Shirley Jackson LOTERIA THE LOTTERY T�um. Anna Dorota Kami�ska 1999 Ranek dwudziestego si�dmego czerwca by� s�oneczny i pogodny. Temperatura przypomina�a �rodek lata, kwiaty kwit�y bujnie, a trawa zieleni�a niczym szmaragdy. Oko�o dziesi�tej mieszka�cy wioski zacz�li gromadzi� si� na rynku, mi�dzy poczt� a bankiem. W niekt�rych miasteczkach ludzi by�o tak du�o, �e loteria zajmowa�a dwa dni i trzeba by�o zaczyna� dwudziestego sz�stego czerwca. Jednak ta wioska mia�a tylko oko�o trzystu mieszka�c�w i ca�a loteria trwa�a nie d�u�ej ni� dwie godziny. Mog�a, wi�c zaczyna� si� o dziesi�tej rano, a wszyscy i tak zd��ali do dom�w na obiad. Oczywi�cie najwcze�niej przyby�y dzieci. Niedawno zacz�y si� letnie wakacje i wi�kszo�� z nich nie czu�a si� jeszcze dobrze w atmosferze nowo pozyskanej wolno�ci. Zazwyczaj najpierw zbiera�y si� w milczeniu, a dopiero potem rozpoczyna�y ha�a�liw� zabaw�, nadal rozmawia�y g��wnie o szkole i nauczycielu, o ksi��kach i stopniach. Bobby Martin mia� ju� kieszenie pe�ne kamieni, a pozostali ch�opcy szybko poszli za jego przyk�adem. Wybierali te najg�adsze i najokr�glejsze. W ko�cu Bobby i Harry Jones oraz Dickie Delacroix - w wiosce wymawiano jego nazwisko �Delakroj� - u�o�yli wielk� g�r� kamieni w rogu rynku i bronili jej przed napa�ci� innych ch�opc�w. Dziewczynki sta�y z boku, rozmawiaj�c mi�dzy sob�, zerkaj�c przez rami� na ch�opc�w, a najm�odsze dzieci tarza�y si� w kurzu lub kurczowo �ciska�y r�ce starszych braci i si�str. Wkr�tce zacz�li gromadzi� si� m�czy�ni. Patrzyli na swoje dzieci, rozmawiali o zasiewach i o deszczu, o traktorach i podatkach. Stali razem, daleko od stosu kamieni w rogu, ich �arty by�y ciche i raczej u�miechali si�, ni� �miali g�o�no. Kobiety ubrane w wyblak�e domowe sukienki i swetry nadesz�y zaraz za swoimi m�czyznami. Wita�y si� ze sob� i wymienia�y plotki, po czym sz�y, by do��czy� do m��w. Wkr�tce stoj�ce przy nich kobiety zacz�y wo�a� dzieci, a te podchodzi�y niech�tnie, zwykle po lub pi�ciokrotnym wezwaniu. Bobby Martin wyrwa� si� z u�cisku d�oni matki i pobieg� ze �miechem w stron� stosu kamieni. Jego ojciec przem�wi� ostro i Bobby po�piesznie wr�ci� na swoje miejsce mi�dzy ojcem i m�odszym bratem. Loteri� prowadzi� - tak samo jak ta�ce, klub nastolatk�w i program na Halloween - pan Summers, kt�ry mia� do�� czasu i energii, by zajmowa� si� sprawami og�u. Ten pyzaty, jowialny m�czyzna handlowa� w�glem, ludzie go �a�owali, bo nie mia� dzieci, a jego �ona by�a star� j�dz�. Kiedy wszed� na rynek, nios�c czarn� drewnian� skrzynk�, w t�umie rozleg�y si� szepty, on pomacha� r�k� i zawo�a�: - Troch� si� dzisiaj sp�ni�em. Poczmistrz, pan Graves, szed� za nim, nios�c stolik na trzech nogach. kt�ry ustawiono zaraz na �rodku rynku, a pan Summers po�o�y� na nim czarn� skrzynk�. Ludzie nie podchodzili bli�ej, woleli zachowa� pewn� odleg�o�� od stolika, a kiedy pan Summers zapyta�: - Mo�e kto� by mi pom�g�? - nast�pi� moment wahania, zanim dw�ch m�czyzn, pan Martin i jego najstarszy syn Baxter, podesz�o i przytrzymali skrzynk� w miejscu, podczas gdy pan Summers miesza� w �rodku papiery. Oryginalny sprz�t do loterii zagin�� dawno temu, a czarnej skrzynki zacz�to u�ywa�, jeszcze zanim urodzi� si� Stary Warner, najstarszy cz�owiek w miasteczku. Pan Summers cz�sto wspomina� o zrobieniu nowej skrzynki. ale nikt nie chcia� narusza� nawet tak s�abej tradycji jak ta reprezentowana przez czarn� skrzynk�. M�wiono, �e obecn� skrzynk� zrobiono z kawa�k�w poprzedniej, zrobionej dawno temu, kiedy osiedlili si� tu pierwsi mieszka�cy i za�o�yli wiosk�. Co roku po loterii pan Summers zaczyna� m�wi� o nowej skrzynce, ale co roku pozwalano, by sprawa ucich�a i nic nie robiono. Czarna skrzynka z ka�dym rokiem coraz bardziej si� zu�ywa�a. Teraz ju� nawet straci�a barw� - w g��bokim p�kni�ciu z jednej strony prze�witywa� prawdziwy kolor drewna, w innych miejscach by�a wyp�owia�a lub poplamiona. Pan Martin i jego najstarszy syn Baxter przytrzymywali czarn� skrzynk� na stole, p�ki pan Summers dok�adnie nie wymiesza� papier�w. Poniewa� i tak wielu element�w rytua�u zapomniano, a wiele odrzucono, panu Summersowi uda�o si� zast�pi� u�ywane od pokole� kawa�ki drewna papierowymi karteczkami. Twierdzi�, �e kawa�ki drewna wystarcza�y, p�ki wioska pozostawa�a malutka, ale teraz, kiedy mieszka�c�w jest ju� przesz�o trzystu i najprawdopodobniej b�dzie ich nadal przybywa�, trzeba u�y� czego�, co zajmuje w skrzynce mniej miejsca. Wieczorem przed loteri� pan Summers i pan Graves wypisali karteczki i w�o�yli je do skrzynki, kt�r� potem zabrano do sejfu w biurze pana Summersa. Pozostawa�a tam zamkni�ta, p�ki pan Summers nie by� gotowy, by dzi� rano wyruszy� na rynek. Przez reszt� roku skrzynk� przechowywano tu czy tam; jeden rok sta�a w stodole pana Gravesa, drugi wala�a si� po poczcie, a czasami zostawiano j� na p�ce w warzywniaku Martin�w. Trzeba by�o jeszcze zrobi� sporo rzeczy, zanim pan Summers oficjalnie og�osi otwarcie loterii. Nale�a�o sporz�dzi� listy - g��w rodzin, g��w domostw w obr�bie ka�dej rodziny, cz�onk�w ka�dego domostwa ka�dej rodziny. Poczmistrz musia� odpowiednio zaprzysi�c pana Summersa na urz�dnika loterii. Niekt�rzy pami�tali, �e kiedy� urz�dnik loteryjny recytowa� jak�� bezbarwn� litani�, kt�r� pos�usznie wyklepywano, co rok; niekt�rzy wierzyli, �e urz�dnik loteryjny sta� w�a�nie tak, kiedy recytowa� lub �piewa�, inni, �e chodzi� po�r�d ludzi, ale ju� wieki temu zaniechano tej cz�ci rytua�u. By�o tak�e specjalne pozdrowienie, z jakim urz�dnik musia� zwraca� si� do ka�dej osoby, kt�ra chcia�a wyci�gn�� los ze skrzynki, ale to tak�e z czasem zmieni�o. Teraz uwa�ano tylko, �e musi on odezwa� si� do ka�dej podchodz�cej osoby. Pan Summers by� w tym doskona�y. W swojej nieskazitelnie bia�ej koszuli i d�insach wydawa� si� bardzo odpowiedni� i wa�n� osob�, kiedy sta� z jedn� r�k� opart� niedbale o czarn� skrzynk�, prowadz�c nieko�cz�ce si� rozmowy z panem Gravesem i Martinami. Kiedy pan Summers wreszcie sko�czy� rozmawia� i zwr�ci� si� do zebranych mieszka�c�w, �cie�k� prowadz�c� na rynek nadesz�a po�piesznie pani Hutchinson w swetrze narzuconym na ramiona. Wsun�a si� w t�um. - Zapomnia�am, jaki dzi� dzie� - powiedzia�a do pani Delacroix, kt�ra sta�a obok niej. Obie za�mia�y si� cicho. - My�la�am, �e m�j stary uk�ada drewno w sk�adziku - ci�gn�a. - A potem wyjrza�am przez okno i dzieci nie by�o, wtedy sobie przypomnia�am, �e dzi� dwudziesty si�dmy, i przybieg�am. Wytar�a r�ce do sucha w fartuch, a pani Delacroix powiedzia�a: - Ale i tak jeste� na czas. Ci�gle gadaj�. Pani Hutchinson wyci�gn�a szyj�, by spojrze� nad t�umem i dostrzeg�a m�a oraz dzieci, stoj�cych prawie na pocz�tku. Poklepa�a pani� Delacroix po ramieniu na po�egnanie i zacz�a przeciska� si� przez t�um. Ludzie �yczliwie odsuwali si�, by j� przepu�ci�, par� os�b powiedzia�o nawet na tyle g�o�no, by da�o si� s�ysze� w t�umie: �Jest twoja stara, Hutchinson� i �Bili, jednak zd��y�a�. Pani Hutchinson dotar�a do m�a, a pan Summers, kt�ry w�a�nie mia� rozpocz��, powiedzia� pogodnie: - My�la�em, �e b�dziemy musieli zacz�� bez ciebie, Tessie. - Chyba nie chcia�by�, �ebym zostawi�a naczynia w zlewie, co, Joe? - odparta z u�miechem pani Hutchinson. T�um zareagowa� cichym chichotem. Po przej�ciu pani Hutchinson wszyscy na powr�t zaj�li swoje miejsca. - No dobrze - powiedzia� powa�nie pan Summers. - Lepiej zacznijmy �eby mie� to za sob� i wr�ci� do roboty. Czy kogo� tu nie ma? - Dunbara - odezwa�o si� kilka os�b. - Dunbara, Dunbara. Pan Summers sprawdzi� swoj� list�. - Clyde Dunbar - powiedzia�. - Zgadza si�. Z�ama� nog�, prawda? Kto losuje za niego? - Chyba ja - odpowiedzia�a g�o�no kobieta, a pan Summers odwr�ci by na ni� spojrze�. - �ona losuje za m�a. - Czy nie masz du�ego ch�opaka, Janey, �eby zrobi� to za ciebie? - zapyta� pan Summers. Tak samo jak wszyscy pozostali mieszka�cy doskonale zna� odpowied�, ale urz�dnik loterii musia� zadawa� pytania z racji swojej funkcji. Czeka� wi�c na odpowied� pani Dunbar z min� wyra�aj�c� uprzejme zainteresowanie. - Horace nie ma jeszcze szesnastu lat - powiedzia�a z �alem pani Dunbar. - Chyba w tym roku sama musz� zast�pi� starego. - Dobrze - zgodzi� si� pan Summers. Nani�s� poprawk� na trzymanej w r�ku list�. - Ch�opak Watson�w losuje w tym roku? - zapyta�. - Tutaj. - Wysoki m�odzieniec, kt�ry sta� w t�umie, podni�s� r�k�. - Losuj� tak�e za matk�. Zamruga� nerwowo, gdy rozleg�y si� g�osy: �Du�y z ciebie ch�opiec, Jack�; �Dobrze, �e twoja matka ma do tego m�czyzn�. - No to chyba wszyscy - podsumowa� pan Summers. - Stary Warnerp przyszed�? - Tutaj jestem - odkrzykn�� m�czyzna, a pan Summers skin�� g�ow� Urz�dnik loteryjny odchrz�kn�� i spojrza� na list�, a t�um nagle zamilk�. - Gotowi? - zawo�a�. - Teraz przeczytam nazwiska - najpierw g�owy rodzin - a ka�dy m�czyzna podejdzie i wyjmie ze skrzynki papierek. Papierek trzeba trzyma� z�o�ony i nie patrze� na niego, p�ki wszyscy nie wylosuj�. Jasne? Ludzie robili to ju� tyle razy, �e prawie nie s�uchali jego instrukcji. Milczeli, oblizywali wargi i rozgl�dali si� wok�. Potem pan Summers uni�s� jedn� r�k� wysoko nad g�ow� i powiedzia�: - Adams. - Z t�umu wyszed� m�czyzna i podszed� do niego. - Cze��, Steve - powiedzia� pan Summers. - Cze��, Joe - odpowiedzia� pan Adams. U�miechn�li si� do siebie nerwowo i bez humoru. Potem pan Adams si�gn�� do czarnej skrzynki i wyci�gn�� z�o�on� karteczk�. Trzymaj�c j� mocno za r�g, odwr�ci� si� i po�piesznie wr�ci� na swoje miejsce w t�umie. Stan�� troch� odsuni�ty od swojej rodziny, nie patrz�c na d�o�. - Allen - zawo�a� pan Summers. - Andersen... Bentham. - Mam wra�enie, �e teraz loterie nast�puj� jedna po drugiej - powiedzia�a pani Delacroix do pani Graves. - Wydaje si�, �e z ostatni� sko�czyli�my dopiero tydzie� temu. - Czas leci - odpar�a pani Graves. ...
koren74