było można. Najbliższy sąsiad opactwa - platforma teleskopu obserwatorium Pic du Midi - była oddalona od klasztoru jakieś dwadzieścia kilometrów.

Mężczyzna z glockiem podszedł do mnicha po prawej stronie de Villiersa i przystawił mu lufę do głowy.

- Gdzie jest manuskrypt? - spytał po raz drugi. Miał wyraźny bawarski akcent.

- Już powiedziałem, że nie wiem. BAM!

Drugi mnich poleciał do tyłu i po chwili jego ciało upadło na podłogę, a z rany w głowie zaczęła się wylewać krew, tworząc czerwoną kałużę na posadzce. Przez kilka sekund ciało drgało w konwulsjach i trzepało o kamienne płyty niczym wyrzucona na brzeg ryba, po czym znieruchomiało.

De Villiers zamknął oczy i zaczął się modlić.

- Gdzie jest manuskrypt? - ponownie spytał Niemiec.

- Nie... BAM!

Zginął następny mnich.

- Gdzie on jest?!

- Nie wiem! BAM!

Kolejny zastrzelony mnich.

Nagle lufa glocka zmieniła kierunek: tym razem Niemiec skierował ją między oczy de Villiersa.

- Pytam po raz ostatni, bracie de Villiers. Gdzie jest Manuskrypt Santiaga De Villiers mocno zaciskał powieki i nadal powtarzał słowa modlitwy:

- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się... Niemiec zaczął naciskać spust.

- Zaczekaj! - krzyknął w tym momencie ktoś z drugiego końca sali.

Mężczyzna z glockiem odwrócił się i zobaczył, że z szeregu klęczących braciszków wychodzi starszy mnich.

- Proszę! Proszę... skończ z tym... skończ. Jeśli obiecasz, że już nikogo nie zabijesz, powiem ci, gdzie jest manuskrypt.

- Gdzie jest?!

- Tutaj - powiedział stary mnich i ruszył w kierunku biblioteki.

Zabójca poszedł za nim.

Po kilku chwilach obaj wrócili - Niemiec trzymał pod pachą wielką, oprawną w skórę księgę.

Choć de Villiers nie mógł widzieć jego twarzy, było oczywiste, że pod czarną narciarską maską uśmiecha się z satysfakcją.

- Teraz idźcie i zostawcie nas w spokoju - powiedział stary jezuita. - Pozwólcie nam pochować zabitych.

Przez chwilę zabójca zdawał się zastanawiać nad tymi słowami. Potem odwrócił się do swoich ludzi i kiwnął głową.

Mężczyźni w czarnych maskach natychmiast unieśli swoje G-11 i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin