Nocny Wędrowiec - CAŁOŚĆ.doc

(1387 KB) Pobierz
JOCELYNN DRAKE

JOCELYNN DRAKE

„Nocny wędrowiec”

Dni mroku

Księga 1

 

 

 

Rozdział 1

 

     Na imię miał Danaus.

     Najlepiej pamiętam jego oczy. Zobaczyłam je po raz pierwszy w świetle latarni; migotanie kobaltowego błękitu, gdy przystanął z dala ode mnie. Jego oczy były jak szafiry. Wpatrywałam się w nie, pragnąc, by czas płynął wolniej, gdy zapadałam się w te nieruchome styksowe głębiny. Nie pływałam jednak w wodach Styksu, lecz w chłodnej lagunie Lety, gdzie kąpałam się w chwilach zapomnienia.

     Zatrzymał się na wyludnionej ulicy poza kręgiem jasnego światła latarni z kutego żelaza, spoglądając to w górę, to w dół. Wziął głęboki oddech. Chyba wyczuł, że obserwuję go z ukrycia, ale nie wiedział dokładnie skąd. Zgiął prawą rękę i wkroczył w krąg światła, przestając na moment widzieć w ciemności; prowokując mnie przynętą, którą machał mi przed oczami.

     Powoli przesunęłam językiem po zębach. Nie tylko wyglądał imponująco, ale miał też w sobie pewność siebie, która przykuwała moją uwagę. Kusiło mnie, aby wyjść z cienia rzucanego przez komin i pozwolić, by księżyc oświetlił moją smukłą postać. Jednak nie przetrwałabym ponad sześć wieków, gdybym popełniała takie błędy. Balansowałam na belce kalenicowej trzypiętrowego domu naprzeciwko niego i patrzyłam, jak dalej idzie ulicą. Gdy tak szedł, jego czarny skórzany płaszcz połyskiwał, wlokąc się u jego stóp niczym pies na łańcuchu, zmuszony do podążania za swym panem.

     Prawdę mówiąc, obserwowałam go od ponad miesiąca. Wtargnął na moje terytorium jak zimny wiatr i nie tracił czasu, niszcząc takich jak ja. W minionych tygodniach zabił wielu moich pobratymców. Prawie wszyscy byli młodzikami, nie przeżyli nawet stulecia, ale on i tak dokonał więcej niż ktokolwiek inny.

     Te zabójstwa nie polegały na tchórzliwym wbijaniu zaostrzonego kołka w serce za dnia. Polował na każdego z nocnych wędrowców pod osłoną mroku. Oglądałam nawet kilka z tych walk z ukrycia i nie mogłam się powstrzymać od podziwu, kiedy klękał zakrwawiony nad każdą z ofiar, wyrzynając jej serce. Działał szybko i przebiegle. A nocnych wędrowców rozpierało przesadne poczucie mocy. Ja byłam strażniczką tych włości, powierzono mi zadanie strzeżenia naszej tajemnicy, a nie chronienia tych, którzy sami nie potrafili się obronić.

     Po kilku tygodniach obserwowania swojej przyszłej ofiary pomyślałam, że nadeszła pora, by się przedstawić. Wiedziałam, kim jest. Kimś więcej niż tylko kolejnym łowcą Nosferatu. Nosferatu wiele wspanialszym, silniejszym. Pragnęłam bliżej go poznać, zanim Danaus zginie.

       Danaus on wiedział o moim istnieniu. W ostatnich sekundach swojego życia któraś z jego ofiar wypowiedziała moje imię, mając nadzieję, że dzięki temu zostanie ułaskawiona. Na nic się to zdało.

     Pędziłam cicho po dachach, przeskakując nad prześwitami i lądując zwinnie z wdziękiem kota. Przemykając wzdłuż dwóch kolejnych przecznic na skraj zabytkowej dzielnicy, zatrzymałam się przy opuszczonym domu z czerwonej cegły, z tarasem na dachu; budynku, który mógł być odpowiednim miejscem na spotkanie. Jego pojedyncza wieżyczka z ciemnymi oknami spoglądała w stronę rzeki niczym stojący na warcie żołnierz.

     Nocne powietrze było ciepłe i gęste, choć od ponad dwóch tygodni nie mieliśmy deszczu, a pożółkłe trawniki zmagały się z kolejnym upalnym latem. Nawet świerszcze grały ciszej, wyczerpane suszą. Teraz lekka bryza znad morza niosła ze sobą nieco ożywczej wilgoci. Przybyłam do Savannah ponad sto lat temu, szukając anonimowości, ucieczki przed światem, który wyniszczał mnie przez blisko pięćset lat. Uwielbiałam wdzięk i historię tego miasta, duchy, które nawiedzały ciemne zaułki i domy pełne zakamarków. Mogłabym się jednak obejść bez tutejszego uciążliwego lata. Zbyt wiele czasu spędziłam w chłodniejszym klimacie.

     Opuszczony dom, ukryty za wielkimi dębami, z których zwisał hiszpański mech, wyglądał tak, jakby strzegły go dwie wielkie damy opatulone w stare koronki. Front posiadłości otoczony był wysokim, spiczastym żelaznym płotem z kamiennymi filarami po obu stronach ścieżki prowadzącej do budynku. Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na szczycie jednego ze słupów, czekając na Danausa. Chciałam, żeby szedł śladem mocy, którą emanowałam; przypominałam Szczurołapa wygrywającego wesołą melodię podążającym za nim dzieciom z Hamelin.

     Danaus przystanął na skraju posiadłości i spojrzał na mnie. Tak, to było bezczelne, może nawet zbyt odważne z mojej strony, ale chciałam, żeby stracił nieco pewności siebie. Tej nocy będzie musiał walczyć o swoje życie.

     Z uśmiechem zsunęłam się ze słupa, kryjąc się za płotem w cieniu zarośniętego podwórza. Wtopiona w noc znikłam w otwartym oknie na piętrze z tyłu domu.

     Nasłuchiwałam, czekając w pierwszej sypialni. Drżałam cała z ekscytacji wywołanej polowaniem; tak rzadko miałam okazję zmierzyć się z czymś, co naprawdę mogło mnie zniszczyć. Zabiłam już wielu łowców w ludzkiej postaci, ale nie stanowili oni prawdziwego wyzwania, wymachując srebrnymi krzyżami i modląc się do Boga, z którym spotkają się na Sądzie Ostatecznym. Przez długie wielki rzadko miałam okazję poczuć, co znaczy naprawdę żyć. Danaus pomoże mi to sobie przypomnieć.

     Ten łowca był inny. Nie bardziej ludzki niż ja. Jego ciało stanowiło jedynie powłokę, z trudem powstrzymując moc, która wypływa z niego jak rzeka.

     Na dole drzwi frontowe otwarły się z hukiem, uderzając o ścianę. Uśmiechnęłam się; wiedział, że tu jestem i czekam na niego. Przeszłam wielkimi krokami po drewnianej podłodze do głównej sypialni, a stukot moich obcasów rozległ się echem po pustym domu. Teraz wiedział już dokładnie gdzie jestem.

     Spokojnie, Miro, upomniałam się. Nie ma powodu do pośpiechu. Polujesz na niego od ponad miesiąca nie po to, by teraz wszystko zepsuć.

         Kiedy znalazłam się w sypialni, bezszelestnie przemieściłam się na drugi koniec pokoju. Oparłam się o ścianę w pustym kącie, pozwalając, by cienie spowiły mnie niczym peleryna, i zapadając się w ciemność pełną szeptów tajemnicach nocy i śmierci. Stary dom skrzypiał i wzdychał wokół mnie, gdy oboje czekaliśmy.

     W końcu Danaus pojawił się w drzwiach, a jego ramiona były tak szerokie, że ledwie zmieścił się pomiędzy framugami. Stałam przez chwilę cicho, podziwiając, jak równomiernie wznosi się i opada jego klatka piersiowa. Był zupełnie spokojny. Wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, z kruczoczarnymi włosami zwisającymi swobodnie do ramion. Miał wydatne kości policzkowe i mocno zarysowaną dolną szczękę. Po drodze zrzucił swój czarny płaszcz, a w prawej dłoni trzymał piętnastocentymetrowe srebrne ostrze, w którym lśniło światło księżyca.

     - Jesteś tym, którego zwą Danaus – rzuciłam. Mój głos wydobył się z cienia, podczas gdy ciało pozostało w ukryciu. Jego głowa drgnęła, zwracając się w moją stronę, a niebieskie oczy błysnęły w ciemności. – powiadają, że zabiłeś starego Jabariego w Tebach.

     Zrobiłam krok do przodu i przeszłam przez pokój, tak że Danaus mógł po raz pierwszy zobaczyć mnie wyraźnie. W bladym świetle wpadającym przez okna moja skóra połyskiwała niczym biały marmur. Nie podchodziłam bliżej, pozwalając Kanausowi zmierzyć mnie wzrokiem.

       - Pominąłeś jednak Valerio w Wiedniu – powiedziałam, a w moim głosie zabrzmiała nuta zaciekawienia. – A w Petersburgu czeka na ciebie Jurij, choć nie jest nawet w połowie tak stary jak Jabari.

     - Mam jeszcze czas. – Jego głos zabrzmiał jak pomruk wydobywający się z głębi gardła.

     Milczałam, przyglądając mu się przez chwilę. Nie potrafiłam określić akcentu, a słyszałam już różne w ciągu stuleci. Był stary, bardzo stary. Nie tak starodawny jak egipski zaśpiewa Jabariego, ale z pewnością nikt nie używał go od lat. Należałoby się nad tym zastanowić, lecz teraz miałam pilniejsze pytania.

     - Może – przyznałam z lekkim skinieniem. – Jednak zamiast tego przybyłeś do Nowego Świata. Choć może jestem tutaj jedną z najstarszych, mam o wiele mniej lat niż Valerio. Po co wybrałeś się tak daleko?

     - Czyż nie nazywają cię Krzewicielką Ognia?

     Roześmiałam się; głęboki gardłowy dźwięk potoczył się przez powietrze i musnął jego policzek jak ciepła dłoń. Umiejętność dotykania innych swoim głosem była starą sztuczką stosowaną przez niektórych nocnych wędrowców. Świetnie nadawała się do wytrącania przeciwnika z równowagi. Danaus przestąpił z nogi na nogę, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił.

     - Między innymi. – Podeszłam z powrotem do ściany, lecz tym razem zbliżyłam się do niego bardziej. Napiął mięśnie, lecz się nie cofnął. To wystarczyło, abym otarła się o krąg mocy, który go otaczał, muskającej moją nagą skórę niczym ciepły jedwab. Kiedy dotarłam do kąta, w którym byłam wcześniej, w jego oczach coś się zmieniło.

     - Byłaś trzy noce temu na cmentarzu Bonaventure – stwierdził.

     - Tak. – Słowo to zabrzmiało jak cichy syk.

     - Zabiłem wtedy dwa wampiry – oznajmił tak, jakby to powinno wszystko wyjaśnić.

     - Odkąd miesiąc temu wtargnąłeś na moje terytorium, zabiłeś pięciu nocnych wędrowców.

     - Czemu nie próbowałaś mnie powstrzymać?

     Zachichotałam cicho, kręcąc głową. Czemu nie próbowałam? Wzruszyłam obojętnie ramionami.

     - Nie ja miałam ich chronić.

     - Ale to wampiry.

     - To były młodziaki – odparłam. Oderwałam się od ściany i ruszyłam w jego kierunku. – Ich pana zabiłeś przed tygodniem. – Sama zamierzałam usunąć Riley, ale Danaus mnie uprzedził. Riley powiększał swoją rodzinę bez mojego pozwolenia, a równowaga musiała być utrzymana, abyśmy mogli zachować nasz sekret.

     Danaus poruszył się i odszedł od drzwi, stając w takiej samej pozycji jak ja. Zaczęliśmy krążyć wokół siebie. Jego kroki były płynne i pełne wdzięku, jakby tańczył. Znowu poczułam uścisk w żołądku, a w uszach zaszumiało mi od przypływu energii.

     Zrobiłam krok do przodu, testując Danaus, który zaatakował prawą ręką. Odskakując do tyłu, nie pozwoliłam, by ostrze przecięło moją twarz. Wówczas on nagle obrócił się dookoła własnej osi, unosząc lewą dłonią saraceński miecz, stanowiący jakby przedłużenie jego ramienia. Zadał markowy cios, który miał sprawić, że odsłonię swoje gardło. Uderzyłam nogą z półobrotu, trafiając go w goleń. Zatoczył się, cofnął, ale nie upadł. Balansując na palcach stóp, przycisnęłam dłonie do zakurzonej drewnianej podłogi.

     - Ładny miecz. Celtyckie runy? – spytałam, jakbym prowadziła beztroską towarzyską rozmowę. Nie spuszczałam go jednak z oczu. Ręka trzymająca miecz napięła się. Jego ostrze było niezwykłe, z rzędem runów wyrytych po jednej stronie. Nie potrafiłam ich odczytać, ale mogłam się założyć, że są czymś więcej niż tylko ozdobą.

     Chrząknął, co uznałam za twierdzącą odpowiedź na swoje pytanie.

     - Dzięki, że nie przyszedłeś do mnie z osinowym kołkiem – powiedziałam, wstając. Spojrzał na mnie, a jego ciemne brwi zetknęły się na moment nad grzbietem nosa. – To takie banalne.

     - Mogłabyś go spalić – odparł obojętnym głosem.

     - To prawda. – Zaczekałam chwilę trwającą tyle co jedno uderzenie serca, po czym pokonałam odległość, jaka nas dzieliła, i uderzyłam go obiema dłońmi w pierś. Powietrze uszło mu z płuc. Pod wpływem ciosu mimowolnie wyciągnął do przodu obie ręce, zataczając się w tył. Kopnęłam go prawą stopą w lewą dłoń. Uderzenie sprawiło, że rozluźnił uścisk i wypuścił miecz, który potoczył się po podłodze i z brzękiem walnął o przeciwległą ścianę. Niestety Danaus doszedł do siebie szybciej, niż się spodziewałam i zamachnął się prawą ręką, ugadzając mnie sztyletem w policzek.

     Kłujący ból przeszył moje ciało i odskoczyłam do tyłu, by znaleźć się poza zasięgiem rąk Danaus, syknęłam na niego, obnażając kły, i przycupnęłam, szykując się do skoku. Owszem, wiedziałam, że syk był jeszcze bardziej banalny niż osinowy kołek, lecz zgrzytliwy dźwięk wydobył się z mojego gardła, zanim zdołałam się zastanowić, nie mówiąc już o wymyślaniu czegoś bardziej cywilizowanego. Miałam sześćset trzy lata i nie należałam do Starożytnych.

     Zmusiłam się, by wstać. Danaus kilka razy z trudem zaczerpnął powietrza, zanim jego oddech znowu się wyrównał. Przez jakiś czas ta czynność pewnie będzie sprawiała mu ból, ale przynajmniej wciąż mógł oddychać. Uniosłam lewą rękę do policzka, a potem przesunęłam ją tak, by palce znalazły się na linii wzroku; nie spuszczałam oczu z napiętej postaci Danaus. Moje palce były zakrwawione. Oblizałam je, pozwalając, by miedziany smak rozszedł się po języku. Ból w policzku już zniknął i czułam, jak rana się zamyka. Za chwilę pozostanie po niej tylko krwisty ślad.

     Ta odrobina krwi wystarczyła. Jej smak rozpalił żądzę, rozprowadzając ją po moich żyłach. Pewnie, że była to moja krew, ale wszystko, wszystko tętniło mocą pochodzącą z mojej duszy, z samej istoty życia, i wiedziałam, że tym razem skosztuję krwi Danaus.

     Znowu natarłam na niego, ale on był gotów. Zamachnął się na mnie sztyletem, ponownie starając się dosięgnąć mego gardła, ale złapałam go za rękę. Machnął lewą pięścią w stronę mojej twarzy. Odbiłam ją. Ściskając za prawy nadgarstek, próbowałam zmusić Danaus do porzucenia sztyletu, lecz mimo bólu nie wypuścił go. Kątem oka zauważyłam, że lewą dłonią sięga do boku po kolejną broń.

     - Świetnie – mruknęłam i chwyciłam go za lewy nadgarstek. Podstawiłam mu nogę i runęliśmy oboje na ziemię. Leżąc na nim, przygwoździłam go za ręce do podłogi. Pewnie, że był cięższy ode mnie, ale ja byłam od niego silniejsza. Trudno się mierzyć z wampirem. Uśmiechnęłam się, ocierając się o twarde wybrzuszenie w jego spodniach. Nie miał przy sobie pistoletu. Tak naprawdę nie można zabić nocnego wędrowca z broni palnej, chyba że włoży się mu lufę w usta i naciśnie spust. Ale nawet to nas nie zniszczy.

     - Myślałam, że cieszysz się ze spotkania ze mną – powiedziałam miękkim głosem, nie mogąc ukryć rozbawienia. Danaus spojrzał na mnie gniewnie, a jego oczy były niczym zimne klejnoty. Wiedziałam, że przemoc go podnieca. Dreszczyk wywołany polowaniem.

     Wpatrywała się we mnie, a w jego głowie kłębiły się myśli, które chętnie bym podsłuchała. Coś go we mnie niepokoiło. Pewnie to, że byłam piękna, ale wszyscy nocni wędrowcy mieli ładne twarze i zgrabne ciała. Gdyby tak łatwo dało się przyciągnąć jego uwagę, już dawno byłby martwy.

     Jego pytające spojrzenie stanowiło dowód na to, że Danaus tak naprawdę wcale nie próbuje już mnie zabić. Zaprezentować sobie nawzajem kilka ładnych ciosów, które nie miały być śmiertelne. Inne walki, które oglądałam, trwały krótko. Każdy atak Danaus był precyzyjny i skuteczny, zaplanowany tak, by doprowadzić bitwę do końca i unicestwić nocnego wędrowca. Wciąż mierzyliśmy się nawzajem wzrokiem, napawając się narastającym napięciem, ale w powietrzu unosiło się więcej niedopowiedzeń.

     Wciąż trzymając go za nadgarstki, odsunęłam się, pochylając twarz, aż mój podbródek spoczął na jego mostku; patrzyłam mu w oczy. Czułam, jak mięśnie w jego ciele napinają się pode mną, ale nie szarpał się ani nie próbował mnie zrzucić. Mimo że moje usta znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od jego piersi, nie mogłabym ukąsić go pod tym katem. Oboje to wiedzieliśmy, więc leżał nieruchomo, wyczekując.

     Biorąc głęboki wdech, poczułam zapach Danaus. Woń potu i ów piżmowy aromat mężczyzny. Było jednak w nim coś jeszcze: zapach wiatru, dalekiego morza i przede wszystkim słońca. Wydawał się tak silny, że mogłam go posmakować, przywołując dawne wspomnienia o pławieniu się nago w południowym upale.

     Musiałam zejść z Danaus i odsunąć się na pewną odległość. Zaczynało kręcić mi się w głowie od jego mocy, która otaczała swoimi ramionami moje chłodne ciało. Ten zawrót głowy nie wróżył niczego dobrego, być może zabiłabym go zbyt szybko. A chciałam zrobić to powoli, rozkoszować się walką, jaką mi proponował.

     - Nie przybyłem tutaj po to, żeby cię zniszczyć – powiedział, a jego głos zabrzmiał w pustym pokoju niczym dudnienie odległego grzmotu.

     Parsknęłam śmiechem, przesuwając się do przodu tak, że moja twarz znalazła się nad jego głową.

     - I to ma mnie powstrzymać przed zabiciem ciebie? Wtargnąłeś na moje terytorium, zabijasz moich braci, a teraz mówisz, że nie przybyłeś tu, żeby mnie zniszczyć. Nie, Danusie, zamierzam cię sprawdzić, dowiedzieć się, gdzie jest źródło twej mocy. – Uśmiechnęłam się do niego na tyle szeroko, by ukazać kły.

     Danaus poruszył się, zanim zdołałam zareagować, i przetoczył się tak, że znalazł się teraz na mnie. Wciąż jednak trzymałam go za nadgarstki. Odepchnęłam go, zrzucając z siebie, aż przetoczył się przez pokój. Wylądował na plecach. Gdy ponownie wstał, byłam już po drugiej stronie pomieszczenia.

     Oparłam się o mur w kącie, balansując na piętach. Po tym, jak odczułam jego energię, zmusiłam się do tego, by przyhamować. Nigdy dotąd nie spotkałam stworzenia, które posiadałoby taką moc. Znaleźliśmy się w obliczu nowego, śmiertelnego zagrożenia. Musiałam się dowiedzieć, kim czy też czym jest i czy istnieje więcej takich jak on. Nie po to walczyliśmy przez niezliczone wieki i pokonaliśmy w końcu naturi, żeby zagroził nam teraz nowy wróg. Teki, który mógł swobodnie poruszać się po świecie za dnia.

     Zmusiłam się do śmiechu, który zatańczył po pokoju, a potem wydostał się na zewnątrz przez otwarte okno. Mój śmiech zdenerwował Danaus bardziej niż to, że go powaliłam. A może irytował go fakt, że spodobało mu się to, jak go dosiadłam. Wątpiłam, że kiedykolwiek pozwolił jakiemuś nocnemu wędrowcy podejść się tak bez walki.

     Kiedy wpatrywałam się w niego teraz, coś innego przyciągnęło moją uwagę.

     - Gdzie twój krzyż, Danusie? – zapytałam z oddali, zahaczając kciuki o przednie kieszenie swoich skórzanych spodni. – Wszyscy łowcy noszą krzyże na szyi. Gdzie jest twój?

      - Jak możesz mieć władzę nad ogniem? – zapytał. Jego twarz była posępna i w połowie ukryta w cieniu włosów, które opadły na czoło. – To zakazane. – zrobił ostrożny krok do przodu i zapiaszczona podłoga skrzypnęła pod jego stopą.

     Z wdziękiem zatańczyłam na piętach, jak gdybym była marionetką pociąganą za niewidzialne sznurki. W ruchu tym nie było nic człowieczego i z zadowoleniem zauważyłam, że wciąż go to drażni, nawet po tylu latach polowania na nas. Zrobił pół kroku do tyłu i zmarszczył czoło.

     - Zakazane? – spytałam. – Czyżby ktoś napisał regulamin dla nocnych wędrowców, wędrowców, o którym nic nie wiem? – Czy Danaus wtargnął na moje terytorium i pustoszył je dlatego, że chciał się czegoś dowiedzieć?

     - Żaden wampir nigdy nie był w stanie zapanować nad ogniem.

     - A niewielu ludzi polowało na nas bez ochrony, jaką daje srebrny krzyż – odparowałam.

     Spojrzał na mnie twardo. Wydawało mi się, że miał ochotę warknąć, ale wydawanie zwierzęcych odgłosów chyba pozostawił mnie. Obrócił w dłoni nóż, ważąc swoje szanse. Jak ważne były dla niego informacje, których szukał? Czy na tyle istotne, że poczuje się w końcu zmuszony do wyjawienia czegoś o sobie? Oczywiście potem mógłby mnie zabić i tak by się wszystko skończyło.

     Kiedy odezwał się ponownie, zdawało się, że z trudem cedzi słowa.

     - Krzyż nie uchroni kogoś, kto już jest skazany na piekło.

     Dziesiątki nowych pytań cisnęły mi się na usta, ale otrzymałam już odpowiedź i wiedziałam, że z własnej woli Danaus bardziej nie ustąpi. Przynajmniej dopóki nie odpowiem na jego pytanie, a na razie miałam ochotę trochę z nim poigrać.

     - Wszyscy mamy swoje talenty – odparłam ze wzruszeniem ramion. – Jurij potrafi przywoływać wilki, a Seraf wskrzeszać zmarłych.

     - Ale ogień…

     - To jedyna rzecz, która może nas zabić, ale ja jestem nań całkowicie odporna. Nie ma to nic wspólnego z tym, że należę do nocnych wędrowców. Umiałam panować nad ogniem, zanim się odrodziłam. W jakiś sposób zachowałam ten dar.

     - Jak naturi – stwierdził cicho.

     - Nie jestem taka jak naturi! – Natychmiast się ożywiłam i zrobiłam krok w stronę Danaus, obnażając kły. Dostrzegłam tylko gwałtowne poruszenie jego nadgarstka. Tak szybkiej reakcji nie widziałam dotąd u ludzi. Ale to była moja wina. Wciąż myślałam o nim jak o człowieku.

     Ostrze błysnęło na ułamek sekundy w świetle księżyca, zanim zatopiło się w mojej piersi. Zatoczyłam się do tyłu, uderzając plecami o ścianę i obejmując dłońmi nóż. Tkwił parę centymetrów pod sercem, ocierając się o krawędź lewego płuca. Domyślałam się, że Danaus celowo ominął moje serce. Jednak nawet cios w serce niekoniecznie by mnie zabił, ale na tyle osłabiłby, że Danaus mógłby podejść i odciąć mi głowę. A więc miało to stanowić tylko ostrzeżenie i gdybym nie była taka wściekła, pewnie by mnie to zastanowiło.

     Wyciągnęłam sztylet za swojej piersi, zaciskając zęby, gdy ostrze otarło się o kość i przycięło więcej ciała i mięśni. Przyciskając lewą rękę do rany, próbowałam zatamować strumień krwi, która spływała w dół brzucha. Sztylet wypadł mi z dłoni i z brzękiem upadł na podłogę. Dźwięk rozszedł się echem po domu niczym strzał na pustej równinie. Spojrzałam gniewnie na Danaus i zobaczyłam, że wyciągnął już kolejny nóż i trzyma go w zaciśniętej dłoni, czekając na mnie.

     Tym razem przeszłam przez pokój. Chciałam, żeby widział, jak podchodzę. Ów ruch sprawił, że nacięcie na mojej klatce piersiowej naciągało się i nie mogło się zrosnąć. Później będę się tym martwić. Miałam na twarzy lekki uśmiech skrywający głęboko w piersi krzyk bólu.

     Danaus zamachnął się na mnie z taką samą szybkością, z jaką wcześniej dźgnął mnie nożem, ale spodziewałam się tego, obserwując napięcie mięśni poruszających się pod skórą. Uderzyłam go w rękę, odpychając ją, i poczułam trzask kości w jego nadgarstku. Nóż upadł na podłogę, gdy palce Danaus rozwarły się pod wpływem nagłego bólu. Spróbował kopnąć mnie, ale rzuciłam go na ścianę. Chwyciłam go za ręce i, trzymając je nad jego głową, uderzyłam nimi o ścianę z siłą wystarczającą do tego, by ją rozbić. Moja lewa dłoń odcisnęła krwawy ślad na jego przedramieniu i naparłam na niego ciałem z taką mocą, że aż stęknął. Miałam prawdziwą satysfakcję z tej zabawy.

     Nawet na obcasach byłam od niego niższa, ale i tak mogłam sięgnąć do jego szyi bez wspinania się na palce. Uśmiechnęłam się, ukazując kły. Jego serce zabiło szybciej, dudniąc przy mojej piersi. Znowu owionął mnie jego zapach, słodki pocałunek wiatru nad ciemnymi wodami, ciepło jasnego słońca.

     - Kim jesteś, Danusie? – szepnęłam, zaglądając mu w oczy. Zaciskał mocno usta. Był wściekły. Uśmiechnęłam się i oparłam się o niego na tyle blisko, że mógł czuć, jak mój oddech pieści delikatną skórę jego szyi. Szamotał się, napinając mięśnie i próbując się mnie pozbyć, ale znalazł się w potrzasku. Wiedział, że nie może mierzyć się ze mną pod względem siły.

     Mój oddech muskał jego ucho.

     - Nieważne.

     Zniżyłam usta, by ukąsić go w szyję, i poczułam, jak po jego spoconym ciele przebiega dreszcz.

     - Pewnego dnia mi powiesz. Zanim z tobą skończę, zaufasz mi.

     Puściłam go i odskoczyłam do tyłu, lądując po drugiej stronie pokoju. Nie chciałam dać mu kolejnej okazji do ugodzenia mnie nożem w pierś. Miałam wrażenia, że tym razem trafiłby w serce. Zajrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich lęk. Niepewność i zwątpienie. Nareszcie wstrząsnęłam nim do głębi; dotknęłam czegoś, do czego nikt dotąd nie dotarł. To sprawiło, że stał się o wiele groźniejszy, ale przez to i ja stałam się dużo bardziej niebezpieczna dla niego, zagrażając mu czymś o wiele straszniejszym niż bolesna śmierć.

     - Jeszcze nie skończyliśmy – odparł, trzymając się jedną ręką za pogruchotany nadgarstek.

     - Och, masz rację. Nie skończyliśmy, ale na dzisiaj koniec zabawy – oznajmiłam, przechylając głowę na bok.

     - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię zabić.

     - Naprawdę?

     Kącik jego ust drgnął w półuśmieszku.

     - Nie tym razem.

     - Pamiętaj, z kim masz do czynienia. Tknij jeszcze jednego nocnego wędrowca, a będziesz martwy, zanim się zorientujesz, że się pojawiłam. – Opuściłam ręce po bokach. Krople ognia ściekały z czubków moich palców jak woda. Płomienie zbierały się przez chwilę u mych stóp, a potem wystrzeliły jak żywe, gwałtownie sunąc po drewnianej podłodze w stronę ścian. Zmrużyłam oczy. Widziałam, jak Danaus wpatruję się we mnie, ale skupiłam się na ogniu, który pełznął po podłodze, szybko odnajdując oba wyjścia.

     Uśmiechając się po raz ostatni, wyskoczyłam przez otwarte okno po swojej prawie stronie i wylądowałam na podwórzu. Przebiegłam przez trawnik i dopiero wtedy, gdy znalazłam się na środku ulicy, zatrzymałam się, by się obejrzeć. Dom ogarniały pomarańczowożółte płomienie. Wiedziałam, że Danaus wydostanie się na zewnątrz. Ludzie tacy jak on nie umierali tak łatwo. Kusiło mnie trochę, żeby zostać i zobaczyć, jak ucieka z budynku, ale nie było na to czasu. Noc mijała i musiałam się pożywić, żeby uzupełnić krew, jakiej Danaus pozbawił mnie tej nocy. Zamierzałam skończyć z nim później.

 

 

Rozdział 2

 

     Piasek w klepsydrze czasu przesypywał się dla mnie od ponad sześciuset lat. Byłam świadkiem powstawania i upadku królestw, odkrywania nowych lądów i ludów, widziałam akty okrucieństwa dokonywane przez ludzi, które mroziły nawet moją zimną krew. Jednak muszę przyznać, że ze wszystkich stuleci, w trakcie których zmieniło się oblicze ludzkości, najbardziej polubiłam XXI wiek. W obecnych czasach ludzie potrafią się wyzbywać się swojej przeszłości i dawnego wyglądu jak wąż porzucający swoją martwą skórę. Nowa technologiczna fasada przesłania niebo i ziemię.

     Nie ma już potrzeby, bym tropiła swoje ofiary w mrocznych zaułkach i obserwowała je z ukrytych poddaszy. Wszędzie pełno jest zbłąkanych dusz, które tylko czekają, bym je uwiodła obietnicą odkupienia. Patrzą na mnie pustymi oczami, ze złamanymi sercami, jak gdybym była ich aniołem zbawicielem. Wnikam w ich życie, by uwolnić je na krótko od egzystencji, która nie ma celu ani większego znaczenia.

     Chcąc wyrwać się z tej wielkiej nicości, ludzie postanowili wypełnić ją tym, co najbardziej prymitywne. W ciemnych zakamarkach i podziemnych klubach zrzucają miłą maskę ucywilizowania i oddają się zmysłowym ucztom. Nasz nowy wiek dekadencji skłania do przeżywania mocnych wrażeń, próbowania nowych smaków i woni. Mnie jednak najbardziej odpowiada zmysł dotyku. Gdzie tylko się udaję, tam wszędzie pełno rąk wyciąganych do głaskania, pieszczot, po to, by czegoś dotknąć.

     Po stuleciach zasłaniania ciał od stóp do czubek głowy stroje jakby się skurczyły, stały się czymś w rodzaju zewnętrznej powłoki. Właściwie nigdy dotąd nie zetknęłam się z taką fascynacją ubraniami ze zwierzęcej skóry. Z tego cudownego materiału szyje się ubiory, które zakrywają całe ciało albo tylko miejsca wstydliwe.

     Obudziwszy się wraz z zachodem słońca, postanowiłam udać się do jednego ze swoich ulubionych miejsc niedaleko rzeki. Port to stary zrujnowany budynek, przekształcony w nocny klub. Przechadzałam się ulicami miasta, rozkoszując się ciepłymi pieszczotami czerwcowej bryzy. Okolica szumiała i tętniła życiem. Była piątkowa noc i wszyscy pożądali różnych rozrywek. Przeciskając się przez tłumy ludzi, wsłuchiwałam się w miarowy rytm swoich obcasów, stukających o popękany brudny chodnik, odbijający się echem od ceglanych gmachów, które tworzyły miejski krajobraz.

     Zatrzymałam się na rogu. Miałam już skręcić na północ, gdy wyczułam nocnego wędrowca w parku Forsyth. Ten wielki obszar zieleni znajduje się w zabytkowej dzielnicy zdominowanej przez ogromną białą fontannę skąpaną w blasku żółtych świateł. Dla przedstawicieli różnych ras androidów Forsyth to coś w stylu strefy zdemilitaryzowanej. W granicach tego parku nie było łowów, walk ani rzucania czarów. Każdy, kto złamał tą regułę, skazywał się na zagładę. To właśnie tam większość moich pobratymców umawiała się ze mną na spotkania. Oczywiście mogłam ignorować to nowe wyzwanie. Jednak napięcie napotkanego młodego nocnego wędrowca gęstniało w moich myślach, zatruwało powietrze.

       Bawiąc się niesfornym lokiem rudych włosów, szłam dalej na zachód ku białej fontannie widocznej w centrum parku. Powietrze było aż ciężkie od aromatu kwiatów, które rosły na klombach. Pomimo długotrwałej suszy, władze miejskie dbały o park, pragnąc zachować jego nieskazitelną zieleń. Cichy plusk wody spadającej na kamienie rozbrzmiewał w powietrzu, niemal zagłuszając szum samochodów, jadących w kierunku popularnych nocnych klubów, znajdujących się przy River Street.

     Joseph siedział niedbale na niskim marmurowym murku wokół fontanny. Wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował je w kostkach. Miał na sobie ciemne spodnie od dresu i ciemnoczerwoną koszulę rozpiętą pod szyją. Liczący sobie zaledwie dwadzieścia lat Joseph wśród takich jak my uchodził jeszcze za dziecko. Wywodził się z grupy Riley, ale był wychowywany zgodnie z moimi wskazówkami. Od chwili śmieci Rileya Joseph błąkał się na skraju mojej domeny, pragnąc znaleźć jakieś miejsce. Był jednak na tyle roztropny, aby mnie unikać. Nie przepadałam za tym młodzikiem.

     - To nie twoja część miasta – powiedziałam, wkraczając do parku. Wstał z pozoru beztrosko, ale niepokój ściskał go jak guma. Mogłam wyczuć jego emocje tak wyraźnie jak własne. Starsze wampiry umiały zamykać wrota do swoich umysłów. Joseph nadal miał z tym problem.

     Co gorsza, zaskoczyłam go. Nie powinien do tego dopuścić, ale w owej chwili był zdekoncentrowany. Tylko jedno, jak mi się zdawało, mogło skłonić młodocianego wampira do szukania ze mną kontaktu: Danaus.

       - Za kilka minut skończy się koncert. Pomyślałem, że odwiedzę dziś arystokratów – powiedział. Wsunął dłonie w kieszenie, próbując przybrać obojętną pozę, ale był gotów do ucieczki albo do walki.

     - Brakuje ci kasy?

     Gdyby nie lekkie drganie powieki, wydawać by się mogło, że Joseph w ogóle nie zareagował. Wszyscy tak zaczynaliśmy, zachowując się jak kieszonkowcy. Większość nie lubiła, gdy się o tym przypominało. Terenem łowieckim Josepha był niewielki obszar w pobliżu uniwersytetu, na którym znajdowały się kluby nocne oraz bary. Ładnie tam było i wesoło, ale niestety środowisko studentów nie stanowiło najlepszego źródła dochodów.

     - Nie każdemu się szczęści jak tobie – odparł.

     - Wszystko ma swoją cenę.

     Podeszłam bliżej, ledwie świadoma obecności pojedynczych osób kręcących się w pobliżu. Nikt jednak nie znalazł się na tyle blisko, żeby podsłuchać naszą rozmowę. Miarowy szum uliczny za nami także wystarczająco zagłuszał nasze słowa, by nie dosłyszeli ich ciekawscy. Zatrzymałam się przed Josephem, patrząc w jego piwne oczy. Lekkie tchnienie jego mocy musnęło mój umysł, gdy usiłował mnie zauroczyć. Nie potrafił się powstrzymać. Nie nauczył się jeszcze nad tym panować. Ludzie ulegali wszelkim jego kaprysom, ale gdyby napotkał jakiegoś innego stwora, to ten najprawdopodobniej, rozwścieczony, rozszarpałby mu gardło.

     Przesunęłam lewą ręką po jego piersi i zaczęłam ją zaciskać na jego szyi. Szarpnął się. Był to instynktowny ruch świadczący o braku zaufania. Wystarczyło, że uniosłam brew w niemym, pytającym geście, a znalazł się znów u mego boku, podstawiając swoją krtań. Chwyciłam go za kark, zmuszając, aby znów usiadł na murku.

     - Bo się doigrasz.

     Walczyłam z pokusą, żeby zgrzytnąć zębami, kiedy to mówiłam, ale zachowałam obojętny wyraz twarzy na użytek ewentualnych gapiów.

     - Rozejm – powiedział, przypominając mi całkiem zbytecznie, że znajdowaliśmy się w parku.

     Uśmiechnęłam się do niego, ukazując perłowobiałe kły.

     - Rozejm zabrania nam walczyć. Ale nie chroni cię przed karą.

     Pod moją dłonią mięśnie jego karku zesztywniały, gdy nowa fala strachu opanowała jego umysł. Zacisnął dłonie na obrzeżu fontanny.

     W życiu nocnego łowcy najważniejsze były władza i nadzór. Ci na górze piramidy, dysponowali pełnią władzy i sprawowali absolutną kontrolę nad tymi, których mieli pod sobą. Słabsi musieli się podporządkować albo łamano ich opór.

     Joseph musiał wykazać nieco uległości, jeśli chciał zostać w moich łaskach. Nie należałam do tych, którzy otaczają się służalcami. Jednak jeżeli miałam pozostać strażniczką tego miasta, to powinnam wzbudzać strach.

     - Ciesz się, że nie mam ochoty zabawić się dzisiaj z tobą – powiedziałam. – Przejdźmy do rzeczy. Dlaczego domagałeś się tego spotkania?

     - Podobno walczyłaś z rzeźnikiem – odezwał się Joseph.

     Zwolniłam uchwyt na jego gardle, wsunęłam polce pod jego podbródek i delikatnie go pogłaskałam, a potem opuściłam rękę. Wielu młodych nazywało Danaus „Rzeźnikiem”, co zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę, że rozprawił się z kilkoma naszymi jak z połciami mięsa.

     - Zetknęliśmy się ze sobą. – Wzruszyłam ramionami, cofając się z rękami opuszczonymi luźno wzdłuż boków. W pobliżu przechodziły dwie śmiejące się głośno pary, zmierzając chyba do jednego z tanich hotelików na obrzeżach parku.

     - Ale on ciągle jest w tym mieście. – Biedak miał głos podszyty niepokojem. Pewnie się spodziewał, że albo wyrzucę Danausa ze swojego terenu, albo go zabiję. Faktycznie, taki miałam plan, ale niestety Danaus okazał si większym problemem niż zwyczajny łowca. Pojawił się w mojej strefie, szukając właśnie mnie. Adresy nocnych wędrowców trudno znaleźć w książkach telefonicznych. Słyniemy z tego, że ciężko nas namierzyć – chyba że szuka nas jeden z nocnych wędrowców lub też członek naszego zaufanego, ścisłego kręgu. Przed zabiciem Danaus musiałam się więc dowiedzieć, kim właściwie jest i jak udało mu się mnie wytropić. A najbardziej zależało mi na informacji, co on wie o naturi. Jego rzucona mimochodem uwaga zabrzmiała wymownie, ponieważ tylko nieliczni znali tę nazwę, nie mówiąc już o jakiejkolwiek wiedzy o tej rasie stworzeń.

     Starałam się jednak teraz o tym nie myśleć i zwróciłam się znów do młodziaka:

     - Podważasz moje metody? – Powiedziałam to tonem lekkim i beztroskim, ale Joseph nie dał się nabrać.

     - Nie! Oczywiście, że nie! – Zerwał się na równe nogi i podbiegł do mnie. – Jestem młody. Ciągle jeszcze się uczę naszych technik. Chcę tylko zrozumieć. – Ujął moja dłoń i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin