Forgotten Realms 65 - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 01 - Lazurowe Więzy.doc

(1842 KB) Pobierz
1

1

 

UKRYTA DAMA

 

              Obudziła ją odgłos psów – dwa odległe szczeknięcia pod jej otwartym oknem w gospodzie. Wysokie pisknięcie stawiło czoła głębokiemu, gardłowemu warknięciu. Alias leżała na zaplamionych na ciemno bawełnianych prześcieradłach i wyobrażała sobie długowłosego szczeniaka wyrzuconego z zasobnego gospodarstwa swego pana, broniącego się przed jakimś olbrzymim bokserem lub vassyjskim wilczurem.

              Tak samo jak dla ludzi i innych dzikich ras, pokaz siły był dla tych psów nie mniej ważny niż siła sama w sobie. Ujadający pies został pokonany, jednak jego szczek unosił się w powietrzu przez okres, który zdawał się Alias wiecznością. W końcu pies o głębszym warkocie osiągnął kres swej cierpliwości i ostro mruknął. Odgłos przewracających się pojemników na śmierci przywrócił Alias pełną świadomość.

              Otworzyła oczy i oczekiwała śmiertelnie przerażonego pisku mniejszego psa, jednak, ku jej zaskoczeniu, następną rzeczą, jaką usłyszała, była serie głębokich skomleń wydawanych przez większego psa. Większy pies uciekł spod jej okna i dźwięk zniknął w oddali.

              Alias odrzuciła cienki koc i spuściła nogi z łóżka. Wstała i natychmiast zaczęła tego żałować. Czuła się, jakby ktoś wlał jej do oczu roztopiony ołów, a w jej ustach było sucho niczym pośród piasku Anauroch.

              Zamrugała oczami w czerwonawym świetle. Czy to świt, czy zmierzch? Przyciskając wierzch dłoni do oczu, ziewnęła. Przez otwarte okno wpadała do jej pokoju bryza znad Smoczego Jeziora, wraz z dalekimi nawoływaniami rybaków wracających z połowem.

              A zatem zmierzch, zdecydował. Potrząsnęła głową, starając się strząsnąć pajęczyny. Musiałam przespać cały dzień, pomyślała. Kiedy tutaj przyjechałam? A jeśli już o tym mowa, to gdzie znajduje się owo tutaj? A co robiłam, zanim się tutaj znalazłam?

              Alias prychnęła drwiąco. Oczywistym było, co robiła. Nie był to pierwszy raz, gdy budziła się w jakimś dziwnym miejscu po pijackiej zabawie.

              Niemniej otoczenie wydawało się znajome. Gospoda zbudowana była w takim samym stylu jak setki innych na tym krańcu Morza Spadających Gwiazd, a w jej pokoju znajdowały się typowe sprzęty: łóżko zbite z różnych rodzajów drewna, przykryte słomianym materacem i prześcieradłami, których nikt zawzięcie nie prał od kilku miesięcy, mała toaletka z drugiej ręki, pojedyncze krzesło o sztywnym oparciu, udekorowane jej zbroją i ubraniem, mały szmaciany dywanik w nogach łóżka, mosiężna lampka oliwna przytwierdzona łańcuchem do stołu, nocnik i jedne drzwi. Okno, z wstawioną w nie bezbarwną szybą, która przepuszczała do wewnątrz światło zachodzącego słońca, otwierało się do wewnątrz na bocznych zawiasach, które lekko skrzypiały od podmuchu bryzy.

              Alias wydostała się z łóżka i na boso podeszła do krzesła. Zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie kilka ostatnich dni. Była jakaś żeglarska wyprawa. Zapewne coś poszło nie tak i musiałam szybko opuścił port, pomyślała.

              Losowo wybrane wspomnienia jaszczuroludzi, cienistych sylwetek szermierzy i użytkowników magii rozmywały się w jej pamięci. Wzruszyła ramionami. Nie mogło to być coś zbyt ważnego. Nie upiłabym się, gdyby wystąpiły jakieś problemy, zapewniła samą siebie.

              Sięgnęła po swoją tunikę i nagle zdała sobie sprawę, że to było coś ważnego, że miała kłopoty. Poważne kłopoty.

              Wzdłuż wewnętrznej strony ręki, w której zazwyczaj trzymała miecz, od nadgarstka do łokcia, wił się skomplikowany tatuaż nie podobny do żadnego z tych, które widziała wcześniej. Wzór składał się z pięciu różnych symboli i został wyryty głęboko w jej skórze. Całość została wykonana w odcieniach niebieskiego.

              Podniosła rękę w górę, w świetle gasnącego słońca. Symbole złapały promienie światła i zapłonęły poświatą, jakby były z brudnego szkła podświetlonego od wewnątrz. Ugięła ramię i wykręciła je w przód i w tył. Zdała sobie sprawę, że to wcale nie jest tatuaż, zauważyła bowiem, jak jej skóra marszczy się w poprzek powierzchni wielkich inskrypcji. Wyglądały na ukryte pod powierzchnią jej ciała.

              Alias, pochłonięta symbolami, usiadła na skraju łóżka w gasnącym świetle. Obawiając się, iż mogą one mieć jakieś hipnotyzujące właściwości, przyglądała się im z paznokciami wbitymi we wnętrza dłoni, aby ból uniemożliwiał jej skoncentrowanie się na jakiejkolwiek mocy, którą chciałyby na niej użyć.

              Pierwszy symbol, na zgięciu ramienia, przedstawiał sztylet otoczony niebieskim gonie. Końcówka sztyletu spoczywała na drugim symbolu, trzech przeplatających się okręgach. Pod tym znajdowała się kropka i zawijas, który przypominał Alias odnóże owada. Odnóże unosiło się nad czwartym symbolem – lazurową dłonią z uzębionymi ustami, znajdującą się pośrodku jej dłoni. Ostatni symbol składał się z trzech koncentrycznych kół, każde w bardziej intensywnym odcieniu niebieskiego, a zatem koło w samym środku miało jasnoniebieski kolor błyskawicy i niemal nie można było na nie patrzeć. U podstawy jej nadgarstka wzór owijał się dookoła pustej przestrzeni, jakby jakiś symbol miał być jeszcze dodany.

              Alias zaklęła, wyrzucając z siebie w jednej chwili imiona wszystkich bogów, o których akurat zdołał pomyśleć. Kiedy ani Tymora, ani Waukeen, ani żaden inny z wezwanych nie okazał swej obecności, westchnęła i sięgnęła po swój strój. Rozważała wypadnięcie z pokoju niczym błyskawica, z mieczem w dłoni, i grzmotnięcie każdego, kogo uznałaby za winnego. Brała również pod uwagę padnięcie na kolana i modlenie się o boskie objawienie, co takiego zrobiła, że zasłużyła sobie na coś podobnego. Żadne z tych przedsięwzięć nie przyniosłoby jej niczego dobrego, więc zabrała się do ubierania.

              Alias naciągnęła przez głowę tunikę i weszła w swoje obcisłe, skórzane spadnie. Zmarszczyła brwi, patrząc na ubrania. Dlaczego są takie sztywne? Kupiłam je rok temu. Do teraz powinny się dawno wyrobić. Chyba że ktoś je podmienił, domyśliła się. Nie mogło być pomyłki, jeśli chodzi o wiek tych rzeczy – nawet pachniały jak nowe.

              Jednak nie pamiętam, abym ostatnio kupowała nowe ubranie. Czy to jest zapasowy zestaw, który wepchnęłam na dno mojego pakunku i zapomniałam o nim? Rozejrzała się dookoła za swoim pakunkiem, lecz nie było go pośród jej dobytku. Zapewne został skradziony, ale równie prawdopodobnie było to, że go zgubiła lub zastawiła.

              Wsunęła na siebie swoją koszulkę z lekkiego łańcuszka, lecz zdecydowała się nie przypinać ochraniaczy na piersi, ramiona, kolana i łokcie. Doznała uczucia kołysania w żołądku. Wiem, że miała miejsce wyprawa żeglarska. Czy zdobyła tem… tatuaż, zanim wypłynęłam, czy po tym, jak przybyłam?

              Naciągnęła swoje buty na twardej podeszwie. Cholewki z miękkiej skóry sięgały jej prawie do kolan. Sprawiła, czy sztylety znajdują się na miejscu. W obu pochwach w butach znajdował się szczupły, wyważony klin z posrebrzanej stali. Wszystkim, co pozostało na krześle, była kolczuga i płaszcz. Jej osmalony w ogniu miecz i spinka do włosów w kształcie orła, za pomocą której utrzymywała włosy w ładzie, leżały na toaletce. Gorszy od zaginionego pakunku był brak pieniędzy wśród całego jej dobytku. Jednak była zbyt przejęta tatuażem, by martwic się o pieniądze.

              Ta utrata pamięci i tatuaż mogą równie dobrze nie oznaczać nic, starała się przekonać sama siebie, gdy sięgała po spinkę. Trzymając w zębach srebrną zapinkę, zwinęła w górę swoje długie, rudawe włosy i przypięła je do tyłu głowy. Pamiętała, jak Ikanamon Szary Mag opowiadał jej, jak to upił się i zaczął zachowywać tak okropnie, że pozostali uczestnicy imprezy ujrzeli wulgarną scenę z udziałem centaura wytatuowanego na jego tyłku. Może to też jest tylko psikus, ponownie zapewniła samą siebie. Jakieś kapłańskie lekarstwo pozbawi mnie tego.

              Drobne włoski na jej karku stanęły dęba i Alias zdała sobie sprawę, że jest obserwowana. Obróciła się powoli w stronę okna i utkwiła spojrzenie w gadzim stworzeniu spoglądającym na nią z alejki.

              Stworzenie wyglądało na skrzyżowanie jaszczura i troglodyty, a jego głowa sięgała zaledwie poziomu parapetu. Jego pysk był węższy i subtelniejszy niż u innych jaszczuroludzi, z którymi Alias wcześniej walczyła, a do tego miało płetwę która zaczynała się pomiędzy jego oczami i ciągnęła aż do szczytu czaszki. Nie miało warg, tylko ostre, bezładne zęby a jego oczy miały kolor żółci, jakby było nieżywe. W łapach stwór trzymał mniejszego psa, jednego z dwójki, którą Alias słyszała wcześniej. Szczeniak, cały i zdrowy, miał krótką, białą sierść, a nie długą, jak wyobrażała sobie Alias. Oba stworzenia patrzyły się na nią z poważną, głęboką ciekawością, jaszczur stojąc nieruchomo niczym kamień, a szczeniak machając ogonem, z różowym językiem wystającym głupio z jednej strony pyszczka.

              Alias zareagowała natychmiast z wypraktykowaną gracją doświadczonej poszukiwaczki przygód. Wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów z buta i machnięciem wytatuowanego nadgarstka posłała go w stronę obserwatora. Stworzenie odchyliło się do tyłu bez żadnego odgłosu, ale pies wpadł do pokoju, skamląc z przerażenia. Sztylet zatopił się na głębokość pięciu centymetrów w ramę okienną.

              Chwytając swój zahartowany w ogniu miecz, Alias rzuciła się w poprzek pokoju w jednym, płynnym ruchu. Jednak gdy dotarła do okna, stworzenie zniknęło, a alejka była pusta. Krótkowłosy piesek piszczał u jej stóp, stając na tylnych łapkach, aby przednie oprzeć w połowie cholewek jej butów.

              - Nie sądzę, żebyś wiedział o tym cokolwiek? – Szczeniak po prostu zamerdał ogonem i zakwilił.

              Alias podniosła małe stworzenie, szybko je poklepała i wystawiła za okno. Zwierzę szczeknęło na nią kilka razy, po czym zaczęło obwąchiwać śmieci.

***

              - Dama powstała z martwych! – zakrzyknął radosnym głosem właściciel gospody, gdy Alias weszła do głównej sali. Nie znała akurat tego konkretnego właściciela, ale znała innych takich samych jak on, którzy prowadzili gospody od Żyjącego Miasta do Waterdeep. Był to hałaśliwy człowiek o nastawieniu typu „witaj kolego, dobrze cię widzieć”, który preferował poszukiwaczy przygód, ponieważ dodatkowe złoto, które zazwyczaj mieli przy sobie, rekompensowało szkody wyrządzone podczas ich barowych kłótni.

              Kilka głów odwróciło się, aby na nią spojrzeć, lecz nie było pośród nich żadnych znajomych twarzy. Pomimo wszystko Alias zdecydowała się założyć swoją kolczugę. Wyglądała na przygotowaną do bitwy, nie zaś na kilka drinków, jednak wielu kupców, najemników i miejscowych było ubranych i uzbrojonych podobnie. Podobnie jak zdecydowana większość w tym pomieszczeniu Alias miała miecz przy boku. Podobnie jak u wszystkich, którzy to robili, jej ostrze było przywiązane do pochwy białym sznurem, stylizowanym na tzw. „węgiel pokoju”.

              Zajęła stolik w pobliżu wewnętrznej ściany, z daleka od okien, gdzie mogła mieć oko zarówno na drzwi, jak i na całe pomieszczenie, a także na właściciela. Był to korpulentny, łysiejący mężczyzna, z wypisanym na twarzy zarzutem próbowania swojego własnego towaru. Jej skupioną na nim uwagę wziął za prośbę o usługę i po kilku obowiązkowych ruchach szmatą po blacie baru napełni, z kranu duży kufel przyniósł do jej stolika. Po bokach kufla spływała piana, a tam, gdzie nie płynęły strumyczki, zebrały się krople wody.

              - Klin na męczuncego cię kaca? – zaoferował właściciel.

              - Na poczet pana domu?

              - Na poczet rachunku – odparł. – Lubię załatwiać sprawy na zasadach „bierz i płać”. Nie martw się, twój rachunek jest uregulowany.

              Przez chwilę Alias obchodziły bardziej białe plamy w jej pamięci, niż to, kto za nią reguluje rachunek.

              - Byłam tu zeszłej nocy? – zapytała.

              - Tak, pani.

              - Co robiłam? – Alias uniosła brew.

              - Spałaś. Musiała to być tynga popijawa, bo mamy już siódmy dzień miesiące Mirtul. – Gdy Alias spojrzała się na niego tępo, wyjaśnił. – Jesteś tutaj od czwartego wieczorem i nie robisz nic poza spaniem przez cały czas.

              - Czy przyszłam sama?

              - Tak. No może nie? Czy mogę? – Wskazał na puste krzesło przy stoliku i opuścił na nie swój ogromny ciężar, a mebel zatrzeszczał pod tym ładunkiem.

              - Jeden z moich stałych klientów, Mither Trolobójca – kontynuował – natknął się na ciebie tego wieczoru po ostatniej kolejce. Zostałaś złużona na moim frontowym tarasie niczym ofiara dla Bane’a.

              Barman narysował koło Tymory na swojej piersi, odpędzając wszystkie kłopoty, jakie mogło sprowadzić wspominanie tego złego imienia.

              - W każdym razie leżałaś tam, razem z tym workiem pieniędzy przy boku. Przyjułem cię pod swój dach, zużywajunc pieniądze, które były w worku na pokrycie rachunku. Oto on, brakuje w nim tylko kosztów pokoju. – Z kieszeni swego fartucha wyłowił mały, satynowy woreczek. – Oczywiście nie policzyłem piwa.

              Alias wytrząsnęła zawartość woreczka na stół. Mały zielonkawy klejnot, klika sztuk laotańskiej handlowej waluty, trochę waterdeepskiego bilonu i mnóstwo cormyrskich monet. Przesunęła w kierunku barmana srebrnego sokoła.

              - Nie pamiętam, jak się tutaj dostałam. Widziałeś kogoś?

              - Dumyśliem się, że musiałaś hulać z grupką znajomych, którzy, gdy dopadły cię przykre objawy, zostawili cię na moim progu z wystarczajuncą ilością gotówki, by zapewnić ci wygody. Nikt nam o tobie nie powiedział, dopóki Mitcher cię nie znalazł. Bułaś sama.

              Alias spojrzała na kufel, z którego powierzchni zniknęła już piana, ukazując wodnisty, bursztynowy płyn. Śmierdział gorzej niż śmieci na zewnątrz.

              - Dlaczego moi znajomi nie wnieśli mnie do środka? – zapytała.

              Barman wzruszył ramionami. Najwyraźniej teoria o znajomych pozostawiających damy na progu była jego ulubioną i wyglądało na to, że opowiadał ją wielokrotnie podczas kilku ostatnich wieczorów. Nie był chętny do zmiany czegoś, co zdawało się zwartą i logiczną historyjką.

              - Nikt o mnie nie pytał? – naciskała Alias.

              - Ani jednak osoba, pani. Widocznie zapomnieli o tobie.

              - Być może. Żadne jaszczury?

              Barman fuknął.

              - Utrzymujemy to miejsce w czystości. Czekaliśmy, aż się obudzisz, żeby posprzuntać twój pokój.

              Alias uniosła dłoń.

              - A zatem żadnych jaszczuropodobnych stworzeń? Czegoś, co przypominałoby jaszczura?

              Barman ponownie wzruszył ramionami.

              - Być może przez twoja ostatnią hulankę nawiedza cię jakiś. Pamiętasz, co piłaś?

              - Obawiam się, że pamiętam niezwykle mało. Nie znam nawet nazwy miasta, w którym się znajduję.

              - To już nie jest miasta, lecz klejnot Cormyru, najwspanialsze miasto Leśnego Kraju. Jesteś w Suzail, pani, domu Jego Najłagodniejszej i Najmundrzejszej Wysokości Azouna IV.

              Alias natychmiast nakreśliła sobie w myślach mapę regionu. Cormyr był rozrastającym się państwem, znajdującym się na przecięciu szlaków handlowych z Wybrzeża Mieczy do Wewnętrznego Morza. Imię władcy uderzyło w czułą nutę. To przyjaciel? A może wróg? Dlaczego nie mogę sobie nic przypomnieć?

              - Ostatnie pytanie, mądry właścicielu – powiedziała kobieta, podnosząc kolejna srebrną kulkę – i pozwolę ci odejść. – Odwróciła rękę, w który trzymała monetę, aby ukazać wewnętrzną stronę ramienia i jasny tatuaż. – Miałam już to, gdy się tutaj znalazłam?

              - O tak, pani. Buło to tutaj, gdy cię znaleźliśmy. Mitcher powiedział, że wiedźmy z Rashemenu mają takie tatuaże, a Turmita na to, że jest głupi jak but. Buło trochę narzekań, ale postawiłem na sowim i, jak widzisz, niebo nie zawaliło się na moją gospodę. Zatem uważa, cię za dobry znak.

              - Dlaczego?

              - Powody nazwy tej gospody. Ukryta Dama.

              Alias pokiwała głowa. Wziąwszy to za odprawę, barman popędził z powrotem za kontuar, potrząsając po drodze kulkami, które trzymał w garści.

              Alias przemyślała jeszcze raz wszystko, co powiedział jej właściciel. To ma jakiś sens, pomyślała. Poszukiwacze przygód znani byli z porzucania upitych towarzyszy, pozostawiając tatuaż jako pamiętne. Lecz dlaczego właśnie takie symbole? Nic dla niej nie znaczyły.

              Alias pociągnęła potężny łyk piwa, po czym zwalczyła chęć wyplucia go na stół. Smakowało jak sfermentowane pomyje. Zmusiła się do połknięcia go, zastanawiając się, czy to smak piwa był powodem, dla którego jej nieznany dobroczyńca zostawił ją na zewnątrz i nie wszedł do środka.

              - Nienawidzę zagadek – wymruczała zirytowana. Zabawiała się ideą rzucenia niemal pełnego kufla we właściciela i oskarżenia go o podtruwanie klientów. Kiedy masz wątpliwości, po myślała, zacznij bijatykę.

              Odsunęła od siebie piwo i odwróciła od niego uwagę. Właściciel rozmawiał z wysokim mężczyzną ubranym w karmazynowe szaty o białych, wąskich paskach i w płaszcz koloru kości słoniowej z czerwonym paskiem. Barman wskazał pulchną ręką w kierunku stolika Alias i mężczyzna obejrzał się, aby na nią spojrzeć.

              Miał ciemną skórę i włosy, ciemnobrązową grzywę ze złotymi sznurkami pasemek sięgającą ramion. Nosił wąsy, a jego broda była równo ucięta na dole, niczym szufla do węgla. Jego oczy były koloru niebieskiego. Na czole wytatuowane miał trzy niebieskie kropki. W płatku ucha osadzony był szmaragd. Alias rozpoznała w nim południowa i wiedziała, że kropki oznaczały, iż w Turmish uczył się religii, czytania oraz magii. Kolczyk w uchu oznaczał, że jest żonaty. Nie rozpoznała jednak samego mężczyzny.

              Niemniej podszedł do jej stolika. Gdy się zbliżał, Alias wstała – nie tyle – z grzeczności, lecz aby móc zmierzyć go wzrokiem. Był kilka centymetrów wyższy od niej – a ona była wyższa niż większość kobiet i wielu mężczyzn. Pod swoimi miękkimi, powiewnymi szatami ukrywał całkiem postawą sylwetkę. Jednak jego mięśnie nie jawiły się jako wytrenowane w walce lub ciężkiej pracy, odwrotnie niż jej. Może to mag, zdecydowała, lub kopiec.

              - Mam nadzieję, że czujesz się dobrze, pani? – Jego głos miał kulturalny ton kogoś, kto nauczył się lokalnego języka od szkolnego nauczyciela.

              Alias spojrzała chmurnie w jego twarz.

              - Czy ją cię znam Turmijczyku?

              Jego twarz przybrała gniewny wraz.

              - Nie. Jeślibyś mnie znała, to wiedziałabyś, że wolimy być nazywani Turmitami lub mieszkańcami Turmish.

              Alias usiadła i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. Spodobało jej się opanowanie na jego twarzy, pomimo jej obrazy.

              - Życzysz sobie mojego drinka? Ja straciłam ochotę.

              Przytakując, Turmita pociągnął długi łuk z kufla. Jeśli były to sfermentowane świńskie pomyje, jak podejrzewała Alias, to takie napoje musiały być bardzo popularne na południu, bo nieznajomy zdawał się delektować tym, co przełknął.

              - Zakładam, że to ty jesteś tym Turmita, który poświadczył, że nie jestem wiedźmą?

              Mężczyzna przytaknął i obtarł pianę z wąsów.

              - Twój przyjazny właściciel gospody za bardzo obawiał się przyjąć cię do środka, a ten prostak, który cię znalazł, gotów był cię spalić. Lub przynajmniej ulżyć ci ciężaru twojej sakiewki.

              - Ale ty wiedziałeś, że nie jestem wiedźmą?

              - Wiem, że wiedźmy z Rashemenu, jeśli w ogóle opuszczają swój zimny kraj, wiedzą, że lepiej nie dekorować się tatuażami zdradzającymi ich pochodzenie.

              Alias pokiwała głową.

              - Nie należę do tego siostrzeństwo. – Przynajmniej o ile mi wiadomo, dodała w myślach, bo nie wiem, co robiłam przez ostatni tydzień lub coś koło tego.

              Chwilę się wahała, po czym zapytała – Czy widziałeś, kto mnie tutaj przyniósł?

              Turmita pokręcił głową.

              - Siedziałem dokładnie przy tym stoliku, kiedy ten mieszkaniec północy wyszedł i natychmiast wrócił, plotąc coś o martwej wiedźmie na progu. Wszyscy obecni przyłączyli się do oględzin, a ja przekonałem ich, że glify na twoim ręku są nieszkodliwie, mimo że nie mam pojęcia, czym są. Muszę się przyznać, że jestem ich bardzo ciekaw. Czy mogę zobaczyć je jeszcze raz?

              Alias zmarszczyła brwi, jednak wyciągnęła ramie, dłonią do góry, pokazując wszystkie symbole. W przyciemnionym świetle sali zdawały się nawet jaśniejszej niż przedtem. Świeciły jakby od wewnątrz.

              Turmita potrząsnął głową wciąż zadziwiony.

              - Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Skąd pochodzisz?

              - Stąd i znikąd. – Po przerwie dodała – Urodziłam się we Wrotach Zachodu, lecz uciekłam stamtąd i nigdy nie wróciłam.

              - Nigdy nie widziałem czegoś takiego we Wrotach Zachodu, a byłem we wszystkich miejscach od Wewnętrznego Morza do Thay. Jednak muszę się przyznać, że nie oznacza to, iż jestem uczony. Czy mogę rzucić na nie czar?

              Alias odruchowo wyrwała mu ramię.

              - Jestem magiem?

              Turmita szeroko się uśmiechnął, pokazując linię białych zębów.

              - I to nie małego kalibru. Jestem Akabar Bel Akash z domu Akash, mag i kupiec. Nie obawiaj się. Nie ma zamiaru uwięzić cię za pomocą magii. Pragnę tylko wiedzieć, czy pochodzenie znaków jest magiczne.

              Alias rzuciła na Turmita gniewnie spojrzenie. Był magiem i kupcem. Jednym z tych handlarzy warzywami, którzy po amatorsku parali się magią. Lecz najprawdopodobniej nie był na tyle wytrenowany, by zrobić cokolwiek jako tylko mag. Niemniej jednak powinien być w stanie wykryć magię, a wyglądał na szczerego. Musiała wiedzieć coś więcej o tatuażu, a to był Turmita oferujący swoje usługi za darmo. Wyciągnęła ramię.

              - Jestem Alias. Nie boję się magii, ale postaraj się zrobić to szybko.

              Akabar Bel Akash pochylił się nad symbolami i zaczął szybko i cicho szeptać słowa. Jeśli runy na jej ramieniu były magiczne, powinny promieniować delikatną poświatą.

              Mag-kupiec zaintonował pieśń i Alias poczuła, jak mięśnie pod jej skórą wykręcają się, jakby były wężami. Symbole zatańczyły wzdłuż całej długości jej ramienia, jakby drwiły z Turmity.

              Nagle promienie diabelnie niebieskiego światła, bladego jak błyskawica, wystrzeliły z symboli na ramieniu Alias, oświetlając całe pomieszczenie. Snopy światła trzaskały wśród belek nad głowami i odbijały się we wszystkich butelkach i zbrojach w tawernie, pokrywając twarz każdego bywalca kolorem śmiertelnego błękitu.

              Akabar Bel Akash nie spodziewał się tak gwałtownie reakcji na swoje magiczne dochodzenie. Z zaskoczenia przewrócił się w tył razem z krzesłem. Wymachując ramieniem, chwycił do połowy opróżniony kufel i rzucił go w poprzek pomieszczenia. Kropelki rozlanego piwa przybrały wygląd gromady niebieskich świetlików.

              Alias uchwyciła wzrokiem właściciela zastygłego za kontuarem w niebieskim świetle. W chwilę później korpulentny mężczyzna odzyskał zmysły i zanurkował za barem niczym wieloryb. Bywalcy karczmy byli twardszą grupą, wielu desperacko próbowało poluzować węzły pokoju na swojej broni.

              Chwyciwszy płaszcz na plecach, Alias owinęło go ciasno wokół swego ramienia, aby stłumić światło. Niebieska poświata wyciekała spod krawędzi płaszcza, więc przycisnęła ramię blisko siebie. Donośnym głosem obwieściła – Nic się nie stało! Nic się nie stało! Mój przyjaciel właśnie pokazywał mi magiczną sztuczkę, której jeszcze do końca nie opanował.

              Alias szybko przeszła dookoła stołu. Pochyliła się nad rozciągniętą sylwetką wysokiego maga i, demonstrując, że nikomu nic się nie stało, pomogła mu stanąć na nogi. Większość obecnych zdążyła już powrócić do swoich drinków, ale i tak było dużo mruczenia i narzekania.

              Chwyciwszy kołnierz jego karmazynowych szat, Alias przyciągnęła twarz Akabar blisko swojej i wyszeptała stanowczym głosem, którego używała do zastraszania ludzi – Nigdy, przenigdy nie rób tego ponownie. – Po czym dodała z sykiem – Powinnam była wiedzieć, żeby nie ufać handlarzowi warzywami. Idę teraz do prawdziwego czarodzieja, aby natychmiast pozbyć się tego czegoś. Oby cię tutaj nie było, gdy wrócę, Turmito!

              Z tymi słowami obróciła się i przyciskając swoje owinięte płaszczem ramię do brzucha, pewnym krokiem wyszła z gospody. Uchwyciła wzrokiem głowę właściciela wynurzającą się znad kontuaru, gdy popychała drzwi wyjściowe.

              Przeklinając, Alias jak burza przeszła przez trzy przecznice, zanim odważyła się zanurzyć w alejkę i odwinąć płaszcz. Symbole na ramieniu powróciły do swojego normalnego wyglądu. Oczywiście, jeśli uznamy, że tatuaż przypominający wstawione pod skórę kawałki przeźroczystego szkła wygląda normalnie.

              Alias jeszcze raz zaklęła, tym razem bez jadu i pasji, po czym ruszyła ku Promenadzie, głównej ulicy, rozglądając się za świątynią, w której mogliby znajdować się kapłani, którzy nie śpią o tej porze.

 

2

 

WINOŻŁOP I ZABÓJCY

 

              Pierwsze dwie świątynie, w których spróbowała szczęścia, kaplica Lliiry oraz Cichy Pokój, świątynia Deneira, były zamknięte. Na obydwu znajdował się znak informujący, że są zamknięte aż do porannych nabożeństw.

              Ominęła Wieżę Dobrego Losu – olbrzymią świątynię Tymory – ponieważ wyglądała na zbyt drogą, oraz kaplicę Tyra, ponieważ wyglądała zbyt pierwszorzędnie i staroświecko.

              Przed zbliżeniem się do kaplicy Oghmy i Alias spojrzała ze złością na kartkę zatkniętą w drzwiach. Wyrwała papier z malutkiego uchwytu i pozwoliła mu sfrunąć w dół schodów. Zaczęła walić w drzwi pięścią, a jej napaść spotkała się z odpowiedzią zaspanego stróża, który ze skrzypnięciem uchylił drzwi na szerokość pięciu centymetrów i spojrzał na nią podejrzliwie.

              - Potrzebuję usunięcia przekleństwa. Natychmiast! – wysapała swoim najlepszym tonem z rodzaju „zestresowanej dziewicy”. Stróż jakby zmiękł, lecz potrząsnął głową, tłumacząc, że święta matka jest poza miastem i przygotowuje ślub i że mają tutaj tylko nowo przyjętych akolitów, którzy nie posiadają mocy do poradzenia sobie z takimi rzeczami.

              - Spróbuj z Tyrem Ponuroszczękim, panienko – zasugerował.

              Alias wróciła się do kaplicy Tyra, tylko po to, aby znaleźć przy wejściu dwóch uzbrojonych strażników.

              - Tylko jeśli jest to sprawa życia lub śmierci – poinformował jeden z nich. – Będzie musiała zaczekać.

              Najwyraźniej kościół Tyra wynajął kompanię poszukiwaczy przygód, aby rozprawiła się ze smokiem terroryzującym Burzowe Rogi. Poczynania kompani ze smokiem trudno było nazwać satysfakcjonującymi. Kapłani Tyra była całkowicie pochłonięci leczeniem tych, którzy przeżyli i przywracaniem do życia tych ciał ich towarzyszy, które nie zostały spalone.

              Do czasu gdy Alias zebrała się na odwagę, by wejść do Wieży Dobrego Losu świątyni Tymory, była całkowicie zdesperowana. Przynajmniej na wejściowych drzwiach nie było żadnej tabliczki. Pociągała za sznurek od dzwonka nieprzerwanie do chwili, gdy ukazał się kapłan, ziewający, lecz nie zmęczony. Korpulentny i niezdrowo blady poczłapał do przodu, by odblokować drzwi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin