Przepisy na zdrowe Życie_J.G.Majewski.doc

(417 KB) Pobierz
Marzena i Tadeusz Woźniakowie

Marzena i Tadeusz Woźniakowie

 

Ojca Grande przepisy na zdrowe życie

"Prasa Bałtycka",Gdańsk 1997

 

Na dysk przepisał Franciszek Kwiatkowski

 

 

 

 

Spis treści

 

Część I. Opowiadanie o sposobie żywienia i pielęgnowania organizmu

ludzkiego.

 

Część II. Spotkania z Ojcem Grande.

 

Jak bronić się przed rakiem.

Wyrzucić margarynę przez okno.

Żeby nas sztuczność nie zeżarła.

Inteligencja na talerzu.

Leczyć ciała i dusze.

Witamina B na dyskotece.

Czy seks zabija?

Żony "produkują" pijaków.

Żółtka zahamowały dżumę.

Polak w kąpieli.

Kultura żucia.

Święta po polsku.

Święta krzepią.

Sekrety życiowej energii.

Kobiety, nie łamcie się.

Jak zabezpieczyć się przed nagłym nieszczęściem.

Nasz przyjaciel ból. Moja siostra śmierć .

 

 

 

 

Od autorów

Oddajemy do rąk Czytelników drugie wydanie książki z niewielkimi zmianami w porównaniu z poprzednią edycją. Dotyczy to wyłącznie pierwszej części "Opowiadania o sposobie żywienia i pielęgnowania organizmu ludzkiego".

W wielu listach Czytelnicy proszą o adres klasztoru bonifratrów we Wrocławiu zamierzając osobiście odwiedzić ojca Jana. Ojciec Jan Grande przyjmuje pacjentów w placówce "Dobry Samarytanin", w klasztorze ojców bonifratrów we Wrocławiu, ul. Traugutta 57/59, tel. 071-4484-74, udzielając porad ziołoleczniczych w dni powszednie, w godz. 8-15. W przyklasztornej aptece, sąsiadującej z gabinetem ojca Jana, można nabyć zioła, nalewki, balsamy, proszki i maści przygotowywane przez ojców bonifratrów według własnych receptur. Mają w tym względzie bonifratrzy ogromne, ponad 400-letnie doświadczenie i wielki, aczkolwiek mało znany, dorobek. W minionej, socjalistycznej epoce starano się zniweczyć go, pozbawiono bonifratrów większości placówek szpitalnych, w których realizowali swą misję. Mimo to bonifratrzy w Polsce przetrwali i choć w ograniczonym zakresie - prowadzili cały czas działalność.

Zmiany w Europie środkowowschodniej w ostatnich latach, a także zwrot w kierunku ziołolecznictwa stanowią dla bonifratrów zapowiedź nowych, lepszych czasów. Mało dotąd znany ośrodek we Wrocławiu przeżywa swój renesans. Powiększa się liczbę braci w Zgromadzeniu, któremu przewodzi przeor ojciec ks. Kazimierz Wąsik, a rozwijająca się działalność pozwala zgromadzić środki na

renowację pięknego, barokowego kościoła Św. Trójcy wchodzącego w skład kompleksu bonifraterskiego we Wrocławiu. Propagując zasady racjonalnego żywienia i troski o zdrowie własnego organizmu za pośrednictwem także tej książeczki ojciec Jan Grande spełnia swoją zakonną misję niesienia pomocy chorym i cierpiącym. Kontynuuje w ten sposób dzieło Jana Ciudada, założyciela zakonu bonifratrów.

Jan Ciudade (św. Jan Boży) urodził się 8.03.1495 r. w miejscowości Montemor - o - novo w Portugalii. Burzliwe życie młodego Jana nie zapowiadało przyszłej świętości, dopóki nie nastąpiła wewnętrzna przemiana. Stało się to pod wpływem kazań mistrza Jana z Avila, kaznodziei z Andaluzji. Jan Ciudade przeniósł się do Granady, gdzie wkrótce zasłynął z działalności charytatywnej wśród chorych,

bezdomnych i opuszczonych. Bez względu na ich pochodzenie, status społeczny czy religię. Założony przez niego szpital i dom opieki stały się wzorem dla ośrodków w innych rejonach Hiszpanii, a później na całym świecie. Po 12 latach służby chorym 8.03.1550 r. Jan Ciudade zmarł. Kanonizował go w 1691 r. papież Innocenty XII "Dopóki bije moje serce, będę kochał Ciebie w chorych, smutnych i opuszczonych" - modlił się św. Jan Boży.

 

 

Część I

"Opowiadanie o sposobie żywienia i pielęgnowania organizmu ludzkiego" - tak zatytułowany maszynopis, a właściwie odbitka kserograficzna, wpadła nam w ręce latem 1995 r. Była w fatalnym stanie technicznym, z trudem dawało się ją odczytać, ze wstępu wynikało, że stanowi streszczenie wykładu utrwalonego na taśmie magnetofonowej w 1990 r. w Łodzi.

