Doncowa Daria - Zupa ze zlotej rybki.pdf

(676 KB) Pobierz
Doncowa Daria - Zupa ze zlotej
Daria Doncowa
ZUPA ze ZŁOTEJ RYBKI
spadowa
Z rosyjskiego przełożyła Agnieszka Lubomira Piotrowska
Świat Książki
Tytuł oryginału UCHA IZ ZOŁOTOJ RYBKI
Projekt okładki Małgorzata Karkowska
Zdjęcia na okładce Flash Press Media
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka
Redakcja Elżbieta Rawska
Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik
Korekta Jadwiga Piller, Elżbieta Jaroszuk
Copyright © by EKSMO Agency Inc.
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z
o.o., 2004
Świat Książki
Warszawa 2004
Bertelsmann Media, Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie PLUS 2
Druk i oprawa Wrocławska Drukarnia Naukowa
ISBN 83-7391-470-6 Nr 4714
DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ:
Nieściśle tajne
Zjawa w adidasach
Żona mojego męża
Kłamstwo na kłamstwie
Rozdział 1
W małżeństwie trudno jest tylko przez pierwsze dwadzieścia pięć lat,
potem człowiek już rozumie, że nie może spodziewać się po partnerze
niczego dobrego i zaczyna wieść szczęśliwe życie. Prawdę mówiąc, mnie
ani razu nie udało się przetestować tej prawdy w praktyce, od
wszystkich mężów uciekałam, nie doczekawszy srebrnego jubileuszu.
Jeśli mówić całkiem otwarcie, to nie udało mi się uczcić nawet
dziesięciolecia związku małżeńskiego z żadnym z mężów, a jeśli mam
przestać udawać nie wiadomo kogo, to muszę się szczerze przyznać: nie
udało mi się wytrzymać w małżeństwie dłużej niż trzy lata.
Wyrywając się już cztery razy ze szponów małżeństwa, doszłam do
wniosku, że zwierzę imieniem Daria Wasiljewa nie może żyć w niewoli,
i zaprzestałam prób uzyskania statusu zamężnej kobiety. Ale niektóre
moje przyjaciółki jak raz nastąpiły na grabie, tak robią to w
nieskończoność. Zalicza się do nich Li-ka Sołodko. Bawiłam się na jej
ośmiu weselach i nie mogłam wyjść z podziwu, że jej nie obrzydło tak
za każdym razem przygotowywać ucztę nad ucztami, wkładać białą
suknię, welon, wysłuchiwać uroczystych toastów gości, wróżących jej
szczęście z kolejnym wybrankiem serca.
Oczywista sprawa, że dwanaście miesięcy po weselnych hulankach Lika
wpadnie do Łożkina, rzuci się na kanapę i zanosząc się od płaczu,
oświadczy:
- Kolka to bydlak! Biorę rozwód i wracam do panieńskiego nazwiska!
Lika jest do tego stopnia głupia, że za każdym razem zmienia
nazwisko. W ostatnim czasie przysparza jej to nie lada
kłopotów. W wielu formularzach, które musi zapełnić w różnych
sytuacjach życiowych, znajduje się rubryka: „Czy zmieniał/a pan/i
nazwisko?". Uczciwa Lika złości się, próbując zmieścić w wąskiej
ramce konieczne informacje: Kowalowa, Jermołowa, Szłykowa,
Szełatunina, Arżannikowa, Nistratowa, Sołodko.
- Idioci - syczała - nie pozwalają pisać na marginesach. Jakim
organem myślał ktoś, kto opracowywał ten formularz? Dlaczego tak mało
miejsca zaplanował na odpowiedzi?
Nie miało sensu tłumaczenie Lice, że normalna kobieta zmienia
 
nazwisko raz, no dwa, dobra, niech będzie, trzy razy w swoim życiu.
Lika powinna zatrzymać się na etapie pani Kowalowej albo pozostać
przy panieńskim nazwisku, ale jak na złość, to akurat dosyć śmiesznie
brzmi - Podujwietier. A Lika za każdym razem wychodziła za mąż na
zawsze, przynajmniej bardzo w to wierzyła.
Dlatego też zupełnie mnie nie zdziwiło zaproszenie na kolejną
ceremonię zawarcia związku małżeńskiego.
W piątek razem z Manią i Kicią wchodziłyśmy do restauracji „Łakomy
Kąsek". Przy dźwigałyśmy dla Liki serwis na dwanaście osób. Fakt, nad
wyraz tradycyjny prezent, ale nasza fantazja była na wyczerpaniu. W
swoim czasie sprezentowałyśmy Lice komplet bielizny pościelowej,
srebro stołowe, mikrofalówkę, pralkę, kryształowe kieliszki...
- Mam nadzieję, że jedzenie będzie smaczne - szepnęła Maniunia,
obciągając sukienkę - nienawidzę spódnic, chyba że ktoś inny je nosi,
wiecznie się zadzierają...
- A kupże sobie w końcu jakąś mniej obcisłą, w normalnym rozmiarze -
rzuciła kąśliwie Kicia, kręcąc się przed lustrem. -Wiecznie byś
chciała wyglądać lepiej i dlatego tak się ściskasz, a prawdę mówiąc,
na próżno, szczuplej i tak już nie będziesz wyglądać!
Wtuliłam głowę w ramiona. No tak, teraz się zacznie! Maruśka napadnie
na wredną Kicię... Ale Mania miała już za sobą okres szczeniackiego
nieprzejednania. Wytwornie uniosła brew i spokojnie odpowiedziała:
- Tak, z pewnością masz rację, trzeba kupić sukienkę szerszą, rosnę
bez opamiętania, następnym razem wezmę czterdziestkę, a właśnie,
Kiciunia, a jaki ty rozmiar nosisz?
- Trzydziesty szósty - odparła Olga z satysfakcją. - Przedwczoraj
kupiłam sobie tę sukienkę i jestem bardzo zadowolona: trzydziesty
ósmy po prostu ze mnie spada.
I kontynuowała falę zachwytów nad sobą.
- Obawiam się, że jesteś w wielkim błędzie - westchnęła Mania. - Nie
chciałam cię martwić, ale tyjesz, i to bardzo, zobacz, jakie masz
fałdki tłuszczu na bokach.
- Gdzie? - Kicia przerażona wygięła nieprawdopodobnie szczupłą
talię.
- A ta sukienka to rozmiar czterdzieści dwa.
- Chyba zwariowałaś! - Olga podskoczyła. - Trzydzieści sześć!
- Właśnie, że nie, czterdzieści dwa! Spójrz lepiej na metkę.
Kicia pobiegła do toalety, Mania zaś nad wyraz spokojnie zaczęła
poprawiać włosy. Chwilę później zakłopotana Olga stanęła przede mną.
- Rzeczywiście, czterdzieści dwa, ale jak to możliwe? W sklepie
przekonywali mnie, że to rozmiar trzydzieści sześć...
- W taki sposób sprytni sprzedawcy usiłują zadowolić klienta -
niewinnie odparła Maruśka - no i kłamią w żywe oczy. Wybacz, ale
jesteś grubsza ode mnie, zobacz, moja spódniczka, choć rzeczywiście,
troszkę mnie opina, ma metkę trzydzieści osiem, a ty masz rozmiar
czterdzieści dwa.
- Koszmar - wymamrotała Olga - ja tego nie przeżyję.
Oczy Kici zaczynały zachodzić łzami, a ja nieufnie spojrzałam na
Manię. Olga wyglądała znacznie wytworniej od swojej szwagierki. Co za
diabelskie sztuczki z tymi metkami - sama nie wiem.
- Halo, zapraszamy wszystkich do stołu! - krzyknął Witalij Kropotow
- starczy tych wygibasów przed lustrem. Olga, czemu jesteś taka
smutna? Czyżby twój durnowaty program w TV w końcu spadł z anteny na
zbity pysk?
- Żeby ci pypeć nie tylko na języku wyskoczył - obruszyła się Olga.
- My rozkwitamy.
- Czyli niedługo zaczniecie się kłosić, a potem zgnijecie -
podsumował Witalik z zadowoleniem.
Olga zacisnęła zęby i weszła na salę.
- Co zrobiłaś z metką? - nie wytrzymałam.
Mania zachichotała.
- Nakleiłam obok słowa „rozmiar" cyfry „cztery" i „dwa", wiesz,
takie naklejki, które sprzedają do klawiatury komputera.
- Po co?
 
- Oj, mamuńciu - Marusia wciąż się cieszyła - Kicia z tą swoją dietą
już całkiem zwariowała. Mogę się założyć, o co chcesz, że teraz tutaj
nawet wody mineralnej nie wypije!
- No, ale przecież wyjaśnisz jej, że to dowcip?
- Pewnie. Jutro.
Chciałam wygłosić Marusi prelekcję o miłości bliźniego, ale w końcu
się rozmyśliłam. Olga i Mania poradzą sobie beze mnie. Prawdę mówiąc,
jedna warta drugiej - stałe docinki, złośliwości. A co do diety, to
racja. Olga zachowuje się jak nienormalna, bez problemu może schować
się za kijem do hokeja, niemniej jednak siada przy stole z
kalkulatorem, na którym w skupieniu wylicza ilość spożytych kalorii.
Dwa listki sałaty -to dwadzieścia, filiżanka kawy bez cukru - zero,
tost z dżemem... O, to za nic w świecie! Tost z dżemem! Całe sto
pięćdziesiąt kalorii, a w kilodżulach jeszcze gorzej - prawie
pięćset! I tak w czasie każdego posiłku. Kiedyś Arkaszka zezłościł
się i zabrał żonie kalkulator, ale godzinę później Olga miała w
rękach nowy.
- Ekran dodaje dziesięć kilo - mamrocze Kicia, odgryzając maleńki
kawałeczek banana - m... m... m... jakie pyszne. Zdarzają się tacy
szczęśliwcy, którzy mogą zjeść całego!
Spór z Kicią, jakakolwiek próba przekonania jej, jest niemożliwy,
dlatego każdy w domu przygotował własną taktykę.
- Słuchaj, Kita - powiedział wczoraj wieczorem Kiesza - na jutro
zapowiadają w Moskwie wiatr, dość silny.
- No i co z tego? - zapytała czujnie Olga.
- Weź od Iwana z szopy dwie cegły.
- A po co?
- Włożysz do kieszeni, żeby cię huragan nie porwał - wyjaśnił
mężulek, chichocząc.
Olga trzepnęła go po głowie gazetą. Dziś rano, kiedy zażywała kąpieli
w wannie, Arkaszka, szczerze zaniepokojony, krzyknął:
- Kicia, błagam, tylko nie wyjmuj korka!
- Dlaczego? - Znów połknęła haczyk.
- Żeby cię do rur nie wessało - wyjaśnił jak gdyby nigdy nic Kiesza.
- Potem trzeba będzie cię wyławiać, szorować...
Maruśka też bez końca szydzi z bidulki, której się marzy ujemna waga,
ja demonstracyjnie jem na jej oczach ciastka i czekoladki, ale
najbardziej wyrafinowany jest Diegtiariow. Na początku lata przyniósł
Kici w prezencie śliczny T-shirt, najwyraźniej kupiony w dobrym
sklepie.
- No, no, niezły jesteś - pisnęła Olga - ileś na to wydał!
Natychmiast wciągnęła prezent na siebie i zmieszana mruknęła:
- Za duży! O cały rozmiar! To ci pech!
- E, to żaden problem - palnął pułkownik. - Przez tydzień podjesz
sobie blinów na słodko i będzie w sam raz!
Po tych słowach Mania, kaszląc, wybiegła na korytarz, Kiesza
zakrztusił się herbatą, a ja, patrząc na czerwoną ze złości Kicię i
niewinnie mrugającego Aleksandra Michajłowicza, pomyślałam, że mój
przyjaciel nie jest taki prostoduszny, jak się wydaje.
Porzuciłam beznadziejne próby ujarzmienia sterczących pod różnym
kątem włosów, weszłam do dużej sali, usiadłam przy długim stole i
postanowiłam dobrze się bawić na uroczystości weselnej.
W centralnym miejscu stołu siedziała Lika; jak zawsze w takich
wypadkach, miała na sobie białą suknię i długi welon, przypięty do
wianka ze sztucznych kwiatów. Myślę, że wkładanie na głowę owego
symbolu niewinności, kiedy tuż obok siedzi dwudziestoletni syn, to
trochę niedorzeczny pomysł, ale Lika lubi, kiedy wszystko odbywa się
zgodnie z przyjętym rytuałem. Nowego męża widziałam po raz pierwszy:
chuderlawy facecik o czerwonej twarzy i szyi. Albo młody małżonek ma
problemy z ciśnieniem, albo jest mu po prostu duszno w garniturze i
koszuli z krawatem. W końcu na dworze prawie trzydzieści stopni, za
oknem upalny lipiec. Ja bym w takiej sytuacji ogłosiła amnestię dla
nieszczęsnego młodzieńca, zaproponowała, by włożył coś lżejszego, bez
ciasnego kołnierzyka, ale Lika nigdy nie poszłaby na kompromis. Na
 
weselu męska część założonej przed chwilą rodziny zobowiązana jest
być w pełnej
gali i kropka. Dobrze jeszcze, że Lika nie upierała się przy
smokingu, bo do tego stroju konieczna jest jedwabna szarfa wokół
talii i bidulek mąż mógłby po prostu zejść z tego świata, nie
doczekawszy nawet nocy poślubnej.
Jeśli kiedykolwiek byliście na weselu, to wiecie, jak rozwijała się
akcja: niekończące się okrzyki: „Gorzko, gorzko!", toasty, wręczanie
prezentów, tańce...
Pod koniec byłam śmiertelnie zmęczona i marzyłam tylko
o jednym: żeby jak najszybciej znaleźć się w domu, w swoim łóżku.
Zresztą pozostali goście chyba również się zmęczyli, pan młody nie
wiedzieć czemu zmarkotniał i siedział z niezadowolonym wyrazem
twarzy, pewnie tak podziałał na niego alkohol. Jedna Lika wydawała
się świeża i beztrosko wesoła.
Jakoś dosiedziałam do końca uroczystości i wróciłam do Łożkina. Od
razu padłam do łóżka, wpychając sobie pod bok mopsa Hootcha.
Przebudzenie było nagłe i niespodziewane.
- Ja go zabiję - zaczął się przeraźliwie drzeć Hootch, przygniatając
mnie swoim ciężarem - zabiję, i to zaraz!!!
Przez sen wydawało mi się, że Hootchuś urósł i zamienił się w ogromne
stworzenie, nie wiadomo czemu obrzydliwie pachnące perfumami Poison.
Bardzo lubię francuskie kosmetyki, ale od mdłych, słodkich zapachów
zaczynam się dusić.
Kaszląc, usiadłam na łóżku, rozkleiłam odrobinę powieki
i ujrzałam rozhisteryzowaną Likę. Kichający Hootchuś powoli oddalił
się w stronę korytarza; mops najwyraźniej też nie znosi zapachu
Poison.
- Co ty tutaj robisz? Co się stało? Gdzie Jewgienij? - zaczęła
lamentować Kicia, która wtargnęła do naszej sypialni.
Szykowała się do pracy i wyglądała teraz dość komicznie: miała na
sobie eleganckie ciemnoniebieskie spodnie i górę od piżamy, jedno oko
pomalowane, drugie jeszcze nie, i burzę jasnych włosów, sterczących
jak druty.
- Nie waż się wypowiadać przy mnie tego imienia. - Lika opadła na
łóżko. - Zapomnijcie o nim!
Wstałam, kilka razy kichnęłam, potem zamknęłam okno, włączyłam
klimatyzację i ostrożnie zapytałam:
- Pokłóciliście się?
- Kretyn! - zawyła Lika, chowając twarz w mojej poduszce. -Potwór...
Westchnęłam. Przytulną puchową kołdrę i poduszkę trzeba teraz będzie
oddać do pralni chemicznej, pewnie całe przesiąkną ohydnymi
perfumami. Dziwne, że znana na całym świecie firma Dior, która
stworzyła kiedyś takie wspaniałe zapachy jak Diorissimo, Diorella,
Dolce Vita, wypuściła serię absolutnie obrzydliwych pachnideł. Albo
może tylko mnie się takie wydają? No bo Lice się podobają, wylewa na
siebie pół flakonika naraz.
- Rozwodzę się - nagle spokojnie oświadczyła moja przyjaciółka.
- Już? - krzyknęłyśmy jednym głosem z Kicią. Potem Olga kichnęła
parę razy i dodała:
- Ale przecież przeżyłaś z nim tylko jeden dzień!
- W legalnym związku, podkreślam - rzekła Lika dobitnie. -Przedtem
spędziliśmy razem pół roku! Potwór!
- Wiesz co - przerwałam jej - nie działaj pochopnie. Kłótnie
małżeńskie się zdarzają. Posiedź u nas, może razem wyjdziemy gdzieś
na obiad, a potem pojedziesz do domu i wszystko się ułoży.
- Rozwód - twardo oznajmiła Lika. - To, co się zdarzyło, było z
mojej strony tragiczną pomyłką!
- Pomyśl - próbowała przemówić jej do rozsądku Olga -znów będziesz
musiała zmienić nazwisko.
- Drobnostka - machnęła ręką moja przyjaciółka - w paszporcie,
prawie jazdy i innych papierach na razie jestem Sołodko, przecież od
ślubu minął dopiero jeden dzień...
- Trochę to dziwne wyjść za mąż na jeden dzień - bąknęła Kicia.
 
- Może wyjaśnisz nam, dlaczego postanowiłaś rzucić Jewgienija? -
usiłowałam zrozumieć sytuację.
Lika zaczęła płakać:
- Zdradził mnie, odszedł z inną!
- Kiedy? - znów zapytałyśmy chórem. - Kiedy zdążyła mu wpaść w oko
inna baba?
Poczułam lekkie zawroty głowy. Włączona na maksimum klimatyzacja nie
zabiła duszącego aromatu perfum. Może Lika
ma psychozę reaktywną? Zdarza się to ludziom, którzy nie potrafią się
znaleźć w okolicznościach działania vis maior. No, na przykład,
kierowca jedzie nabrzeżem, nie może zapanować nad wozem i wpada do
rzeki, a milicja wyławia z wody oszalałą, rozhisteryzowaną istotę.
Tak samo Lika - nadenerwowała się na weselu... Chociaż czym miałaby
się przejmować na kolejnym ślubie? Przecież to dla niej nic nowego.
- Wczoraj wieczorem Jewgienij zakochał się w jakiejś ździrze -
oświadczyła Lika i wysiąkała nos w róg mojej powłoczki -w malowanej
lali, obrzydliwej beczce sadła, ohydnej, dupiastej, koślawej...
- Poczekaj! - zapiszczała Olga. - Natychmiast opowiadaj wszystko po
kolei!
Nadal rozmazując gluty po mojej pościeli, Lika rozpoczęła chaotyczną
opowieść.
Rozdział 2
Od samego początku ich romans - Liki i Jewgienija - rozwijał się nie
tak, jakby tego chciała Lika. Pomimo dojrzałego wieku zachowała
zdolność zakochiwania się, a wszystkie jej małżeństwa rozpadały się
dlatego, że po raz kolejny traciła głowę i rzucała się w wir
namiętności. Jej kochankowie, którzy z czasem stawali się mężami,
wyglądali nad wyraz podobnie: wysocy, przystojni, blondyni. Również
jeśli chodzi o charakter, mieli ze sobą coś wspólnego: wszyscy byli
spokojni, opanowani, pracowali w różnych placówkach naukowych czy
instytutach na-ukowo-badawczych. Najciekawsze, że wszystkie romanse
rozwijały się według tego samego scenariusza. Odwiedzając męża w
pracy, Lika spotykała tam jego kolegę albo znajomego i natychmiast
znów się zakochiwała. Po zawarciu kolejnego związku małżeńskiego z
zapałem brała się do „rozwoju" kariery nowego męża. Zmuszała go do
obrony doktoratu i... wpadała na nowy obiekt namiętności, który
bezzwłocznie zaczynała mobilizować do napisania habilitacji. Na
miejscu przewodniczącego rosyjskiej komisji kwalifikacyjnej, ciała,
które potwierdza prawo do tytułu naukowego, wydałabym Lice dyplom
albo jakiś
inny papier o treści: „Nagradza się za wkład w rozwój rodzimej
nauki". Czy przynajmniej sobie wyobrażacie, jak trudno zmusić
mężczyznę, by regularnie zasiadał przy biurku? A Lika w końcu
wyhodowała sześciu czy siedmiu docentów.
Jej mężów łączyła jeszcze jedna wspólna cecha. Otóż wszyscy oni
cierpieli na brak pieniędzy, czasem chroniczny, i Lika gorliwie
zarabiała rubelki, by odziać i obuć ukochanego. Można ją było
oskarżać o wszystko oprócz wyrachowania. Do brzęczącej monety
odnosiła się lekko, bez żalu wydawała zapracowane pieniądze i nigdy
nie zabijała się z powodu pustego portfela. Dzięki Bogu, miała tylko
jedno dziecko - Jurę, którego wychowała, jak umiała. Bez względu na
kalejdoskop tatusiów Jura wyrósł na zupełnie normalnego, być może
trochę zbyt milczącego chłopaka, ale przy nader gadatliwej,
nieopanowanej mamusi z innym usposobieniem po prostu by nie przeżył.
O ile pamiętam, Jura zawsze siedział w kącie z grubą książką w ręku.
Siedem miesięcy temu zaprosiła Likę Wierka Karapietowa i oznajmiła:
- Dość tego liczenia drobniaków, starzejesz się.
- Zwariowałaś? - oburzyła się Lika. - Jestem jeszcze całkiem młoda.
- To tylko tak ci się wydaje - nie poddawała się Wierka. -A zresztą
książeczka oszczędnościowa z solidnym wkładem jest dobra w każdym
wieku. W każdym razie znalazłam dla ciebie wspaniałego narzeczonego.
- Jestem mężatką - przypomniała Lika.
- No i co z tego? - zdziwiła się Wiera. - Rozwiedziesz się, wielkie
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin