Clive Cussler - Dirk Pitt - 17 - Odyseja trojańska.pdf

(1524 KB) Pobierz
Odyseja trojańska
457959282.001.png
CLIVE CUSSLER
ODYSEJA TROJAŃSKA
Przełożył: Maciej Pintara
Wydanie polskie: 2004
457959282.002.png
NOC HAŃBY
Około roku 1190 p.n.e.
Twierdza na wzgórzu w pobliżu morza
Konstrukcja była prosta i zmyślna, miała wzbudzić ciekawość i spełniła swe zadanie.
Brzydkie monstrum wysokie na sześć metrów stało na czterech mocnych, drewnianych
nogach wspartych na płaskiej platformie. Trójkątna obudowa była otwarta na końcach. Z
przodu, na jej ostrym szczycie, wznosił się zaokrąglony garb z dwiema szczelinami na oczy.
Boki pokrywały wołowe skóry. Platforma mocująca nogi leżała płasko na ziemi. Ludzie z
twierdzy Ilium jeszcze nigdy dotąd nie widzieli czegoś takiego.
Tym, którzy mieli trochę wyobraźni, konstrukcja przypominała konia.
Dardanowie, obudziwszy się rankiem, sądzili, że znowu ujrzą Achajów otaczających
ich ufortyfikowany gród, i szykowali się do walki jak codziennie przez ostatnie lata. Lecz
równina w dole była pusta. Zobaczyli tylko gęsty dym unoszący się nad miejscem, gdzie
jeszcze wczoraj znajdował się obóz wroga. Achajowie i ich flota zniknęli. W nocy załadowali
na okręty zapasy, konie, broń i rydwany, i odpłynęli, pozostawiając tylko tajemniczego
drewnianego potwora. Dardańscy zwiadowcy wrócili i oznajmili, że Achajowie opuścili swój
obóz.
Ludzie, uradowani, że oblężenie się skończyło, otworzyli główne wrota twierdzy i
wylegli tłumnie na równinę, gdzie dwie armie ścierały się i przelewały krew w stu bitwach.
Zrazu byli nieufni. Niektórzy, podejrzewając podstęp, nawoływali, by spalić konstrukcję,
wkrótce jednak przekonali się, że to po prostu prymitywne, drewniane pomieszczenie na
czterech nogach, niemogące niczemu zagrozić. Jakiś mężczyzna wdrapał się na górę i
stwierdził, że jest puste w środku.
- Jeśli tylko takiego konia potrafią zbudować Achajowie - zawołał - to nic dziwnego,
że zwyciężyliśmy.
Tłum wybuchnął śmiechem i zaczął radośnie śpiewać, gdy nadjechał król Priam. Król
zszedł z rydwanu i podziękował za wiwaty, a potem okrążył dziwną budowlę, usiłując
odgadnąć jej przeznaczenie.
Przekonawszy się z zadowoleniem, że konstrukcja nie stwarza żadnego zagrożenia,
uznał ją za łup wojenny i kazał przetoczyć do wrót miasta, gdzie miała stanąć jako pomnik
upamiętniający wspaniałe zwycięstwo nad achajskimi najeźdźcami.
Radość zakłócili dwaj żołnierze, którzy przyprowadzili achajskiego jeńca porzuconego
przez towarzyszy. Nazywał się Sinon i był kuzynem potężnego Odyseusza, króla Itaki i
jednego z wodzów wielkiej armii oblegającej Ilium. Znalazłszy się przed Priamem, Sinon
padł do stóp staremu królowi i zaczął błagać o życie.
- Dlaczego cię porzucono? - zapytał Priam.
- Mój kuzyn posłuchał tych, którzy byli moimi wrogami, i wypędził mnie z obozu.
Gdybym nie uciekł między drzewa, gdy spuszczali okręty na wodę, z pewnością powleczono
by mnie na linie przez morze i albo bym utonął, albo pożarłyby mnie ryby.
Król przyjrzał się uważnie Sinonowi.
- Jaką tajemnicę kryje w sobie budowla? Czemu służy?
- Jako że nie mogli zdobyć waszej twierdzy, a nasz wielki bohater Achilles poległ w
bitwie, uznali, że bogowie przestali im sprzyjać. Wznieśli tę budowlę w ofierze, w nadziei, że
bogowie pozwolą im przynajmniej szczęśliwie powrócić przez morza do domu.
- Czemu jest tak duża?
- Byście nie mogli zabrać jej jako łupu do miasta, gdzie upamiętniałaby największą
klęskę, poniesioną przez Achajów w naszych czasach.
- Rozumiem ich. - Stary, mądry Priam uśmiechnął się. - Nie pomyśleli jednak, że
temu samemu celowi może również służyć, stojąc poza murami miasta.
Setka mężczyzn pocięła i ociosała kłody na rolki. Druga setka zebrała sznury,
powiązała je w dwie liny i pociągnęli łup przez równinę leżącą pomiędzy miastem a morzem.
Trudzili się, ociekając potem, niemal przez cały dzień. Kiedy zaczęli wciągać zwaliste
monstrum po stoku wzgórza, na którym stała twierdza, pospieszyli im z pomocą inni
mężczyźni. Późnym popołudniem ten znój dobiegł końca i wielka konstrukcja stanęła przed
głównymi wrotami miasta. Ludzi wciąż przybywało, po raz pierwszy od ponad dwóch
miesięcy wychodzili swobodnie na zewnątrz, bez lęku przed wrogiem. Tłum stał i patrzył na
monstrum nazywane teraz koniem dardańskim.
Kobiety i dziewczęta podniecone i uradowane, że wreszcie ustały walki, wyszły za
mury miasta i zrywały kwiaty, by ozdobić girlandami groteskowego drewnianego stwora.
- Pokój! Zwycięstwo! - krzyczały radośnie.
- Nie pojmujecie? To podstęp! - zawołała Kasandra, córka Priama, uważana za
niespełna rozumu, bo wieściła straszne proroctwa i przepowiednie.
- Zaślepia was uniesienie. Jesteście głupcami, skoro ufacie darom ofiarnym Achajów
- zawtórował jej brodaty kapłan, Laokoon.
Wziął potężny zamach i cisnął włócznię w brzuch konia. Wbiła się w drewno aż po
koniec grota i drżała przez chwilę. Tłum skwitował śmiechem ten gest zrodzony z lęku.
- Kasandra i Laokoon postradali zmysły! Ten potwór jest nieszkodliwy. To tylko
deski i kłody powiązane razem - wołano.
- Głupcy! - krzyknęła Kasandra. - Tylko dureń mógłby uwierzyć Achajowi Sinonowi.
- On mówi, że teraz, kiedy to należy do Ilium, nasze miasto nigdy nie padnie -
powiedział jakiś wojownik.
- Łże! - wybuchnęła Kasandra.
- Czy można nie przyjąć błogosławieństwa bogów?
- Nie wtedy, gdy pochodzi od Achajów. - Laokoon przepchnął się przez tłum i pełen
gniewu ruszył w stronę miasta.
Nic nie przemawiało do uszczęśliwionych ludzi. Wróg odszedł. Dla nich wojna się
skończyła. Nadszedł czas świętowania.
Upojony radością tłum nie dbał o obawy i ostrzeżenia Kasandry i Laokoona. Nim
minęła godzina, zainteresowanie koniem opadło i rozpoczęła się wielka zabawa - świętowano
hucznie triumf nad achajskim nieprzyjacielem. Za murami twierdzy rozbrzmiewała muzyka
fletów i piszczałek, na każdej ulicy śpiewano i tańczono, w każdym domu wino lało się
strumieniami, a za każdym razem, kiedy wznoszono i opróżniano puchary, wybuchał gromki,
radosny śmiech.
W świątyniach kapłani i kapłanki palili kadzidło, śpiewali pieśni i dziękowali bogom i
boginiom za zakończenie straszliwej wojny, która tylu wojowników przeniosła do
podziemnego świata.
Rozradowani ludzie wznosili toasty za swego króla, bohaterów tej wojny, rannych i
tych, którzy polegli, walcząc mężnie z wrogiem.
- Hektorze, o Hektorze, nasz wielki wodzu. Gdybyś tylko dożył tego dnia i mógł
cieszyć się naszą chwałą... - wołano.
- Daremnie ci głupcy Achajowie szturmowali nasz wspaniały gród - krzyczała jakaś
kobieta, wirując w szalonym tańcu.
- Uciekli jak przerażone dzieci - wrzeszczała inna.
I tak paplali, kiedy wino krążyło im we krwi - rodzina królewska w pałacu, bogacze w
swych wielkich domach wzniesionych na tarasach, biedacy w ruderach stłoczonych pod
murami wewnątrz miasta dla ochrony przed wiatrem i deszczem. Ucztowało całe Ilium.
Wszyscy pili, zjadali resztki cennych zapasów zgromadzonych podczas oblężenia i
świętowali, jakby czas się zatrzymał. Po północy pijackie orgie ustały i poddani starego króla
Zgłoś jeśli naruszono regulamin