- Jesteśmy bonifratrami. Mamy swoje placówki w Łodzi, Warszawie, Krakowie, Kalwarii Zebrzydowskiej. Zajmujemy się ziołolecznictwem wg starej szkoły petersburskiej - zapodawał lakonicznie ktoś przedstawiony jako o. Jan Grand. Jego zdaniem najważniejsze przy niesieniu pomocy jest zwrócenie uwagi pacjenta na sposób żywienia i pielęgnowania własnego organizmu. Mówiąc najprościej, stan naszego zdrowia uzależniony jest od stanu żywienia.

Przez miliony lat (prawdopodobnie żyjemy przeszło 450 milionów lat) człowiek tak dobierał pożywienie, by było w nim wszystko, co jest potrzebne do wzrostu organizmu i jego odnawiania. W naszym pożywieniu występować muszą te składniki, z których sami jesteśmy zbudowani. Potwierdza to również nowoczesna nauka.

Przyjrzyjmy się zatem - proponuje autor wykładu - tym podstawowym, pierwotnym budulcom. Nasz Stwórca Przedwieczny postawił przed sobą nie byle jakie zadanie: jak i z czego ulepić człowieka, czym ma być ta symboliczna "glina", w co ją wyposażyć i jak połączyć. Po zastanowieniu - ojciec Jan opowiada to wszystko w wielkim, alegorycznym skrócie - wziął wapń, domieszał do niego po trochu krzemu, żelaza, kobaltu, magnezu, cynku i zbudował rodzaj rusztowania na planie krzyża. Na jego czubku osadził coś, co można dziś nazwać centrum zarządzania albo komputerem. Dość chwiejną i kruchą konstrukcję poobklejał mięśniami, poprzetykał żyłami, oplótł siecią nerwów. Ulokował pomiędzy tym wszystkim kilka fabryk przemiany materii i ogromne "zakłady farmaceutyczne". Ostatnim pociągnięciem Mistrza było okrycie całości delikatną, aksamitną, bardzo unerwioną skórą. Tchnął swoją energię, odsunął się o krok i patrzył. Wreszcie powiedział: Idź, zbieraj, szukaj, dobieraj to, z

czego sam jesteś zbudowany jako pożywienie twoje.

Autor wykładu usprawiedliwia się, że opowiada tak obrazowo, aby

wszyscy zrozumieli pewną prawidłowość. Jeżeli w naszych organizmach coś się popsuje, to znaczy, że zachwiana została pierwotna równowaga jego składników. Posłużmy się przykładami. Często z powodu niewłaściwego trybu życia, pośpiechu, jadania nieodpowiednich potraw, narastających napięć, wyczerpuje się nasza odporność nerwowa. Znaczy to, że nie zadbaliśmy o odpowiednią ilość magnezu, fosforu, bardzo ważnej witaminy B1, selenu, jodu i cynku. Jeśli nie zwrócimy uwagi na to, co kładziemy do garnka, nie ma mowy, abyśmy kiedykolwiek wrócili do normalnego samopoczucia.

Bywa, że człowieka trapi brak pamięci, brak koncentracji, wieczne znużenie, bezsenność, pobolewanie głowy, łamanie w kościach... Okazuje się, że zabrakło w garnku witaminy B1, którą w naturalny sposób gromadzimy spożywając drożdże i duże ilości różnych jarzyn. Warto tu zwrócić uwagę na fasolę i groch - bo w nich jest masa magnezu, kobaltu, żelaza, fosforu, błonnika, białka roślinnego, żółtego fosforu - przeciw stanom reumatycznym, kamicy nerkowej i wątrobowej, utracie odporności na zmęczenie, migrenie, łamaniu w kościach, bezsenności, zapaleniu pęcherza, problemom z dną, tzn. z odkładaniem się kwasu moczowego w stawach. Tymczasem fasola jest jakoś bardzo rzadko w naszej kuchni obecna. Dawniej, w tradycyjnej kuchni dobra gospodyni szykowała na zimę przynajmniej dwa worki

nasion strączkowych (fasoli i grochu). Przy spożywaniu fasoli wytwarzają się gazy. Aby tego uniknąć, trzeba przed moczeniem suche nasiona sparzyć wrzątkiem (ok. 15

min.) i podczas gotowania dosypać szczyptę kminku. Fasolę gotuje się bez mięsa i bez soli, w oddzielnym garnku, w tej samej wodzie, w której była namoczona już z kminkiem. Ugotowana może stać w lodówce jako półfabrykat. Potem można ją użyć do zwykłej zupy jarzynowej z dodatkiem łyżki masła, roztartym ząbkiem czosnku i odrobiną majeranku. Pyszna i zdrowa strawa. Od czasu do czasu możemy sobie nawet pozwolić na cięższą potrawę: fasolka po bretońsku - podsmażamy na oleju trochę resztek z mięsa, lekko podrumieniamy pokrojoną cebulkę, wlewamy przecier pomidorowy, trochę koncentratu i dodajemy ugotowaną fasolę. I do smaku przyprawiamy pieprzem.

Można fasolę zmielić w maszynce, dodać tartej bułki, do tego przyrumienionej cebulki, masła, trochę pieprzu, odrobinę mielonego gotowanego mięsa, dwa przetarte jajka i mamy doskonały farsz do pierożków. Palce lizać! Co za przysmak! A w nim wielkie bogactwa: magnez, żelazo, kobalt, fosfor, błonnik, białko roślinne itd.

Obok fasoli w naszej kuchni nie powinno zabraknąć grochu. Groch żółty na poligonach służy jako podstawowa potrawa. I okazuje się, że nawet ciamajdowaty chłopak, w wojsku nabiera energii życiowej. Przybywa mu rozumu, a po przyjeździe do domu jest pełen siły i wigoru. Niestety, po trzech miesiącach bez grochówki na stole, znowu robi się z niego ciamajda życiowa. Wróćmy do czasów, kiedy jeszcze nie było ani kombajnów, ani żadnych maszyn na polu i pradziadek z kosą wychodził o 3 rano do

ciężkiej pracy. Prababka w międzyczasie nagotowała garnek grochu, drugi kapusty i mięsa - zmieszała to wszystko razem, zaniosła na pole. Wszyscy się najedli i kosili nie gorzej niż obecne kombajny. Kto jada groch regularnie raz w tygodniu, to do 100 lat nic nie będzie wiedział o reumatyzmie. To jest udowodnione. Do grochu, gotowanego tak jak fasola, dodajemy również kminek i masło. Niech stoi sobie w garnku, a kiedy potrzeba - dodajemy do ziemniaczanki z posiekaną chudą kiełbasą, przyprawiamy majerankiem, tymiankiem i mamy łatwo strawną, wspaniałą grochówkę.

W następnej kolejności autor utrwalonego na taśmie wykładu przekonuje słuchaczy o walorach kaszy gryczanej, która jest dostarczycielką krzemu. Co znaczy krzem dla naszych organizmów? Zakonnik nie chce straszyć, tylko informuje lakonicznie, że brak krzemu ma ścisły związek z zawałem serca, wylewem krwi do mózgu, żylakami, hemoroidami, krwawieniem dziąseł, wypadaniem włosów, kruchością kości, łamliwością paznokci, ogólnym zmęczeniem.

Dlaczego - zastanawia się narrator - nasze babki i dziadkowie nie mieli kłopotów krążeniowych, zawałów, itp? Ano, dlatego, że ich organizmy wspierane były przez krzem, który dostarczała twarda studzienna woda (nikt przed 100 laty nie słyszał o rozmiękczonej wodzie, do której sypie się masę chloru niszczącego krzem i jej życiodajność, nie spotykano również warzyw z wiotkimi łodygami rosnących w glebie pozbawionej krzemu... Kultura kulinarna dawnej Polski dostarczała organizmowi ogromne ilości krzemu poprzez jadłospis, w którym poczesne miejsce zajmowała kasza gryczana. Zawiera ona kilkadziesiąt procent krzemu, jest - jak kamyczki - odporna na zepsucie, nie tknie jej ani robak ani mysz polna; są w niej całe pokłady rutyny, od której zależy stan naszych arterii - żył i tętnic.

Współczesny przemysł farmaceutyczny docenia właściwości gryki i wykorzystuje ją do produkcji leków przeciw żylakom, hemoroidom, miażdżycy, kłopotom krążeniowym. Zastanówmy się teraz, czy w naszych kuchniach popularna jest kasza gryczana? Ile razy w tygodniu dostarczamy organizmowi zawarty w niej krzem? A przecież - jak była o tym mowa na początku - Pan Bóg z krzemu zmieszanego z wapniem zbudował nasze kości, zęby, arterie, usztywnił dziąsła, wzmocnił włosy...

Dalej, po nieczytelnym kawałku tekstu, narrator zdradza nam swoje

"uniwersytety":

Dzieciństwo spędził w Azji, na Syberii, na pograniczu mongolskich stepów Kirgizji. Tam poznał herbatę, ale taką prawdziwą. Jak Polakowi podano szklankę, to... język mu kołowaciał i przez trzy godziny nic nie mówił, a tubylcy mieli święty spokój.

W Azji zwyczajowo na stole stawiano duży samowar, na nim imbryk, a w tym imbryku wrzała esencja herbaciana. I tak jest prawidłowo! U nas, w Polsce, uważamy, że gotowanie herbaty zabija wszystkie jej wartości. Tymczasem ona dopiero powyżej 100 st. C zaczyna być sobą. Wyparzają się garbniki, witaminy B1, B6 działające przeciw otyłości; wyparza się delikatna teina, puryna i rutyna, która uelastycznia naczynia krwionośne. Garbniki w herbacie działają odkażająco i zastępują na Wschodzie jodynę. Narody Azji zalewają rany esencją herbacianą i owijają je gałgankiem z płatkami herbacianymi. Po dwóch dniach obrzęk znika, a po tygodniu wszystko się goi. Również na kobiece problemy ze śluzówkami najlepsza jest esencja herbaciana, przechowywana w srebrnym dzbanuszku (w srebrze nie rozwijają się żadne bakterie ani jednokomórkowce). Należy robić płukanki i podmywania. Esencja herbaciana stosowana do przemywania ran i pielęgnowania odleżyn działa dwa razy skuteczniej niż wywar z kory dębu. Dobrze zaparzona mocna herbata zabezpiecza przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością mózgu, kłopotami z zapaleniem śluzówki na tle ataku szczepów wirusowych, nawet przed grypą...

- Wróćmy na chwilę do cudownego zamysłu Pana Boga - kontynuuje swój wykład nieznajomy mnich. - W naszej czaszce, prócz mózgu - komputera, zagłębień, w których tak dogodnie osadzone są oczy, otworów nosowych, przez które wentyluje się i dotlenia organizm, znajduje się bardzo ważne urządzenie - rodzaj młyna nadzwyczaj przemyślnie wyposażonego. Są tam zęby - siekacze kawałkujące pokarm, za nimi zęby trzonowe, które jak koła młyńskie - muszą wszystko porządnie zemleć. Rozdrabnianiu i miażdżeniu towarzyszy zmiękczanie śliną z pepsyną wypływającą spod języka z dwóch "studzienek". A cały ten proces skutecznie przyśpiesza język - delikatna łopatka, która ciągle wszystko miesza i obraca. Zmielona masa wpada rurą przewodu pokarmowego do wielkiej betoniarki, czyli naszego żołądka, unerwionego trzy razy bardziej od naszej twarzy. Zanim my zdążymy skonstatować zdenerwowanie - żołądek już stracił właściwy sobie różowy kolor, zrobił się biały jak prześcieradło i skurczył o dwie trzecie. Skurcz spowodowany napięciem nerwowym lub brakiem pożywienia czyni z żołądka pompę ssącą, która wciąga do środka żółć z woreczka żółciowego. Tymczasem nie powinno jej być w żołądku ani jednej kropli. Ale cóż, już się stało... Jak tylko coś zjemy - wszystko zalewa żółć uniemożliwiając pracę śluzówki żołądka, jak również wymieszanie pokarmu z kwasami trawiennymi. Żołądek wypycha to wszystko do kiszek, które z kolei zostają podrażnione przez żółć i niedokładnie przetrawione kawałki jedzenia. Jak najszybciej więc pozbywają się toksycznej substancji wyrzucając ją do ostatniej fabryki przemiany - grubej, potężnej, siwej kichy. Ta dopiero - jak się nie zirytuje... Wcale nie chce pracować. Wszystko się tam zatrzymuje, wzrasta temperatura. Zamiast procesu trawiennego mamy proces gnilny. Tragedia ogarnia swoim zasięgiem limfocyty, których zadaniem jest wyszukiwanie pożywnych mikrocząsteczek w cienkim i grubym jelicie oraz w wątrobie i taskanie ich na plecach tam, gdzie jest to potrzebne. Poparzone żółcią nic nie mogą zdziałać. Kurczą się i wycofują. Człowiek zamiast tyć - chudnie, traci siły, cierpi na zaparcia lub zapalenie jelit z biegunką. Aby temu wszystkiemu zapobiec, musimy unikać zdenerwowania oraz nie dopuszczać do tego, by nasz żołądek był pusty, a więc - jadać przynajmniej 6 razy dziennie. To nie musi być za każdym razem zasiadanie do stołu, wystarczy między normalnymi posiłkami jakiś sucharek, suche paluszki, kawałek żółtego sera: 2-3 kęsy czegokolwiek - aby ten znerwicowany żołądek cały czas był zajęty trawieniem. Wtedy nie będzie miał czasu na kurczenie się i zasysanie żółci. Ludzie, którzy często jadają, nie tyją, jest to udowodnione.

Żółć dodatkowo wytrawia śluzówkę i przyczynia się do powstawania wrzodów żołądka. Gdy przychodzi pacjent i skarży się na jakieś dziwne, bezzapachowe odbijanie, które aż podpiera pod serce, to prócz ziółek wśród zaleceń otrzymuje: bezwarunkowo jadać 8 razy dziennie i pić często ciepłe mleko. Mleko potrafi oczyścić żołądek z narzucanej żółci i zneutralizować nadmiar kwasu solnego. Jeżeli zrobicie z żółcią porządek - zapowiada narrator - skończą się dolegliwości trawienne.

Kolejnym problemem, jaki autor wykładu będzie omawiał jest plaga naszych czasów, czyli cholesterol. Jadamy często wywary z mięsa, rosoły, gdzie występuje masa kwasów tłuszczowych nasyconych, bardzo łatwo łączących się z cukrem rafinowanym tworząc masę przydatną do produkcji cholesterolu. Trafia on do wszystkich naczyń krwionośnych i pozostaje w dużej ilości w wątrobie. Do usunięcia cholesterolu z organizmu konieczna jest znaczna dawka wapnia. Należy go spożywać właściwie bez przerwy. Jest to również ważne dla systemu kostnego. W jego składzie znajduje się przeciętnie 11-13 kg wapnia. Niestety, bardzo łatwo go tracimy na korzyść serca. Serce, jeżeli nie dostanie wapnia ze spożywanym mlekiem, czy serem, to ukradnie je sobie z kości. Serce - główny organ, nie może pracować bez soli wapnia rozpuszczonych w krwiobiegu. Tak jak samochód nie pociągnie bez oleju silnikowego, tak i serce nie będzie pracować bez litra mleka na dobę. A nasze biedne, systematycznie ograbiane kości przysparzają nam na starsze lata problemów. Mamy do czynienia ze zwyrodnieniami kostnymi i reumatyzmem, osteoporozą, zmęczeniem ogólnym, przedwczesną starością. Wszystko to spowodowane jest brakiem szacunku dla mleka i przetworów mlecznych.

Obserwowałem Mongołów i Kirgizów - powołuje się na swoje doświadczenia zesłańca o. Grand - u których panował jeszcze "wiek XIX". Ci ludzie rzeczywiście dożywali wieku Mojżeszowego. To nie przesada, 90 procent starców przekraczało 110, 115 lat i byli

zupełnie sprawni. Tam siedemdziesiątka, to dopiero wiek średni. Ale też nie znają oni oranżady, wina, cukru (do naszych czasów o cukrze nic nie wiedzieli). Piją po 5 litrów mleka dziennie, albo ajran - specjalne kwaszone mleko azjatyckie. Kwas mlekowy w nim zawarty jest antytoksyną i dostarcza bardzo dużą ilość wapnia do krwiobiegu. Serce ma pełną możliwość spalania go. Nie męczy się, nie nakazuje małym krwinkom, aby kradły wapń z kości. Przeciwnie, nadmiar wapna transportowany jest jako regenerujący budulec do kości. Przy tym jeszcze woda pitna czerpana ze studni jest czysta i bogata w krzem. Wszystko to usuwa z organizmu wszelkie gnilne bakterie, a na dodatek część wapnia z tego nadmiaru wypitego mleka wyrzuca z masami kałowymi cholesterol. Najmniejsza molekuła wapnia wyprowadzana z organizmu jako balast dla nas niepotrzebny, wlecze ze sobą na zewnątrz ogromny wór z cholesterolem.

Nadzwyczaj skutecznie można obniżyć cholesterol, spożywając duże ilości kwaśnego kefiru. Cholesterol spadnie w ciągu paru tygodni do zupełnej normy i jeszcze zostaną usunięte miękkie złogi wapnia, które już poosiadały na naszych tętnicach, żyłach i zastawkach. Pytanie - skąd one się tam wzięły? Otóż - jak już była o tym mowa - jeśli prowadzimy oszczędne w mleko i sery żywienie - serce musi sobie jakoś radzić i znajduje źródło wapnia w naszych kościach. Krwinki, jak małe mrówki, wydziobują z kości miękki wapń i niosąc go do serca, po drodze gubią na zastawkach żylnych i tętniczych. Ratując serce stają się przyczyną miażdżycy typu wapniowego. Tracimy pamięć, mamy zimne nogi, bolące, czasem pękające pięty, odciski na nogach, źle się czujemy, bolą nas ramiona. Wiadomo, zaczyna się odwapnienie kości. Kark boli, gdy kręcimy głową - chrupie i trzeszczy. Wszystko zaczyna się psuć... Konieczny jest wapń - bez niego nie da się żyć.

Jednak nie wszystkie organizmy przyjmują mleko w normalny sposób. Bywają dolegliwości, w których może ono zaszkodzić, np. chorym na trzustkę. Trzustka nie znosi słodkiego mleka i wtedy trzeba pić kwaśne, a najlepiej - kefir, o którym już była mowa. Kefir to nietypowe mleko. Nazywa się tak od nazwiska francuskiego uczonego, który był w Tybecie w XIX wieku i tam u Mongołów podpatrzył, jak zeskrobywali ze ściany jaskini dziwny śluz, dodawali go do mleka, które szybko się zsiadało i miało specyficzny smak. Zauważył, że po tym mleku świetnie czuje się jego przewód pokarmowy. Wrócił do Francji - zbadał przywiezioną substancję pod mikroskopem i okazało się, że jest to rodzaj grzyba skalnego. Grzybki Kefira zakwaszając mleko, polują na bakterie. A ponieważ odżywiają się bakteriami gnilnymi, oczyszczają mleko z wszelkich brudów. Poza tym wytwarzają mlekowy kwas chemiczny odwrotnie złożony, który z naszych organizmów nawet trupi jad rakowy usuwa. Jeżeli ktoś choruje na raka i pije 3 razy dziennie po pełnej szklance kefiru, to ma o połowę toksyn rakowych mniej w swoim krwiobiegu. Grzybki Kefira robią w naszym żołądku, w kiszkach, to co robiły w garnku mleka - polują na bakterie. Wymordują je tak dokładnie, że nie pozostanie ani jedno szkodliwe paskudztwo. Dlatego w każdym domu powinien być osobny garnek do zakwaszania kefiru. Wczorajszym kefirem - jutrzejszy. Oto, jak go szykujemy:

Litr mleka trzeba gotować na wolnym ogniu pół godziny, żeby trochę odparowało, postawić do ostudzenia w ciemnym garnku. Do chłodnego mleka wlać szklankę kefiru, przykryć pokrywką, postawić w ciepłym miejscu i na drugi dzień kefir gotowy.

Można nim popijać nim kaszę gryczaną ze skwarkami i nie ma żadnego problemu trawiennego. Można przy okazji sprawdzić stopień zanieczyszczenia chemicznego mleka. Grzybki kefiru nie rozwiną się w środowisku "zabrudzonym" chemią. Po prostu, mleko zburzy się i ucieknie z garnka.

Następnie narrator zastrzegając, że powie coś niepopularnego stwierdza, iż jajka są lekarstwem przeciw miażdżycy. Można zjadać nawet kilka dziennie i obniżyć nimi poziom cholesterolu. Ale pamiętajmy - jeśli tylko do jajek dodamy łyżeczkę cukru, na przykład w osłodzonej herbacie - poziom ten momentalnie rośnie. Białko proste w jajkach daje człowiekowi ogromne siły, a żółtko zawiera wszystkie mikroelementy, biopierwiastki i witaminy. Nie ma nic lepszego dla odżywienia organizmu jak żółtko, bo w nim jest wszystko to, czego potrzebuje do życia i wzrostu rozwijające się kurczątko. Jajko zawiera w sobie drogocenną substancję - lecytynę - zapobiegającą miażdżycy. Ale nie można go łączyć z tłuszczami nasyconymi (na przykład - smażyć na maśle) i dodawać cukru. Młodych osób może ten rygor nie dotyczyć. Ale już po trzydziestce trzeba się chronić przed cholesterolem. Zresztą ostatnio zdarza się, że dzieci 11-letnie mają miażdżycę i to zaawansowaną, z cholesterolem powyżej 300 mg%. To jest dopiero tragedia! Miażdżyca w dzieciństwie czy wieku młodzieńczym stanowi efekt przekarmienia rosołkami, cukierkami i przechemizowaną żywnością.

"...W naszym jadłospisie poczesne miejsce zajmują ziemniaki - czytamy dalej w streszczeniu wykładu. Autor zauważa, że powinniśmy więcej o nich wiedzieć i lepiej je przyrządzać. Na przykład, czy potrafimy właściwie obierać ziemniaki, albo przygotować ciasto na placki?

Ziemniaki - są błogosławieństwem dla nas w Europie, ale nie należy przesadzać serwując je rano, wieczór i w południe. Gdybyśmy ziemniaki przyrządzali tak, jak Żydówki - byłoby z nich 10 pożytków więcej. Nie wiadomo, skąd Mojżesz przed wiekami wiedział, że to, co rośnie w ziemi, choć nieczyste, jest bardzo bogate w życiodajne siły. Nakazał, by wszystko to przed przygotowaniem było dokładnie wyszorowane i wymyte. Choćby Żydówka była najbrudniejsza, nigdy nie będzie obierała ziemniaków tak, jak Polka, która przyniesie z piwnicy brudne, zapaskudzone przez błoto, ślimaki, myszy, koty bulwy i obiera je bardzo grubo, wyrzucając z łupinami drogocenne składniki żywieniowe i utytłane myje po kilka razy, niektóre miejsca dociera, bo jeszcze są brudne. A przecież ziemniak jest bardzo porowaty, prawie jak gąbka, wchłania brudną wodę, a przy okazji wypłukuje się z niego dużo cennych składników. Na dodatek, po ugotowaniu wylewa się drogocenny wywar do zlewu, a bezwartościową skrobię utłucze, niekiedy doda się trochę śmietany i podaje na stół. Żydówka, jak przyniesie z piwnicy ziemniaki, to najpierw je porządnie wyszczotkuje, wymyje pod bieżącą wodą, a jak jej nie ma - to trzy razy wymyje w nowej wodzie i te czyściutkie ziemniaki obiera tak cieniutko, że skórka jest przezroczysta. Okazuje się, że tuż pod nią są całe pokłady potasu, sodu, magnezu, kobaltu, żelaza, tych najcięższych biopierwiastków, których nam ciągle brakuje. Po obraniu przepłukuje, wrzuci do czystego "koszernego" garnka, tylko do ziemniaków przeznaczonego, zapełnia go do połowy. Ile osób w domu, tyle główek cebuli przekroi na 4 i włoży na wierzch, wsypie ździebełeczko kminku, doda dużą łyżkę masła, wleje 2 szklanki mleka, doleje wrzącej wody. Bo u Żydówki jest jeszcze specjalny garnek na wodę. Nigdy brudną, "niekoszerną" wodą nie zaleje żadnej potrawy. Duży garnek stoi na kuchni i bez przerwy gotuje się w nim woda. Wszystko, co niepotrzebne wyparowuje z niej, żelazo i różne paskudztwa z rur osiadają na ściankach, woda staje się miękka i czysta. Zalewa nią ziemniaki, też tylko do połowy garnka, bo druga połowa musi być pary. Nie soli. Przykrywa pokrywką i na dobrym ogniu prędko gotuje. Stwierdzi, że miękkie, posoli, chwileczkę jeszcze pogotuje. Do czystego glinianego garnka wyleje wywar, a ziemniaki wysypie na półmisek - już są z masłem, z kminkiem, z mlekiem, z cebulą - zapach niesamowity - posypie tylko zielonym posiekanym szczypiorkiem. I nie trzeba już niczym przyprawiać. Są wyśmienite, nawet bez mięsa. Natomiast do wywaru z ziemniaków Żydówka dolewa 2/3 zimnego mleka, wsypie posiekaną rzeżuchę lub szczypiorek i podaje zamiast polskiego kompotu z rozbełtanego dżemu, który nie ma żadnych wartości.

A placki ziemniaczane, jeśli je dobrze przyrządzić, można nawet w lipcu upiec z zeszłorocznych ziemniaków. Najpierw należy dwa jaja ubić porządnie, wlać pół litra przegotowanego mleka, wtarkować dwie duże główki cebuli, dobrze wymieszać. Jak ktoś chce miękkie placki, to wsypać troszeczkę proszku do pieczenia. Dopiero w to wszystko wtarkować kilkanaście ziemniaków (skrobia nigdy nie poczernieje w mleku, a i jajko rozbite z mlekiem ma inną strukturę). Z tak przygotowanego ciasta placki będą jasnożółte z różowym odcieniem, jak z młodych ziemniaków, łatwo strawne. Jeśli zostaną na dzień następny, to należy zrobić czystą zupę pomidorową, a zamiast ryżu dodać pokrojone w paseczki placki ziemniaczane. Idealna potrawa z doskonałymi "flaczkami". Wszystkie te na pozór banalne sprawy - są ważne dla naszego zdrowia. Gdybyśmy zwrócili uwagę na to, co jemy i jak jemy, to w naszych warunkach, tych teraźniejszych, nawet najgorszych i ekonomicznie i psychicznie, moglibyśmy 120 lat żyć, bo na tyle mamy mniej więcej zakodowane w Europie nasze siły żywotne. Tyle byśmy żyli bez znajomości słowa - lekarz.

Dbajmy więc o dobrą kuchnię. Gdy najemy się dwa razy w tygodniu grochu, kaszy gryczanej, raz w tygodniu fasolówki, popijemy codziennie litrem mleka, zjemy 5 dag sera, główkę cebuli, dwa jabłka, to nie ma na nas siły. Starość nie przychodzi, kości nas nie bolą. Kładziemy się spać kiedy trzeba, wstajemy o właściwej porze. Żeby nam ktoś nawet nadepnął na palec, to się śmiejemy, zamiast kląć. I żebyśmy nawet nie chcieli, to do nieba pójdziemy.

 

Wszystkie zalecenia tego swojskiego lekarza są proste, a zarazem niezwykłe. Być może starsi Czytelnicy w niektórych "mądrościach" odnajdą ślad receptur żywieniowych swoich matek i babek? Autor nie ukrywa ich rodowodu:

- Znam tysiące wypadków, że ludzie przez całe lata nie jedli tych podstawowych starosłowiańskich potraw. Po wizycie u mnie, z pewną nieufnością zaczynali próbować. A po trzech miesiącach przyjeżdżają i z radością relacjonują: - Proszę księdza! 20 lat fasoli i grochu nie jadłem, teraz wszystko jem, doskonale się czuję, siły nabrałem...

W kolejnym akapicie wykładu zakonnik zwraca uwagę na to, by zatroszczyć się o własny system nerwowy, od którego zależy proces wchłaniania, stan żołądka i jelit. - Nasz system nerwowy to kilkaset kilometrów bardzo delikatnej nitki, która - mając swój początek w mózgu - oplata cały kręgosłup rozgałęziając się między kręgami. Rozgałęzienia opasują organizm docierając do wszystkich jego zakątków. System ten składa się w 80 procentach z fosforu, który trzeba nieustannie uzupełniać. Fosfor znajduje się w nasionach strączkowych, rybach, serach, mleku. Ażeby jednak nie rozdymały się od niego jelita należy dodawać kminek i pić kwaśne mleko. Kto ma tendencję do wzdęć powinien po obiedzie aplikować sobie jedną łyżeczkę zmielonego kminku popitą letnią wodą. Sery żółte, które tak lubimy... Owszem, można je spożywać, tylko pamiętajmy, że w Polsce sery są za młode (zbyt krótko poddawane są procesom fermentacyjnym) i mają dużo bakterii gnilnych. Należy popijać je kefirem, który zneutralizuje nietypowe tło bakteryjne. Jeżeli kefiru nie pijemy, to lepiej żółtego sera nie jadać.

Najzdrowszy jest zgliwiały twaróg przetopiony z kminkiem z dodatkiem świeżego masła, domowej roboty.

Ważna jest również dla stanu naszych nerwów witamina B1, która znajduje się w większości potraw, jeśli tylko nie zniszczymy jej niewłaściwym gotowaniem. Wszystko mianowicie powinno być gotowane pod przykryciem, co zapobiega uciekaniu wraz z parą witaminy B1. Dlatego należy mieć w kuchni duże garnki i napełniać je tylko do połowy (pół objętości garnka zostaje na zbierającą się parę). Trzeba też zlikwidować naczynia aluminiowe, które niszczą kości i śluzówki.

Autor wykładu zaleca zioła, które uzupełniają w organizmie niedobór witamin, mikroelementów, garbników, biopierwiastków. Opowiada się za naturalnymi przyprawami, na przykład: pieprzem (jest bakteriobójczy, w dużych ilościach chroni przed wrzodami żołądka), zielem angielskim (silny lek żółciotwórczy zapobiegający

chorobom trzustki), majerankiem, tymiankiem (zapobiegają zatrzymywaniu soków trawiennych i żółci w woreczku żółciowym), gałką muszkatołową dodawaną do ciężko strawnych ciast itd. itd. Im więcej przypraw w kuchni, tym mniej kłopotów w żołądku. Należy je dodawać nawet do najprostszych zup.

Zakonnik ostrzega natomiast przed octem, którego w żadnym razie nie należy stosować do potraw. Można go zastąpić sokiem z cytryny, byle nie oddziaływał bezpośrednio na szkliwo zębów, bo w krótkim czasie je rozpuści.

Należy zaprzestać słodzenia cukrem. Na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, cukier zapisano już do księgi niebezpiecznych potraw, na drugim miejscu po narkotykach. Przyjął też nazwę "białej śmierci". Zanim zostanie przetrawiony przechodzi w organizmie czterokrotny proces przeobrażenia chemicznego. W pierwszym rzędzie łączy się z tłuszczami nienasyconymi i produkuje wielkie ilości cholesterolu. Po drugie - jest przyczyną powstawania kamicy nerkowej. Mimo że glukoza zawarta w cukrze odżywia tkankę nerwową, cukier jest trucizną... Glukozę w najczystszej postaci pozyskamy ze spożywanych owoców i warzyw. Jeśli dodamy do tego łyżeczkę miodu, który przeobraża się od razu w energię - to już nam to wystarczy jako dzienna dawka. Nie należy cukru zastępować sacharyną, która bardzo wysusza śluzówkę. Tak więc wyrzucamy z naszych jadłospisów nadmiar cukru, konfitur, Leguminek, dżemów itp.

W końcówce "Opowiadania o sposobie żywienia i pielęgnowania organizmu ludzkiego" znajdujemy jeszcze opinie na temat czosnku i cebuli. Otóż, ludzie spożywający te warzywa w większych ilościach mają w swoim obiegu detreomycynę, własny antybiotyk, który chroni przed chorobami wirusowo-bakteryjnymi. Poza tym, eteryczne olejki cebuli zawierają siarkę, która ma zbawienny wpływ na naszą śluzówkę. Jeśli zdarzy się katar, czy - nie daj Boże - zapalenie zatok - to należy postępować następująco: utrzeć na tarce do ziemniaków 2 duże cebule, wrzucić do wysokiej koktajlowej szklanki, owinąć jej brzeg uszczelniającym wianuszkiem z waty, tak

by gaz nie wszedł do oczu, tylko do nosa i głęboko oddych...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin